piątek, 19 kwietnia 2013

Chapter 22


Zapaliłam papierosa i oparłam się o balustradę, czując na łokciach jej przejmujący chłód. Wsunęłam stopy głębiej w kapcie,wypuszczając z płuc porcję kojącego nerwy dymu. Kiedy położyliśmy się z Jaredem spać, zaraz po ubraniu choinki i zjedzeniu kolacji,nie potrafiłam zasnąć. Cały czas myślałam o słowach Rosalie i chociaż zaraz po powrocie do domu pogodziłyśmy się, a ona sama przeprosiła mnie za to co powiedziała i dodała, że wcale tak nie myśli, nie udało jej się ugasić mojego wewnętrznego pożaru.Zaczęłam się na poważnie obwiniać za niedonoszenie ciąży,miałam coraz większe wyrzuty sumienia, które chociaż na chwilę przyćmił tytoń i sypiący z nieba biały puch. Kiedy powoli podniosłam się z łóżka, tak by przypadkiem nie obudzić Jareda,zegar wskazywał godzinę pierwszą trzydzieści, a na dworze nadal w najlepsze sypał śnieg, co w żadnym wypadku nie przeszkadzało mi w okupowaniu balkonu. Zerkałam co chwilę, sprawdzając czy brunet aby na pewno śpi, czy nie obudziła go moja walka z drzwiami balkonowymi, których nie mogłam otworzyć, a kiedy już puściły,przydzwoniłam nimi w ścianę, pchana siłą wpadającego do środka lodowatego wiatru.
Zaśmiałam się, wyobrażając sobie swoją minę, kiedy drzwi z hukiem wylądowały na ścianie. Musiałam mieć wymalowane na twarzy zdziwienie i przerażenie, bo właśnie to czułam, kiedy łupnęły.Zaciągnęłam się papierosem, odwracając się tyłem do barierek,by oprzeć się o nie biodrami. Kiedy poczułam jaka panuje na zewnątrz temperatura, okryłam się kocem, który leżał na fotelu Jareda. Jeszcze jako takie resztki rozumu posiadam i jakoś nie chciałabym się rozchorować przed sylwestrem, w który miało się spełnić jedno z moich większych, zawodowych marzeń.
Moje myśli wciąż krążyły wkoło tego dnia, nie potrafiłam się na nie zamknąć, ale z drugiej strony wcale tego nie chciałam. Boję się, że nie będzie idealnie, że nie będzie przypominało tego,co sobie wyobrażałam już od dosyć dawna, ale z drugiej strony kogo to obchodzi? Mamy się dobrze bawić i tak będzie, jeśli nie będę do tego wszystkiego przykładać tak dużej wagi. Bo w końcu czy jest coś idealnego na świecie? Odpowiedź jest chyba oczywista.Staram się zmienić nastawienie, nie chcę się zawieść, chcę się dobrze bawić i pamiętać ten dzień do końca życia, zwłaszcza,że spędzę go między innymi z osobami, które kocham, a które już niedługo opuszczą nas na cały rok.
Odwróciłam się z powrotem przodem do barierek i naparłam na nie całym ciężarem ciała, spoglądając w dół. Balkon obwieszony synchronicznie świecącymi lampkami i oprószonymi śniegiem girlandami powodował, że wciąż czułam magię świąt, które przecież jeszcze się nie skończyły. Rano czeka nas obdarowywanie się prezentami, zrezygnowaliśmy z układania ich pod choinką, ale w sumie czemu miałabym rezygnować z tej pięknej tradycji? Nikt z nas nie wierzy już w świętego Mikołaja, ale wstawanie z rana i pędzenie do choinki po prezenty ma w sobie jakąś magię,uwielbiałam to jak byłam dzieckiem, choć nigdy nie wierzyłam w Świętego. To jest po prostu jedna z nieodłącznych części świąt,bez których nie są tak właściwie tym, czym powinny być.
Wyrzuciłam peta, zrazu karcąc się w myślach za ten idiotyczny wyczyn.Zaśmiecanie ogródka teściowej petami- brawo Danielle, wspinasz się na wyżyny. Z trudem zamknęłam drzwi balkonowe, zależało mi na tym, żeby nie obudzić bruneta i mimo iż skrzypnęły, chyba mi się udało. Po cichu otworzyłam walizkę i wydobyłam z niej cztery niewielkie pakunki i wyszłam z pokoju, rozglądając się po pogrążonym w mroku korytarzu. Jedynie na dole schodów migały kolorowe światła, pochodzące od stojącej w salonie choinki.Schodząc na dół czułam się jak małe dziecko, które chcąc się upewnić czy Mikołaj już przyniósł prezenty, korzysta z okazji,że rodzice śpią i schodzi na dół by skontrolować sytuację. I zaskoczona stanęłam w progu salonu wpatrując się w leżące pod choinką pakunki. Ktoś tak jak ja, postanowił złamać nasze wspólne postanowienie. Położyłam swoje prezenty tuż obok tych już leżących i usiadłam na fotelu, wpatrując się w migające światełka. Uwielbiam zapach świeżej choinki i choćby właśnie dla tego nigdy nie przestawię się na sztuczną.
Podskoczyłam,kiedy poczułam ręce oplatające moją szyję, ale kiedy poczułam zapach moich ulubionych perfum, uśmiechnęłam się pod nosem,kładąc na rękach bruneta, swoje.
-Nie możesz spać? – szepnął, opierając brodę na moim ramieniu.
-Nie – pokręciłam lekko głową – Obudziłam cię? Przepraszam,starałam się być jak najciszej.
-Sam się obudziłem. Chciałem cię przytulić, odwracam się, a ciebie nie ma – uśmiechnął się lekko, co dostrzegłam kontem oka, nadal patrząc przed siebie – Domyślałem się, że będziesz tu siedziała.
-Widzisz jak mnie dobrze znasz? – cmoknęłam go w policzek.
-Widzę, że ty też podłożyłaś prezenty.
-To ty je podłożyłeś? Szczerze mówiąc stawiałam na Rosalie.
-Nie, to ja. Wstań na chwilę – powiedział, puszczając mnie.Podniosłam się, a on wskoczył na moje miejsce i poklepał swoje kolana.
-Zgniotę cię – zażartowałam, patrząc na niego z politowaniem.
-Zastanawiam się, kto ma się czuć urażony, ja czy ty? – mruknął,puszczając mi oczko.
-Oczywiście, że ty. – usiadłam na oparciu fotela i pochyliłam się w jego stronę. – Kiedy podrzuciłeś tu te prezenty, skoro ja w ogóle nie zasnęłam? Widziałabym jakbyś wstawał i wychodził.
-Najwyraźniej jednak na chwilę zasnęłaś – skwitował. Jego ręka opadła ciężko na moje biodra, a głowa bruneta znalazła się na moich udach. Delikatnie pogładziłam go po włosach na co uśmiechnął się słodko i przymknął oczy.
-Tylko mi tu nie zasypiaj. – zażartowałam, ale mogłam równie dobrze powiedzieć to na serio. – Słyszysz? – pochyliłam się,dotykając nosem jego lekko zarośniętego policzka. – Nie śpij.Chodź najpierw na górę.
-A co, nie dasz rady mnie zanieść? – podniósł nieznacznie powiekę i spojrzał na mnie, a usta ułożone miał w kpiącym i podstępnym uśmiechu.
-Co jak co, ale to Ty powinieneś mnie nosić, a nie ja Ciebie –fuknęłam, odginając się do tyłu i krzyżując ręce na piersi.Westchnął przeciągle, obracając głowę w moją stronę.Uśmiechnęłam się lekko i przymknęłam oczy. Było mi tak błogo,że niedługo potem zasnęłam.
***
-Koteczku – szturchnąłem ją delikatnie w ramie, ale tylko machnęła bezwiednie głową, wtulając się mocniej w poduszkę.Nie chciałem jej budzić, ale tylko na nią czekamy z otwieraniem prezentów i świątecznym śniadaniem. Już podczas kąpieli czułem ogromny głód i chociaż tak bardzo nie chciałem przerywać jej snu, już dłużej czekać nie mogłem. Zresztą, nie tylko ja. Rosalie kręciła się po domu jak wygłodniałe zwierze, łypiąc na każde stawiane na stole danie z żądzą w oczach. Za to Shannon,udając, że tego nie widzi, siedział na fotelu i skakał po kanałach, szukając jakiegoś normalnego, nieświątecznego programu. Rzygał już nimi, tak jak my wszyscy, a to przecież dopiero początek dnia. I właśnie teraz, budząc Danielle, wpadłem na pomysł, żeby poszukać jakichś filmów na dvd. – Kochanie,wstawaj. Wiem, że mało spałaś w nocy, ale pora już wstać.
-Jeszcze chwilę – skrzywiła się i podciągnęła kołdrę do góry, zakrywając twarz.
-Nie ma ‚jeszcze chwilę’ – naśladowałem jej głos, chwytając kołdrę w obie ręce – W tej chwili marsz do łazienki, albo nie będzie śniadania i prezentów! – pociągnąłem materiał,odkrywając kobietę. Drobne, szczupłe ciało, okryte skąpą koszulą nocną zwinęło się w kłębek, a na odsłoniętych nogach i rękach pojawiła się gęsia skórka. – Danielle Black. Rozkazuje ci wstać.
-Rozkazywać to ty sobie możesz…- mruknęła. Wyciągnęła rękę i błądząc nią na oślep po łóżku, szukała kołdry, którą zadowolony rzuciłem na podłogę.
-Jak chcesz, ja idę na dół i powiem, że nie czekamy na ciebie –podniosłem się i ruszyłam w stronę drzwi – Aha. – zatrzymałem się jeszcze w progu i z zadowoloną miną spojrzałem na nią, choć nie mogła tego dostrzec – Twoje prezenty należą teraz do mnie.No…to słodkich snów – i zadowolony zamknąłem za sobą drzwi.
***
-Dziękuję wam dzieciaki za to żeście odwiedzili starą matkę –powiedziała Constance, na co wszyscy zaśmialiśmy się pod nosem. -Z czego się śmiejecie? – zapytała, spoglądając na każdego z nas.
-Kto jak kto, ale ty stara jeszcze nie jesteś – powiedział Jared.
Staliśmy przed domem, między dwoma samochodami i żegnaliśmy się z Constance. Z jednej strony chętnie zostalibyśmy dłużej, z dala od zgiełku wielkiego miasta, ale znowu z drugiej strony czekał nas sylwester pełen wrażeń. Do tego czasu miałam jeszcze pełno roboty, a nie załatwiłam nawet najważniejszego- sukni dla mnie i Ros, oraz smokingów dla Shannona i Jareda. Dlatego bezwiednie przebierałam nogami, kiedy Constance żegnała się z każdym po kolei, i mogło to wyglądać na próbę rozgrzania się, ale wydawało mi się, że Jared wiedział co mnie trapi. Dlatego objął mnie tylko ramieniem, kiedy jego matka żegnała tamtą dwójkę i delikatnie pocałował mnie w czoło. Posłałam mu lekki uśmiech i uspokoiłam nieco swoje ciało.
-Danielle, skarbie – kobieta objęła mnie mocno do siebie przyciskając, ja za to poklepałam ją delikatnie po plecach –Bardzo cię lubię – zerknęła na wyjeżdżający spod domu samochód Shannona i pomachała im z uśmiechem. – Nawet powiedziałabym, że jak do tej pory, jesteś pierwszą kobietą Jareda, która jest moją ulubienicą. – kontem oka zobaczyłam jak brunet się pręży. – A ty się tak nie ciesz, masz o nią dbać! -klepnęła go w ramie ze srogą miną. – Dobra, dzieciaki. Jedźcie już. Macie pewnie dużo na głowie.
-Nie..
-Ja wiem swoje – puściła mi oczko, przerywając moje zaprzeczenie.- Miłej i bezpiecznej podróży.
-Pa mamo – Jared cmoknął kobietę w policzek. Otworzyłam drzwi i wsiadłam do samochodu. Po chwili i brunet pojawił się w środku,uprzednio zdejmując kurtkę i rzucając ją na tylne siedzenia. -Znowu będziesz czytać? – powiedział ze złością, odpalając silnik i wyjeżdżając na ulicę.
-Tak, a co w tym złego? – odparowałam, otwierając książkę i przekładając zakładkę kilka stron dalej.
-Myślałem, że porozmawiamy na poważnie.
-Ale o czym ty chcesz rozmawiać? – zamknęłam książkę z rozmachem, po czym fuknęłam z wściekłości, bo nie przełożyłam z powrotem zakładki.
-Na przykład o naszej trasie koncertowej.
-Tu nie ma o czym rozmawiać. Wyjeżdżacie trzeciego, to wyjeżdżacie i nasza rozmowa na ten temat niczego nie zmieni. Ja nie wiem, że też musisz mnie znowu denerwować. Nie dasz mi o tym zapomnieć nawet na moment? – opanowałam nieco swoją gestykulacje, zaciskając palce na okładce książki. – To nie jest najprzyjemniejszy temat – dodałam ciszej, zakładając kosmyk włosów za ucho.
-To co, z tego powodu mam go omijać szerokim łukiem? Jest już 29 grudnia, pozostało pięć dni do wyjazdu, a ty chcesz o nim zapomnieć i udawać, że nikt nigdzie nie jedzie?
-Po prostu nie chce zostać sama.
-Też nie chcę cie tu zostawiać, ale wiem też, że nie możesz zemną pojechać, bo musisz pilnować swojego interesu. – zerknął na mnie, ale nie podniosłam wzroku – Chciałem ci tylko powiedzieć,że postaram się jak najczęściej cię odwiedzać. Nic więcej. Nie miałem zamiaru rozpoczynać kolejnej kłótni na ten temat.
-To znaczy? Jak często?
-Tego jeszcze nie wiem.
-To jak nie masz konkretów to ta rozmowa jest zbędna. Przypuszczam,że jak będziesz miał przyjechać do LA to zadzwonisz i dasz mi znać, prawda? – spojrzałam na jego profil, kiedy w skupieniu wpatrywał się drogę przed sobą – Nie musimy nic przed wyjazdem ustalać. Wydaje mi się też, że nie muszę nic mówić o obowiązującym cię przez ten czas celibacie, prawda?
-Nie ufasz mi?
-A bo ja wiem co ty tam zrobisz? I z kim?
-Dobra, lepiej wróć do czytania książki, zanim padnie o jedno słowo za dużo – wycedził. Nie umknęło mi to, że zacisnął z całej siły dłonie na kierownicy, więc dla własnego dobra zamilkłam. Odechciało mi się czytać, więc odłożyłam książkę na siedzenia z tyłu i zamknęłam oczy, opierając głowę o zagłówek. Ale nie wytrzymałam długo.
-Nie wiem o co się czepiasz, przecież sam chciałeś o tym na poważnie porozmawiać, prawda? Więc rozmawiamy. Ja ci mówię o swoich obawach, a ty o swoich. I tyle. – otworzyłam oczy, gdy samochodem szarpnęło. Jared zahamował ostro i zjechał na pobocze.
-Uważasz, że mógłbym cię zdradzić? – westchnęłam, odwracając głowę – Danielle, zapytałem o coś.
-Tak, uważam, że mógłbyś to zrobić, bo wiem co się na takich trasach dzieje.
-To tylko plotki i pomówienia.
-A to dziwne, wiesz? To, że tak mówisz – spojrzałam na niego ze złością.
-W takim razie ja tobie też przypomnę, że jak mnie nie będzie,masz nikomu nie dawać dupy – uderzyłam go. Nawet nie wiem kiedy moja ręka wystrzeliła w jego kierunku, wiem jednak, że mu się należało. Złapał się za policzek, a usta miał rozchylone jakby chciał coś powiedzieć.
-Ty możesz mnie o takie rzeczy posądzać, ja ciebie nie, tak? -prychnął wściekle.
-Uważasz mnie za dziwkę?
-Tego nie powiedziałem!
-Ale tak zabrzmiało! – chwyciłam klamkę i wysiadłam z samochodu.
-Wracaj tu! – wychylił się za mną.
-Chyba śnisz. – mrukną coś, co brzmiało jak ‚dobra’ i odjechał z piskiem opon. Patrzyłam za nim dopóki nie zniknął mi z pola widzenia, po czym powoli ruszyłam przed siebie.
Całe szczęście, że nie rozebrałam się i nie rzuciłam torebki na tylne siedzenie. Wyjęłam z kieszeni telefon i wybrałam numer do Shannona, a po odczekaniu dwóch sygnałów usłyszałam głos Rosalie, która ze względu na to, że brunet prowadzi, postanowiła odebrać.
-Moglibyście zawrócić? – zapytałam, rozglądając się wkoło.Otaczały mnie same pola, w oddali spostrzegłam kilka domków.
-A co się stało?
-Pokłóciliśmy się z Jaredem i wysiadłam z samochodu.
-Jak to? Tak w trakcie jazdy? – walnęłam się dłonią w czoło. O ile byłam wściekła na Jareda za jego słowa i zachowanie, a zwłaszcza za to, że tak po prostu zostawił mnie na środku drogi,to teraz moja złość zmalała do zera, a na ustach wykwitł lekki uśmiech.
-Tak, głupolu. Bawiłam się w supermana. – odparłam z sarkazmem –Jasne, że nie w trakcie jazdy, za kogo ty mnie masz? Za samobójczynię? To wrócicie po mnie, czy nie?
-Jasne, że wrócimy – powiedziała szybko. Powiedziała coś do Shannona, a on ze złością coś odpowiedział. Czekałam,zagryzając z nerwów dolną wargę, dopóki nie poczułam w ustach metalicznego smaku krwi. – Gdzie jesteś?
-Nie wiem – rozejrzałam się ponownie, ale nigdzie w zasięgu wzroku nie było tabliczki z nazwą miejscowości – Myślę, że jakoś 20 km od domu waszej matki. Nie więcej.
-Dobra, zaraz będziemy – powiedziała i rozłączyła się.Schowałam telefon z powrotem do kieszeni i przysiadłam na ogromnym kamieniu. Podskoczyłam, gdy drogą z ogromną prędkością przejechał tir. Biorąc pod uwagę to, ile czasu przed nami wyjechali, powinni być za jakieś piętnaście, może dwadzieścia minut. Rozpięłam suwak torebki i przekopałam ją, w końcu wyjmując z niej opasłą książkę. Otworzyłam na ostatnio czytanej stronie i wciągnęłam się w pokręcone losy bohaterki uwikłanej w nieprzyjemną i dość niebezpieczną sprawę. Nim się spostrzegłam zaparkowali obok mnie, trąbiąc przy tym.
-Myślałem, że nas wkręcacie, ale on naprawdę zostawił cię na pustkowiu – przywitał mnie Shannon.
-Niestety – westchnęłam, zamykając drzwi – To były ciężkie dni, dla każdego z nas. Najwyraźniej on już ze mną nie wytrzymuje. Dobrze, że już ze sobą nie mieszkamy. Odpoczniemy od siebie – przeniosłam wzrok na Rosalie – prawda?
-Oj tak. Nie mogę się już doczekać, aż dojedziemy do domu i położę się w swoim łóżku – potwierdziła, przeciągając się.
-Dobra, ale to go nie tłumaczy! – wybuchnął, kręcąc głową –Mój brat, a taki cymbał.
-Żałuję, że nie zabrałam się swoim autem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz