piątek, 19 kwietnia 2013

Chapter 24



Wyjazd okazał się kompletną klapą, więc wróciłam szybciej niż myślałam. Kiedy weszłam do biura, Charles i Wendy przeglądali jakieś papiery, zapewne związane z jakimś przyjęciem. Nieco zdziwieni powitali mnie serdecznie, proponując na sam początek dobrą kawę. Zgodziłam się i Charles popędził żeby mi ją zrobić.
- Jak było? – zapytała Wendy, uśmiechając się do mnie serdecznie.
- Zgadnij – rozłożyłam ręce, zdejmując płaszcz – Wyjazd do rodziców to nie był dobry pomysł.
- Co się stało? – zapytała, odkładając długopis.
- Nic takiego – pokręciłam głową i podeszłam do niej – Co mamy do zrobienia?
Zaczęła mi tłumaczyć kto, co i kiedy, ale nie byłam w stanie jej słuchać. Cały czas przeżywałam te kilka dni, które spędziłam u rodziców. Owszem, odpoczęłam i nawet udało mi się zapomnieć na moment o Jaredzie, ale tylko i wyłącznie dlatego, że pojawiły się problemy z nimi. To prawda, że na starość wady powiększają się, przysłaniając jakiekolwiek zalety.
- Jeszcze raz, przepraszam, zamyśliłam się – pokręciłam głową, odganiając męczące myśli – Kiedy to przyjęcie?
- Za tydzień, ale nie martw się, już wszystko zrobione – powtórzyła cierpliwie, przyglądając mi się uważnie – To, co właśnie robimy, to są ostateczne szkice wyglądu wnętrza. Także możesz zająć się następnym w kolejce.
Podeszłam do szafy i wysunęłam szufladę, odkrywając istny bajzel w papierach. Posłałam Wendy pełne pożałowania spojrzenie, a ona tylko wzruszyła ramionami z głupawym uśmiechem. Zostawić ich na trochę samych, a jak wrócisz, zastaniesz pobojowisko.
Wyjęłam wszystkie teczki i zaczęłam przeglądać ich zawartość, siadając przy biurku, tuż obok kobiety.
- Dlaczego nie pilnujecie porządku w papierach? – zapytałam, kiedy kątem oka zobaczyłam Charlesa idącego z kubkiem kawy w moją stronę.
- To działka Wendy – zwalił na nią całą odpowiedzialność.
- Owszem, ale jak mnie nie ma, obydwoje przejmujecie moje obowiązki, więc oczekuję, że będziecie sobie pomagać we wszystkim – podniosłam głowę i posłałam każdemu z nich wymowne spojrzenie – Ja nie będę tego sprzątała, także mam nadzieję, że wy to zrobicie.
Chwyciłam teczkę, której zawartość wskazywała na to, że to przyjęcie jest następne w kolejce, po czym wyszłam z gabinetu Wendy. Usiadłam przy swoim biurku i z kubkiem kawy w dłoni, zabrałam się za studiowanie dokumentów.
Miałam szczęście, że pracowałam w zawodzie, który kochałam. Sprawiał mi radość, a planowanie tych wszystkich szczegółów, na które większość ludzi nie zwraca nawet uwagi, było tym, co kochałam najbardziej. Odciągało mnie to od codzienności, dawało satysfakcję, zwłaszcza, że byłam w tym dobra.
Kilka razy w trakcie mojego ‚transu’, że tak nazwę moją pracę, wchodziła Wendy, pytając o różne rzeczy, bądź sprawdzając, czy nie potrzebuję pomocy. Za każdym razem grzecznie ją zbywałam, bo chciałam być sama.
W porze lunchu wyskoczyłam do pobliskiej restauracji, żeby zjeść coś ciepłego i porządnego. Stojąc w kolejce zadzwoniłam do Rosalie. Uznałam, że wypadałoby w końcu się do niej odezwać, bo nie rozmawiałyśmy od pamiętnego, sylwestrowego balu. Winna jej byłam przeprosiny, ale myślałam, że zrobię to wczoraj, po swoim powrocie do domu, ale jej tam nie było. Zdziwiło mnie to, ale było już tak późno, że postanowiłam nie dzwonić.
- Halo?
- Cześć – powiedziałam niepewnie. Spuściłam głowę, przyglądając się swoim butom, zupełnie jakby kobieta stała przede mną. Bądź co bądź, było mi głupio, że wyjechałam bez słowa.
- Danielle? – usłyszałam jej zdziwiony ton i jakiś szelest – Czemu dzwonisz z zastrzeżonego?
- Tak? Nie wiedziałam – skłamałam.
Dobrze wiedziałam, że numer jest niewidoczny, tylko o tym zapomniałam. Zastrzegłam go, żeby móc dzwonić do Jareda, tak by nie wiedział, kto to robi. To głupie, wiem, ale po prostu miałam ochotę posłuchać jego głosu. Teraz to już nie ważne, czuję się lepiej. Wyleczyłam się z niego.
- No masz – jęknęła – Gdzie się podziewałaś?
- Pojechałam do rodziców – facet przede mną ruszył się o krok do przodu. Rany, ale prędkość – Przepraszam, że bez słowa, ale po rozstaniu z Jaredem potrzebowałam wyjechać…
- Rozumiem, rozumiem. Nie tłumacz się – przerwała moje wynurzenia – I jak było?
- Beznadziejnie – przyznałam – Zanim odwiedzę ich znowu, minie dużo czasu – dodałam stanowczo.
- W to nie wątpię – oczami wyobraźni zobaczyłam jej skwaszoną minę, którą zawsze robiła, kiedy mówiła takim tonem – Nie wiem kiedy wróciłaś, ale jakby co, mieszkam u Leto.
- Wczoraj – zmarszczyłam brwi – Właśnie się zastanawiałam, gdzie się podziałaś.
- Wiesz, ich kwiatki potrzebują wody, i takie tam… – zaśmiała się – A tak na poważnie lubię duże, wypasione domy.
- A mój apartament, to co? Klitka z miotłami? – zapytałam ironicznie.
- No wiesz – zawahała się – Jeśli porównać ją do tego domu…
- Nie kończ – zaśmiałam się – Spotkamy się dziś?
- Jasne, jeśli chce ci się do mnie wpaść, bo ja się stąd nie ruszam.
- A właśnie – zganiłam się w myślach za swój brak taktu – Jak się czujesz, przyszła mamusiu?
- Zważywszy na to, jak o swoim samopoczuciu opowiadały moje znajome, to całkiem dobrze.
- Poranne mdłości? – kolejka przesunęła się kolejny krok do przodu, a kobieta za mną mruknęła o rany i zrezygnowała, wychodząc z lokalu.
- Jeszcze nie – powiedziała ostrożnie – I mam nadzieję, że to mnie ominie. Wiesz, w sumie to dopiero początek ciąży
- Tak – prychnęłam – Mówię ci, nim się obudzisz, będziesz już na porodówce.
- Oby – jęknęła – Bo jak słucham tych wszystkich opowieści o kręgosłupach, opuchniętych, ociężałych nogach i problemach z poruszaniem się, to mam ochotę zaszyć się w łóżku i leżeć do końca.
- Nie będzie tak źle – zapewniłam ją – Żadna z moich znajomych nie narzekała AŻ tak. I co najważniejsze, każda z nich to przeżyła – dodałam z lekkim uśmiechem.
- To się cieszę. Słuchaj, ja muszę kończyć, zaczyna się mój serial – zaśmiałam się – Co się cieszysz? Sama powinnaś zacząć oglądać, to może te wszystkie intrygi sprawiłyby, że unikałabyś ich w swoim życiu.
- Spadaj – odszczeknęłam – W moim życiu nie ma miejsca na intrygi
Mówiąc to, spostrzegłam, że mężczyzna siedzący w kącie sali przygląda mi się z lekkim uśmiechem na twarzy. Zganiłam się w myślach za tak głośnią rozmowę i postanowiłam mówić nieco ciszej.
- Ale jest mnóstwo problemów, które sama na siebie sprowadzasz.
- Wiesz co? Idź już oglądać ten serial. Wpadnę pod wieczór.
- Dobra, pani obrażalska. Pa.
- No papa, trzymaj się – nacisnęłam czerwoną słuchawkę i schowałam telefon do torebki.
Zerknęłam przelotnie na niego, a on nadal wpatrywał się we mnie, z tą różnicą, że teraz podpierał głowę ręką. Kiedy spojrzałam mu w oczy, uśmiechnął się szerzej. Skonsternowana spojrzałam na jego garnitur i wypucowane, męskie lakierki. Wyglądał jak milion dolarów, co mnie trochę speszyło, więc odwróciłam wzrok, wpatrując się w ladę.
Co by tu zjeść? Za szybą widziałam różne sałatki i surówki, i nie mogłam się zdecydować, którą chcę zjeść. Kiedy dotarłam do kasy, zamówiłam pierwsze lepsze danie, które wyczytałam na tablicach ponad głową kelnerki. W przeciągu pięciu minut poskładała moje zamówienie do kupy i z tacą w ręku rozejrzałam się po przepełnionej sali.
No i nie mam nawet gdzie usiąść. Mogłam poprosić, żeby mi to zapakowała na wynos. I kiedy już miałam się cofnąć, by jednak poprosić o zapakowanie jedzenia, bogacz podniósł się z krzesła. Spojrzałam na niego jak na idiotę, kiedy machał do mnie ze swojego miejsca. Zawahałam się, ale w końcu ruszyłam w jego stronę. Co mi szkodzi? Przecież nie muszę z nim nawet rozmawiać.
- Dziękuję – uśmiechnęłam się, siadając.
- Tom Fobbus – przedstawił się, a ja wybałuszyłam niegrzecznie oczy.
- Ten Fobbus? – zaakcentowałam słowo ten i pokręciłam głową – Niemożliwe.
- A jednak – zaśmiał się, najwyraźniej nieskrępowany moim okropnym zachowaniem. Opanuj się idiotko, pomyślałam i wyciągnęłam w jego kierunku dłoń.
- Danielle Black – chwycił ją. Uścisk jego ręki był dość silny, ale nie bolesny. Kiedy wypowiedziałam swoje imię i nazwisko uśmiechnął się po cwaniacku.
- Wiem – chwycił swoje sztućce i zabrał się za dokańczanie obiadu.
- Skąd? – wypaliłam podejrzliwie.
- Właśnie się wybierałem do twojego biura. Ale skoro trafiłem tu na ciebie, możemy najpierw coś zjeść – wzruszył ramionami – Nie patrz tak na mnie, nie jestem jakimś zboczeńcem – na jego słowa oblałam się rumieńcem, spuszczając wzrok. Nie zdawałam sobie sprawy, że w taki sposób na niego patrzę – Chciałem abyś zajęła się moim przyjęciem.
O matko, oddychaj. Fobbus, TEN Fobbus chce, abym zajęła się jego przyjęciem? To jeszcze bardziej niewiarygodne od tego, że właśnie go poznałam. Milioner, dziedzic wielkiej fortuny i firmy, podobno przystojny, ale nikt nigdy mnie nie ostrzegał, że aż tak. Jego uroda mnie krępowała, a duże, brązowe oczy sprawiały, że rozpływałam się na tym okropnie twardym krześle.
Miał manierę i zachowywał się jak dżentelmen, a prowadzenie i podtrzymywanie rozmowy szło mu wspaniale. Dodam jeszcze, że nie dlatego, iż egoistycznie mówił tylko o sobie. Nie. Rozmawialiśmy o wszystkim, tylko nie o nim i nie o mnie. Nie schodził też na tematy polityczne, rozmawialiśmy o bzdetach, których nawet nie pamiętam. Skupiona byłam bardziej na podziwianiu jego osoby, gracji i oczu, oraz na słuchaniu niskiego, lekko ochrypniętego, ale przez to niemożliwie seksownego głosu.
- Idziemy? – zapytałam, odkładając sztućce na talerz. Kiwnął głową i nim się zorientowałam, wstał, podchodząc do mnie i odsunął krzesło, na którym siedziałam. Lekko zaskoczona, chwyciłam się siedzenia, ratując się tym samym od upadku. – Przepraszam – pochylił się nade mną – wszystko w porządku? Trochę zbyt gwałtownie to zrobiłem.
- Nic się nie stało – zaprzeczyłam, wpatrując się w jego oczy. Kocie oczy. Bardzo mi je przypominały, zarówno z koloru jak i kształtu.
Puściłam brzegi krzesła i powoli podniosłam się. Był wysoki, prawdopodobnie wyższy od Jareda. Sięgałam mu ledwo do ramion, przez co poczułam się jeszcze niższą i bądź co bądź gorszą.
- Chodźmy – dotknął moich pleców, obracając się w stronę wyjścia. Przyśpieszyłam kroku, starając się mu dorównać.
- W tę stronę – zaśmiałam się, kiedy skręcił w lewo, zamiast w prawo. Skinął mi głową z lekkim zawstydzeniem.
- Mam problem z orientacją przestrzenną – przyznał, otwierając przede mną drzwi – Dziwne miejsce na biuro – dodał, rozglądając się po obskurnej klatce.
Strapiłam się, przywołując windę. On pewnie w swojej firmie ma wszystko ze szkła, pachnące, czyste i błyszczące. Postanowiłam jednak nie reagować na jego komentarz, gdyż biuro było o niebo lepiej utrzymane od tej części budynku.
Puścił mnie przodem, a ja wcisnęłam odpowiedni klawisz na panelu i zaczekałam aż zamkną się drzwi. Staliśmy ramię przy ramieniu, a ja czułam delikatne dreszcze spowodowane jego bliskością. Zbeształam się w myślach.
Nie wolno mi się spoufalać z klientem. Wyszłoby z tego tylko bagno. Tak samo było przecież z Jaredem. Poznałam go z powodu przyjęcia dla Tomo, które i tak się nie odbyło. Jak ja mogłam być tak głupia i dać mu się do siebie zbliżyć? To niewiarygodne.
Na swoją obronę mam tylko fakt, że byłam wtedy rozbita, słaba i niedowartościowana po rozstaniu z Samem. Szukałam pomocy, kogoś, kto wyciągnie do mnie rękę i mi pomoże podnieść się na nogi. I Jared wykonał swoje zadanie, jestem mu za to wdzięczna. Ale to nie mogło się dobrze skończyć.
Dlatego muszę się zachowywać jak profesjonalistka i nie zwracać uwagi na wdzięki mężczyzny, oraz to jak na mnie działa. To tylko praca, a on jest tylko jednym z moich klientów. Nic między nami nie będzie, poza tym on pewnie nawet by nie chciał, a gdyby mógł czytać w myślach, z całą pewnością już by mnie wyśmiał.
- Zapraszam – powiedziałam, uśmiechając się szeroko, kiedy drzwi windy się otworzyły – Biuro nie jest jakieś duże i powalające, ale dopiero zaczynam swoją działalność i trochę czasu minie, zanim stanę na nogi.
- Przytulnie tu – oznajmił, rozglądając się.
Obserwowałam go, starając się nie myśleć o mocno zarysowanej szczęce, którą z chęcią bym pogłaskała, ani o pełnych, ale nie za dużych ustach, które z całą przyjemnością bym wycałowała.
Ja nie jestem normalna. Niecałe dwa tygodnie temu rozstałam się z mężczyzną, a ja zamiast lamentować i zajadać cierpienie lodami, myślę sprośne rzeczy o innym mężczyźnie.
Cały mój profesjonalizm poszedł się jebać. Nie ma co, nadaję się do pracy z ludźmi- zwłaszcza, jeśli moimi klientami są przystojni mężczyźni!
- Zapraszam do mojego gabinetu – wskazałam mu drzwi, a sama zajrzałam do pokoju Wendy. Siedziała razem z Charlesem przy biurku. – Mamy nowego klienta, więc chciałabym, żebyście za pół godziny zjawili się w moim gabinecie – kiedy pokiwali głowami, zamknęłam drzwi.
Tom stał przed moim gabinetem i przyglądał mi się z lekkim uśmiechem na twarzy.
- No co? – zapytałam, mrużąc oczy – Czemu nie wchodzisz? – nawet nie wiem kiedy przeszliśmy na ‚Ty’, chociaż mogłabym się założyć, że to była jego propozycja.
- Czekałem na ciebie. W końcu to twój gabinet.
- Ale cię do niego zaprosiłam – usiadłam na swoim miejscu i wskazałam mu fotel naprzeciwko mnie – proszę, siadaj.
Podciągnął nogawki na wysokości kolan i usiadł. Tym gestem tak łudząco przypomniał mi Sama, że aż rozchyliłam usta.
- Co? Ubrudziłem się? – przetarł policzki, a ja pokręciłam głową.
- Przepraszam. Łudząco mi kogoś przypominasz – wydobyłam z szuflady notatnik i długopis, po czym położyłam je przed sobą.
- To miłe wspomnienie?
- Powiedzmy, że nie za bardzo – mruknęłam. Założyłam nogę na nogę, przysuwając się bliżej biurka – Więc może najpierw powiesz mi, co to za przyjęcie?
- Wesele – poczułam jakbym dostała po twarzy, ale szybko się opanowałam, mając cichą nadzieję, że nie zauważył mojej reakcji. Głupia, nie masz co marzyć, on jest zajęty. Pewnie ma koło siebie super laskę, bogatą i z wysokich sfer. Danielle, oni nie zadają się z takimi jak ty.
- Nie zajmujemy się organizacją weseli – powiedziałam, zgodnie z prawdą, bazgrząc coś bez sensu w notesie.
- Myślałem, że dałoby się zrobić jakiś wyjątek…- zamilkł. Czułam na sobie jego palące spojrzenie, ale jakoś bardziej zafascynowana byłam tworzeniem sześcianu, niż jego sugestią – Danielle?
- Słucham? – poderwałam głowę do góry.
- Powiedziałem coś nie tak? Jesteś jakaś nieobecna.
- Nie – potrząsnęłam głową, chyba trochę zbyt energicznie, czując łaskoczące mnie po policzkach loki – Wszystko w porządku – dodałam zmuszając się do lekkiego uśmiechu. Po jego oczach widziałam, że nie do końca mi uwierzył, ale kogo to obchodzi?
Po chwili zaśmiał się, ale nie jakoś chamsko, raczej serdecznie i pochylił ciało w moją stronę.
- Już wiem – oznajmił, a ja zmarszczyłam brwi – Danielle, to nie moje wesele. Przyszedłem tu w sprawie wesela mojej siostry – dodał, a ja spłonęłam rumieńcem.
Boże, czemu zawsze jestem taka otwarta? Czy wszystko można ze mnie wyczytać? Jestem beznadziejna, nie profesjonalna.
- Ja nie…- zająknęłam.
- Chciałabyś wyjść dziś ze mną na kolację? – wszedł mi w słowo, a ja oniemiałam.
- Jasne – odparłam, ale w gruncie rzeczy nawet nie zauważyłam kiedy. A potem pożałowałam, że nie ugryzłam się w język, bo przecież miałam zachowywać się profesjonalnie.
Boże, kogo ja oszukuję?
- To co z tym weselem? Mam szukać dalej?
- Nie, możemy zrobić wyjątek. Kto wie, może nam się to spodoba? – miałam nadzieję, że Wendy i Charles nie będą zbytnio narzekać. W końcu to ja tu rządzę – Na kiedy to wesele?
- Dziewiętnasty luty – spojrzał na mój kalendarz, wiszący tuż przy drzwiach – Niedziela.
- Wiadomo na ile gości?
- A to potrzebujesz takie informacje? – zakłopotany, podrapał się po głowie – Chyba jednak niewystarczająco się przygotowałem – posłał mi przepraszający uśmiech – Okazuje się, że marnuję ci czas.
- Nieprawda. Może zróbmy tak, że ja ci zapiszę co potrzebuję wiedzieć, a ty wieczorem dasz mi odpowiedzi – zaproponowałam. Od razu się rozpromienił, kiwając na zgodę głową.
- Kawy? – do środka zajrzała Wendy.
- Ja poproszę – Tom aż wygiął się na swoim krześle, żeby na nią spojrzeć. Może źle widziałam, ale obciął ją od góry do dołu, zatrzymując wzrok na jej pełnym biuście.
- A ty? – zwróciła się do mnie.
- Jesteś z szefem na ty? – zapytał ją i zaśmiał się – Gdyby do mnie podwładni mówili na ty…
- Ja też poproszę – kiedy wyszła, zwróciłam się do niego – Moja mała firma, to nie to co ta twoja wielka korporacja.
- Tak wiem – westchnął – Piszesz? To nie będę ci przeszkadzał – nawet nie zauważyłam kiedy wstał i podszedł do mnie, zaglądając mi przez ramię. Pierwszy raz poczułam zapach jego perfum i już wiedziałam, że nieprędko go zapomnę.
Zapisałam ostatni podpunkt, przeleciałam wzrokiem całość i po upewnieniu się, że o niczym nie zapomniałam, podałam mu złożoną na pół kartkę. Podziękował i schował ją do kieszeni, akurat w momencie, gdy do pomieszczenia weszła Wendy z kubkami w rękach.
Obserwowałam jak Tom pożera ją wzrokiem, ale postanowiłam nie dać się wyprowadzić z równowagi. Skoro tak łatwo rozgryzł mnie kilka minut temu, teraz mogłoby być podobnie. Podziękowałam kobiecie, a ona wycofała się z gabinetu.
- Przepraszam, że nie w porcelanowych filiżankach, ale nie mam takiego budżetu jak ty – zażartowałam, obejmując kubek dłońmi.
Tak naprawdę uwielbiałam pić z kubka i nigdy nie zamieniłabym go nawet na najcenniejszą filiżankę na świecie. Jednak obserwując mężczyznę, odniosłam wrażenie, że nie przepada za kubkami.
- Bardzo śmieszne – skwitował, chwytając naczynie – Jak tak bardzo ci żal z tego powodu, to ci kupie na urodziny zestaw filiżanek.
- Bron boże! – wypaliłam z powagą, ale widząc jego minę, zaśmiałam się – Wendy robi całkiem dobrą kawę, nieprawdaż? – zmieniłam temat, upijając łyk gorącej cieczy.
- Na razie nic nie mogę orzec, bo jest tak gorąca, że moje komórki smakowe nie są w stanie wychwycić nawet jej aromatu.
- Narzekasz – machnęłam ręką.
Dopiliśmy kawę, rozmawiając na luźne tematy. Właściwie tym razem zostałam wypytana o jakieś bzdety, czym kompletnie zbił mnie z tropu. Normalnie jak się kogoś poznaje, pyta się o jego zainteresowania, o to co robi w życiu – o mojej pracy już wie, o rodzinę i przyjaciół, a on mnie wypytywał o moje ulubione jedzenie, kwiaty i kolor.
Odpowiadałam na te bezsensowne pytania, bo sama nie wiedziałam co z nimi zrobić i co najważniejsze jak to rozegrać, żeby go do siebie nie zrazić. Ale czy mogłabym go zrazić tym, że lubię pospolite róże, zamiast, na przykład fiołków? Nie sądzę.
Cały ten czas przyglądałam mu się, próbując go rozgryźć, ale uwierzcie mi – nie byłam w stanie. Pierwszy raz poznałam kogoś takiego. Charyzmatyczny, otwarty, zabawny i dziwny. Tak, przez te jego pytania doszłam do wniosku, że dziwny pasuje do niego jak ulał. Do tego cholernie przystojny i męski, taki, za którym szaleją zarówno dziewczyny jak i kobiety. Pewnie nie mógł się opędzić od takich jak ja.
Przez cały ten czas biłam się sama ze sobą, o to czy pozwolić mu wejść w swoje życie, czy jednak pozostać na stopie służbowej. Wiem, to się może wydawać śmieszne, że już teraz o tym myślę, ale czasami jak wejdziemy w jakąś znajomość za daleko, potem jest już za późno, a ja czułam, że jeśli dziś na planowanej kolacji nie obiorę drogi, którą pójdzie ta znajomość, będzie źle.
- Wiesz co? Ja się już będę zbierał – poklepał się po udach, po czym powoli wstał z krzesła – Dziękuję ci za to co dla mnie robisz, naprawdę to doceniam.
Nie żebym mu nie wierzyła, ale podejrzewam, że dla takiego kogoś jak on, cale miasto robi wyjątki, i gdzie by nie wszedł, załatwiłby wszystko jedną, głupią kolacją,. Tak samo jak omamił dziś mnie. Głupia.
- Nie ma problemu – podniosłam się; nie! Ja wyskoczyłam zza biurka jak oparzona i dopadłam swojego płaszcza, zanim on w ogóle zdążył cokolwiek zauważyć.
- Nie musisz mnie odprowadzać – zarumieniłam się, zdając sobie sprawę z tego jak to musiało wyglądać.
- Nie odprowadzam, ja idę zapalić – naciągnęłam na siebie płaszcz i pokazałam mu język – A teraz pan wybaczy – dygnęłam jak baletnica – ale nałóg wzywa.
- Mogłabyś ten nałóg zamienić na inny – powiedział, ruszając za mną.
- Na jaki? – zerknęłam za siebie, przywołując windę.
- Na mnie – nawet nie zdajecie sobie sprawy jak wielki uśmiech samozadowolenia pojawił się na jego ustach. Zachichotałam.
- Lecę, biegnę – zapewniłam – Skromny jesteś.
- Tak, wiem – przejechał teatralnie dłonią po włosach, po czym śmiejąc się, oparł się luźno o ścianę naprzeciwko mnie – Miło mi się spędziło czas. Aż nie mogę się doczekać kolacji.
- Wzajemnie – mruknęłam, wchodząc do windy i powtarzając sobie w myślach, że mówi to pewnie każdej kobiecie, z którą spędzi trochę czasu.
Swoją drogą niezłe zagranie, z tym niby przypadkowym spotkaniem w restauracji. Od teraz będę mu się uważniej przyglądała, to już postanowione. I postaram się też panować nad emocjami, które we mnie wywołuje. Ciężko mi było tylko zapanować nad tymi przyjemnymi prądami w miejscach, gdzie dotykała mnie niego dłoń. Tak jak teraz, kiedy przy wysiadaniu, przyłożył ją delikatnie do moich pleców, nie z zamiarem wypchnięcia mnie. W sumie nie wiedziałam po co to robi, ale to chyba był przemyślany gest z jego strony.
Pożegnaliśmy się na dole i odszedł, a ja zostałam sama. Rozejrzałam się i wyciągnęłam paczkę fajek z kieszeni płaszcza. Wypaliłam go szybko i wróciłam na górę, gdzie zostałam zaatakowana przez Wendy.
- Ale ciacho, skąd żeś go wytrzasnęła? – zapiszczała wprost do mojego ucha, uwieszając mi się na ramieniu.
- To jest Tom Fobbus – odparłam, zatrzymując się – Jego zapytaj skąd się wytrzasnął. A tak poza tym to chce abyśmy zorganizowali przyjęcie weselne – jej mina momentalnie zrzedła, zupełnie jak moja jakiś czas temu – jego siostry. Podoba ci się?
- Owszem, dawno takiego przystojniaka nie widziałam – wywinęła oczami, zagryzając wargę. Widać na nią działał bardziej niż na mnie.
- A Charles?
- Co Charles? – zmarszczyła brwi.
- Myślałam, że coś między wami jest – powiedziałam niepewnie.
- Było, ale wszystko spieprzył – syknęła ze złością.
- W takim razie myślę, że następnym razem mogę Toma odesłać do ciebie – odparłam, na co uśmiechnęła się szeroko i z błyszczącymi oczami, rzuciła się na mój policzek, obcałowując każdy jego fragment – Hej, hej! Bez przesady! – zaśmiałam się, odpychając ją od siebie.
- Dziękuję! – powiedziała i wystrzeliła w stronę windy, zapewne zapalić.
No to jeden problem z głowy. Jeśli zaczną współpracować razem, będę miała Fobbusa z głowy, tym samym odcinając się od jego zgubnych wdzięków. Piękno nigdy nie idzie w parze z dobrem, czuję, że to nie mogłoby się skończyć dobrze.
Pójdę na tę kolację i załatwię z nim sprawy służbowe, potem odsyłając go pod skrzydła Wendy. Co prawda zatrudniłam ją jako sekretarkę, ale pracowała tak samo ciężko jak ja i Charles, więc ufałam, że jej się uda i bez problemu przygotuje to wesele. Gdyby miała jakieś problemy, zawsze mogę jej pomóc.
Kiedy spojrzałam na telefon by sprawdzić godzinę, przypomniałam sobie, że przecież na wieczór umówiłam się z Rosalie! Kolejny dowód na to, że dałam się omotać. W jego towarzystwie zmieniałam się chyba w głupią i bezmyślną dziewuchę. I przez to muszę teraz wybierać, które spotkanie odwołać. I siedziałam tak, losując w myślach co odrzucić, gdy wpadł mi do głowy całkiem niegłupi pomysł.
Zerwałam się z miejsca i jako, że cały czas byłam w płaszczu, chwyciłam torebkę i kluczyki do samochodu i tłumacząc przed wyjściem, że jadę do Rosalie, pognałam przed siebie. W samochodzie otworzyłam okno i mimo iż było mi przez to dużo chłodniej, zapaliłam papierosa, pogłaśniając radio do takiego poziomu, przy którym jeszcze nie cierpiały moje uszy.
Ktoś, kto jadąc koło mnie, z nudów zacząłby mi się przypatrywać, albo uznałby mnie za wariatkę, drącą się razem z wokalistą, albo za przeszczęśliwą. I sama nie wiedziałam, którą z możliwości wybrać. Czy kolacja z Tomem mogła tak na mnie podziałać? Czy może to, że po prostu się spotkaliśmy? Przecież jeszcze rano byłam jedną z najbardziej zdenerwowanych osób w całym mieście. Co się więc zmieniło?
- Co tak wcześnie? – zapytała blondynka, wpuszczając mnie do środka.
- Skończyłam wcześniej pracę – zdjęłam płaszcz i rzuciłam go niedbale na komodę – Poza tym idę wieczorem na kolację.
- Z kim? – spojrzała na mnie podejrzliwie. Nie no, chyba nie ma zamiaru robić mi jakichś wywodów na ten temat?
- Z klientem, omówić parę rzeczy związanych z przyjęciem – zgrabnie wypaczyłam prawdę.
- Czyli?- machnęłam ręką na jej pytanie – No dobra, wchodź. Właśnie zrobiłam obiad, skusisz się?
- Już jadłam – pokręciłam głową. Kiedy weszłam za nią do salonu, uderzyło we mnie każde wspomnienie z tego miejsca.
Pamiętam jakby to było wczoraj, jak wygłupiałam się tu z braćmi Leto. A najbardziej pamiętam dzień, w którym poznałam Rosalie na kolacji, z sernikiem mojej produkcji. Uśmiechnęłam się pod nosem, siadając na kanapie, tuż obok blondynki i rozglądając się po pomieszczeniu. Nie zdawałam sobie sprawy, że moje pojawienie się tu, wywoła tyle wspomnień.
- Jared o ciebie pytał – wypaliła, grzebiąc widelcem w kupce makaronu. Spojrzałam na nią z ukosa.
- A temu po co informacje na mój temat? – zapytałam, chyba trochę za ostro, bo blondynka posłała mi spojrzenie równie wściekłe, co moje.
- Bo cię kocha – wpakowała kluski do ust, co natychmiast wykorzystałam, wiedząc, że nie szybko będzie w stanie się odezwać.
- Nie chcę tego słuchać. Gdybyś nie wiedziała, cały czas się z niego leczę i gadając o nim, zbytnio mi nie pomagasz – zauważyłam jak szybko przeżuwała obiad, żeby mi coś powiedzieć . Naprawdę nadal się z niego leczę? Po dzisiejszym dniu już nie jestem tego taka pewna – Jak się czujesz? – zmieniłam temat, nie chcąc już słuchać o brunecie. Posłała mi kolejne mordercze spojrzenie, jakby wyczuwając moje zamiary i pokręciła głową.
- Musisz coś zobaczyć – odstawiła talerz na stół i przetarła usta wierzchem dłoni – Przypuszczam, że jak byłaś u rodziców, nie czytałaś gazet, prawda? – podeszła do komody i otworzyła jedną z szuflad.
- Nie – powiedziałam niepewnie, patrząc na nią podejrzliwie – A czemu pytasz?
- Trzymaj – rzuciła mi plik gazet, które ledwo złapałam. Cud, że nie rozsypały się już w locie, a był to pokaźny plik brukowców. Patrzyłam na nią, gdy w milczeniu, nawet na mnie nie patrząc usiadła na kanapie i chwyciła talerz.
- Nie spojrzysz nawet? – zapytała w końcu, a ja czując, że to nic dobrego, spojrzałam na pierwszą z gazet. Na okładce było zdjęcie, na którym obściskiwaliśmy się z Jaredem, a nagłówek napisany wielkimi, wytłuszczonymi literami zadawał pytanie: „Czy to już koniec miłości?”
Z tłukącym się o żebra sercem otworzyłam gazetę i przewertowałam ją szukając odpowiedniego artykułu. Przeleciałam po nim wzrokiem, wyłapując to co ważniejsze. Ktoś przytoczył nawet fragmenty naszej rozmowy, co wprawiło mnie w osłupienie. Oczywiście w tym artykule to ja wyszłam na tę złą, tą co uwiodła, po czym rzuciła. Ogarnęła mnie wściekłość za swoją nieuwagę. Jedyną osobą, która mogła być świadkiem podczas naszej rozmowy był portier. Już ja go dorwę.
- Uspokój się – powiedziała Ros, a ja dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że zaślepiona złością podarłam gazetę na strzępy – To nie prawda co tu piszą, nie musisz aż tak się wkurzać.
- Takaś mądra, bo nie o tobie piszą – żachnęłam się – Poza tym po części to prawda. Przy naszej rozmowie była obecna jedna osoba. Pamiętasz tego portiera z balu? – pokiwała głową, po czym otworzyła szeroko oczy.
- On? – zapytała, po czym pokręciła z niedowierzaniem głową. Chwyciła kolejną gazetę i otworzyła na odpowiedniej stronie, wczytując się.- Ale chyba przekoloryzował.
- Pokaż – zajrzałam jej przez ramie, a kiedy zobaczyłam listę epitetów, którymi rzekomo obrzuciłam Jareda, szczęka opadła mi do ziemi – Nie wyzywałam go.
- A to skurwysyn – zdenerwowała się, rzucając gazetę na podłogę – Dopadniemy go. – dodała jeszcze, po czym już uspokojona, zabrała się za jedzenie. Postanowiłam przejrzeć resztę artykułów.

Chapter 23


Zapięłam kolczyk i chwyciłam drugi. W lustrze, między framugą, a lekko uchylonymi drzwiami zobaczyłam blond czuprynę. Uśmiechnęłam się w zamyśleniu, wkładając kolczyk w ucho.
-Gotowa? – zapytała Ros, wchodząc głębiej do pokoju. Odwróciłam się do niej i oniemiała z wrażenia rozchyliłam usta. – I jak? -zapytała niepewnie, obracając się wokół własnej osi.
-Nie no…
-Źle? – przerwała mi, spoglądając w stojące za mną lustro –Wiedziałam, że ta sukienka to zły pomysł. I jeszcze do tego ten wyzywający makijaż…
-Zamkniesz się wreszcie? – tym razem ja jej przerwałam. Zamrugała kilka razy – Jesteś przepiękna. Wręcz boska. Shannon padnie jak cię zobaczy – uśmiechnęłam się szeroko, w duchu gasząc uczucie zazdrości. Wyglądała o niebo lepiej ode mnie. Ale stłumiłam to uczucie, przecież to moja przyjaciółka, prawda?
-Naprawdę? – rozpromieniła się. Chwyciła boki sukni w ręce i spojrzała w dół, na swoje nogi – Nie jest zbyt…
-Nie jest. Jest idealnie. – podeszłam do niej i spojrzałam na nasze odbicia w lustrze. – Jesteś przepiękna. Rozkwitasz. To chyba wszystko z powodu ciąży. – nasze spojrzenia w lustrze spotkały się i widać było, że jest szczęśliwa.
-Rozmawiałam z Shannonem. Obiecał, że będzie często przyjeżdżał.I że w okolicach porodu będzie w Los Angeles.
-To wspaniale – starałam się utrzymać uśmiech na ustach, mimo iż zrobiło mi się smutno.
Nie rozmawiałam z Jaredem od kilku dni, właściwie ostatnią rozmowę odbyliśmy dzień po powrocie, kiedy to podrzucił mi mój bagaż.Nie była to najprzyjemniejsza rozmowa jaką miałam przyjemność przeprowadzać i nie zanosi się na to abyśmy mieli się pogodzić przed ich trasą. Właściwie przemyślałam parę rzeczy i szczerze mówiąc nie wiem czy to ma sens. Bycie razem. Nie widzę przed nami przyszłości, traktowałam to raczej jako przelotny związek, mimo iż w duchu liczyłam na coś więcej. Ale nie z nim, nie z Jaredem Leto. Nie z kimś, kto zostawia swoją ukochaną na polnej drodze.
-A jak między wami? – zapytała, jakby czytając mi w myślach.
-Nie wiem, nie rozmawialiśmy jeszcze – podeszłam do stoliczka i zaczęłam grzebać w kosmetyczce – Ale wydaje mi się, że chyba się rozstaniemy – dodałam ciszej, wyciągając czerwono krwistą szminkę. Obróciłam się i zaczęłam malować usta, unikając lustrzanego odbicia oczu Rosalie.
-Masz zamiar z nim dziś porozmawiać? – ścisnęłam usta,rozprowadzając szminkę i wrzuciłam pomadkę do kosmetyczki.
-Nie wiem – westchnęłam – Powinniśmy porozmawiać, ale…boję się, że wyniknie z tego jakaś sprzeczka, awantura. Nie chcę sobie psuć tego wieczoru – spojrzałam na blondynkę – wiesz jak mi na nim zależy.
-Danielle, mogę ci coś powiedzieć? – zapytała ostrożnie, a ja pokiwałam głową – siadaj – poleciła wskazując mi łóżko, a sama usiadła naprzeciwko mnie na krześle. – Posłuchaj. Jesteście ze sobą od kilku tygodni. Walczył o ciebie tyle miesięcy, co dla mnie jest jednoznaczne z tym, że naprawdę mu na tobie zależy.Kocha cię, a Shannon mówił, że nigdy tak za żadną kobietą nie szalał – spuściłam głowę, miętosząc fioletową wstążkę,która przechodziła przez talię w sukience– Masz przy sobie człowieka, dla którego jesteś całym światem. I po tak krótkim czasie chcesz to wszystko zniszczyć?
-A myślisz, że związek na odległość ma jakiekolwiek szanse? -spojrzałam w górę, hamując napływające do oczu łzy – Poza tym skoro mu tak niby ‚zależy’ – wykonałam cudzysłów palcami,obrzucając ją wściekłym spojrzeniem – to czemu nie powiedział mi nic wcześniej o ich trasie? I czemu zostawił mnie, do cholery jasnej na środku drogi?! – nie chciałam tego, ale mimowolnie wyżyłam się na niej, przelewając wszystkie swoje żale na jej barki.
-Uspokój się – ścisnęła mnie za ramie.
-Nie, nie uspokoję się – odtrąciłam jej rękę – wyjdź. Wyjdź z mojego pokoju – podniosłam się i podeszłam do okna.
-Ale…- zaczęła.
-Później do was dołączę. Najwyżej spóźnię się na bal –przerwałam jej stanowczym tonem – Wyjdź. Po prostu zostaw mnie samą.
Chwilę później, kiedy myślałam, że znów coś powie, trzasnęły drzwi.Oparłam czoło o zimne szkło i zacisnęłam powieki starając się powstrzymać łzy. Mimo wszystko jego słowa i zachowanie boli. To,że mnie tam zostawił, to, że jak przywiózł mi ubrania był wściekły oraz to, że od kilku dni w ogóle się nie odzywa, a smoking i resztę związaną z balem, załatwiałam z nim poprzez Shannona. I już nie wiem, które z nas bardziej unikało drugiego,wiem tylko, że to cholernie boli. I mam nadzieję, że jego też.
***
-A gdzie Danielle? – zapytał mój brat, gdy Rosalie wsiadła do samochodu. Puściłem hamulec ręczny, spoglądając na nią w lusterku wstecznym.
-Przyjedzie później – odpowiedziała zdawkowo i miałem wrażenie,że posłała mi spojrzenie pełne nienawiści, ale ponieważ trwało to ułamek sekundy, nie byłem pewien.
-Ale jak to, przecież to ona organizuje ten bal, powinna być przed gośćmi – powiedziałem, marszcząc brwi.
-Nie odzywaj się – fuknęła – To przez ciebie jej tu nie ma.
-Tak, to wszystko to moja wina – westchnąłem. Moje palce niekontrolowanie zacisnęły się mocniej na kierownicy, pomimo iż starałem się nie denerwować.
To,że chciałem jej chamsko odpowiedzieć, to mało powiedziane, ale zdusiłem wszystko w zarodku i skupiłem się na ulicy i innych samochodach. Docierały do mnie strzępy rozmowy pozostałych pasażerów, ale nie wsłuchiwałem się dokładnie. Zazdrościłem im, tego co między nimi jest i tego co mają przed sobą, zarówno w najbliższej przyszłości, jak i tej odleglejszej. 
Doskonale zdaję sobie sprawę z tego co się dzieje między mną i Danielle.Psuje się. Nasz niedobudowany jeszcze związek, burzy się jak domek z kart, a to wszystko przez nasz wyjazd i jej chore wyobrażenia o tym co się w trakcie takiej trasy dzieje. Owszem, uważam, że trochę za ostro zareagowałem, źle się wysłowiłem, nie powinienem był mówić, żeby ‚nie dawała dupy’, ale po prostu ta cała sytuacja i oskarżenia, których musiałem wysłuchiwać na co dzień mnie męczyły. Dlatego przestałem się kontrolować i zostawiłem ją tam na odludziu, ale gdybym nie miał pewności, że Shannon po nią wróci, nie pozwoliłbym jej wysiąść i siłą zmusiłbym ją do powrotu ze mną.
Rzuciłem krótkie spojrzenie w lusterko wsteczne, a kiedy zobaczyłem jak Rosi Shannon całują się, moje wnętrzności zwinęły się boleśnie w kłębek. Mimo swojej złości i niedojrzałego braku odzewu z mojej strony, kochałem ją i tęskniłem za nią i jej dotykiem. Za rudawymi, pachnącymi miodem włosami i jasną, delikatną, ale jakże ciepłą skórą. Na samo wspomnienie jej dotyku poczułem ucisk w dołku, a na myśl o naszym ewentualnym rozstaniu poczułem falę mdłości. Jednak twardo prowadziłem samochód, aż w końcu dojechaliśmy do celu. Shannon z blondynką wysiedli, a ja siedziałem dalej na miejscu, patrząc przed siebie i myśląc nad wszystkim, a raczej starając się znaleźć jakieś rozwiązanie sytuacji. Tylko czy nie jest już za późno?
-Idziesz? – spojrzałem na brata, gdy otworzył drzwi od mojej strony i spojrzał na mnie zatroskanym wzrokiem. Rozejrzałem się nieprzytomnie, a gdy w końcu mój wzrok zatrzymał się na jego twarzy, pokręciłem głową.
-Nie – dodałem, jakby nie potrafił zrozumieć gestu – Idźcie.Też zaraz przyjdę – zerknąłem na niecierpliwiącą się Rosalie. Co chwilę ciągała Shannona za rękaw, namawiając go do tego, aby dał mi spokój, ale kiedy na nią spojrzałem,zesztywniała i odwróciła głowę – Idźcie – dodałem stanowczo i zamknąłem drzwi.
Kiedy zniknęli mi z pola widzenia, odpaliłem silnik i ruszyłem przed siebie. Nie miałem pomysłu gdzie jechać, chciałem po prostu pobyć sam ze sobą i postarać się choć przez chwilę o niej nie myśleć.Miałem ją w głowie całymi dniami, śniłem o niej tęsknie, chcąc by idealne sny zmieniły się w rzeczywistość. Co chwila łapałem za telefon, żeby do niej zadzwonić, ale w ostatniej chwili anulowałem połączenie, by potem wykląć się w duchu i nazwać tchórzem.
Powinienem był się do niej odezwać, ale miałem nadzieję, że pogodzimy się na balu. Teraz, po tym co powiedziała mi Rosalie już nie jestem tego taki pewien. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie tylko ona jest winna, ale ja również. 
Kiedy przejeżdżałem pod jej domem, coś mnie tknęło i zaparkowałem ulicę dalej. Wysiadłem z samochodu i czując zimny deszcz na karku,ruszyłem biegiem przed siebie, nie zwracając uwagi na to, że prawdopodobnie zmoczę, tym samym niszcząc smoking. Minąłem w drzwiach portiera i popędziłem na górę, schodami, mając nadzieję, że jeszcze nie wyjechała. Dopadłem jej drzwi i zacząłem dzwonić, waląc w nie jednocześnie pięściami, ale nikt nie otwierał. Po jakiejś minucie w mieszkania obok wychyliła się starsza kobieta i powiedziała coś, co ugasiło moją nadzieję na naprawienie naszego związku.
-Ta pani wyszła kilka minut temu – podziękowałem jej i przetarłem wierzchem dłoni mokre czoło – Jeśli pan ją kocha, niech pan się śpieszy – dodała, a ja zmarszczyłem brwi.
-Bo? – zapytałem, dosyć głupio.
-Odniosłam wrażenie, że gdzieś wyjeżdża – powiedziała, jakby to miało wszystko wyjaśnić.
-Dlaczego odniosła pani takie wrażenie?
-Dźwigała dwie walizki.
-Dawno temu wyszła?
-No nie wiem – spojrzała na zegarek – Jakieś 5 minut temu? – to już wykrzyczała, bo pchnąłem drzwi i zacząłem zbiegać po schodach.
***
Zaparkowałam pod wieżowcem i zgasiłam silnik, tym samym uciszając radio.Dodanie sobie trochę sił i otuchy przed nieuniknionym spotkaniem z Jaredem zajęło mi trochę czasu. Siedziałam w zupełnej ciszy skubiąc srebrną bransoletkę na lewym nadgarstku. 
Świadomość,że to do mnie należy obowiązek zakończenia tego związku, była przytłaczająca. Ale uznałam, że to wszystko za szybko się potoczyło, zeszliśmy się, tak naprawdę nawet się dobrze nie znając. Owszem, nikt nigdy nikogo nie poznał doskonale, ale to ile wiedziałam o Jaredzie było niedostateczne. A już na pewno nigdy nie powiedziałabym, że mógłby być aż takim chamem. 
Wzięłam kilka głębszych oddechów i wysiadłam z samochodu. Zamknęłam szybko drzwi i przebiegłam chodnikiem, czując, że w moich butach jest coraz więcej wody. Kiedy weszłam do środka, zdjęłam płaszcz i wręczając go portierowi, podeszłam do lustra. 
Przed wyjściem z domu poprawiłam makijaż tak, że nie widać było śladów po łzach. Maska co prawda by je ukryła, ale przecież nie spędzę w niej całego wieczoru. Wyjęłam ją z torebki i przyłożyłam do twarzy. Widać było tylko moje oczy i szczękę,dlatego zdecydowałam się na czerwoną szminkę.
-Mógłby mi pan pomóc? – zapytałam portiera, odwracając się do niego plecami i wskazując na dwie wstążki, którymi miała zostać przytwierdzona maska.
Zawiązał ją dosyć ciasno, więc jęknęłam, a on natychmiast poluzował tasiemki. Jego ciepła dłoń delikatnie musnęła moją szyję,kiedy zawiązywał kokardę. Wzdrygnęłam się, czekając z niecierpliwością, aż skończy. Ale jego ręka zjechała na moje plecy, a druga zaraz za nią.
Wściekła obróciłam się na pięcie. Jak on śmie pozwalać sobie na tak lubieżne gesty? Nie ma prawa mnie dotykać i już ja mu to udowodnię! Jednak moja ręka zatrzymała się w powietrzu, a obelgi ugrzęzły w gardle. Przeszło mi przez myśl, że dobrze, że maska zasłania połowę mojej twarzy, ale niestety oczy widać jak na dłoni.
Brunet opuścił głowę, wpatrując się w swoje dłonie jak dziecko, które coś zbroiwszy, czeka na reprymendę od dorosłego. Był przemoczony,oddychał głęboko, nierówno. Smoking, który dla niego wybrałam,kompletnie nie nadawał się na jakiekolwiek bale, dobrze, że w samochodzie mam zapasowy.
Boże,o czym ja myślę? W końcu przede mną stoi, mamy szansę na rozmowę, a ja myślę o jakimś głupim smokingu? Wariatka.Niekontrolowanie z moich ust wyrwało się prychnięcie. Spojrzał na mnie pytająco, ale odwróciłam głowę.
-Jesteś cały mokry – powiedziałam w końcu, zerkając na niego.
-Tak – spojrzał na swoje spodnie – Masz rację.
-Chcesz się przebrać? – pokręcił głową.
-Chcę porozmawiać – znów spojrzał na swoje dłonie. Kiedy również na nie spojrzałam, zauważyłam, że się trzęsą.
-Nie musisz się tak denerwować – stwierdziłam. Przeraziło mnie to. To nie było normalne, lekkie drżenie, jak od stresu. Spojrzałam mu w oczy – Piłeś coś – wycedziłam oskarżycielskim tonem.
-Nic nie piłem.
-Brałeś? – kolejne zaprzeczenie. Skrzyżowałam ręce na piersiach –To w takim razie co ci jest?
-Nie wiem – ledwo zauważalnie wzruszył ramionami. Zaczęłam mu się dokładniej przyglądać. Na jego czole zobaczyłam kilka kropelek, możliwe, że to deszcz, ale miałam wrażenie, że jednak jest spocony. Do tego trząsł się jakby było na minusie. – Nie wyjeżdżaj – wypalił. Jego niebieskie oczy zatrzymały się na moich, a ja oddałam spojrzenie.
-Skąd…
-Od twojej sąsiadki – uprzedził mnie. Westchnęłam, opuszczając ręce wzdłuż ciała.
-Muszę – mruknęłam – Muszę odpocząć.
-Ale nie teraz – dotknął mnie, a ja podskoczyłam, co spowodowało natychmiastowe cofnięcie ręki – Przepraszam.
-Czemu nie teraz? – zignorowałam przeprosiny, zastanawiając się jakie ma argumenty. Milczał przez moment, rozglądając się wkoło.- Jared, co ci jest? Dziwnie się zachowujesz.
-To nic takiego – pociągnął nosem – Chyba po prostu coś mnie bierze.
Pokiwałam ze zrozumieniem głową, ale jego słowa mnie nie uspokoiły.Zmarszczyłam brwi.
-Czemu mam nie wyjeżdżać? – ponowiłam pytanie.
-Bo cię kocham – głos mu drżał – Proszę, Danielle. Zostało nam kilka dni, dokładnie trzy. Chcę je spędzić z tobą.
-Teraz chcesz? A dwa dni temu? A wczoraj? – pohamowałam złość w ostatniej chwili, obejmując się rękoma – Nie odzywałeś się. Asprawy związane z balem załatwiałam z Shannonem.
-Mam urwanie głowy z trasą.
-I nadal będziesz miał – odbiłam piłeczkę – Uwierz mi, nawet nie zauważysz, że mnie nie ma.
-Nie będę miał. Emma się wszystkim zajmie – jego oczy zaszkliły się, moje zresztą też. Zebrałam się w sobie i wciągnęłam haust powietrza do płuc.
-Jared…ja chcę…- zacięłam się, starając się ubrać to wszystko co mam do powiedzenia w jakieś sensowne słowa – uważam,że powinniśmy się rozstać. Poczekaj, daj mi skończyć. Uwierz mi, kocham cię. Ale myślę, że za mało się znamy, za mało osobie wiemy.
-W takim razie daj nam czasu! – przerwał mi.
-Jakiego czasu?! Chcesz wszystko nadrobić w trzy dni? – prychnęłam– To jak na razie nie ma sensu. Proponuję się rozejść.
-Tak po prostu? – rozłożył ręce. Załkał, odwracając się do mnie plecami. Zaczął krążyć po holu, przebiegając wzrokiem po naściennych rzeźbach, a ja śledziłam każdy jego ruch, z rosnącą w gardle gulą. Nie chciałam go tak ranić, nie chciałam ranić siebie, ale nie widziałam innego wyjścia – A kiedy wrócę?
-Co kiedy wrócisz? – wyszeptałam zaskoczona. Podszedł do mnie i ujął moją twarz w dłonie, zmuszając mnie do patrzenia prosto w jego oczy. Znów zaczęłam w nich tonąć, więc przymknęłam powieki.
-Czy dasz nam szansę lepiej się poznać kiedy wrócę?
-Jeśli nikogo do tej pory nie spotkam – westchnęłam,wyswobadzając się z jego dłoni i zerknęłam na portiera, który czytał książkę, udając, że nie podsłuchuje. Przełknęłam ślinę i wzięłam głęboki wdech – Przykro mi, Jared.
-To pozwól mi chociaż spędzić z tobą ten ostatni wieczór –rzekł błagalnym tonem, wyciągając w moją stronę rękę.
Spojrzałam najpierw na nią, następnie przenosząc wzrok na bruneta. Patrzył na mnie z nadzieją, jednak jego oczy nadal przypominały dwie wypełnione po brzegi szklanki. Poczułam wzbierające się pod powiekami łzy, ale powstrzymałam je ostatkiem sił i nie mogąc wykrztusić żadnego słowa, chwyciłam jego rękę i pozwoliłam poprowadzić się w stronę sali.
Bal nie był już taki, o jakim marzyłam, zresztą, to marzenie legło w gruzach, po rozmowie z Jaredem. Z prostej przyczyny przestało mi tak na nim zależeć. A może to dlatego, że kiedy już udało mi się urzeczywistnić ten sen, okazało się, że to nie bajka, a żaden bal nie dorówna temu wyśnionemu? 
Starałam się uśmiechać, wesoło rozmawiać z przyjaciółmi i znajomymi.Nawet Jaredowi poświęcałam swoją uwagę, dałam mu się zaprosić do tańca i chętnie łapałam kieliszki z alkoholem, wlewając go w siebie litrami. Z radością opuściłam salę, z resztą balowiczów,by w ciepłych ramionach Jareda podziwiać noworoczne fajerwerki.Przy odliczaniu sekund do nowego roku, darłam się najgłośniej ze wszystkich, zdzierając swoje struny głosowe do cna.
Gdy wróciliśmy do środka kontynuować zabawę, wszystko potoczyło się szybciej. Piłam więcej, uwieszałam się na, w miarę trzeźwym, Jaredzie i szeptałam mu do ucha różne sprośne rzeczy. Nim się spostrzegłam, wysiadaliśmy już z taksówki i powoli, chwiejnym krokiem, podtrzymywana przez bruneta szłam w stronę szklanych drzwi, śmiejąc się wniebogłosy. 
Apotem ostatni raz się kochaliśmy, dziko i namiętnie, z miłością i pożądaniem. To był mój Jared, ten, w którym się zakochałam.Niewiele brakowało, a cofnęłabym wszystko co powiedziałam o nas,o naszym rozstaniu. Powstrzymałam się jednak i odpłynęłam,przytulona do niego, z głową na jego nagim torsie, wsłuchując się w bijące niegdyś dla mnie, serce.
***
Kiedy się ocknęłam, na zewnątrz było jeszcze ciemno. Zdjęłam z siebie rękę bruneta i usiadłam na brzegu łóżka, przecierając klejące się od snu oczy. W głowie mi szumiało, do tego czułam jakby coś rozsadzało mi ją od środka, a mój żołądek przy każdym ruchu wywijał koziołki. 
Chociaż planowałam, że wymknę się jak Jared będzie jeszcze spał, żeby nie zmienić pod jego wpływem zdania co do wyjazdu, czułam, żebrak mi sił do tego, by podnieść się z łóżka. 
Zastanowiłam się czy Ros jest w domu, ale bardziej prawdopodobne jest to, że pojechali do Shannona. W sumie lepiej dla mnie, bo gdyby zobaczyła mnie o tej porze na nogach, na pewno zaczęłaby coś podejrzewać. 
Ostatecznie podniosłam się z łóżka i narzuciłam na siebie sweter, żeby nie latać nago w chłodnym mieszkaniu. Zgarnęłam z oparcia krzesła swoje ubrania i po cichu opuściłam pokój, w progu zerkając jeszcze w stronę łóżka i śpiącego na nim bruneta. Leżał na plecach, a jego klatka delikatnie falowała w rytm spokojnego,regularnego oddechu.
Złapałam się na tym, że pragnęłam się koło niego położyć, wtulić i nigdy nie odchodzić, ale zdusiłam to w zarodku, zamykając po cichu drzwi do pokoju. Po drodze do łazienki, wstawiłam wodę na kawę. 
Spojrzałam w lustro i uśmiechnęłam się głupio. Cały misterny makijaż spłynął po mojej twarzy, kiedy płakałam, kochając się z Jaredem. Sama do końca nie wiem czy z żalu, czy ze szczęścia, a może po prostu z nagromadzenia wielu sprzecznych ze sobą emocji. To nieważne.
Umyłam się szybko i potruchtałam do kuchni, przypominając sobie o wodzie.Para buchała z czajnika wszystkimi możliwymi otworami. Zgasiłam gaz, chwaląc się w duchu za to, że nalałam dużo wody. Zalałam kawę i z kubkiem w ręku wróciłam do łazienki, stawiając go na pralce.
-Już wstałaś? – podskoczyłam, słysząc jego głos tuż za sobą.Pokurwiłam pod nosem, zanim się obróciłam.
-Nie śpisz? – wypaliłam głupio.
-Szykujesz się gdzieś? – zapytał, przyglądając mi się uważnie.Pokręciłam głową, ale bez przekonania – Jednak wyjeżdżasz,prawda?
-Jared…- jęknęłam.
-Daj sobie z tym spokój, pamiętam co mi wczoraj mówiłaś –przeczesał włosy dłonią – Po prostu… – zamilkł na chwilę,opierając się o pralkę – myślałem, że po tym co było wczoraj…- westchnął – Źle się ze mną bawiłaś?
-Nie, Jared, to nie tak – skrzywiłam się.
-A jak? Byłaś…normalna, dopuściłaś mnie do siebie, dając mi nadzieję.
-Nie chciałam tego.
-Tak, nie chciałaś – zgarbił się, omijając wzrokiem moją twarz i patrząc na wszystko, poza mną. – To w takim razie…nie będę ci przeszkadzał – odwrócił się, a ja poczułam bolesne ukłucie w klatce piersiowej.
-Jared – powiedziałam to tak cicho, że aż zdziwiłam się, że mnie usłyszał i się odwrócił – Przepraszam – wymamrotałam,a on tylko skinął głową i wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
Był załamany, co tylko bardziej mnie dobiło. Zamiast krzyczeć i walczyć on się poddał, i wyglądał przy tym tak żałośnie i biednie, że poczułam się ostatnią suką. Wytarłam mokre od łez policzki, nieświadoma tego, że płaczę i pociągnęłam nosem.
Jeśli za nim pójdę, znów narobię mu nadziei. Najlepiej zostawić to tak jak jest, pocierpi i zapomni. Ja też zapomnę. Kiedyś.
Wzięłam szybki, zimny prysznic, starając się myśleć o czekającym mnie odpoczynku. Jeszcze nie jestem pewna gdzie się wybiorę, ale zastanawiałam się nad tym, czy nie odwiedzić moich rodziców.Dawno się z nimi nie widziałam i mimo iż nie układało nam się dobrze, powinnam co jakiś czas się odezwać.
Ubrałam się we wczorajsze ciuchy i wyszłam z łazienki. Jared siedział w kuchni, sącząc swoją kawę. Szkoda, że jeszcze nie pojechał do siebie. Kiedy przeszłam obok niego, podniósł głowę i posłał mi blady, wymuszony uśmiech. Odpowiedziałam mu tym samym i zabrałam się za szykowanie kanapek na drogę. 
Teraz nie wcisnęłabym w siebie nawet grama jedzenia, ale z doświadczenia wiem, że potem będę głodna jak wilk. 
-Pomóc ci? – zaoferował, podchodząc do mnie. Poczułam jego ciepło i odsunęłam się nieznacznie, starając się zachować jako taki dystans.
-Nie trzeba – wyciągnęłam z szuflady folię i zaczęłam pakować w nią kanapki. Bez słowa chwycił rolkę i oderwał kawałek srebrnej folii, by zapakować kolejną. – Dziękuję.
-Danielle, chciałem cię przeprosić – spojrzałam na niego zdumiona. On? Mnie? Za co? Nie zdążyłam jednak o nic zapytać –Wszystko zepsułem. Gdyby nie moje zachowanie, nie przekreśliłabyś nas.
-To nie twoja wina – zaoponowałam – To tylko porypana psychika.
-Nie jesteś porypana – zmarszczył się, chwytając w ręce kolejną kanapkę.
-Jestem. I ostrzegałam cię już dawno temu – chwyciłam swoją torbę i zapakowałam do niej pożywienie, dopychając jeszcze butelkę soku marchwiowego – Jared, posłuchaj mnie – poczekałam aż na mnie spojrzy – Kocham cię, naprawdę. Ale..
-Tak, zawsze musi być jakieś ale – wypalił. Odniosłam wrażenie,że zaczyna się denerwować.
-Wybacz mi, że nie widzę przed nami przyszłości.
-A ja widzę i przykro mi, że nie podzielasz mojego zdania! Ale do niczego cię nie zmuszę. Powiedz po prostu, że mnie nienawidzisz,będzie mi łatwiej odejść i zapomnieć! Nie chcę już słyszeć,że mnie kochasz, jasne? – zszokowana jego wybuchem, przez moment nie potrafiłam wydobyć z siebie głosu.
-Jasne – szepnęłam. Zaczęłam grzebać w torbie, próbując ukryć płynące po policzkach łzy.
Czy ranienie samej siebie jest normalne? Chyba nie, ale mimo wszystko ten wewnętrzny ból dawał mi jakieś ukojenie i energię do tego, by pochłonąć się w swoim nowym życiu, w którym nie będzie Jareda.
Przecisnął się obok mnie i wyszedł z kuchni. Załkałam, zakrywając twarz i opierając się plecami o szafkę. Muszę być silna, choćby nie wiadomo co się działo. Nie mogę sobie pozwolić na chwile słabości, takie jak ta. Chociaż bardzo pragnęłam wtulić się w niego i pozwolić mu na głaskanie moich włosów, nie mogłam sobie na to pozwolić.
Otarłam policzki i zamknęłam torbę, zarzucając ją na ramię. W przedpokoju trafiłam na zakładającego w pośpiechu buty, Jareda. W milczeniu ubrałam swoje i sięgnęłam po płaszcz, akurat w tym momencie, kiedy on sięgał po swoją kurtkę. Nasze dłonie skrzyżowały się, a ja cofnęłam rękę jak oparzona. Nawet nie uraczył mnie spojrzeniem, z kamienną twarzą narzucając na plecy nakrycie. 
-Żegnaj – powiedział i wyszedł, trzaskając drzwiami.

Chapter 22


Zapaliłam papierosa i oparłam się o balustradę, czując na łokciach jej przejmujący chłód. Wsunęłam stopy głębiej w kapcie,wypuszczając z płuc porcję kojącego nerwy dymu. Kiedy położyliśmy się z Jaredem spać, zaraz po ubraniu choinki i zjedzeniu kolacji,nie potrafiłam zasnąć. Cały czas myślałam o słowach Rosalie i chociaż zaraz po powrocie do domu pogodziłyśmy się, a ona sama przeprosiła mnie za to co powiedziała i dodała, że wcale tak nie myśli, nie udało jej się ugasić mojego wewnętrznego pożaru.Zaczęłam się na poważnie obwiniać za niedonoszenie ciąży,miałam coraz większe wyrzuty sumienia, które chociaż na chwilę przyćmił tytoń i sypiący z nieba biały puch. Kiedy powoli podniosłam się z łóżka, tak by przypadkiem nie obudzić Jareda,zegar wskazywał godzinę pierwszą trzydzieści, a na dworze nadal w najlepsze sypał śnieg, co w żadnym wypadku nie przeszkadzało mi w okupowaniu balkonu. Zerkałam co chwilę, sprawdzając czy brunet aby na pewno śpi, czy nie obudziła go moja walka z drzwiami balkonowymi, których nie mogłam otworzyć, a kiedy już puściły,przydzwoniłam nimi w ścianę, pchana siłą wpadającego do środka lodowatego wiatru.
Zaśmiałam się, wyobrażając sobie swoją minę, kiedy drzwi z hukiem wylądowały na ścianie. Musiałam mieć wymalowane na twarzy zdziwienie i przerażenie, bo właśnie to czułam, kiedy łupnęły.Zaciągnęłam się papierosem, odwracając się tyłem do barierek,by oprzeć się o nie biodrami. Kiedy poczułam jaka panuje na zewnątrz temperatura, okryłam się kocem, który leżał na fotelu Jareda. Jeszcze jako takie resztki rozumu posiadam i jakoś nie chciałabym się rozchorować przed sylwestrem, w który miało się spełnić jedno z moich większych, zawodowych marzeń.
Moje myśli wciąż krążyły wkoło tego dnia, nie potrafiłam się na nie zamknąć, ale z drugiej strony wcale tego nie chciałam. Boję się, że nie będzie idealnie, że nie będzie przypominało tego,co sobie wyobrażałam już od dosyć dawna, ale z drugiej strony kogo to obchodzi? Mamy się dobrze bawić i tak będzie, jeśli nie będę do tego wszystkiego przykładać tak dużej wagi. Bo w końcu czy jest coś idealnego na świecie? Odpowiedź jest chyba oczywista.Staram się zmienić nastawienie, nie chcę się zawieść, chcę się dobrze bawić i pamiętać ten dzień do końca życia, zwłaszcza,że spędzę go między innymi z osobami, które kocham, a które już niedługo opuszczą nas na cały rok.
Odwróciłam się z powrotem przodem do barierek i naparłam na nie całym ciężarem ciała, spoglądając w dół. Balkon obwieszony synchronicznie świecącymi lampkami i oprószonymi śniegiem girlandami powodował, że wciąż czułam magię świąt, które przecież jeszcze się nie skończyły. Rano czeka nas obdarowywanie się prezentami, zrezygnowaliśmy z układania ich pod choinką, ale w sumie czemu miałabym rezygnować z tej pięknej tradycji? Nikt z nas nie wierzy już w świętego Mikołaja, ale wstawanie z rana i pędzenie do choinki po prezenty ma w sobie jakąś magię,uwielbiałam to jak byłam dzieckiem, choć nigdy nie wierzyłam w Świętego. To jest po prostu jedna z nieodłącznych części świąt,bez których nie są tak właściwie tym, czym powinny być.
Wyrzuciłam peta, zrazu karcąc się w myślach za ten idiotyczny wyczyn.Zaśmiecanie ogródka teściowej petami- brawo Danielle, wspinasz się na wyżyny. Z trudem zamknęłam drzwi balkonowe, zależało mi na tym, żeby nie obudzić bruneta i mimo iż skrzypnęły, chyba mi się udało. Po cichu otworzyłam walizkę i wydobyłam z niej cztery niewielkie pakunki i wyszłam z pokoju, rozglądając się po pogrążonym w mroku korytarzu. Jedynie na dole schodów migały kolorowe światła, pochodzące od stojącej w salonie choinki.Schodząc na dół czułam się jak małe dziecko, które chcąc się upewnić czy Mikołaj już przyniósł prezenty, korzysta z okazji,że rodzice śpią i schodzi na dół by skontrolować sytuację. I zaskoczona stanęłam w progu salonu wpatrując się w leżące pod choinką pakunki. Ktoś tak jak ja, postanowił złamać nasze wspólne postanowienie. Położyłam swoje prezenty tuż obok tych już leżących i usiadłam na fotelu, wpatrując się w migające światełka. Uwielbiam zapach świeżej choinki i choćby właśnie dla tego nigdy nie przestawię się na sztuczną.
Podskoczyłam,kiedy poczułam ręce oplatające moją szyję, ale kiedy poczułam zapach moich ulubionych perfum, uśmiechnęłam się pod nosem,kładąc na rękach bruneta, swoje.
-Nie możesz spać? – szepnął, opierając brodę na moim ramieniu.
-Nie – pokręciłam lekko głową – Obudziłam cię? Przepraszam,starałam się być jak najciszej.
-Sam się obudziłem. Chciałem cię przytulić, odwracam się, a ciebie nie ma – uśmiechnął się lekko, co dostrzegłam kontem oka, nadal patrząc przed siebie – Domyślałem się, że będziesz tu siedziała.
-Widzisz jak mnie dobrze znasz? – cmoknęłam go w policzek.
-Widzę, że ty też podłożyłaś prezenty.
-To ty je podłożyłeś? Szczerze mówiąc stawiałam na Rosalie.
-Nie, to ja. Wstań na chwilę – powiedział, puszczając mnie.Podniosłam się, a on wskoczył na moje miejsce i poklepał swoje kolana.
-Zgniotę cię – zażartowałam, patrząc na niego z politowaniem.
-Zastanawiam się, kto ma się czuć urażony, ja czy ty? – mruknął,puszczając mi oczko.
-Oczywiście, że ty. – usiadłam na oparciu fotela i pochyliłam się w jego stronę. – Kiedy podrzuciłeś tu te prezenty, skoro ja w ogóle nie zasnęłam? Widziałabym jakbyś wstawał i wychodził.
-Najwyraźniej jednak na chwilę zasnęłaś – skwitował. Jego ręka opadła ciężko na moje biodra, a głowa bruneta znalazła się na moich udach. Delikatnie pogładziłam go po włosach na co uśmiechnął się słodko i przymknął oczy.
-Tylko mi tu nie zasypiaj. – zażartowałam, ale mogłam równie dobrze powiedzieć to na serio. – Słyszysz? – pochyliłam się,dotykając nosem jego lekko zarośniętego policzka. – Nie śpij.Chodź najpierw na górę.
-A co, nie dasz rady mnie zanieść? – podniósł nieznacznie powiekę i spojrzał na mnie, a usta ułożone miał w kpiącym i podstępnym uśmiechu.
-Co jak co, ale to Ty powinieneś mnie nosić, a nie ja Ciebie –fuknęłam, odginając się do tyłu i krzyżując ręce na piersi.Westchnął przeciągle, obracając głowę w moją stronę.Uśmiechnęłam się lekko i przymknęłam oczy. Było mi tak błogo,że niedługo potem zasnęłam.
***
-Koteczku – szturchnąłem ją delikatnie w ramie, ale tylko machnęła bezwiednie głową, wtulając się mocniej w poduszkę.Nie chciałem jej budzić, ale tylko na nią czekamy z otwieraniem prezentów i świątecznym śniadaniem. Już podczas kąpieli czułem ogromny głód i chociaż tak bardzo nie chciałem przerywać jej snu, już dłużej czekać nie mogłem. Zresztą, nie tylko ja. Rosalie kręciła się po domu jak wygłodniałe zwierze, łypiąc na każde stawiane na stole danie z żądzą w oczach. Za to Shannon,udając, że tego nie widzi, siedział na fotelu i skakał po kanałach, szukając jakiegoś normalnego, nieświątecznego programu. Rzygał już nimi, tak jak my wszyscy, a to przecież dopiero początek dnia. I właśnie teraz, budząc Danielle, wpadłem na pomysł, żeby poszukać jakichś filmów na dvd. – Kochanie,wstawaj. Wiem, że mało spałaś w nocy, ale pora już wstać.
-Jeszcze chwilę – skrzywiła się i podciągnęła kołdrę do góry, zakrywając twarz.
-Nie ma ‚jeszcze chwilę’ – naśladowałem jej głos, chwytając kołdrę w obie ręce – W tej chwili marsz do łazienki, albo nie będzie śniadania i prezentów! – pociągnąłem materiał,odkrywając kobietę. Drobne, szczupłe ciało, okryte skąpą koszulą nocną zwinęło się w kłębek, a na odsłoniętych nogach i rękach pojawiła się gęsia skórka. – Danielle Black. Rozkazuje ci wstać.
-Rozkazywać to ty sobie możesz…- mruknęła. Wyciągnęła rękę i błądząc nią na oślep po łóżku, szukała kołdry, którą zadowolony rzuciłem na podłogę.
-Jak chcesz, ja idę na dół i powiem, że nie czekamy na ciebie –podniosłem się i ruszyłam w stronę drzwi – Aha. – zatrzymałem się jeszcze w progu i z zadowoloną miną spojrzałem na nią, choć nie mogła tego dostrzec – Twoje prezenty należą teraz do mnie.No…to słodkich snów – i zadowolony zamknąłem za sobą drzwi.
***
-Dziękuję wam dzieciaki za to żeście odwiedzili starą matkę –powiedziała Constance, na co wszyscy zaśmialiśmy się pod nosem. -Z czego się śmiejecie? – zapytała, spoglądając na każdego z nas.
-Kto jak kto, ale ty stara jeszcze nie jesteś – powiedział Jared.
Staliśmy przed domem, między dwoma samochodami i żegnaliśmy się z Constance. Z jednej strony chętnie zostalibyśmy dłużej, z dala od zgiełku wielkiego miasta, ale znowu z drugiej strony czekał nas sylwester pełen wrażeń. Do tego czasu miałam jeszcze pełno roboty, a nie załatwiłam nawet najważniejszego- sukni dla mnie i Ros, oraz smokingów dla Shannona i Jareda. Dlatego bezwiednie przebierałam nogami, kiedy Constance żegnała się z każdym po kolei, i mogło to wyglądać na próbę rozgrzania się, ale wydawało mi się, że Jared wiedział co mnie trapi. Dlatego objął mnie tylko ramieniem, kiedy jego matka żegnała tamtą dwójkę i delikatnie pocałował mnie w czoło. Posłałam mu lekki uśmiech i uspokoiłam nieco swoje ciało.
-Danielle, skarbie – kobieta objęła mnie mocno do siebie przyciskając, ja za to poklepałam ją delikatnie po plecach –Bardzo cię lubię – zerknęła na wyjeżdżający spod domu samochód Shannona i pomachała im z uśmiechem. – Nawet powiedziałabym, że jak do tej pory, jesteś pierwszą kobietą Jareda, która jest moją ulubienicą. – kontem oka zobaczyłam jak brunet się pręży. – A ty się tak nie ciesz, masz o nią dbać! -klepnęła go w ramie ze srogą miną. – Dobra, dzieciaki. Jedźcie już. Macie pewnie dużo na głowie.
-Nie..
-Ja wiem swoje – puściła mi oczko, przerywając moje zaprzeczenie.- Miłej i bezpiecznej podróży.
-Pa mamo – Jared cmoknął kobietę w policzek. Otworzyłam drzwi i wsiadłam do samochodu. Po chwili i brunet pojawił się w środku,uprzednio zdejmując kurtkę i rzucając ją na tylne siedzenia. -Znowu będziesz czytać? – powiedział ze złością, odpalając silnik i wyjeżdżając na ulicę.
-Tak, a co w tym złego? – odparowałam, otwierając książkę i przekładając zakładkę kilka stron dalej.
-Myślałem, że porozmawiamy na poważnie.
-Ale o czym ty chcesz rozmawiać? – zamknęłam książkę z rozmachem, po czym fuknęłam z wściekłości, bo nie przełożyłam z powrotem zakładki.
-Na przykład o naszej trasie koncertowej.
-Tu nie ma o czym rozmawiać. Wyjeżdżacie trzeciego, to wyjeżdżacie i nasza rozmowa na ten temat niczego nie zmieni. Ja nie wiem, że też musisz mnie znowu denerwować. Nie dasz mi o tym zapomnieć nawet na moment? – opanowałam nieco swoją gestykulacje, zaciskając palce na okładce książki. – To nie jest najprzyjemniejszy temat – dodałam ciszej, zakładając kosmyk włosów za ucho.
-To co, z tego powodu mam go omijać szerokim łukiem? Jest już 29 grudnia, pozostało pięć dni do wyjazdu, a ty chcesz o nim zapomnieć i udawać, że nikt nigdzie nie jedzie?
-Po prostu nie chce zostać sama.
-Też nie chcę cie tu zostawiać, ale wiem też, że nie możesz zemną pojechać, bo musisz pilnować swojego interesu. – zerknął na mnie, ale nie podniosłam wzroku – Chciałem ci tylko powiedzieć,że postaram się jak najczęściej cię odwiedzać. Nic więcej. Nie miałem zamiaru rozpoczynać kolejnej kłótni na ten temat.
-To znaczy? Jak często?
-Tego jeszcze nie wiem.
-To jak nie masz konkretów to ta rozmowa jest zbędna. Przypuszczam,że jak będziesz miał przyjechać do LA to zadzwonisz i dasz mi znać, prawda? – spojrzałam na jego profil, kiedy w skupieniu wpatrywał się drogę przed sobą – Nie musimy nic przed wyjazdem ustalać. Wydaje mi się też, że nie muszę nic mówić o obowiązującym cię przez ten czas celibacie, prawda?
-Nie ufasz mi?
-A bo ja wiem co ty tam zrobisz? I z kim?
-Dobra, lepiej wróć do czytania książki, zanim padnie o jedno słowo za dużo – wycedził. Nie umknęło mi to, że zacisnął z całej siły dłonie na kierownicy, więc dla własnego dobra zamilkłam. Odechciało mi się czytać, więc odłożyłam książkę na siedzenia z tyłu i zamknęłam oczy, opierając głowę o zagłówek. Ale nie wytrzymałam długo.
-Nie wiem o co się czepiasz, przecież sam chciałeś o tym na poważnie porozmawiać, prawda? Więc rozmawiamy. Ja ci mówię o swoich obawach, a ty o swoich. I tyle. – otworzyłam oczy, gdy samochodem szarpnęło. Jared zahamował ostro i zjechał na pobocze.
-Uważasz, że mógłbym cię zdradzić? – westchnęłam, odwracając głowę – Danielle, zapytałem o coś.
-Tak, uważam, że mógłbyś to zrobić, bo wiem co się na takich trasach dzieje.
-To tylko plotki i pomówienia.
-A to dziwne, wiesz? To, że tak mówisz – spojrzałam na niego ze złością.
-W takim razie ja tobie też przypomnę, że jak mnie nie będzie,masz nikomu nie dawać dupy – uderzyłam go. Nawet nie wiem kiedy moja ręka wystrzeliła w jego kierunku, wiem jednak, że mu się należało. Złapał się za policzek, a usta miał rozchylone jakby chciał coś powiedzieć.
-Ty możesz mnie o takie rzeczy posądzać, ja ciebie nie, tak? -prychnął wściekle.
-Uważasz mnie za dziwkę?
-Tego nie powiedziałem!
-Ale tak zabrzmiało! – chwyciłam klamkę i wysiadłam z samochodu.
-Wracaj tu! – wychylił się za mną.
-Chyba śnisz. – mrukną coś, co brzmiało jak ‚dobra’ i odjechał z piskiem opon. Patrzyłam za nim dopóki nie zniknął mi z pola widzenia, po czym powoli ruszyłam przed siebie.
Całe szczęście, że nie rozebrałam się i nie rzuciłam torebki na tylne siedzenie. Wyjęłam z kieszeni telefon i wybrałam numer do Shannona, a po odczekaniu dwóch sygnałów usłyszałam głos Rosalie, która ze względu na to, że brunet prowadzi, postanowiła odebrać.
-Moglibyście zawrócić? – zapytałam, rozglądając się wkoło.Otaczały mnie same pola, w oddali spostrzegłam kilka domków.
-A co się stało?
-Pokłóciliśmy się z Jaredem i wysiadłam z samochodu.
-Jak to? Tak w trakcie jazdy? – walnęłam się dłonią w czoło. O ile byłam wściekła na Jareda za jego słowa i zachowanie, a zwłaszcza za to, że tak po prostu zostawił mnie na środku drogi,to teraz moja złość zmalała do zera, a na ustach wykwitł lekki uśmiech.
-Tak, głupolu. Bawiłam się w supermana. – odparłam z sarkazmem –Jasne, że nie w trakcie jazdy, za kogo ty mnie masz? Za samobójczynię? To wrócicie po mnie, czy nie?
-Jasne, że wrócimy – powiedziała szybko. Powiedziała coś do Shannona, a on ze złością coś odpowiedział. Czekałam,zagryzając z nerwów dolną wargę, dopóki nie poczułam w ustach metalicznego smaku krwi. – Gdzie jesteś?
-Nie wiem – rozejrzałam się ponownie, ale nigdzie w zasięgu wzroku nie było tabliczki z nazwą miejscowości – Myślę, że jakoś 20 km od domu waszej matki. Nie więcej.
-Dobra, zaraz będziemy – powiedziała i rozłączyła się.Schowałam telefon z powrotem do kieszeni i przysiadłam na ogromnym kamieniu. Podskoczyłam, gdy drogą z ogromną prędkością przejechał tir. Biorąc pod uwagę to, ile czasu przed nami wyjechali, powinni być za jakieś piętnaście, może dwadzieścia minut. Rozpięłam suwak torebki i przekopałam ją, w końcu wyjmując z niej opasłą książkę. Otworzyłam na ostatnio czytanej stronie i wciągnęłam się w pokręcone losy bohaterki uwikłanej w nieprzyjemną i dość niebezpieczną sprawę. Nim się spostrzegłam zaparkowali obok mnie, trąbiąc przy tym.
-Myślałem, że nas wkręcacie, ale on naprawdę zostawił cię na pustkowiu – przywitał mnie Shannon.
-Niestety – westchnęłam, zamykając drzwi – To były ciężkie dni, dla każdego z nas. Najwyraźniej on już ze mną nie wytrzymuje. Dobrze, że już ze sobą nie mieszkamy. Odpoczniemy od siebie – przeniosłam wzrok na Rosalie – prawda?
-Oj tak. Nie mogę się już doczekać, aż dojedziemy do domu i położę się w swoim łóżku – potwierdziła, przeciągając się.
-Dobra, ale to go nie tłumaczy! – wybuchnął, kręcąc głową –Mój brat, a taki cymbał.
-Żałuję, że nie zabrałam się swoim autem.

Chapter 21


Chociaż nie dziwiłem się bratu, że niemalże wybiegł z domu po usłyszeniu tej jakże wspaniałej wiadomości o ciąży, nie byłem w stanie uwierzyć, że gdy zegar wybił godzinę 22 jego jeszcze nie było z powrotem. Siedziałem w kuchni, oparty o blat i wpatrywałem się w szklankę pełną ciepłego mleka sojowego, a w domu panowała cisza, którą przerywało kapanie kranu. Danielle się obraziła i zamknęła z Rosalie w pokoju, najwyraźniej omawiając naszą trasę koncertową, na którą niedługo wyruszamy. Popełniłem błąd, że nie powiedziałem jej o tym wcześniej, Emma powiedziała nam to już kilka miesięcy temu. Tylko, że wtedy jeszcze nie byliśmy ze sobą, a jak się zeszliśmy zupełnie o tym fakcie zapomniałem.
Upiłem nieco napoju i oblizałem usta. To jest jasne, że Danielle się dziś już do mnie nie odezwie, wątpliwe jest też również to, że będzie dziś ze mną spała. Pewnie obie zajmą pokój Shannona, a ten pajac będzie spał u mnie. Nawet niech nie marzy o łóżku, rozłożę mu pościel na podłodze. Niech się cieszy miękkością mojego dywanu.
Nie ma sensu siedzieć na tym twardym stołku i czekać na niego. Gołe stopy mocno wymarzły, niemalże czułem ból, chociaż podobno wyziębienie znieczula. Wypiłem resztę mleka i wstawiłem pustą szklankę do zlewu, nawet nie chciało mi się jej opłukać. Przetarłem oczy, które samoistnie mi się zamykały. Wychodząc z kuchni, zgasiłem światło, przez co dolna część domu pogrążyła się w mroku. Przeszedłem szybkim krokiem przez jadalnie i powoli wdrapałem się po schodach, które w tym momencie były dla mnie górą nie do pokonania. W końcu zadowolony, ale i zdyszany jak cholera stanąłem przed drzwiami swojego pokoju. Bez zapalania światła pozbyłem się dresów i koszulki, wskakując następnie pod ciepłą kołderkę. Jakież było moje zdziwienie, gdy natrafiłem nogą na coś twardego, co wydało z siebie stłumiony pisk. Poruszyło się niespokojnie, dopadając do mnie i niemalże zrzucając z łóżka.
- Idioto, uważaj co robisz – z ulgą rozpoznałem zaspany ale i pełen złości głos Danielle.
- Przepraszam – odparłem. Złapałem jej ręce, którymi naciskała moją klatkę piersiową i oderwałem od siebie. – Myślałem, że się obraziłaś i śpisz z Rosalie.
- Spałabym, gdyby nie Shannon, który wkurwiony wyrzucił mnie z pokoju.
- Wrócił już? – uniosłem brwi, ale nie mogła tego dostrzec.
- Jakieś pięć minut temu. – położyła się tyłem do mnie i nakryła po nos kołdrą. Westchnąłem. Jak mogłem przegapić moment, w którym wrócił? Jebany ninja. Jak mu się to w ogóle udało? Przecież przez cały czas koczowałem w kuchni, nasłuchując jego powrotu. On jest niemożliwy.
- Dobranoc – pocałowałem ją w bok głowy, ale prychnęła, strzepując moją rękę ze swojego ramienia. Położyłem się obok niej i nakryłem resztą kołdry, którą mi zostawiła, nie mając siły, ani ochoty na walkę o większy kawałek materiału. Trzęsąc się z zimna, wtuliłem głowę w poduszkę i oddałem się w ramiona Morfeusza.
**
Obudziły mnie podniesione głosy, za ścianą odbywała się dosyć głośna awantura, którą olewałem, do czasu gdy usłyszałem głos Danielle. Co ona robi w pokoju Shannona? Odpowiedź była jasna- wtrąca się w ich sprawy mimo, iż prosiłem ją, by tego nie robiła. Znam Shannona, jeśli poczuje się osaczony, ucieknie. A na pewno teraz tak się czuje, gdy trzy kobiety w jego pokoju robią mu awanturę o coś, co nie powinno do niej tak de facto prowadzić. Jako facet dobrze rozumiem jego podejście i doskonale wiem, że potrzebuje czasu na oswojenie się z myślą, że zostanie ojcem. Do mnie, osoby pobocznej, nawet nie dotarło, że za dziewięć miesięcy będę wujkiem, a co dopiero on.
Usiadłem na skraju łóżka, przecierając twarz dłońmi. Iść do nich i zakończyć tę szopkę, czy lepiej się nie wtrącać? Zdecydowałem się na ten pierwszy wariant i powoli, powłócząc nogami, wyszedłem z pokoju. Oparłem się o framugę w drzwiach brata i przebiegłem wzrokiem po wszystkich, zdenerwowanych twarzach. Shannon siedział na łóżku, patrząc niewidzącym spojrzeniem w okno, Rosalie płakała, obejmowana ramieniem przez Danielle, a matka stała nad moim bratem ze skrzyżowanymi rękami na piersiach.
- Dajcie sobie spokój – mruknąłem, a wszyscy spojrzeli na mnie – Są święta nie kłóćmy się. Dajcie mu czasu, facetom trudniej dojść do siebie po takich wiadomościach.
- To nie znaczy, że może być dla niej taki oschły – oburzyła się Danielle, a Rosalie wybuchnęła gorzkim płaczem. – Jest chamem, ostatnim chamem, że tak ją teraz traktuje.
- Bo wymaga ode mnie natychmiastowej akceptacji tej ciąży! – włączył się brat.
- Nie, ona wymaga zrozumienia i okazywania uczuć – matka usiadła obok niego i położyła mu rękę na ramieniu. – Postaraj się chociaż sprawiać pozory zadowolenia.
- Jak mam być zadowolony, skoro to najgorszy z możliwych momentów na dziecko! W końcu nam się udało, wyjeżdżamy w trasę, nie będzie nas prawdopodobnie ponad rok w domu! Jak ja mam się cieszyć?! No powiedz mi!- wstał i odwrócił się do nas tyłem, kładąc ręce na biodrach – Jest mi ciężko, bo wiem, że będę musiał z czegoś częściowo zrezygnować, a jakiej decyzji nie podejmę, będzie zła.
- Skrócimy trasę – podsunąłem.
- Najlepiej ją odwołajcie – stwierdziła z przekąsem Danielle.
- Nie możemy – powiedzieliśmy prawie równocześnie z Shannonem.
- To było do przewidzenia – mruknęła. Posłałem jej wściekłe spojrzenie, które odwzajemniła.
- Tak, było. Jesteśmy zespołem muzycznym i to normalne, że po wydaniu płyty ruszamy w trasę – odpowiedziałem nieco podniesionym głosem. Kurwa, miałem tylko załagodzić sytuację, a sam wciągnąłem się w tę bezsensowną awanturę – Czasu nie cofniemy, nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem i kłócić się o coś, czego już nic nie zmieni. Trzeba podjeść do sprawy na spokojnie, przemyśleć wszystko i porozmawiać, na spokojnie – podkreśliłem – Nic na siłę, a takimi awanturami nie pomagacie mojemu bratu, ani też Rosalie. – zamilkłem. Nikt na mnie nie spojrzał, co uznałem, za przyznanie racji. – Proponuję zjeść śniadanie i jechać po tą choinkę. I odłożyć te problemy na czas świąt.
- Masz rację – powiedziała matka, podchodząc do Shannona – Zapomnijmy o tym na kilka dni, cieszmy się wspólnymi świętami.
- Trudno będzie zapomnieć o czymś takim, ale postaram się – brunet podszedł do swojej kobiety i zajął miejsce Danielle, obejmując ją ciasno ramieniem. – Przepraszam – uniósł jej podbródek i spojrzał w oczy – Nie płacz już, uśmiechnij się do mnie. Nie lubię patrzeć jak płaczesz – głupio było patrzeć na tę intymną scenę, a w dodatku wzruszyłem się. Mimo wszystko widać było, że bardzo ją kocha i zależy mu na niej. Uśmiechnęła się lekko i przytulili się czule.
Odwróciłem się na pięcie, z zamiarem zamknięcia się w łazience i wzięcia ciepłej kąpieli po tej wyjątkowo zimnej nocy spędzonej bez kołdry. Nalałem wodę do wanny i pozbyłem się bokserek. Zanurzyłem się w wodzie po samą szyję i zamknąłem oczy, starając się nieco zrelaksować. Nie dane mi jednak było spędzenie czasu w samotności.
***
Przekręciłam jakoś zamek, zaciskając mocno palce na wystającej z tej strony drzwi części i weszłam do środka. Jared leżał w wodzie, miał zamknięte oczy i wyglądał jakby spał, choć dobierze wiedziałam, że nie śpi. I jestem pewna, że doskonale zdaje sobie sprawę z tego kto wszedł do łazienki, inaczej pewnie nakryłby swoje części intymne ręcznikiem. Cała łazienka była zaparowana, było gorąco jak w saunie. Usiadłam na brzegu wanny i zamoczyłam dłoń, sprawdzając temperaturę wody. Gorąca. Kiedy musnęłam delikatnie jego udo, otworzył jedno oko i spojrzał na mnie.
- Co tu robisz? – zapytał, nawet się nie poruszając.
Spuściłam wzrok. Było mi trochę wstyd, bo go nie posłuchałam, a miał rację. Gdyby nie ja, pewnie nie byłoby tej dzisiejszej awantury, a gdyby nie to, że wkroczył, w ostatniej chwili, Rosalie zdecydowałaby się pojechać do domu, na co sama ją namawiałam. Głupia, prawie wszystko zepsułam.
- Chciałam cię przeprosić – zdobyłam się w końcu na to, by wykrztusić te marne słowa, i zerknęłam na niego przelotnie, zatrzymując wzrok na zaparowanym lustrze.
- Mogłaś to zrobić jak wyjdę z łazienki – zauważył, a ja tylko pokiwałam głową.
Czyli nie zamierza tak po prostu odpuścić. Westchnęłam i podniosłam się, ale zatrzymał mnie w pół kroku, zaciskając mokrą dłoń na moim nadgarstku. Spojrzałam na niego.
- Gdzie wychodzisz?
- Odniosłam wrażenie, że mnie tu teraz nie chcesz – wzruszyłam ramionami, niby obojętnie, chociaż chciało mi się płakać. Z mojej głupoty i lekkomyślności. Prawie zniszczyłam związek przyjaciół, chociaż Jared mnie przed tym ostrzegał, ale uniosłam się dumą i zrobiłam po swojemu, znów z niemalże tragicznym skutkiem.
- Nie powiedziałem tego. Siadaj – posadził mnie na moim poprzednim miejscu. – Ciekawi mnie tylko czym się kierowałaś, wtrącając się w ich sprawy.
- Chciałam tylko pomóc – odwróciłam głowę, gdy poczułam szklankę na oczach. – Wiem, to było idiotyczne. Zwłaszcza, że mnie ostrzegałeś. Głupia jestem – pociągnęłam nosem.
Wytarłam łzy z policzków i zaczęłam bawić się rękoma. Nie płakałam tylko z powodu tego co zrobiłam. Po prostu całe te emocje, które miała w sobie Rosalie, przeszły na mnie, do tego byłam wściekła na Shannona. I, co najgorsze, poczułam ból po stracie. Ogromny ból i tęsknotę za nienarodzonym dzieckiem i jego ojcem, o którym już dawno powinnam zapomnieć, mimo to jednak, cały czas za nim tęskniłam. Przez to czułam się jeszcze podlej w stosunku do Jareda.
- Nie płacz, Kochanie. Przecież nic się nie stało – zdołałam tylko pokręcić głową, odpychając jego mokre ramiona. – Kotuś. Misiu, no nie płacz – powtarzał rozczulonym tonem, zerkając na mnie zza kotary moich ciemnych włosów, ale nie potrafiłam powstrzymać potoku łez.
- Przepraszam – wykrztusiłam w końcu i pozwoliłam mu się przytulić. Moja koszulka momentalnie przemokła i w miejscach, gdzie obejmował mnie ramionami, przylepiła mi się do skóry. – Nie przejmuj się mną – dodałam, połykając łzy – Zaraz powinno mi przejść.
- Masz rację – dostrzegłam tylko jak uśmiecha się w podejrzany sposób, i zanim zdążyłam zareagować, przyciągnął mnie do siebie i wylądowałam tyłkiem w gorącej wodzie.
- Jared! – pisnęłam i zapominając o swoich troskach, zaśmiałam się głośno – Moje ubrania!
- Masz całą walizkę ubrań – przypomniał, przyciskając mnie do siebie. Wtuliłam się w niego, czując jak woda powoli wspina się ku górze po materiale mojej bluzki, zalewając ciało falą gorąca. Twarz wtuliłam w jego szyję wdychając resztki jego perfum zmieszane z nocnym, sennym potem. – Lepiej? – usłyszałam. W odpowiedzi pokiwałam głową, za co zostałam mocniej ściśnięta.
- Kochasz mnie? – zapytałam cichutko, wbijając delikatnie paznokcie w jego tors.
- Jasne, że tak, co to za pytanie? – odsunął mnie od siebie i spojrzał na mnie podejrzliwie. Zimne powietrze oplotło moje mokre ciało, zadrżałam.
- Ja ciebie też – pochyliłam się i pocałowałam go w usta.
Odwzajemnił pocałunek, przylegając do mnie swoim ciałem. Jego dłonie ledwo dotykały moich pleców, wędrując na przemian z góry, w dół i z dołu, do góry. Jęknęłam, wplątując palce w jego ciemnobrązowe, krótkie włosy. Nasze płytkie oddechy zlały się w jeden, kiedy rozchyliłam wargi, wpuszczając jego język do ust. Nie potrafiłam powstrzymać westchnień za każdym razem, gdy jego dłoń zaciskała się delikatnie na mojej piersi. Złapał mnie za włosy i z wyczuciem, nie sprawiając mi bólu, odciągnął moją głowę do tyłu. Zaczął pieścić mój dekolt, składając pocałunki na każdym możliwym skrawku skóry, ale dopiero kiedy znalazł się w okolicach mojej prawej piersi, jęknęłam, zakrywając usta dłonią. Moje ciało drżało już całkiem mocno, co zdziwiło nie tylko jego, ale i mnie samą. Tak bardzo go pragnęłam, że nawet nie potrafiłam kontrolować swojego popędu, chociaż nigdy wcześniej nie miałam z tym problemów. Powoli zdjął ze mnie mokry podkoszulek. Pochyliłam się nad nim i zaczęłam całować jego szyję, błądząc rękoma po torsie. Złapał mnie za tyłek i przyciągnął do siebie, ale odsunęłam się stanowczo i wstałam. Uważając, żeby się nie przewrócić, zdjęłam z siebie majtki i rzuciłam do zlewu. Powoli opadłam na niego i pomogłam mu wcelować. Kiedy we mnie wszedł, przywarł ustami do moich ust, zduszając westchnięcie w zarodku. Unosiłam biodra i opadałam na niego miarowo. Wspólnie pieściliśmy dłońmi swoje ciała, delektując się każdą chwilą zbliżenia. Patrzył na mnie pożądliwym wzrokiem, który jeszcze bardziej potęgował moje doznania. Przygryzłam wargę, zamykając oczy i odchylając głowę do tyłu. Jego ręce znalazły się na moich biodrach, zaczął narzucać tempo i siłę moich ruchów. Starałam się nie jęczeć, ale co jakiś czas wśród westchnień, potrafiło mi się wymsknąć. Patrzyłam na niego i zamykałam oczy, na zmianę. Woda poruszała się wraz z naszymi ciałami, ale już pod koniec, kiedy ja prawie dochodziłam, a Jared narzucił jeszcze szybsze tępo, wylewała się, skapując obficie na podłogę. Oplotłam go rękoma, zaciskając jednocześnie nogi na jego udach. Kiedy przyszła fala pierwszych skurczy, ścisnęłam go mocno, a przy następnych wbiłam paznokcie w skórę na karku Jareda. Doszedł w tym samym momencie, czułam jak drży, słyszałam jak łapie głębokie wdechy przez usta, tuż przy moim prawym uchu. Chwilę odpoczywaliśmy, wsłuchując się w swoje szybko bijące serca. Kondycja już nie ta, co dziesięć lat temu. Kiedy wszystkie funkcje życiowe wróciły do normy, przesunął dłonie z moich bioder na plecy i objął, unosząc mnie nieco do góry.
- Wariatka. – uśmiechnął się.
- A co, nie podobało się? – zapytałam zadziornie, patrząc mu prosto w oczy.
- Podobało.
Przerwało nam pukanie do drzwi. Spojrzałam na niego z zakłopotaniem. A co jeśli ktoś wszystko słyszał?
- Nie tylko wy potrzebujecie kąpieli! – krzyknął Shannon, ale rozbawionym tonem – Wyłazić, bo im później pojedziemy po choinkę, tym gorszą dostaniemy!
- Wczoraj mówiłeś, że pojedziemy wieczorem – odparłam, uśmiechając się do Jareda.
- Zmieniłem zdanie. Macie pięć minut!
- Daj nam dziesięć – poprosiłam, gdy stanęłam boso na zalanej podłodze.
- Pięć i koniec.
Owinęłam się ręcznikiem i złapałam za mopa, podczas gdy Jared dopiero podnosił się z wanny. Przeleciałam po podłodze i wycisnęłam z niego wodę do wiadra.
- Zostaw to, ja to zrobię – owinął się ręcznikiem w pasie, a krople wody spływały po jego wysportowanym ciele. – Idź się ubrać, bo mi się przeziębisz. Zaraz do ciebie przyjdę.
- Jak chcesz – pocałowałam go, jego usta wciąż były gorące i czerwone.
Na rękę mi było to, że on wszystko posprząta. Im wcześniej zacznę się szykować, tym mniejsze prawdopodobieństwo, że będą musieli na mnie czekać. Wyszłam z łazienki, wpadając na stojącego pod drzwiami Shannona. Ręce miał splecione na klatce piersiowej, a na twarzy wykwitł mu cwany uśmieszek. Na bank wszystko słyszał i pewnie stał pod drzwiami podsłuchując, zamiast nam przerwać lub odejść. Wyminęłam go szybkim krokiem, nie odpowiadając na jego dość zaczepną postawę. Zamknęłam za sobą drzwi na klucz i rzuciłam ręcznik na łóżko, jednocześnie schylając się i grzebiąc w walizce. Dzięki bogu, oprócz odświętnych i eleganckich ubrań, wśród nich znalazłam moje znoszone już jeansy i czerwony, przylegający do ciała golf. Narzuciłam na siebie bieliznę i ubranie, przyglądając się jednocześnie swojemu odbiciu w lustrze. Płynące lata bez wątpienia robiły swoje, a moje lenistwo, które ostatnio zdecydowanie przodowało w moim życiu tylko pogłębiało efekt. Mój brzuch nie był już tak płaski, jak jeszcze pół roku temu, i to zdecydowanie pogorszyło mi humor, bo golf wyglądał na mnie komicznie. Zdenerwowana zdjęłam odzienie i na powrót zatonęłam w walizce. Tym razem upolowałam luźną koszulę, która zakryje mankament. Zanim zdążyłam zapiąć wszystkie guziki, Jared zaczął dobijać się do drzwi. Otworzyłam, chowając się za nimi i dopinając ostatnie bluzkę.
- Czemu się zamknęłaś? – zapytał, otwierając szafę, a lustro znajdujące się na jej drzwiach pojawiło się wprost przede mną.
- Byłam goła – poprawiłam włosy – Chciałbyś żeby Shannon wpadł do pokoju, kiedy ja nic na sobie nie miałam?
- Czemu akurat mówisz o Shannonie? – zmarszczył brwi, wychylając się na chwilkę, by na mnie spojrzeć. Skrzyżowałam ręce na piersi, podchodząc bliżej bruneta.
- Pomyślmy – odparłam ironicznie – To jedyny mężczyzna, prócz ciebie oczywiście, w tym domu?
- A co byś zrobiła, gdyby weszła moja matka?
- Pewnie spaliłabym się ze wstydu, ale o wiele gorzej czułabym się gdyby wlazł Shannon, kiedy ja wypięta w stronę drzwi, przeszukiwałam walizkę. – odprowadziłam go wzrokiem, kiedy podszedł do łóżka i rzucił na nią ubrania – Jeszcze ci nie przeszło? Dalej jesteś o niego zazdrosny? – nie odpowiedział, naciągając na siebie białą, luźną koszulkę. – Poważnie? – na to również nie odpowiedział. Westchnęłam, zamykając szafkę i chwyciłam torebkę. Wyjęłam z niej wszystkie niepotrzebne rzeczy i wrzuciłam do walizki, zostawiając w niej tylko lustereczko i portfel. Telefon schowałam do kieszeni spodni.
- Poczekaj – stanął przede mną, kładąc ręce na moich ramionach. Westchnęłam, pochylając głowę w dół, bo bądź, co bądź to zaczyna się robić irytujące. Zwłaszcza, że my jesteśmy razem, Shannon ma Rosalie, i nigdy nie dałam ani ja, ani Shann powodu do Jaredowej zazdrości. – Jestem zazdrosny, owszem, ale nie tylko o Shannona. O każdego faceta. Nie obrażaj się za to, bo nad tym nie panuję.
- To czas zacząć – mruknęłam. Spojrzałam mu w oczy. – Też bywam zazdrosna, ale jakoś potrafię nad tym zapanować, nie okazywać tego. A ty zawsze robisz się dla mnie oschły. Powinieneś nad tym trochę zapanować, bo to jest męczące. Było bardzo męczące zanim zaczęliśmy ze sobą być, teraz jest o wiele gorsze. – powiedziałam na jednym oddechu, błądząc wzrokiem po jego twarzy.
- Przepraszam. Wszystko psuję. – spojrzał na mnie z miną zbitego psa, więc nieco złagodniałam.
- Nie tylko ty – mruknęłam, mając na myśli poranną kłótnie wywołaną przeze mnie. – Gotowy? – zmieniłam temat. Kiwnął głową.- To idziemy.
***
Ubierając się, podświadomie wybierałam luźniejsze ubrania, chociaż mój brzuch nadal był nienagannie płaski. Jednak świadomość, że jestem w ciąży sprawiała, że wszystkie przylegające ciuchy wylądowały na dnie szafy, zastąpione przez większe. To było silniejsze ode mnie, choć wcale nie wstydzę się swojego stanu. Owszem, ciężko mi było powiedzieć o tym Shannonowi i myślę też, że wybrałam jeden z najgorszych momentów, psując nam tym samym święta, ale co się odwlecze to nie uciecze, i mimo że był to jeden z najgorszych wieczorów, a potem poranków w życiu, nie żałuję. A to z jednego prostego powodu – nie dławię tego w sobie, nie jestem z tym sama, bo mimo wszystko to też jego dziecko, o którym już wie i nie wyprze się go. Przynajmniej taką mam nadzieję. On nie jest z takich, co robią dziecko, a potem porzucają. Tak mi się wydaje.
- Gotowa? – odwróciłam się od lustra i spojrzałam na mokrego Shannona. Ściskał w dłoni ręcznik, który jeszcze chwilę temu osłaniał jego krocze.
- Tak.
- To idź na dół, oni już czekają. Powiedz, że ja zaraz do was dołączę – uśmiechnął się blado. Kiwnęłam tylko głową i wyszłam, zostawiając go samego.
Owszem, nie jest jakiś chamski, stara się być miły. Najwyraźniej słowa brata wywarły na nim jakieś wrażenie, zresztą nie tylko na nim, na mnie też. Ale i tak nie mogłam się wyzbyć wrażenia, że mimo wszystko jest inny. Trochę oschły, trochę fałszywy. Powoli stawiałam stopy na kolejnych schodkach, skupiając się na bezpiecznym zejściu. Co się ze mną dzieje? Jeszcze nawet nie minął pierwszy miesiąc ciąży, a ja się zachowuję jakby z każdej strony czyhało na mnie niebezpieczeństwo. Jestem śmieszna.
- Gdzie mój pierworodny? – zapytała Constance. Jared i Danielle nie patrzyli na mnie, uciekli wzrokiem gdzieś w bok. Poczułam się jak ktoś naznaczony okropną chorobą, ktoś, na kogo się nie patrzy, bo byłby to wzrok pełen wstrętu lub litości.
- Już jestem – zanim zdążyłam odpowiedzieć, umięśnione ramiona perkusisty oplotły mnie w pasie, i ucieszyłabym się z tego gestu, gdyby nie to, że był nienaturalnie drętwy, pozbawiony uczucia i ciepła.
- To zbieramy się. Ja jadę z Danielle i Ros, wy pojedźcie za nami – powiedziała, w gruncie rzeczy moja przyszła teściowa, a wszyscy skinęli potakująco głowami.
Shannon oderwał się ode mnie z westchnieniem ulgi, którego nie dało się nie zauważyć. Chyba, że powoli zaczynam wariować. Powstrzymałam łzy i narzuciłam na siebie płaszcz. Siadłam na puffie, naciągając na nogi kozaki. Chwilę później ruszyliśmy w takich grupach, jakie ustaliła Constance. Zresztą uparła się też, żeby prowadzić, więc obie z Danielle usiadłyśmy na tylnych siedzeniach.
- To będą udane święta – powiedziała, zerkając we wsteczne lusterko, żeby na nas spojrzeć. – Naprawdę. Uśmiechnijcie się dziewczyny. – zrobiłyśmy o co prosiła i jestem pewna, że mój uśmiech wyglądał równie fałszywie, jak u Danielle.
Próbowała jeszcze kilka razy nas zagadać, ale jakoś ani ja, ani Dan nie podłapywałyśmy tematu, więc zamilkła. Kiedy dojechaliśmy na miejsce, poszła z synami wybrać choinkę, a my na własne życzenie zostałyśmy w ciepłym samochodzie. Danielle otworzyła drzwi i usiadła plecami do mnie, wyciągając paczkę papierosów.
- Nie będziesz tu chyba paliła? – zapytałam wściekle.
- Uspokój się, chciałam odpalić, wysiąść i zamknąć drzwi – odburknęła.
- To najpierw zamknij drzwi, a potem odpal.
- Przestań się tak nakręcać na wszystko. To ci na pewno nie pomoże. A dziecku tym bardziej – odpaliła papierosa, a we mnie aż zawrzało.
- Nie mów mi co będzie dla mnie i dla niego dobre, dobrze?! Ty zawaliłaś sprawę, poroniłaś, bo o siebie nie dbałaś, więc nawet nie waż się mówić co mam robić!
- Ciąża się jeszcze na dobre nie zaczęła, a ty już robisz z igły widły, przy okazji psując wszystkim święta! Jesteś żałosna. Zachowujesz się jakbyś była co najmniej w 8 miesiącu – syknęła i trzasnęła drzwiami, odchodząc, nawet nie wiem w jakim kierunku.
Głupia suka. Myśli, że wszystko wie najlepiej. To źle, że nie chcę popełnić jej błędów i nie chcę stracić tego dziecka? Że dbam o siebie i staram się nie robić tego, czego nie powinnam? Głupia, pewnie mi zazdrości. Co ja w ogóle sobie nią głowę zawracam?
***
Kiedy wróciliśmy z choinką do samochodu w którym jechały dziewczyny, zdziwiony zauważyłem, że w środku siedzi tylko zapłakana Rosalie, a po Danielle nie było śladu. Spojrzałem na Shannona, który stał za mną, dźwigając drugi koniec choinki, ale po jego minie zorientowałem się, że jeszcze nic nie zauważył.
- A gdzie Danielle? – usłyszałem pytanie mojej matki i jakiś niezrozumiały potok słów z ust blondynki. – Spokojnie, powolutku. – Nawet Shannon się zatrzymał słysząc to wszystko i wyjrzał zza mojego ramienia.
- Znowu ryczy – mruknął z nutką złości, za co zgromiłem go wzrokiem. – No co?
- Jesteś dupkiem – odpowiedziałem i puściłem choinkę, zostawiając jej cały ciężar na bracie. – Gdzie Danielle? – wzruszyła ramionami, więc rozejrzałem się, ale nigdzie jej nie zobaczyłem. – Jedźcie już, poszukam jej – wydobyłem z kieszeni telefon, wybierając jednocześnie numer do kobiety. Odebrała po pierwszym sygnale i przez momenty wydawało mi się, że chyba usłyszałem chlipnięcie, ale jej twardy ton nie wskazywał na to, że mogła płakać. Ruszyłem w stronę mojego samochodu, przy którym rzekomo siedziała. I rzeczywiście zauważyłem ją siedzącą na śniegu z plecami opartymi o drzwi od strony kierowcy. Bawiła się swoim telefonem, paląc jednocześnie papierosa.
- Co się stało? – zapytałem na wstępie, podając jej rękę, na której się wsparła wstając.
- Mała kłótnia – ledwo usłyszałem co powiedziała, bo głowę miała spuszczoną, palcem nerwowo wstukując coś na telefonie. Szybkim ruchem zabrałem jej komórkę, co skwitowała prychnięciem.
- Oddaj. – wyciągnęła rękę, ale schowałem telefon do kieszeni kurtki.
- Powiedz mi najpierw co powiedziałaś Rosalie, że aż tak się popłakała. – zażądałem.
- Lepiej jej zapytaj co ona powiedziała mi – spojrzała gdzieś w bok, mrużąc oczy, gdy dmuchnął mocniejszy wiatr.
- Nie obchodzi mnie to co powiedziała tobie, bo to ona płakała przez ciebie, a widzę, że po tobie to spływa.
- Nie spływa. – zapięła kurtkę po samą brodę i schowała ręce do kieszeni – Chciałam zapalić papierosa, otworzyłam drzwi i wyjęłam fajki. Chciałam odpalić i wysiąść, ale ona na mnie naskoczyła, żebym wysiadała, że ją truję itp.
- No i miała rację.
- Skoro nawet nie znała moich zamiarów? – spojrzała na mnie wrogo – Przesadziła i nie omieszkałam jej tego powiedzieć. Wiesz co mi odpowiedziała? – głos jej się załamał, znów uciekła spojrzeniem gdzieś w dal, zaciskając usta.
- No co takiego mogła powiedzieć? – zapytałem, wątpiąc, że mogła ją urazić bardziej, niż Danielle ją.
- Żebym jej nie mówiła jak ma żyć, bo ja o siebie nie dbałam, dlatego poroniłam, i gówno wiem o tym jak powinno się dbać o ciążę i dziecko – wmurowało mnie. Stałem i patrzyłem jak idiota, jak ona płacze, zamiast podejść i ją przytulić. I dziwiłem się Danielle, że to nie ona robiła sceny, a Ros, która tak de facto nie została jakoś specjalnie urażona, ale naraz uprzytomniłem sobie, że w niej panuje istna wojna uczuć, a to przez hormony.
- Nie bierz tego na poważnie. Jej hormony wariują – przytuliłem ją.
- A co jeśli ma rację? Wiesz dobrze, że nie dbałam o siebie za bardzo.
- Ale nie wiedziałaś, że jesteś w ciąży. Gdybyś wiedziała…
- Podejrzewałam – przerwała mi. Westchnąłem.
- Ale nie miałaś pewności, do tego działo się tak wiele rzeczy, że nie miałaś czasu tego przemyśleć.
- Na takie rzeczy powinno się mieć zawsze czas. – burknęła, przecierając twarz.
- Wątpię. Uwierz mi, że nie było w tym twojej winy. – pocałowałem ją w policzek, głaszcząc delikatnie po plecach. – A teraz wsiadaj i jedziemy. I uśmiechnij się, bo cię zaraz załaskoczę na tylnym siedzeniu.
- Tylko załaskoczesz? – powiedziała z brudnym uśmieszkiem na twarzy.
- Jesteś niemożliwa. – pokręciłem głową, wsiadając do samochodu. Chwilę później i ona usiadła na miejscu pasażera, zapinając pas.
- Bardzo płakała? – zapytała, akurat kiedy wykręcałem.
- Tak.
- I pewnie twoja matka i Shann to widzieli.
- Tak. – potwierdziłem po raz drugi, zastanawiając się do czego zmierza.
- Pewnie się na mnie wkurzą, że tak się zachowałam. No i nie wiadomo co już im nagadała.
- Przestań, jak będą mieli do ciebie jakieś wąty, to z nimi pogadam. – zapewniłem, poklepując ją po udzie. Uśmiechnęła się lekko i oparła głowę o zagłówek, zamykając oczy. Skupiłem się na drodze, zastanawiając się co to będą za święta, skoro wśród nas cały czas jest napięta sytuacja, i każdy z każdym się kłóci. Te święta będą cieżkie.
______