piątek, 19 kwietnia 2013

Chapter 24



Wyjazd okazał się kompletną klapą, więc wróciłam szybciej niż myślałam. Kiedy weszłam do biura, Charles i Wendy przeglądali jakieś papiery, zapewne związane z jakimś przyjęciem. Nieco zdziwieni powitali mnie serdecznie, proponując na sam początek dobrą kawę. Zgodziłam się i Charles popędził żeby mi ją zrobić.
- Jak było? – zapytała Wendy, uśmiechając się do mnie serdecznie.
- Zgadnij – rozłożyłam ręce, zdejmując płaszcz – Wyjazd do rodziców to nie był dobry pomysł.
- Co się stało? – zapytała, odkładając długopis.
- Nic takiego – pokręciłam głową i podeszłam do niej – Co mamy do zrobienia?
Zaczęła mi tłumaczyć kto, co i kiedy, ale nie byłam w stanie jej słuchać. Cały czas przeżywałam te kilka dni, które spędziłam u rodziców. Owszem, odpoczęłam i nawet udało mi się zapomnieć na moment o Jaredzie, ale tylko i wyłącznie dlatego, że pojawiły się problemy z nimi. To prawda, że na starość wady powiększają się, przysłaniając jakiekolwiek zalety.
- Jeszcze raz, przepraszam, zamyśliłam się – pokręciłam głową, odganiając męczące myśli – Kiedy to przyjęcie?
- Za tydzień, ale nie martw się, już wszystko zrobione – powtórzyła cierpliwie, przyglądając mi się uważnie – To, co właśnie robimy, to są ostateczne szkice wyglądu wnętrza. Także możesz zająć się następnym w kolejce.
Podeszłam do szafy i wysunęłam szufladę, odkrywając istny bajzel w papierach. Posłałam Wendy pełne pożałowania spojrzenie, a ona tylko wzruszyła ramionami z głupawym uśmiechem. Zostawić ich na trochę samych, a jak wrócisz, zastaniesz pobojowisko.
Wyjęłam wszystkie teczki i zaczęłam przeglądać ich zawartość, siadając przy biurku, tuż obok kobiety.
- Dlaczego nie pilnujecie porządku w papierach? – zapytałam, kiedy kątem oka zobaczyłam Charlesa idącego z kubkiem kawy w moją stronę.
- To działka Wendy – zwalił na nią całą odpowiedzialność.
- Owszem, ale jak mnie nie ma, obydwoje przejmujecie moje obowiązki, więc oczekuję, że będziecie sobie pomagać we wszystkim – podniosłam głowę i posłałam każdemu z nich wymowne spojrzenie – Ja nie będę tego sprzątała, także mam nadzieję, że wy to zrobicie.
Chwyciłam teczkę, której zawartość wskazywała na to, że to przyjęcie jest następne w kolejce, po czym wyszłam z gabinetu Wendy. Usiadłam przy swoim biurku i z kubkiem kawy w dłoni, zabrałam się za studiowanie dokumentów.
Miałam szczęście, że pracowałam w zawodzie, który kochałam. Sprawiał mi radość, a planowanie tych wszystkich szczegółów, na które większość ludzi nie zwraca nawet uwagi, było tym, co kochałam najbardziej. Odciągało mnie to od codzienności, dawało satysfakcję, zwłaszcza, że byłam w tym dobra.
Kilka razy w trakcie mojego ‚transu’, że tak nazwę moją pracę, wchodziła Wendy, pytając o różne rzeczy, bądź sprawdzając, czy nie potrzebuję pomocy. Za każdym razem grzecznie ją zbywałam, bo chciałam być sama.
W porze lunchu wyskoczyłam do pobliskiej restauracji, żeby zjeść coś ciepłego i porządnego. Stojąc w kolejce zadzwoniłam do Rosalie. Uznałam, że wypadałoby w końcu się do niej odezwać, bo nie rozmawiałyśmy od pamiętnego, sylwestrowego balu. Winna jej byłam przeprosiny, ale myślałam, że zrobię to wczoraj, po swoim powrocie do domu, ale jej tam nie było. Zdziwiło mnie to, ale było już tak późno, że postanowiłam nie dzwonić.
- Halo?
- Cześć – powiedziałam niepewnie. Spuściłam głowę, przyglądając się swoim butom, zupełnie jakby kobieta stała przede mną. Bądź co bądź, było mi głupio, że wyjechałam bez słowa.
- Danielle? – usłyszałam jej zdziwiony ton i jakiś szelest – Czemu dzwonisz z zastrzeżonego?
- Tak? Nie wiedziałam – skłamałam.
Dobrze wiedziałam, że numer jest niewidoczny, tylko o tym zapomniałam. Zastrzegłam go, żeby móc dzwonić do Jareda, tak by nie wiedział, kto to robi. To głupie, wiem, ale po prostu miałam ochotę posłuchać jego głosu. Teraz to już nie ważne, czuję się lepiej. Wyleczyłam się z niego.
- No masz – jęknęła – Gdzie się podziewałaś?
- Pojechałam do rodziców – facet przede mną ruszył się o krok do przodu. Rany, ale prędkość – Przepraszam, że bez słowa, ale po rozstaniu z Jaredem potrzebowałam wyjechać…
- Rozumiem, rozumiem. Nie tłumacz się – przerwała moje wynurzenia – I jak było?
- Beznadziejnie – przyznałam – Zanim odwiedzę ich znowu, minie dużo czasu – dodałam stanowczo.
- W to nie wątpię – oczami wyobraźni zobaczyłam jej skwaszoną minę, którą zawsze robiła, kiedy mówiła takim tonem – Nie wiem kiedy wróciłaś, ale jakby co, mieszkam u Leto.
- Wczoraj – zmarszczyłam brwi – Właśnie się zastanawiałam, gdzie się podziałaś.
- Wiesz, ich kwiatki potrzebują wody, i takie tam… – zaśmiała się – A tak na poważnie lubię duże, wypasione domy.
- A mój apartament, to co? Klitka z miotłami? – zapytałam ironicznie.
- No wiesz – zawahała się – Jeśli porównać ją do tego domu…
- Nie kończ – zaśmiałam się – Spotkamy się dziś?
- Jasne, jeśli chce ci się do mnie wpaść, bo ja się stąd nie ruszam.
- A właśnie – zganiłam się w myślach za swój brak taktu – Jak się czujesz, przyszła mamusiu?
- Zważywszy na to, jak o swoim samopoczuciu opowiadały moje znajome, to całkiem dobrze.
- Poranne mdłości? – kolejka przesunęła się kolejny krok do przodu, a kobieta za mną mruknęła o rany i zrezygnowała, wychodząc z lokalu.
- Jeszcze nie – powiedziała ostrożnie – I mam nadzieję, że to mnie ominie. Wiesz, w sumie to dopiero początek ciąży
- Tak – prychnęłam – Mówię ci, nim się obudzisz, będziesz już na porodówce.
- Oby – jęknęła – Bo jak słucham tych wszystkich opowieści o kręgosłupach, opuchniętych, ociężałych nogach i problemach z poruszaniem się, to mam ochotę zaszyć się w łóżku i leżeć do końca.
- Nie będzie tak źle – zapewniłam ją – Żadna z moich znajomych nie narzekała AŻ tak. I co najważniejsze, każda z nich to przeżyła – dodałam z lekkim uśmiechem.
- To się cieszę. Słuchaj, ja muszę kończyć, zaczyna się mój serial – zaśmiałam się – Co się cieszysz? Sama powinnaś zacząć oglądać, to może te wszystkie intrygi sprawiłyby, że unikałabyś ich w swoim życiu.
- Spadaj – odszczeknęłam – W moim życiu nie ma miejsca na intrygi
Mówiąc to, spostrzegłam, że mężczyzna siedzący w kącie sali przygląda mi się z lekkim uśmiechem na twarzy. Zganiłam się w myślach za tak głośnią rozmowę i postanowiłam mówić nieco ciszej.
- Ale jest mnóstwo problemów, które sama na siebie sprowadzasz.
- Wiesz co? Idź już oglądać ten serial. Wpadnę pod wieczór.
- Dobra, pani obrażalska. Pa.
- No papa, trzymaj się – nacisnęłam czerwoną słuchawkę i schowałam telefon do torebki.
Zerknęłam przelotnie na niego, a on nadal wpatrywał się we mnie, z tą różnicą, że teraz podpierał głowę ręką. Kiedy spojrzałam mu w oczy, uśmiechnął się szerzej. Skonsternowana spojrzałam na jego garnitur i wypucowane, męskie lakierki. Wyglądał jak milion dolarów, co mnie trochę speszyło, więc odwróciłam wzrok, wpatrując się w ladę.
Co by tu zjeść? Za szybą widziałam różne sałatki i surówki, i nie mogłam się zdecydować, którą chcę zjeść. Kiedy dotarłam do kasy, zamówiłam pierwsze lepsze danie, które wyczytałam na tablicach ponad głową kelnerki. W przeciągu pięciu minut poskładała moje zamówienie do kupy i z tacą w ręku rozejrzałam się po przepełnionej sali.
No i nie mam nawet gdzie usiąść. Mogłam poprosić, żeby mi to zapakowała na wynos. I kiedy już miałam się cofnąć, by jednak poprosić o zapakowanie jedzenia, bogacz podniósł się z krzesła. Spojrzałam na niego jak na idiotę, kiedy machał do mnie ze swojego miejsca. Zawahałam się, ale w końcu ruszyłam w jego stronę. Co mi szkodzi? Przecież nie muszę z nim nawet rozmawiać.
- Dziękuję – uśmiechnęłam się, siadając.
- Tom Fobbus – przedstawił się, a ja wybałuszyłam niegrzecznie oczy.
- Ten Fobbus? – zaakcentowałam słowo ten i pokręciłam głową – Niemożliwe.
- A jednak – zaśmiał się, najwyraźniej nieskrępowany moim okropnym zachowaniem. Opanuj się idiotko, pomyślałam i wyciągnęłam w jego kierunku dłoń.
- Danielle Black – chwycił ją. Uścisk jego ręki był dość silny, ale nie bolesny. Kiedy wypowiedziałam swoje imię i nazwisko uśmiechnął się po cwaniacku.
- Wiem – chwycił swoje sztućce i zabrał się za dokańczanie obiadu.
- Skąd? – wypaliłam podejrzliwie.
- Właśnie się wybierałem do twojego biura. Ale skoro trafiłem tu na ciebie, możemy najpierw coś zjeść – wzruszył ramionami – Nie patrz tak na mnie, nie jestem jakimś zboczeńcem – na jego słowa oblałam się rumieńcem, spuszczając wzrok. Nie zdawałam sobie sprawy, że w taki sposób na niego patrzę – Chciałem abyś zajęła się moim przyjęciem.
O matko, oddychaj. Fobbus, TEN Fobbus chce, abym zajęła się jego przyjęciem? To jeszcze bardziej niewiarygodne od tego, że właśnie go poznałam. Milioner, dziedzic wielkiej fortuny i firmy, podobno przystojny, ale nikt nigdy mnie nie ostrzegał, że aż tak. Jego uroda mnie krępowała, a duże, brązowe oczy sprawiały, że rozpływałam się na tym okropnie twardym krześle.
Miał manierę i zachowywał się jak dżentelmen, a prowadzenie i podtrzymywanie rozmowy szło mu wspaniale. Dodam jeszcze, że nie dlatego, iż egoistycznie mówił tylko o sobie. Nie. Rozmawialiśmy o wszystkim, tylko nie o nim i nie o mnie. Nie schodził też na tematy polityczne, rozmawialiśmy o bzdetach, których nawet nie pamiętam. Skupiona byłam bardziej na podziwianiu jego osoby, gracji i oczu, oraz na słuchaniu niskiego, lekko ochrypniętego, ale przez to niemożliwie seksownego głosu.
- Idziemy? – zapytałam, odkładając sztućce na talerz. Kiwnął głową i nim się zorientowałam, wstał, podchodząc do mnie i odsunął krzesło, na którym siedziałam. Lekko zaskoczona, chwyciłam się siedzenia, ratując się tym samym od upadku. – Przepraszam – pochylił się nade mną – wszystko w porządku? Trochę zbyt gwałtownie to zrobiłem.
- Nic się nie stało – zaprzeczyłam, wpatrując się w jego oczy. Kocie oczy. Bardzo mi je przypominały, zarówno z koloru jak i kształtu.
Puściłam brzegi krzesła i powoli podniosłam się. Był wysoki, prawdopodobnie wyższy od Jareda. Sięgałam mu ledwo do ramion, przez co poczułam się jeszcze niższą i bądź co bądź gorszą.
- Chodźmy – dotknął moich pleców, obracając się w stronę wyjścia. Przyśpieszyłam kroku, starając się mu dorównać.
- W tę stronę – zaśmiałam się, kiedy skręcił w lewo, zamiast w prawo. Skinął mi głową z lekkim zawstydzeniem.
- Mam problem z orientacją przestrzenną – przyznał, otwierając przede mną drzwi – Dziwne miejsce na biuro – dodał, rozglądając się po obskurnej klatce.
Strapiłam się, przywołując windę. On pewnie w swojej firmie ma wszystko ze szkła, pachnące, czyste i błyszczące. Postanowiłam jednak nie reagować na jego komentarz, gdyż biuro było o niebo lepiej utrzymane od tej części budynku.
Puścił mnie przodem, a ja wcisnęłam odpowiedni klawisz na panelu i zaczekałam aż zamkną się drzwi. Staliśmy ramię przy ramieniu, a ja czułam delikatne dreszcze spowodowane jego bliskością. Zbeształam się w myślach.
Nie wolno mi się spoufalać z klientem. Wyszłoby z tego tylko bagno. Tak samo było przecież z Jaredem. Poznałam go z powodu przyjęcia dla Tomo, które i tak się nie odbyło. Jak ja mogłam być tak głupia i dać mu się do siebie zbliżyć? To niewiarygodne.
Na swoją obronę mam tylko fakt, że byłam wtedy rozbita, słaba i niedowartościowana po rozstaniu z Samem. Szukałam pomocy, kogoś, kto wyciągnie do mnie rękę i mi pomoże podnieść się na nogi. I Jared wykonał swoje zadanie, jestem mu za to wdzięczna. Ale to nie mogło się dobrze skończyć.
Dlatego muszę się zachowywać jak profesjonalistka i nie zwracać uwagi na wdzięki mężczyzny, oraz to jak na mnie działa. To tylko praca, a on jest tylko jednym z moich klientów. Nic między nami nie będzie, poza tym on pewnie nawet by nie chciał, a gdyby mógł czytać w myślach, z całą pewnością już by mnie wyśmiał.
- Zapraszam – powiedziałam, uśmiechając się szeroko, kiedy drzwi windy się otworzyły – Biuro nie jest jakieś duże i powalające, ale dopiero zaczynam swoją działalność i trochę czasu minie, zanim stanę na nogi.
- Przytulnie tu – oznajmił, rozglądając się.
Obserwowałam go, starając się nie myśleć o mocno zarysowanej szczęce, którą z chęcią bym pogłaskała, ani o pełnych, ale nie za dużych ustach, które z całą przyjemnością bym wycałowała.
Ja nie jestem normalna. Niecałe dwa tygodnie temu rozstałam się z mężczyzną, a ja zamiast lamentować i zajadać cierpienie lodami, myślę sprośne rzeczy o innym mężczyźnie.
Cały mój profesjonalizm poszedł się jebać. Nie ma co, nadaję się do pracy z ludźmi- zwłaszcza, jeśli moimi klientami są przystojni mężczyźni!
- Zapraszam do mojego gabinetu – wskazałam mu drzwi, a sama zajrzałam do pokoju Wendy. Siedziała razem z Charlesem przy biurku. – Mamy nowego klienta, więc chciałabym, żebyście za pół godziny zjawili się w moim gabinecie – kiedy pokiwali głowami, zamknęłam drzwi.
Tom stał przed moim gabinetem i przyglądał mi się z lekkim uśmiechem na twarzy.
- No co? – zapytałam, mrużąc oczy – Czemu nie wchodzisz? – nawet nie wiem kiedy przeszliśmy na ‚Ty’, chociaż mogłabym się założyć, że to była jego propozycja.
- Czekałem na ciebie. W końcu to twój gabinet.
- Ale cię do niego zaprosiłam – usiadłam na swoim miejscu i wskazałam mu fotel naprzeciwko mnie – proszę, siadaj.
Podciągnął nogawki na wysokości kolan i usiadł. Tym gestem tak łudząco przypomniał mi Sama, że aż rozchyliłam usta.
- Co? Ubrudziłem się? – przetarł policzki, a ja pokręciłam głową.
- Przepraszam. Łudząco mi kogoś przypominasz – wydobyłam z szuflady notatnik i długopis, po czym położyłam je przed sobą.
- To miłe wspomnienie?
- Powiedzmy, że nie za bardzo – mruknęłam. Założyłam nogę na nogę, przysuwając się bliżej biurka – Więc może najpierw powiesz mi, co to za przyjęcie?
- Wesele – poczułam jakbym dostała po twarzy, ale szybko się opanowałam, mając cichą nadzieję, że nie zauważył mojej reakcji. Głupia, nie masz co marzyć, on jest zajęty. Pewnie ma koło siebie super laskę, bogatą i z wysokich sfer. Danielle, oni nie zadają się z takimi jak ty.
- Nie zajmujemy się organizacją weseli – powiedziałam, zgodnie z prawdą, bazgrząc coś bez sensu w notesie.
- Myślałem, że dałoby się zrobić jakiś wyjątek…- zamilkł. Czułam na sobie jego palące spojrzenie, ale jakoś bardziej zafascynowana byłam tworzeniem sześcianu, niż jego sugestią – Danielle?
- Słucham? – poderwałam głowę do góry.
- Powiedziałem coś nie tak? Jesteś jakaś nieobecna.
- Nie – potrząsnęłam głową, chyba trochę zbyt energicznie, czując łaskoczące mnie po policzkach loki – Wszystko w porządku – dodałam zmuszając się do lekkiego uśmiechu. Po jego oczach widziałam, że nie do końca mi uwierzył, ale kogo to obchodzi?
Po chwili zaśmiał się, ale nie jakoś chamsko, raczej serdecznie i pochylił ciało w moją stronę.
- Już wiem – oznajmił, a ja zmarszczyłam brwi – Danielle, to nie moje wesele. Przyszedłem tu w sprawie wesela mojej siostry – dodał, a ja spłonęłam rumieńcem.
Boże, czemu zawsze jestem taka otwarta? Czy wszystko można ze mnie wyczytać? Jestem beznadziejna, nie profesjonalna.
- Ja nie…- zająknęłam.
- Chciałabyś wyjść dziś ze mną na kolację? – wszedł mi w słowo, a ja oniemiałam.
- Jasne – odparłam, ale w gruncie rzeczy nawet nie zauważyłam kiedy. A potem pożałowałam, że nie ugryzłam się w język, bo przecież miałam zachowywać się profesjonalnie.
Boże, kogo ja oszukuję?
- To co z tym weselem? Mam szukać dalej?
- Nie, możemy zrobić wyjątek. Kto wie, może nam się to spodoba? – miałam nadzieję, że Wendy i Charles nie będą zbytnio narzekać. W końcu to ja tu rządzę – Na kiedy to wesele?
- Dziewiętnasty luty – spojrzał na mój kalendarz, wiszący tuż przy drzwiach – Niedziela.
- Wiadomo na ile gości?
- A to potrzebujesz takie informacje? – zakłopotany, podrapał się po głowie – Chyba jednak niewystarczająco się przygotowałem – posłał mi przepraszający uśmiech – Okazuje się, że marnuję ci czas.
- Nieprawda. Może zróbmy tak, że ja ci zapiszę co potrzebuję wiedzieć, a ty wieczorem dasz mi odpowiedzi – zaproponowałam. Od razu się rozpromienił, kiwając na zgodę głową.
- Kawy? – do środka zajrzała Wendy.
- Ja poproszę – Tom aż wygiął się na swoim krześle, żeby na nią spojrzeć. Może źle widziałam, ale obciął ją od góry do dołu, zatrzymując wzrok na jej pełnym biuście.
- A ty? – zwróciła się do mnie.
- Jesteś z szefem na ty? – zapytał ją i zaśmiał się – Gdyby do mnie podwładni mówili na ty…
- Ja też poproszę – kiedy wyszła, zwróciłam się do niego – Moja mała firma, to nie to co ta twoja wielka korporacja.
- Tak wiem – westchnął – Piszesz? To nie będę ci przeszkadzał – nawet nie zauważyłam kiedy wstał i podszedł do mnie, zaglądając mi przez ramię. Pierwszy raz poczułam zapach jego perfum i już wiedziałam, że nieprędko go zapomnę.
Zapisałam ostatni podpunkt, przeleciałam wzrokiem całość i po upewnieniu się, że o niczym nie zapomniałam, podałam mu złożoną na pół kartkę. Podziękował i schował ją do kieszeni, akurat w momencie, gdy do pomieszczenia weszła Wendy z kubkami w rękach.
Obserwowałam jak Tom pożera ją wzrokiem, ale postanowiłam nie dać się wyprowadzić z równowagi. Skoro tak łatwo rozgryzł mnie kilka minut temu, teraz mogłoby być podobnie. Podziękowałam kobiecie, a ona wycofała się z gabinetu.
- Przepraszam, że nie w porcelanowych filiżankach, ale nie mam takiego budżetu jak ty – zażartowałam, obejmując kubek dłońmi.
Tak naprawdę uwielbiałam pić z kubka i nigdy nie zamieniłabym go nawet na najcenniejszą filiżankę na świecie. Jednak obserwując mężczyznę, odniosłam wrażenie, że nie przepada za kubkami.
- Bardzo śmieszne – skwitował, chwytając naczynie – Jak tak bardzo ci żal z tego powodu, to ci kupie na urodziny zestaw filiżanek.
- Bron boże! – wypaliłam z powagą, ale widząc jego minę, zaśmiałam się – Wendy robi całkiem dobrą kawę, nieprawdaż? – zmieniłam temat, upijając łyk gorącej cieczy.
- Na razie nic nie mogę orzec, bo jest tak gorąca, że moje komórki smakowe nie są w stanie wychwycić nawet jej aromatu.
- Narzekasz – machnęłam ręką.
Dopiliśmy kawę, rozmawiając na luźne tematy. Właściwie tym razem zostałam wypytana o jakieś bzdety, czym kompletnie zbił mnie z tropu. Normalnie jak się kogoś poznaje, pyta się o jego zainteresowania, o to co robi w życiu – o mojej pracy już wie, o rodzinę i przyjaciół, a on mnie wypytywał o moje ulubione jedzenie, kwiaty i kolor.
Odpowiadałam na te bezsensowne pytania, bo sama nie wiedziałam co z nimi zrobić i co najważniejsze jak to rozegrać, żeby go do siebie nie zrazić. Ale czy mogłabym go zrazić tym, że lubię pospolite róże, zamiast, na przykład fiołków? Nie sądzę.
Cały ten czas przyglądałam mu się, próbując go rozgryźć, ale uwierzcie mi – nie byłam w stanie. Pierwszy raz poznałam kogoś takiego. Charyzmatyczny, otwarty, zabawny i dziwny. Tak, przez te jego pytania doszłam do wniosku, że dziwny pasuje do niego jak ulał. Do tego cholernie przystojny i męski, taki, za którym szaleją zarówno dziewczyny jak i kobiety. Pewnie nie mógł się opędzić od takich jak ja.
Przez cały ten czas biłam się sama ze sobą, o to czy pozwolić mu wejść w swoje życie, czy jednak pozostać na stopie służbowej. Wiem, to się może wydawać śmieszne, że już teraz o tym myślę, ale czasami jak wejdziemy w jakąś znajomość za daleko, potem jest już za późno, a ja czułam, że jeśli dziś na planowanej kolacji nie obiorę drogi, którą pójdzie ta znajomość, będzie źle.
- Wiesz co? Ja się już będę zbierał – poklepał się po udach, po czym powoli wstał z krzesła – Dziękuję ci za to co dla mnie robisz, naprawdę to doceniam.
Nie żebym mu nie wierzyła, ale podejrzewam, że dla takiego kogoś jak on, cale miasto robi wyjątki, i gdzie by nie wszedł, załatwiłby wszystko jedną, głupią kolacją,. Tak samo jak omamił dziś mnie. Głupia.
- Nie ma problemu – podniosłam się; nie! Ja wyskoczyłam zza biurka jak oparzona i dopadłam swojego płaszcza, zanim on w ogóle zdążył cokolwiek zauważyć.
- Nie musisz mnie odprowadzać – zarumieniłam się, zdając sobie sprawę z tego jak to musiało wyglądać.
- Nie odprowadzam, ja idę zapalić – naciągnęłam na siebie płaszcz i pokazałam mu język – A teraz pan wybaczy – dygnęłam jak baletnica – ale nałóg wzywa.
- Mogłabyś ten nałóg zamienić na inny – powiedział, ruszając za mną.
- Na jaki? – zerknęłam za siebie, przywołując windę.
- Na mnie – nawet nie zdajecie sobie sprawy jak wielki uśmiech samozadowolenia pojawił się na jego ustach. Zachichotałam.
- Lecę, biegnę – zapewniłam – Skromny jesteś.
- Tak, wiem – przejechał teatralnie dłonią po włosach, po czym śmiejąc się, oparł się luźno o ścianę naprzeciwko mnie – Miło mi się spędziło czas. Aż nie mogę się doczekać kolacji.
- Wzajemnie – mruknęłam, wchodząc do windy i powtarzając sobie w myślach, że mówi to pewnie każdej kobiecie, z którą spędzi trochę czasu.
Swoją drogą niezłe zagranie, z tym niby przypadkowym spotkaniem w restauracji. Od teraz będę mu się uważniej przyglądała, to już postanowione. I postaram się też panować nad emocjami, które we mnie wywołuje. Ciężko mi było tylko zapanować nad tymi przyjemnymi prądami w miejscach, gdzie dotykała mnie niego dłoń. Tak jak teraz, kiedy przy wysiadaniu, przyłożył ją delikatnie do moich pleców, nie z zamiarem wypchnięcia mnie. W sumie nie wiedziałam po co to robi, ale to chyba był przemyślany gest z jego strony.
Pożegnaliśmy się na dole i odszedł, a ja zostałam sama. Rozejrzałam się i wyciągnęłam paczkę fajek z kieszeni płaszcza. Wypaliłam go szybko i wróciłam na górę, gdzie zostałam zaatakowana przez Wendy.
- Ale ciacho, skąd żeś go wytrzasnęła? – zapiszczała wprost do mojego ucha, uwieszając mi się na ramieniu.
- To jest Tom Fobbus – odparłam, zatrzymując się – Jego zapytaj skąd się wytrzasnął. A tak poza tym to chce abyśmy zorganizowali przyjęcie weselne – jej mina momentalnie zrzedła, zupełnie jak moja jakiś czas temu – jego siostry. Podoba ci się?
- Owszem, dawno takiego przystojniaka nie widziałam – wywinęła oczami, zagryzając wargę. Widać na nią działał bardziej niż na mnie.
- A Charles?
- Co Charles? – zmarszczyła brwi.
- Myślałam, że coś między wami jest – powiedziałam niepewnie.
- Było, ale wszystko spieprzył – syknęła ze złością.
- W takim razie myślę, że następnym razem mogę Toma odesłać do ciebie – odparłam, na co uśmiechnęła się szeroko i z błyszczącymi oczami, rzuciła się na mój policzek, obcałowując każdy jego fragment – Hej, hej! Bez przesady! – zaśmiałam się, odpychając ją od siebie.
- Dziękuję! – powiedziała i wystrzeliła w stronę windy, zapewne zapalić.
No to jeden problem z głowy. Jeśli zaczną współpracować razem, będę miała Fobbusa z głowy, tym samym odcinając się od jego zgubnych wdzięków. Piękno nigdy nie idzie w parze z dobrem, czuję, że to nie mogłoby się skończyć dobrze.
Pójdę na tę kolację i załatwię z nim sprawy służbowe, potem odsyłając go pod skrzydła Wendy. Co prawda zatrudniłam ją jako sekretarkę, ale pracowała tak samo ciężko jak ja i Charles, więc ufałam, że jej się uda i bez problemu przygotuje to wesele. Gdyby miała jakieś problemy, zawsze mogę jej pomóc.
Kiedy spojrzałam na telefon by sprawdzić godzinę, przypomniałam sobie, że przecież na wieczór umówiłam się z Rosalie! Kolejny dowód na to, że dałam się omotać. W jego towarzystwie zmieniałam się chyba w głupią i bezmyślną dziewuchę. I przez to muszę teraz wybierać, które spotkanie odwołać. I siedziałam tak, losując w myślach co odrzucić, gdy wpadł mi do głowy całkiem niegłupi pomysł.
Zerwałam się z miejsca i jako, że cały czas byłam w płaszczu, chwyciłam torebkę i kluczyki do samochodu i tłumacząc przed wyjściem, że jadę do Rosalie, pognałam przed siebie. W samochodzie otworzyłam okno i mimo iż było mi przez to dużo chłodniej, zapaliłam papierosa, pogłaśniając radio do takiego poziomu, przy którym jeszcze nie cierpiały moje uszy.
Ktoś, kto jadąc koło mnie, z nudów zacząłby mi się przypatrywać, albo uznałby mnie za wariatkę, drącą się razem z wokalistą, albo za przeszczęśliwą. I sama nie wiedziałam, którą z możliwości wybrać. Czy kolacja z Tomem mogła tak na mnie podziałać? Czy może to, że po prostu się spotkaliśmy? Przecież jeszcze rano byłam jedną z najbardziej zdenerwowanych osób w całym mieście. Co się więc zmieniło?
- Co tak wcześnie? – zapytała blondynka, wpuszczając mnie do środka.
- Skończyłam wcześniej pracę – zdjęłam płaszcz i rzuciłam go niedbale na komodę – Poza tym idę wieczorem na kolację.
- Z kim? – spojrzała na mnie podejrzliwie. Nie no, chyba nie ma zamiaru robić mi jakichś wywodów na ten temat?
- Z klientem, omówić parę rzeczy związanych z przyjęciem – zgrabnie wypaczyłam prawdę.
- Czyli?- machnęłam ręką na jej pytanie – No dobra, wchodź. Właśnie zrobiłam obiad, skusisz się?
- Już jadłam – pokręciłam głową. Kiedy weszłam za nią do salonu, uderzyło we mnie każde wspomnienie z tego miejsca.
Pamiętam jakby to było wczoraj, jak wygłupiałam się tu z braćmi Leto. A najbardziej pamiętam dzień, w którym poznałam Rosalie na kolacji, z sernikiem mojej produkcji. Uśmiechnęłam się pod nosem, siadając na kanapie, tuż obok blondynki i rozglądając się po pomieszczeniu. Nie zdawałam sobie sprawy, że moje pojawienie się tu, wywoła tyle wspomnień.
- Jared o ciebie pytał – wypaliła, grzebiąc widelcem w kupce makaronu. Spojrzałam na nią z ukosa.
- A temu po co informacje na mój temat? – zapytałam, chyba trochę za ostro, bo blondynka posłała mi spojrzenie równie wściekłe, co moje.
- Bo cię kocha – wpakowała kluski do ust, co natychmiast wykorzystałam, wiedząc, że nie szybko będzie w stanie się odezwać.
- Nie chcę tego słuchać. Gdybyś nie wiedziała, cały czas się z niego leczę i gadając o nim, zbytnio mi nie pomagasz – zauważyłam jak szybko przeżuwała obiad, żeby mi coś powiedzieć . Naprawdę nadal się z niego leczę? Po dzisiejszym dniu już nie jestem tego taka pewna – Jak się czujesz? – zmieniłam temat, nie chcąc już słuchać o brunecie. Posłała mi kolejne mordercze spojrzenie, jakby wyczuwając moje zamiary i pokręciła głową.
- Musisz coś zobaczyć – odstawiła talerz na stół i przetarła usta wierzchem dłoni – Przypuszczam, że jak byłaś u rodziców, nie czytałaś gazet, prawda? – podeszła do komody i otworzyła jedną z szuflad.
- Nie – powiedziałam niepewnie, patrząc na nią podejrzliwie – A czemu pytasz?
- Trzymaj – rzuciła mi plik gazet, które ledwo złapałam. Cud, że nie rozsypały się już w locie, a był to pokaźny plik brukowców. Patrzyłam na nią, gdy w milczeniu, nawet na mnie nie patrząc usiadła na kanapie i chwyciła talerz.
- Nie spojrzysz nawet? – zapytała w końcu, a ja czując, że to nic dobrego, spojrzałam na pierwszą z gazet. Na okładce było zdjęcie, na którym obściskiwaliśmy się z Jaredem, a nagłówek napisany wielkimi, wytłuszczonymi literami zadawał pytanie: „Czy to już koniec miłości?”
Z tłukącym się o żebra sercem otworzyłam gazetę i przewertowałam ją szukając odpowiedniego artykułu. Przeleciałam po nim wzrokiem, wyłapując to co ważniejsze. Ktoś przytoczył nawet fragmenty naszej rozmowy, co wprawiło mnie w osłupienie. Oczywiście w tym artykule to ja wyszłam na tę złą, tą co uwiodła, po czym rzuciła. Ogarnęła mnie wściekłość za swoją nieuwagę. Jedyną osobą, która mogła być świadkiem podczas naszej rozmowy był portier. Już ja go dorwę.
- Uspokój się – powiedziała Ros, a ja dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że zaślepiona złością podarłam gazetę na strzępy – To nie prawda co tu piszą, nie musisz aż tak się wkurzać.
- Takaś mądra, bo nie o tobie piszą – żachnęłam się – Poza tym po części to prawda. Przy naszej rozmowie była obecna jedna osoba. Pamiętasz tego portiera z balu? – pokiwała głową, po czym otworzyła szeroko oczy.
- On? – zapytała, po czym pokręciła z niedowierzaniem głową. Chwyciła kolejną gazetę i otworzyła na odpowiedniej stronie, wczytując się.- Ale chyba przekoloryzował.
- Pokaż – zajrzałam jej przez ramie, a kiedy zobaczyłam listę epitetów, którymi rzekomo obrzuciłam Jareda, szczęka opadła mi do ziemi – Nie wyzywałam go.
- A to skurwysyn – zdenerwowała się, rzucając gazetę na podłogę – Dopadniemy go. – dodała jeszcze, po czym już uspokojona, zabrała się za jedzenie. Postanowiłam przejrzeć resztę artykułów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz