Zapięłam kolczyk i chwyciłam
drugi. W lustrze, między framugą, a lekko uchylonymi drzwiami zobaczyłam blond
czuprynę. Uśmiechnęłam się w zamyśleniu, wkładając kolczyk w ucho.
-Gotowa? – zapytała Ros, wchodząc
głębiej do pokoju. Odwróciłam się do niej i oniemiała z wrażenia rozchyliłam
usta. – I jak? -zapytała niepewnie, obracając się wokół własnej osi.
-Nie no…
-Źle? – przerwała mi, spoglądając
w stojące za mną lustro –Wiedziałam, że ta sukienka to zły pomysł. I jeszcze do
tego ten wyzywający makijaż…
-Zamkniesz się wreszcie? – tym
razem ja jej przerwałam. Zamrugała kilka razy – Jesteś przepiękna. Wręcz boska.
Shannon padnie jak cię zobaczy – uśmiechnęłam się szeroko, w duchu gasząc
uczucie zazdrości. Wyglądała o niebo lepiej ode mnie. Ale stłumiłam to uczucie,
przecież to moja przyjaciółka, prawda?
-Naprawdę? – rozpromieniła się.
Chwyciła boki sukni w ręce i spojrzała w dół, na swoje nogi – Nie jest zbyt…
-Nie jest. Jest idealnie. –
podeszłam do niej i spojrzałam na nasze odbicia w lustrze. – Jesteś przepiękna.
Rozkwitasz. To chyba wszystko z powodu ciąży. – nasze spojrzenia w lustrze
spotkały się i widać było, że jest szczęśliwa.
-Rozmawiałam z Shannonem.
Obiecał, że będzie często przyjeżdżał.I że w okolicach porodu będzie w Los
Angeles.
-To wspaniale – starałam się
utrzymać uśmiech na ustach, mimo iż zrobiło mi się smutno.
Nie rozmawiałam z Jaredem od
kilku dni, właściwie ostatnią rozmowę odbyliśmy dzień po powrocie, kiedy to
podrzucił mi mój bagaż.Nie była to najprzyjemniejsza rozmowa jaką miałam
przyjemność przeprowadzać i nie zanosi się na to abyśmy mieli się pogodzić przed
ich trasą. Właściwie przemyślałam parę rzeczy i szczerze mówiąc nie wiem czy to
ma sens. Bycie razem. Nie widzę przed nami przyszłości, traktowałam to raczej
jako przelotny związek, mimo iż w duchu liczyłam na coś więcej. Ale nie z nim,
nie z Jaredem Leto. Nie z kimś, kto zostawia swoją ukochaną na polnej drodze.
-A jak między wami? – zapytała,
jakby czytając mi w myślach.
-Nie wiem, nie rozmawialiśmy
jeszcze – podeszłam do stoliczka i zaczęłam grzebać w kosmetyczce – Ale wydaje
mi się, że chyba się rozstaniemy – dodałam ciszej, wyciągając czerwono krwistą
szminkę. Obróciłam się i zaczęłam malować usta, unikając lustrzanego odbicia
oczu Rosalie.
-Masz zamiar z nim dziś
porozmawiać? – ścisnęłam usta,rozprowadzając szminkę i wrzuciłam pomadkę do
kosmetyczki.
-Nie wiem – westchnęłam –
Powinniśmy porozmawiać, ale…boję się, że wyniknie z tego jakaś sprzeczka,
awantura. Nie chcę sobie psuć tego wieczoru – spojrzałam na blondynkę – wiesz
jak mi na nim zależy.
-Danielle, mogę ci coś
powiedzieć? – zapytała ostrożnie, a ja pokiwałam głową – siadaj – poleciła
wskazując mi łóżko, a sama usiadła naprzeciwko mnie na krześle. – Posłuchaj.
Jesteście ze sobą od kilku tygodni. Walczył o ciebie tyle miesięcy, co dla mnie
jest jednoznaczne z tym, że naprawdę mu na tobie zależy.Kocha cię, a Shannon
mówił, że nigdy tak za żadną kobietą nie szalał – spuściłam głowę, miętosząc
fioletową wstążkę,która przechodziła przez talię w sukience– Masz przy sobie
człowieka, dla którego jesteś całym światem. I po tak krótkim czasie chcesz to
wszystko zniszczyć?
-A myślisz, że związek na
odległość ma jakiekolwiek szanse? -spojrzałam w górę, hamując napływające do
oczu łzy – Poza tym skoro mu tak niby ‚zależy’ – wykonałam cudzysłów
palcami,obrzucając ją wściekłym spojrzeniem – to czemu nie powiedział mi nic
wcześniej o ich trasie? I czemu zostawił mnie, do cholery jasnej na środku
drogi?! – nie chciałam tego, ale mimowolnie wyżyłam się na niej, przelewając
wszystkie swoje żale na jej barki.
-Uspokój się – ścisnęła mnie za
ramie.
-Nie, nie uspokoję się –
odtrąciłam jej rękę – wyjdź. Wyjdź z mojego pokoju – podniosłam się i podeszłam
do okna.
-Ale…- zaczęła.
-Później do was dołączę. Najwyżej
spóźnię się na bal –przerwałam jej stanowczym tonem – Wyjdź. Po prostu zostaw
mnie samą.
Chwilę później, kiedy myślałam,
że znów coś powie, trzasnęły drzwi.Oparłam czoło o zimne szkło i zacisnęłam
powieki starając się powstrzymać łzy. Mimo wszystko jego słowa i zachowanie
boli. To,że mnie tam zostawił, to, że jak przywiózł mi ubrania był wściekły
oraz to, że od kilku dni w ogóle się nie odzywa, a smoking i resztę związaną z
balem, załatwiałam z nim poprzez Shannona. I już nie wiem, które z nas bardziej
unikało drugiego,wiem tylko, że to cholernie boli. I mam nadzieję, że jego też.
***
-A gdzie Danielle? – zapytał mój
brat, gdy Rosalie wsiadła do samochodu. Puściłem hamulec ręczny, spoglądając na
nią w lusterku wstecznym.
-Przyjedzie później –
odpowiedziała zdawkowo i miałem wrażenie,że posłała mi spojrzenie pełne
nienawiści, ale ponieważ trwało to ułamek sekundy, nie byłem pewien.
-Ale jak to, przecież to ona
organizuje ten bal, powinna być przed gośćmi – powiedziałem, marszcząc brwi.
-Nie odzywaj się – fuknęła – To
przez ciebie jej tu nie ma.
-Tak, to wszystko to moja wina –
westchnąłem. Moje palce niekontrolowanie zacisnęły się mocniej na kierownicy,
pomimo iż starałem się nie denerwować.
To,że chciałem jej chamsko
odpowiedzieć, to mało powiedziane, ale zdusiłem wszystko w zarodku i skupiłem
się na ulicy i innych samochodach. Docierały do mnie strzępy rozmowy
pozostałych pasażerów, ale nie wsłuchiwałem się dokładnie. Zazdrościłem im,
tego co między nimi jest i tego co mają przed sobą, zarówno w najbliższej
przyszłości, jak i tej odleglejszej.
Doskonale zdaję sobie sprawę z
tego co się dzieje między mną i Danielle.Psuje się. Nasz niedobudowany jeszcze
związek, burzy się jak domek z kart, a to wszystko przez nasz wyjazd i jej
chore wyobrażenia o tym co się w trakcie takiej trasy dzieje. Owszem, uważam,
że trochę za ostro zareagowałem, źle się wysłowiłem, nie powinienem był mówić,
żeby ‚nie dawała dupy’, ale po prostu ta cała sytuacja i oskarżenia, których
musiałem wysłuchiwać na co dzień mnie męczyły. Dlatego przestałem się
kontrolować i zostawiłem ją tam na odludziu, ale gdybym nie miał pewności, że
Shannon po nią wróci, nie pozwoliłbym jej wysiąść i siłą zmusiłbym ją do
powrotu ze mną.
Rzuciłem krótkie spojrzenie w
lusterko wsteczne, a kiedy zobaczyłem jak Rosi Shannon całują się, moje
wnętrzności zwinęły się boleśnie w kłębek. Mimo swojej złości i niedojrzałego
braku odzewu z mojej strony, kochałem ją i tęskniłem za nią i jej dotykiem. Za
rudawymi, pachnącymi miodem włosami i jasną, delikatną, ale jakże ciepłą skórą.
Na samo wspomnienie jej dotyku poczułem ucisk w dołku, a na myśl o naszym
ewentualnym rozstaniu poczułem falę mdłości. Jednak twardo prowadziłem
samochód, aż w końcu dojechaliśmy do celu. Shannon z blondynką wysiedli, a ja
siedziałem dalej na miejscu, patrząc przed siebie i myśląc nad wszystkim, a
raczej starając się znaleźć jakieś rozwiązanie sytuacji. Tylko czy nie jest już
za późno?
-Idziesz? – spojrzałem na brata,
gdy otworzył drzwi od mojej strony i spojrzał na mnie zatroskanym wzrokiem.
Rozejrzałem się nieprzytomnie, a gdy w końcu mój wzrok zatrzymał się na jego
twarzy, pokręciłem głową.
-Nie – dodałem, jakby nie
potrafił zrozumieć gestu – Idźcie.Też zaraz przyjdę – zerknąłem na
niecierpliwiącą się Rosalie. Co chwilę ciągała Shannona za rękaw, namawiając go
do tego, aby dał mi spokój, ale kiedy na nią spojrzałem,zesztywniała i odwróciła
głowę – Idźcie – dodałem stanowczo i zamknąłem drzwi.
Kiedy zniknęli mi z pola
widzenia, odpaliłem silnik i ruszyłem przed siebie. Nie miałem pomysłu gdzie
jechać, chciałem po prostu pobyć sam ze sobą i postarać się choć przez chwilę o
niej nie myśleć.Miałem ją w głowie całymi dniami, śniłem o niej tęsknie, chcąc
by idealne sny zmieniły się w rzeczywistość. Co chwila łapałem za telefon, żeby
do niej zadzwonić, ale w ostatniej chwili anulowałem połączenie, by potem
wykląć się w duchu i nazwać tchórzem.
Powinienem był się do niej
odezwać, ale miałem nadzieję, że pogodzimy się na balu. Teraz, po tym co
powiedziała mi Rosalie już nie jestem tego taki pewien. A najgorsze w tym
wszystkim jest to, że nie tylko ona jest winna, ale ja również.
Kiedy przejeżdżałem pod jej
domem, coś mnie tknęło i zaparkowałem ulicę dalej. Wysiadłem z samochodu i
czując zimny deszcz na karku,ruszyłem biegiem przed siebie, nie zwracając uwagi
na to, że prawdopodobnie zmoczę, tym samym niszcząc smoking. Minąłem w drzwiach
portiera i popędziłem na górę, schodami, mając nadzieję, że jeszcze nie
wyjechała. Dopadłem jej drzwi i zacząłem dzwonić, waląc w nie jednocześnie
pięściami, ale nikt nie otwierał. Po jakiejś minucie w mieszkania obok
wychyliła się starsza kobieta i powiedziała coś, co ugasiło moją nadzieję na
naprawienie naszego związku.
-Ta pani wyszła kilka minut temu
– podziękowałem jej i przetarłem wierzchem dłoni mokre czoło – Jeśli pan ją
kocha, niech pan się śpieszy – dodała, a ja zmarszczyłem brwi.
-Bo? – zapytałem, dosyć głupio.
-Odniosłam wrażenie, że gdzieś
wyjeżdża – powiedziała, jakby to miało wszystko wyjaśnić.
-Dlaczego odniosła pani takie
wrażenie?
-Dźwigała dwie walizki.
-Dawno temu wyszła?
-No nie wiem – spojrzała na
zegarek – Jakieś 5 minut temu? – to już wykrzyczała, bo pchnąłem drzwi i
zacząłem zbiegać po schodach.
***
Zaparkowałam pod wieżowcem i
zgasiłam silnik, tym samym uciszając radio.Dodanie sobie trochę sił i otuchy
przed nieuniknionym spotkaniem z Jaredem zajęło mi trochę czasu. Siedziałam w
zupełnej ciszy skubiąc srebrną bransoletkę na lewym nadgarstku.
Świadomość,że to do mnie należy
obowiązek zakończenia tego związku, była przytłaczająca. Ale uznałam, że to
wszystko za szybko się potoczyło, zeszliśmy się, tak naprawdę nawet się dobrze
nie znając. Owszem, nikt nigdy nikogo nie poznał doskonale, ale to ile
wiedziałam o Jaredzie było niedostateczne. A już na pewno nigdy nie
powiedziałabym, że mógłby być aż takim chamem.
Wzięłam kilka głębszych oddechów
i wysiadłam z samochodu. Zamknęłam szybko drzwi i przebiegłam chodnikiem,
czując, że w moich butach jest coraz więcej wody. Kiedy weszłam do środka,
zdjęłam płaszcz i wręczając go portierowi, podeszłam do lustra.
Przed wyjściem z domu poprawiłam
makijaż tak, że nie widać było śladów po łzach. Maska co prawda by je ukryła,
ale przecież nie spędzę w niej całego wieczoru. Wyjęłam ją z torebki i
przyłożyłam do twarzy. Widać było tylko moje oczy i szczękę,dlatego
zdecydowałam się na czerwoną szminkę.
-Mógłby mi pan pomóc? – zapytałam
portiera, odwracając się do niego plecami i wskazując na dwie wstążki, którymi
miała zostać przytwierdzona maska.
Zawiązał ją dosyć ciasno, więc
jęknęłam, a on natychmiast poluzował tasiemki. Jego ciepła dłoń delikatnie
musnęła moją szyję,kiedy zawiązywał kokardę. Wzdrygnęłam się, czekając z
niecierpliwością, aż skończy. Ale jego ręka zjechała na moje plecy, a druga
zaraz za nią.
Wściekła obróciłam się na pięcie.
Jak on śmie pozwalać sobie na tak lubieżne gesty? Nie ma prawa mnie dotykać i
już ja mu to udowodnię! Jednak moja ręka zatrzymała się w powietrzu, a obelgi
ugrzęzły w gardle. Przeszło mi przez myśl, że dobrze, że maska zasłania połowę
mojej twarzy, ale niestety oczy widać jak na dłoni.
Brunet opuścił głowę, wpatrując
się w swoje dłonie jak dziecko, które coś zbroiwszy, czeka na reprymendę od
dorosłego. Był przemoczony,oddychał głęboko, nierówno. Smoking, który dla niego
wybrałam,kompletnie nie nadawał się na jakiekolwiek bale, dobrze, że w
samochodzie mam zapasowy.
Boże,o czym ja myślę? W końcu
przede mną stoi, mamy szansę na rozmowę, a ja myślę o jakimś głupim smokingu?
Wariatka.Niekontrolowanie z moich ust wyrwało się prychnięcie. Spojrzał na mnie
pytająco, ale odwróciłam głowę.
-Jesteś cały mokry – powiedziałam
w końcu, zerkając na niego.
-Tak – spojrzał na swoje spodnie
– Masz rację.
-Chcesz się przebrać? – pokręcił
głową.
-Chcę porozmawiać – znów spojrzał
na swoje dłonie. Kiedy również na nie spojrzałam, zauważyłam, że się trzęsą.
-Nie musisz się tak denerwować –
stwierdziłam. Przeraziło mnie to. To nie było normalne, lekkie drżenie, jak od
stresu. Spojrzałam mu w oczy – Piłeś coś – wycedziłam oskarżycielskim tonem.
-Nic nie piłem.
-Brałeś? – kolejne zaprzeczenie.
Skrzyżowałam ręce na piersiach –To w takim razie co ci jest?
-Nie wiem – ledwo zauważalnie
wzruszył ramionami. Zaczęłam mu się dokładniej przyglądać. Na jego czole
zobaczyłam kilka kropelek, możliwe, że to deszcz, ale miałam wrażenie, że
jednak jest spocony. Do tego trząsł się jakby było na minusie. – Nie wyjeżdżaj
– wypalił. Jego niebieskie oczy zatrzymały się na moich, a ja oddałam
spojrzenie.
-Skąd…
-Od twojej sąsiadki – uprzedził
mnie. Westchnęłam, opuszczając ręce wzdłuż ciała.
-Muszę – mruknęłam – Muszę
odpocząć.
-Ale nie teraz – dotknął mnie, a
ja podskoczyłam, co spowodowało natychmiastowe cofnięcie ręki – Przepraszam.
-Czemu nie teraz? – zignorowałam
przeprosiny, zastanawiając się jakie ma argumenty. Milczał przez moment,
rozglądając się wkoło.- Jared, co ci jest? Dziwnie się zachowujesz.
-To nic takiego – pociągnął nosem
– Chyba po prostu coś mnie bierze.
Pokiwałam ze zrozumieniem głową,
ale jego słowa mnie nie uspokoiły.Zmarszczyłam brwi.
-Czemu mam nie wyjeżdżać? –
ponowiłam pytanie.
-Bo cię kocham – głos mu drżał –
Proszę, Danielle. Zostało nam kilka dni, dokładnie trzy. Chcę je spędzić z
tobą.
-Teraz chcesz? A dwa dni temu? A
wczoraj? – pohamowałam złość w ostatniej chwili, obejmując się rękoma – Nie
odzywałeś się. Asprawy związane z balem załatwiałam z Shannonem.
-Mam urwanie głowy z trasą.
-I nadal będziesz miał – odbiłam
piłeczkę – Uwierz mi, nawet nie zauważysz, że mnie nie ma.
-Nie będę miał. Emma się
wszystkim zajmie – jego oczy zaszkliły się, moje zresztą też. Zebrałam się w
sobie i wciągnęłam haust powietrza do płuc.
-Jared…ja chcę…- zacięłam się,
starając się ubrać to wszystko co mam do powiedzenia w jakieś sensowne słowa –
uważam,że powinniśmy się rozstać. Poczekaj, daj mi skończyć. Uwierz mi, kocham
cię. Ale myślę, że za mało się znamy, za mało osobie wiemy.
-W takim razie daj nam czasu! –
przerwał mi.
-Jakiego czasu?! Chcesz wszystko
nadrobić w trzy dni? – prychnęłam– To jak na razie nie ma sensu. Proponuję się
rozejść.
-Tak po prostu? – rozłożył ręce.
Załkał, odwracając się do mnie plecami. Zaczął krążyć po holu, przebiegając
wzrokiem po naściennych rzeźbach, a ja śledziłam każdy jego ruch, z rosnącą w
gardle gulą. Nie chciałam go tak ranić, nie chciałam ranić siebie, ale nie
widziałam innego wyjścia – A kiedy wrócę?
-Co kiedy wrócisz? – wyszeptałam zaskoczona.
Podszedł do mnie i ujął moją twarz w dłonie, zmuszając mnie do patrzenia prosto
w jego oczy. Znów zaczęłam w nich tonąć, więc przymknęłam powieki.
-Czy dasz nam szansę lepiej się
poznać kiedy wrócę?
-Jeśli nikogo do tej pory nie
spotkam – westchnęłam,wyswobadzając się z jego dłoni i zerknęłam na portiera,
który czytał książkę, udając, że nie podsłuchuje. Przełknęłam ślinę i wzięłam
głęboki wdech – Przykro mi, Jared.
-To pozwól mi chociaż spędzić z
tobą ten ostatni wieczór –rzekł błagalnym tonem, wyciągając w moją stronę rękę.
Spojrzałam najpierw na nią,
następnie przenosząc wzrok na bruneta. Patrzył na mnie z nadzieją, jednak jego
oczy nadal przypominały dwie wypełnione po brzegi szklanki. Poczułam
wzbierające się pod powiekami łzy, ale powstrzymałam je ostatkiem sił i nie
mogąc wykrztusić żadnego słowa, chwyciłam jego rękę i pozwoliłam poprowadzić
się w stronę sali.
Bal nie był już taki, o jakim
marzyłam, zresztą, to marzenie legło w gruzach, po rozmowie z Jaredem. Z
prostej przyczyny przestało mi tak na nim zależeć. A może to dlatego, że kiedy
już udało mi się urzeczywistnić ten sen, okazało się, że to nie bajka, a żaden
bal nie dorówna temu wyśnionemu?
Starałam się uśmiechać, wesoło
rozmawiać z przyjaciółmi i znajomymi.Nawet Jaredowi poświęcałam swoją uwagę,
dałam mu się zaprosić do tańca i chętnie łapałam kieliszki z alkoholem,
wlewając go w siebie litrami. Z radością opuściłam salę, z resztą balowiczów,by
w ciepłych ramionach Jareda podziwiać noworoczne fajerwerki.Przy odliczaniu
sekund do nowego roku, darłam się najgłośniej ze wszystkich, zdzierając swoje
struny głosowe do cna.
Gdy wróciliśmy do środka
kontynuować zabawę, wszystko potoczyło się szybciej. Piłam więcej, uwieszałam
się na, w miarę trzeźwym, Jaredzie i szeptałam mu do ucha różne sprośne rzeczy.
Nim się spostrzegłam, wysiadaliśmy już z taksówki i powoli, chwiejnym krokiem,
podtrzymywana przez bruneta szłam w stronę szklanych drzwi, śmiejąc się
wniebogłosy.
Apotem ostatni raz się
kochaliśmy, dziko i namiętnie, z miłością i pożądaniem. To był mój Jared, ten,
w którym się zakochałam.Niewiele brakowało, a cofnęłabym wszystko co
powiedziałam o nas,o naszym rozstaniu. Powstrzymałam się jednak i
odpłynęłam,przytulona do niego, z głową na jego nagim torsie, wsłuchując się w
bijące niegdyś dla mnie, serce.
***
Kiedy się ocknęłam, na zewnątrz
było jeszcze ciemno. Zdjęłam z siebie rękę bruneta i usiadłam na brzegu łóżka,
przecierając klejące się od snu oczy. W głowie mi szumiało, do tego czułam
jakby coś rozsadzało mi ją od środka, a mój żołądek przy każdym ruchu wywijał
koziołki.
Chociaż planowałam, że wymknę się
jak Jared będzie jeszcze spał, żeby nie zmienić pod jego wpływem zdania co do
wyjazdu, czułam, żebrak mi sił do tego, by podnieść się z łóżka.
Zastanowiłam się czy Ros jest w
domu, ale bardziej prawdopodobne jest to, że pojechali do Shannona. W sumie
lepiej dla mnie, bo gdyby zobaczyła mnie o tej porze na nogach, na pewno
zaczęłaby coś podejrzewać.
Ostatecznie podniosłam się z
łóżka i narzuciłam na siebie sweter, żeby nie latać nago w chłodnym mieszkaniu.
Zgarnęłam z oparcia krzesła swoje ubrania i po cichu opuściłam pokój, w progu
zerkając jeszcze w stronę łóżka i śpiącego na nim bruneta. Leżał na plecach, a
jego klatka delikatnie falowała w rytm spokojnego,regularnego oddechu.
Złapałam się na tym, że pragnęłam
się koło niego położyć, wtulić i nigdy nie odchodzić, ale zdusiłam to w
zarodku, zamykając po cichu drzwi do pokoju. Po drodze do łazienki, wstawiłam
wodę na kawę.
Spojrzałam w lustro i
uśmiechnęłam się głupio. Cały misterny makijaż spłynął po mojej twarzy, kiedy
płakałam, kochając się z Jaredem. Sama do końca nie wiem czy z żalu, czy ze
szczęścia, a może po prostu z nagromadzenia wielu sprzecznych ze sobą emocji.
To nieważne.
Umyłam się szybko i potruchtałam
do kuchni, przypominając sobie o wodzie.Para buchała z czajnika wszystkimi
możliwymi otworami. Zgasiłam gaz, chwaląc się w duchu za to, że nalałam dużo
wody. Zalałam kawę i z kubkiem w ręku wróciłam do łazienki, stawiając go na
pralce.
-Już wstałaś? – podskoczyłam,
słysząc jego głos tuż za sobą.Pokurwiłam pod nosem, zanim się obróciłam.
-Nie śpisz? – wypaliłam głupio.
-Szykujesz się gdzieś? – zapytał,
przyglądając mi się uważnie.Pokręciłam głową, ale bez przekonania – Jednak
wyjeżdżasz,prawda?
-Jared…- jęknęłam.
-Daj sobie z tym spokój, pamiętam
co mi wczoraj mówiłaś –przeczesał włosy dłonią – Po prostu… – zamilkł na
chwilę,opierając się o pralkę – myślałem, że po tym co było wczoraj…- westchnął
– Źle się ze mną bawiłaś?
-Nie, Jared, to nie tak –
skrzywiłam się.
-A jak? Byłaś…normalna, dopuściłaś
mnie do siebie, dając mi nadzieję.
-Nie chciałam tego.
-Tak, nie chciałaś – zgarbił się,
omijając wzrokiem moją twarz i patrząc na wszystko, poza mną. – To w takim
razie…nie będę ci przeszkadzał – odwrócił się, a ja poczułam bolesne ukłucie w
klatce piersiowej.
-Jared – powiedziałam to tak
cicho, że aż zdziwiłam się, że mnie usłyszał i się odwrócił – Przepraszam –
wymamrotałam,a on tylko skinął głową i wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
Był załamany, co tylko bardziej
mnie dobiło. Zamiast krzyczeć i walczyć on się poddał, i wyglądał przy tym tak
żałośnie i biednie, że poczułam się ostatnią suką. Wytarłam mokre od łez
policzki, nieświadoma tego, że płaczę i pociągnęłam nosem.
Jeśli za nim pójdę, znów narobię
mu nadziei. Najlepiej zostawić to tak jak jest, pocierpi i zapomni. Ja też
zapomnę. Kiedyś.
Wzięłam szybki, zimny prysznic,
starając się myśleć o czekającym mnie odpoczynku. Jeszcze nie jestem pewna
gdzie się wybiorę, ale zastanawiałam się nad tym, czy nie odwiedzić moich
rodziców.Dawno się z nimi nie widziałam i mimo iż nie układało nam się dobrze,
powinnam co jakiś czas się odezwać.
Ubrałam się we wczorajsze ciuchy
i wyszłam z łazienki. Jared siedział w kuchni, sącząc swoją kawę. Szkoda, że
jeszcze nie pojechał do siebie. Kiedy przeszłam obok niego, podniósł głowę i
posłał mi blady, wymuszony uśmiech. Odpowiedziałam mu tym samym i zabrałam się
za szykowanie kanapek na drogę.
Teraz nie wcisnęłabym w siebie
nawet grama jedzenia, ale z doświadczenia wiem, że potem będę głodna jak
wilk.
-Pomóc ci? – zaoferował,
podchodząc do mnie. Poczułam jego ciepło i odsunęłam się nieznacznie, starając
się zachować jako taki dystans.
-Nie trzeba – wyciągnęłam z
szuflady folię i zaczęłam pakować w nią kanapki. Bez słowa chwycił rolkę i
oderwał kawałek srebrnej folii, by zapakować kolejną. – Dziękuję.
-Danielle, chciałem cię
przeprosić – spojrzałam na niego zdumiona. On? Mnie? Za co? Nie zdążyłam jednak
o nic zapytać –Wszystko zepsułem. Gdyby nie moje zachowanie, nie
przekreśliłabyś nas.
-To nie twoja wina – zaoponowałam
– To tylko porypana psychika.
-Nie jesteś porypana – zmarszczył
się, chwytając w ręce kolejną kanapkę.
-Jestem. I ostrzegałam cię już
dawno temu – chwyciłam swoją torbę i zapakowałam do niej pożywienie, dopychając
jeszcze butelkę soku marchwiowego – Jared, posłuchaj mnie – poczekałam aż na
mnie spojrzy – Kocham cię, naprawdę. Ale..
-Tak, zawsze musi być jakieś ale
– wypalił. Odniosłam wrażenie,że zaczyna się denerwować.
-Wybacz mi, że nie widzę przed
nami przyszłości.
-A ja widzę i przykro mi, że nie
podzielasz mojego zdania! Ale do niczego cię nie zmuszę. Powiedz po prostu, że
mnie nienawidzisz,będzie mi łatwiej odejść i zapomnieć! Nie chcę już słyszeć,że
mnie kochasz, jasne? – zszokowana jego wybuchem, przez moment nie potrafiłam
wydobyć z siebie głosu.
-Jasne – szepnęłam. Zaczęłam
grzebać w torbie, próbując ukryć płynące po policzkach łzy.
Czy ranienie samej siebie jest
normalne? Chyba nie, ale mimo wszystko ten wewnętrzny ból dawał mi jakieś
ukojenie i energię do tego, by pochłonąć się w swoim nowym życiu, w którym nie
będzie Jareda.
Przecisnął się obok mnie i
wyszedł z kuchni. Załkałam, zakrywając twarz i opierając się plecami o szafkę.
Muszę być silna, choćby nie wiadomo co się działo. Nie mogę sobie pozwolić na
chwile słabości, takie jak ta. Chociaż bardzo pragnęłam wtulić się w niego i
pozwolić mu na głaskanie moich włosów, nie mogłam sobie na to pozwolić.
Otarłam policzki i zamknęłam
torbę, zarzucając ją na ramię. W przedpokoju trafiłam na zakładającego w
pośpiechu buty, Jareda. W milczeniu ubrałam swoje i sięgnęłam po płaszcz,
akurat w tym momencie, kiedy on sięgał po swoją kurtkę. Nasze dłonie skrzyżowały
się, a ja cofnęłam rękę jak oparzona. Nawet nie uraczył mnie spojrzeniem, z
kamienną twarzą narzucając na plecy nakrycie.
-Żegnaj – powiedział i wyszedł,
trzaskając drzwiami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz