piątek, 19 kwietnia 2013

Chapter 21


Chociaż nie dziwiłem się bratu, że niemalże wybiegł z domu po usłyszeniu tej jakże wspaniałej wiadomości o ciąży, nie byłem w stanie uwierzyć, że gdy zegar wybił godzinę 22 jego jeszcze nie było z powrotem. Siedziałem w kuchni, oparty o blat i wpatrywałem się w szklankę pełną ciepłego mleka sojowego, a w domu panowała cisza, którą przerywało kapanie kranu. Danielle się obraziła i zamknęła z Rosalie w pokoju, najwyraźniej omawiając naszą trasę koncertową, na którą niedługo wyruszamy. Popełniłem błąd, że nie powiedziałem jej o tym wcześniej, Emma powiedziała nam to już kilka miesięcy temu. Tylko, że wtedy jeszcze nie byliśmy ze sobą, a jak się zeszliśmy zupełnie o tym fakcie zapomniałem.
Upiłem nieco napoju i oblizałem usta. To jest jasne, że Danielle się dziś już do mnie nie odezwie, wątpliwe jest też również to, że będzie dziś ze mną spała. Pewnie obie zajmą pokój Shannona, a ten pajac będzie spał u mnie. Nawet niech nie marzy o łóżku, rozłożę mu pościel na podłodze. Niech się cieszy miękkością mojego dywanu.
Nie ma sensu siedzieć na tym twardym stołku i czekać na niego. Gołe stopy mocno wymarzły, niemalże czułem ból, chociaż podobno wyziębienie znieczula. Wypiłem resztę mleka i wstawiłem pustą szklankę do zlewu, nawet nie chciało mi się jej opłukać. Przetarłem oczy, które samoistnie mi się zamykały. Wychodząc z kuchni, zgasiłem światło, przez co dolna część domu pogrążyła się w mroku. Przeszedłem szybkim krokiem przez jadalnie i powoli wdrapałem się po schodach, które w tym momencie były dla mnie górą nie do pokonania. W końcu zadowolony, ale i zdyszany jak cholera stanąłem przed drzwiami swojego pokoju. Bez zapalania światła pozbyłem się dresów i koszulki, wskakując następnie pod ciepłą kołderkę. Jakież było moje zdziwienie, gdy natrafiłem nogą na coś twardego, co wydało z siebie stłumiony pisk. Poruszyło się niespokojnie, dopadając do mnie i niemalże zrzucając z łóżka.
- Idioto, uważaj co robisz – z ulgą rozpoznałem zaspany ale i pełen złości głos Danielle.
- Przepraszam – odparłem. Złapałem jej ręce, którymi naciskała moją klatkę piersiową i oderwałem od siebie. – Myślałem, że się obraziłaś i śpisz z Rosalie.
- Spałabym, gdyby nie Shannon, który wkurwiony wyrzucił mnie z pokoju.
- Wrócił już? – uniosłem brwi, ale nie mogła tego dostrzec.
- Jakieś pięć minut temu. – położyła się tyłem do mnie i nakryła po nos kołdrą. Westchnąłem. Jak mogłem przegapić moment, w którym wrócił? Jebany ninja. Jak mu się to w ogóle udało? Przecież przez cały czas koczowałem w kuchni, nasłuchując jego powrotu. On jest niemożliwy.
- Dobranoc – pocałowałem ją w bok głowy, ale prychnęła, strzepując moją rękę ze swojego ramienia. Położyłem się obok niej i nakryłem resztą kołdry, którą mi zostawiła, nie mając siły, ani ochoty na walkę o większy kawałek materiału. Trzęsąc się z zimna, wtuliłem głowę w poduszkę i oddałem się w ramiona Morfeusza.
**
Obudziły mnie podniesione głosy, za ścianą odbywała się dosyć głośna awantura, którą olewałem, do czasu gdy usłyszałem głos Danielle. Co ona robi w pokoju Shannona? Odpowiedź była jasna- wtrąca się w ich sprawy mimo, iż prosiłem ją, by tego nie robiła. Znam Shannona, jeśli poczuje się osaczony, ucieknie. A na pewno teraz tak się czuje, gdy trzy kobiety w jego pokoju robią mu awanturę o coś, co nie powinno do niej tak de facto prowadzić. Jako facet dobrze rozumiem jego podejście i doskonale wiem, że potrzebuje czasu na oswojenie się z myślą, że zostanie ojcem. Do mnie, osoby pobocznej, nawet nie dotarło, że za dziewięć miesięcy będę wujkiem, a co dopiero on.
Usiadłem na skraju łóżka, przecierając twarz dłońmi. Iść do nich i zakończyć tę szopkę, czy lepiej się nie wtrącać? Zdecydowałem się na ten pierwszy wariant i powoli, powłócząc nogami, wyszedłem z pokoju. Oparłem się o framugę w drzwiach brata i przebiegłem wzrokiem po wszystkich, zdenerwowanych twarzach. Shannon siedział na łóżku, patrząc niewidzącym spojrzeniem w okno, Rosalie płakała, obejmowana ramieniem przez Danielle, a matka stała nad moim bratem ze skrzyżowanymi rękami na piersiach.
- Dajcie sobie spokój – mruknąłem, a wszyscy spojrzeli na mnie – Są święta nie kłóćmy się. Dajcie mu czasu, facetom trudniej dojść do siebie po takich wiadomościach.
- To nie znaczy, że może być dla niej taki oschły – oburzyła się Danielle, a Rosalie wybuchnęła gorzkim płaczem. – Jest chamem, ostatnim chamem, że tak ją teraz traktuje.
- Bo wymaga ode mnie natychmiastowej akceptacji tej ciąży! – włączył się brat.
- Nie, ona wymaga zrozumienia i okazywania uczuć – matka usiadła obok niego i położyła mu rękę na ramieniu. – Postaraj się chociaż sprawiać pozory zadowolenia.
- Jak mam być zadowolony, skoro to najgorszy z możliwych momentów na dziecko! W końcu nam się udało, wyjeżdżamy w trasę, nie będzie nas prawdopodobnie ponad rok w domu! Jak ja mam się cieszyć?! No powiedz mi!- wstał i odwrócił się do nas tyłem, kładąc ręce na biodrach – Jest mi ciężko, bo wiem, że będę musiał z czegoś częściowo zrezygnować, a jakiej decyzji nie podejmę, będzie zła.
- Skrócimy trasę – podsunąłem.
- Najlepiej ją odwołajcie – stwierdziła z przekąsem Danielle.
- Nie możemy – powiedzieliśmy prawie równocześnie z Shannonem.
- To było do przewidzenia – mruknęła. Posłałem jej wściekłe spojrzenie, które odwzajemniła.
- Tak, było. Jesteśmy zespołem muzycznym i to normalne, że po wydaniu płyty ruszamy w trasę – odpowiedziałem nieco podniesionym głosem. Kurwa, miałem tylko załagodzić sytuację, a sam wciągnąłem się w tę bezsensowną awanturę – Czasu nie cofniemy, nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem i kłócić się o coś, czego już nic nie zmieni. Trzeba podjeść do sprawy na spokojnie, przemyśleć wszystko i porozmawiać, na spokojnie – podkreśliłem – Nic na siłę, a takimi awanturami nie pomagacie mojemu bratu, ani też Rosalie. – zamilkłem. Nikt na mnie nie spojrzał, co uznałem, za przyznanie racji. – Proponuję zjeść śniadanie i jechać po tą choinkę. I odłożyć te problemy na czas świąt.
- Masz rację – powiedziała matka, podchodząc do Shannona – Zapomnijmy o tym na kilka dni, cieszmy się wspólnymi świętami.
- Trudno będzie zapomnieć o czymś takim, ale postaram się – brunet podszedł do swojej kobiety i zajął miejsce Danielle, obejmując ją ciasno ramieniem. – Przepraszam – uniósł jej podbródek i spojrzał w oczy – Nie płacz już, uśmiechnij się do mnie. Nie lubię patrzeć jak płaczesz – głupio było patrzeć na tę intymną scenę, a w dodatku wzruszyłem się. Mimo wszystko widać było, że bardzo ją kocha i zależy mu na niej. Uśmiechnęła się lekko i przytulili się czule.
Odwróciłem się na pięcie, z zamiarem zamknięcia się w łazience i wzięcia ciepłej kąpieli po tej wyjątkowo zimnej nocy spędzonej bez kołdry. Nalałem wodę do wanny i pozbyłem się bokserek. Zanurzyłem się w wodzie po samą szyję i zamknąłem oczy, starając się nieco zrelaksować. Nie dane mi jednak było spędzenie czasu w samotności.
***
Przekręciłam jakoś zamek, zaciskając mocno palce na wystającej z tej strony drzwi części i weszłam do środka. Jared leżał w wodzie, miał zamknięte oczy i wyglądał jakby spał, choć dobierze wiedziałam, że nie śpi. I jestem pewna, że doskonale zdaje sobie sprawę z tego kto wszedł do łazienki, inaczej pewnie nakryłby swoje części intymne ręcznikiem. Cała łazienka była zaparowana, było gorąco jak w saunie. Usiadłam na brzegu wanny i zamoczyłam dłoń, sprawdzając temperaturę wody. Gorąca. Kiedy musnęłam delikatnie jego udo, otworzył jedno oko i spojrzał na mnie.
- Co tu robisz? – zapytał, nawet się nie poruszając.
Spuściłam wzrok. Było mi trochę wstyd, bo go nie posłuchałam, a miał rację. Gdyby nie ja, pewnie nie byłoby tej dzisiejszej awantury, a gdyby nie to, że wkroczył, w ostatniej chwili, Rosalie zdecydowałaby się pojechać do domu, na co sama ją namawiałam. Głupia, prawie wszystko zepsułam.
- Chciałam cię przeprosić – zdobyłam się w końcu na to, by wykrztusić te marne słowa, i zerknęłam na niego przelotnie, zatrzymując wzrok na zaparowanym lustrze.
- Mogłaś to zrobić jak wyjdę z łazienki – zauważył, a ja tylko pokiwałam głową.
Czyli nie zamierza tak po prostu odpuścić. Westchnęłam i podniosłam się, ale zatrzymał mnie w pół kroku, zaciskając mokrą dłoń na moim nadgarstku. Spojrzałam na niego.
- Gdzie wychodzisz?
- Odniosłam wrażenie, że mnie tu teraz nie chcesz – wzruszyłam ramionami, niby obojętnie, chociaż chciało mi się płakać. Z mojej głupoty i lekkomyślności. Prawie zniszczyłam związek przyjaciół, chociaż Jared mnie przed tym ostrzegał, ale uniosłam się dumą i zrobiłam po swojemu, znów z niemalże tragicznym skutkiem.
- Nie powiedziałem tego. Siadaj – posadził mnie na moim poprzednim miejscu. – Ciekawi mnie tylko czym się kierowałaś, wtrącając się w ich sprawy.
- Chciałam tylko pomóc – odwróciłam głowę, gdy poczułam szklankę na oczach. – Wiem, to było idiotyczne. Zwłaszcza, że mnie ostrzegałeś. Głupia jestem – pociągnęłam nosem.
Wytarłam łzy z policzków i zaczęłam bawić się rękoma. Nie płakałam tylko z powodu tego co zrobiłam. Po prostu całe te emocje, które miała w sobie Rosalie, przeszły na mnie, do tego byłam wściekła na Shannona. I, co najgorsze, poczułam ból po stracie. Ogromny ból i tęsknotę za nienarodzonym dzieckiem i jego ojcem, o którym już dawno powinnam zapomnieć, mimo to jednak, cały czas za nim tęskniłam. Przez to czułam się jeszcze podlej w stosunku do Jareda.
- Nie płacz, Kochanie. Przecież nic się nie stało – zdołałam tylko pokręcić głową, odpychając jego mokre ramiona. – Kotuś. Misiu, no nie płacz – powtarzał rozczulonym tonem, zerkając na mnie zza kotary moich ciemnych włosów, ale nie potrafiłam powstrzymać potoku łez.
- Przepraszam – wykrztusiłam w końcu i pozwoliłam mu się przytulić. Moja koszulka momentalnie przemokła i w miejscach, gdzie obejmował mnie ramionami, przylepiła mi się do skóry. – Nie przejmuj się mną – dodałam, połykając łzy – Zaraz powinno mi przejść.
- Masz rację – dostrzegłam tylko jak uśmiecha się w podejrzany sposób, i zanim zdążyłam zareagować, przyciągnął mnie do siebie i wylądowałam tyłkiem w gorącej wodzie.
- Jared! – pisnęłam i zapominając o swoich troskach, zaśmiałam się głośno – Moje ubrania!
- Masz całą walizkę ubrań – przypomniał, przyciskając mnie do siebie. Wtuliłam się w niego, czując jak woda powoli wspina się ku górze po materiale mojej bluzki, zalewając ciało falą gorąca. Twarz wtuliłam w jego szyję wdychając resztki jego perfum zmieszane z nocnym, sennym potem. – Lepiej? – usłyszałam. W odpowiedzi pokiwałam głową, za co zostałam mocniej ściśnięta.
- Kochasz mnie? – zapytałam cichutko, wbijając delikatnie paznokcie w jego tors.
- Jasne, że tak, co to za pytanie? – odsunął mnie od siebie i spojrzał na mnie podejrzliwie. Zimne powietrze oplotło moje mokre ciało, zadrżałam.
- Ja ciebie też – pochyliłam się i pocałowałam go w usta.
Odwzajemnił pocałunek, przylegając do mnie swoim ciałem. Jego dłonie ledwo dotykały moich pleców, wędrując na przemian z góry, w dół i z dołu, do góry. Jęknęłam, wplątując palce w jego ciemnobrązowe, krótkie włosy. Nasze płytkie oddechy zlały się w jeden, kiedy rozchyliłam wargi, wpuszczając jego język do ust. Nie potrafiłam powstrzymać westchnień za każdym razem, gdy jego dłoń zaciskała się delikatnie na mojej piersi. Złapał mnie za włosy i z wyczuciem, nie sprawiając mi bólu, odciągnął moją głowę do tyłu. Zaczął pieścić mój dekolt, składając pocałunki na każdym możliwym skrawku skóry, ale dopiero kiedy znalazł się w okolicach mojej prawej piersi, jęknęłam, zakrywając usta dłonią. Moje ciało drżało już całkiem mocno, co zdziwiło nie tylko jego, ale i mnie samą. Tak bardzo go pragnęłam, że nawet nie potrafiłam kontrolować swojego popędu, chociaż nigdy wcześniej nie miałam z tym problemów. Powoli zdjął ze mnie mokry podkoszulek. Pochyliłam się nad nim i zaczęłam całować jego szyję, błądząc rękoma po torsie. Złapał mnie za tyłek i przyciągnął do siebie, ale odsunęłam się stanowczo i wstałam. Uważając, żeby się nie przewrócić, zdjęłam z siebie majtki i rzuciłam do zlewu. Powoli opadłam na niego i pomogłam mu wcelować. Kiedy we mnie wszedł, przywarł ustami do moich ust, zduszając westchnięcie w zarodku. Unosiłam biodra i opadałam na niego miarowo. Wspólnie pieściliśmy dłońmi swoje ciała, delektując się każdą chwilą zbliżenia. Patrzył na mnie pożądliwym wzrokiem, który jeszcze bardziej potęgował moje doznania. Przygryzłam wargę, zamykając oczy i odchylając głowę do tyłu. Jego ręce znalazły się na moich biodrach, zaczął narzucać tempo i siłę moich ruchów. Starałam się nie jęczeć, ale co jakiś czas wśród westchnień, potrafiło mi się wymsknąć. Patrzyłam na niego i zamykałam oczy, na zmianę. Woda poruszała się wraz z naszymi ciałami, ale już pod koniec, kiedy ja prawie dochodziłam, a Jared narzucił jeszcze szybsze tępo, wylewała się, skapując obficie na podłogę. Oplotłam go rękoma, zaciskając jednocześnie nogi na jego udach. Kiedy przyszła fala pierwszych skurczy, ścisnęłam go mocno, a przy następnych wbiłam paznokcie w skórę na karku Jareda. Doszedł w tym samym momencie, czułam jak drży, słyszałam jak łapie głębokie wdechy przez usta, tuż przy moim prawym uchu. Chwilę odpoczywaliśmy, wsłuchując się w swoje szybko bijące serca. Kondycja już nie ta, co dziesięć lat temu. Kiedy wszystkie funkcje życiowe wróciły do normy, przesunął dłonie z moich bioder na plecy i objął, unosząc mnie nieco do góry.
- Wariatka. – uśmiechnął się.
- A co, nie podobało się? – zapytałam zadziornie, patrząc mu prosto w oczy.
- Podobało.
Przerwało nam pukanie do drzwi. Spojrzałam na niego z zakłopotaniem. A co jeśli ktoś wszystko słyszał?
- Nie tylko wy potrzebujecie kąpieli! – krzyknął Shannon, ale rozbawionym tonem – Wyłazić, bo im później pojedziemy po choinkę, tym gorszą dostaniemy!
- Wczoraj mówiłeś, że pojedziemy wieczorem – odparłam, uśmiechając się do Jareda.
- Zmieniłem zdanie. Macie pięć minut!
- Daj nam dziesięć – poprosiłam, gdy stanęłam boso na zalanej podłodze.
- Pięć i koniec.
Owinęłam się ręcznikiem i złapałam za mopa, podczas gdy Jared dopiero podnosił się z wanny. Przeleciałam po podłodze i wycisnęłam z niego wodę do wiadra.
- Zostaw to, ja to zrobię – owinął się ręcznikiem w pasie, a krople wody spływały po jego wysportowanym ciele. – Idź się ubrać, bo mi się przeziębisz. Zaraz do ciebie przyjdę.
- Jak chcesz – pocałowałam go, jego usta wciąż były gorące i czerwone.
Na rękę mi było to, że on wszystko posprząta. Im wcześniej zacznę się szykować, tym mniejsze prawdopodobieństwo, że będą musieli na mnie czekać. Wyszłam z łazienki, wpadając na stojącego pod drzwiami Shannona. Ręce miał splecione na klatce piersiowej, a na twarzy wykwitł mu cwany uśmieszek. Na bank wszystko słyszał i pewnie stał pod drzwiami podsłuchując, zamiast nam przerwać lub odejść. Wyminęłam go szybkim krokiem, nie odpowiadając na jego dość zaczepną postawę. Zamknęłam za sobą drzwi na klucz i rzuciłam ręcznik na łóżko, jednocześnie schylając się i grzebiąc w walizce. Dzięki bogu, oprócz odświętnych i eleganckich ubrań, wśród nich znalazłam moje znoszone już jeansy i czerwony, przylegający do ciała golf. Narzuciłam na siebie bieliznę i ubranie, przyglądając się jednocześnie swojemu odbiciu w lustrze. Płynące lata bez wątpienia robiły swoje, a moje lenistwo, które ostatnio zdecydowanie przodowało w moim życiu tylko pogłębiało efekt. Mój brzuch nie był już tak płaski, jak jeszcze pół roku temu, i to zdecydowanie pogorszyło mi humor, bo golf wyglądał na mnie komicznie. Zdenerwowana zdjęłam odzienie i na powrót zatonęłam w walizce. Tym razem upolowałam luźną koszulę, która zakryje mankament. Zanim zdążyłam zapiąć wszystkie guziki, Jared zaczął dobijać się do drzwi. Otworzyłam, chowając się za nimi i dopinając ostatnie bluzkę.
- Czemu się zamknęłaś? – zapytał, otwierając szafę, a lustro znajdujące się na jej drzwiach pojawiło się wprost przede mną.
- Byłam goła – poprawiłam włosy – Chciałbyś żeby Shannon wpadł do pokoju, kiedy ja nic na sobie nie miałam?
- Czemu akurat mówisz o Shannonie? – zmarszczył brwi, wychylając się na chwilkę, by na mnie spojrzeć. Skrzyżowałam ręce na piersi, podchodząc bliżej bruneta.
- Pomyślmy – odparłam ironicznie – To jedyny mężczyzna, prócz ciebie oczywiście, w tym domu?
- A co byś zrobiła, gdyby weszła moja matka?
- Pewnie spaliłabym się ze wstydu, ale o wiele gorzej czułabym się gdyby wlazł Shannon, kiedy ja wypięta w stronę drzwi, przeszukiwałam walizkę. – odprowadziłam go wzrokiem, kiedy podszedł do łóżka i rzucił na nią ubrania – Jeszcze ci nie przeszło? Dalej jesteś o niego zazdrosny? – nie odpowiedział, naciągając na siebie białą, luźną koszulkę. – Poważnie? – na to również nie odpowiedział. Westchnęłam, zamykając szafkę i chwyciłam torebkę. Wyjęłam z niej wszystkie niepotrzebne rzeczy i wrzuciłam do walizki, zostawiając w niej tylko lustereczko i portfel. Telefon schowałam do kieszeni spodni.
- Poczekaj – stanął przede mną, kładąc ręce na moich ramionach. Westchnęłam, pochylając głowę w dół, bo bądź, co bądź to zaczyna się robić irytujące. Zwłaszcza, że my jesteśmy razem, Shannon ma Rosalie, i nigdy nie dałam ani ja, ani Shann powodu do Jaredowej zazdrości. – Jestem zazdrosny, owszem, ale nie tylko o Shannona. O każdego faceta. Nie obrażaj się za to, bo nad tym nie panuję.
- To czas zacząć – mruknęłam. Spojrzałam mu w oczy. – Też bywam zazdrosna, ale jakoś potrafię nad tym zapanować, nie okazywać tego. A ty zawsze robisz się dla mnie oschły. Powinieneś nad tym trochę zapanować, bo to jest męczące. Było bardzo męczące zanim zaczęliśmy ze sobą być, teraz jest o wiele gorsze. – powiedziałam na jednym oddechu, błądząc wzrokiem po jego twarzy.
- Przepraszam. Wszystko psuję. – spojrzał na mnie z miną zbitego psa, więc nieco złagodniałam.
- Nie tylko ty – mruknęłam, mając na myśli poranną kłótnie wywołaną przeze mnie. – Gotowy? – zmieniłam temat. Kiwnął głową.- To idziemy.
***
Ubierając się, podświadomie wybierałam luźniejsze ubrania, chociaż mój brzuch nadal był nienagannie płaski. Jednak świadomość, że jestem w ciąży sprawiała, że wszystkie przylegające ciuchy wylądowały na dnie szafy, zastąpione przez większe. To było silniejsze ode mnie, choć wcale nie wstydzę się swojego stanu. Owszem, ciężko mi było powiedzieć o tym Shannonowi i myślę też, że wybrałam jeden z najgorszych momentów, psując nam tym samym święta, ale co się odwlecze to nie uciecze, i mimo że był to jeden z najgorszych wieczorów, a potem poranków w życiu, nie żałuję. A to z jednego prostego powodu – nie dławię tego w sobie, nie jestem z tym sama, bo mimo wszystko to też jego dziecko, o którym już wie i nie wyprze się go. Przynajmniej taką mam nadzieję. On nie jest z takich, co robią dziecko, a potem porzucają. Tak mi się wydaje.
- Gotowa? – odwróciłam się od lustra i spojrzałam na mokrego Shannona. Ściskał w dłoni ręcznik, który jeszcze chwilę temu osłaniał jego krocze.
- Tak.
- To idź na dół, oni już czekają. Powiedz, że ja zaraz do was dołączę – uśmiechnął się blado. Kiwnęłam tylko głową i wyszłam, zostawiając go samego.
Owszem, nie jest jakiś chamski, stara się być miły. Najwyraźniej słowa brata wywarły na nim jakieś wrażenie, zresztą nie tylko na nim, na mnie też. Ale i tak nie mogłam się wyzbyć wrażenia, że mimo wszystko jest inny. Trochę oschły, trochę fałszywy. Powoli stawiałam stopy na kolejnych schodkach, skupiając się na bezpiecznym zejściu. Co się ze mną dzieje? Jeszcze nawet nie minął pierwszy miesiąc ciąży, a ja się zachowuję jakby z każdej strony czyhało na mnie niebezpieczeństwo. Jestem śmieszna.
- Gdzie mój pierworodny? – zapytała Constance. Jared i Danielle nie patrzyli na mnie, uciekli wzrokiem gdzieś w bok. Poczułam się jak ktoś naznaczony okropną chorobą, ktoś, na kogo się nie patrzy, bo byłby to wzrok pełen wstrętu lub litości.
- Już jestem – zanim zdążyłam odpowiedzieć, umięśnione ramiona perkusisty oplotły mnie w pasie, i ucieszyłabym się z tego gestu, gdyby nie to, że był nienaturalnie drętwy, pozbawiony uczucia i ciepła.
- To zbieramy się. Ja jadę z Danielle i Ros, wy pojedźcie za nami – powiedziała, w gruncie rzeczy moja przyszła teściowa, a wszyscy skinęli potakująco głowami.
Shannon oderwał się ode mnie z westchnieniem ulgi, którego nie dało się nie zauważyć. Chyba, że powoli zaczynam wariować. Powstrzymałam łzy i narzuciłam na siebie płaszcz. Siadłam na puffie, naciągając na nogi kozaki. Chwilę później ruszyliśmy w takich grupach, jakie ustaliła Constance. Zresztą uparła się też, żeby prowadzić, więc obie z Danielle usiadłyśmy na tylnych siedzeniach.
- To będą udane święta – powiedziała, zerkając we wsteczne lusterko, żeby na nas spojrzeć. – Naprawdę. Uśmiechnijcie się dziewczyny. – zrobiłyśmy o co prosiła i jestem pewna, że mój uśmiech wyglądał równie fałszywie, jak u Danielle.
Próbowała jeszcze kilka razy nas zagadać, ale jakoś ani ja, ani Dan nie podłapywałyśmy tematu, więc zamilkła. Kiedy dojechaliśmy na miejsce, poszła z synami wybrać choinkę, a my na własne życzenie zostałyśmy w ciepłym samochodzie. Danielle otworzyła drzwi i usiadła plecami do mnie, wyciągając paczkę papierosów.
- Nie będziesz tu chyba paliła? – zapytałam wściekle.
- Uspokój się, chciałam odpalić, wysiąść i zamknąć drzwi – odburknęła.
- To najpierw zamknij drzwi, a potem odpal.
- Przestań się tak nakręcać na wszystko. To ci na pewno nie pomoże. A dziecku tym bardziej – odpaliła papierosa, a we mnie aż zawrzało.
- Nie mów mi co będzie dla mnie i dla niego dobre, dobrze?! Ty zawaliłaś sprawę, poroniłaś, bo o siebie nie dbałaś, więc nawet nie waż się mówić co mam robić!
- Ciąża się jeszcze na dobre nie zaczęła, a ty już robisz z igły widły, przy okazji psując wszystkim święta! Jesteś żałosna. Zachowujesz się jakbyś była co najmniej w 8 miesiącu – syknęła i trzasnęła drzwiami, odchodząc, nawet nie wiem w jakim kierunku.
Głupia suka. Myśli, że wszystko wie najlepiej. To źle, że nie chcę popełnić jej błędów i nie chcę stracić tego dziecka? Że dbam o siebie i staram się nie robić tego, czego nie powinnam? Głupia, pewnie mi zazdrości. Co ja w ogóle sobie nią głowę zawracam?
***
Kiedy wróciliśmy z choinką do samochodu w którym jechały dziewczyny, zdziwiony zauważyłem, że w środku siedzi tylko zapłakana Rosalie, a po Danielle nie było śladu. Spojrzałem na Shannona, który stał za mną, dźwigając drugi koniec choinki, ale po jego minie zorientowałem się, że jeszcze nic nie zauważył.
- A gdzie Danielle? – usłyszałem pytanie mojej matki i jakiś niezrozumiały potok słów z ust blondynki. – Spokojnie, powolutku. – Nawet Shannon się zatrzymał słysząc to wszystko i wyjrzał zza mojego ramienia.
- Znowu ryczy – mruknął z nutką złości, za co zgromiłem go wzrokiem. – No co?
- Jesteś dupkiem – odpowiedziałem i puściłem choinkę, zostawiając jej cały ciężar na bracie. – Gdzie Danielle? – wzruszyła ramionami, więc rozejrzałem się, ale nigdzie jej nie zobaczyłem. – Jedźcie już, poszukam jej – wydobyłem z kieszeni telefon, wybierając jednocześnie numer do kobiety. Odebrała po pierwszym sygnale i przez momenty wydawało mi się, że chyba usłyszałem chlipnięcie, ale jej twardy ton nie wskazywał na to, że mogła płakać. Ruszyłem w stronę mojego samochodu, przy którym rzekomo siedziała. I rzeczywiście zauważyłem ją siedzącą na śniegu z plecami opartymi o drzwi od strony kierowcy. Bawiła się swoim telefonem, paląc jednocześnie papierosa.
- Co się stało? – zapytałem na wstępie, podając jej rękę, na której się wsparła wstając.
- Mała kłótnia – ledwo usłyszałem co powiedziała, bo głowę miała spuszczoną, palcem nerwowo wstukując coś na telefonie. Szybkim ruchem zabrałem jej komórkę, co skwitowała prychnięciem.
- Oddaj. – wyciągnęła rękę, ale schowałem telefon do kieszeni kurtki.
- Powiedz mi najpierw co powiedziałaś Rosalie, że aż tak się popłakała. – zażądałem.
- Lepiej jej zapytaj co ona powiedziała mi – spojrzała gdzieś w bok, mrużąc oczy, gdy dmuchnął mocniejszy wiatr.
- Nie obchodzi mnie to co powiedziała tobie, bo to ona płakała przez ciebie, a widzę, że po tobie to spływa.
- Nie spływa. – zapięła kurtkę po samą brodę i schowała ręce do kieszeni – Chciałam zapalić papierosa, otworzyłam drzwi i wyjęłam fajki. Chciałam odpalić i wysiąść, ale ona na mnie naskoczyła, żebym wysiadała, że ją truję itp.
- No i miała rację.
- Skoro nawet nie znała moich zamiarów? – spojrzała na mnie wrogo – Przesadziła i nie omieszkałam jej tego powiedzieć. Wiesz co mi odpowiedziała? – głos jej się załamał, znów uciekła spojrzeniem gdzieś w dal, zaciskając usta.
- No co takiego mogła powiedzieć? – zapytałem, wątpiąc, że mogła ją urazić bardziej, niż Danielle ją.
- Żebym jej nie mówiła jak ma żyć, bo ja o siebie nie dbałam, dlatego poroniłam, i gówno wiem o tym jak powinno się dbać o ciążę i dziecko – wmurowało mnie. Stałem i patrzyłem jak idiota, jak ona płacze, zamiast podejść i ją przytulić. I dziwiłem się Danielle, że to nie ona robiła sceny, a Ros, która tak de facto nie została jakoś specjalnie urażona, ale naraz uprzytomniłem sobie, że w niej panuje istna wojna uczuć, a to przez hormony.
- Nie bierz tego na poważnie. Jej hormony wariują – przytuliłem ją.
- A co jeśli ma rację? Wiesz dobrze, że nie dbałam o siebie za bardzo.
- Ale nie wiedziałaś, że jesteś w ciąży. Gdybyś wiedziała…
- Podejrzewałam – przerwała mi. Westchnąłem.
- Ale nie miałaś pewności, do tego działo się tak wiele rzeczy, że nie miałaś czasu tego przemyśleć.
- Na takie rzeczy powinno się mieć zawsze czas. – burknęła, przecierając twarz.
- Wątpię. Uwierz mi, że nie było w tym twojej winy. – pocałowałem ją w policzek, głaszcząc delikatnie po plecach. – A teraz wsiadaj i jedziemy. I uśmiechnij się, bo cię zaraz załaskoczę na tylnym siedzeniu.
- Tylko załaskoczesz? – powiedziała z brudnym uśmieszkiem na twarzy.
- Jesteś niemożliwa. – pokręciłem głową, wsiadając do samochodu. Chwilę później i ona usiadła na miejscu pasażera, zapinając pas.
- Bardzo płakała? – zapytała, akurat kiedy wykręcałem.
- Tak.
- I pewnie twoja matka i Shann to widzieli.
- Tak. – potwierdziłem po raz drugi, zastanawiając się do czego zmierza.
- Pewnie się na mnie wkurzą, że tak się zachowałam. No i nie wiadomo co już im nagadała.
- Przestań, jak będą mieli do ciebie jakieś wąty, to z nimi pogadam. – zapewniłem, poklepując ją po udzie. Uśmiechnęła się lekko i oparła głowę o zagłówek, zamykając oczy. Skupiłem się na drodze, zastanawiając się co to będą za święta, skoro wśród nas cały czas jest napięta sytuacja, i każdy z każdym się kłóci. Te święta będą cieżkie.
______

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz