Oparłem się o framugę i z lekkim uśmiechem na ustach przyglądałem się temu, co robiła Danielle. Krzątała się po pokoju w ogóle mnie nie dostrzegając. Mokre, splątane włosy opadały na jej osłonięte ręcznikiem ramiona, a w ustach miała szczoteczkę do zębów, którą co jakiś moment oplatała palcami, szorując swoje uzębienie. Kiedy zadzwoniłem do niej, że już po nią jadę i ma się szykować, ona jeszcze w najlepsze spała. Najwyraźniej dopiero teraz zajęła się pakowaniem, do czego doszedłem, gdy ogarnąłem umysłem całe to pobojowisko, które ma w pokoju. Zaśmiałem się, widząc jak po raz kolejny, śląc pod nosem epitety, zagląda do szafy. Spojrzała w moim kierunku, a jej twarz momentalnie pojaśniała.
- Już jesteś? – zapytała
retorycznie, kiedy wyjęła z ust szczoteczkę i rzuciła mi się na szyję. – Muszę
jeszcze zapakować parę rzeczy. Może zrobiłbyś mi kawy w tym czasie?
- Tu. – wskazałem palcem swoje
wargi. Cmoknęła mnie, zostawiając na około moich ust białą pastę do zębów.
- Dziękuję! Zaraz będę gotowa –
znów zatonęła w szafie, a jedyne na co miałem teraz wgląd to dolne partie jej
ciała, wystające zza ciemnych drzwiczek. Wytarłem usta ręką.
- Mocną? Czarną czy białą? –
nalałem wody do czajnika i wstawiłem na gaz, wskakując na blat. Chwyciłem z
koszyka jedno, całkiem dorodne jabłko i zatopiłem w nim zęby.
- Mocną, bardzo mocną! – odparła
tubalnym tonem. Zaśmiałem się pod nosem i wsypałem do filiżanki 2 łyżeczki
kawy. – I z mlekiem, Kocie. – stanęła w drzwiach, więc posłałem jej lekki
uśmiech. – Walizkę postawiłam w przedpokoju. Idę się ogarnąć, a ty w tym czasie
mógłbyś ją znieść na dół. – uśmiechnęła się przepraszająco. Wiedziała co zaraz
powiem, ale i tak nie mogłem się powstrzymać.
- Nie mogłaś wcześniej wstać?
Albo spakować się wczoraj? Moja matka na nas czeka. Shannon z Rosalie już
pojechali. – zalałem kawę. – Sama nalej sobie mleka, to chyba potrafisz?-
wyszczerzyłem się, wyrzucając ogryzek do śmietnika. Skinęła głową, próbując
jednocześnie zabić mnie wzrokiem. Odprowadziła mnie do przedpokoju, gdzie
naciągnąłem buty na nogi i chwyciłem walizkę.
- Przepraszam – cmoknęła mnie
jeszcze raz. – Poczekaj na mnie na dole, zaraz zejdę – dodała i zamknęła za mną
drzwi.
Kręcąc głową z niedowierzania,
zbiegłem ze schodów na sam dół; nie chciało mi się czekać na windę. Wpakowałem
walizkę do bagażnika i usiadłem za kierownicą. Włączyłem radio, kiedy czas
dłużył się w nieskończoność i wybijając rytm na kierownicy, czekałem na
Danielle. Co jakiś czas zerkałem na zegarek, mierząc czas, tak z ciekawości.
Ile może jej zająć uczesanie się i makijaż? I kiedy już miałem do niej dzwonić,
pojawiła się w szklanych drzwiach, machając do mnie jak wariatka. Pół godziny,
czekałem na nią aż pół godziny!
- Dłużej się nie dało? Nie
zdążyłem się przespać – odparłem z sarkazmem, gdy zatrzasnęła drzwi i posłała
mi przepraszający uśmiech.
- Uwierz mi, dałoby się dłużej –
wyglądała pięknie. Włosy miała spięte spinką na wysokości uszu, a po obu
stronach twarzy opadały podkręcone kosmyki. Nie pomalowała się tak jak na co
dzień, była bardziej delikatna i subtelna w takiej wersji i szczerze mówiąc
bardzo mi się taka podoba. Nachyliłem się i ucałowałem jej czoło, jednocześnie
zwalniając hamulec ręczny.
- W takim razie, skoro wszystko
już zrobione, możemy jechać. – spojrzałem na nią uważnie – Prawda? O niczym nie
zapomniałaś?
- Żelazko wyłączyłam, sprawdziłam
wszystkie kurki od gazu, zakręciłam wodę…- wyliczyła na palcach. Chwilę
myślała, wpatrując się w widok za oknem, po czym skinęła głową – Tak, możemy
jechać. Co prawda nie wypiłam kawy, ale…
- Nie wypiłaś?- pokręciłem głową
z niedowierzaniem i ruszyliśmy – Jesteś niemożliwa. A chcesz kawę?
- Nie będziemy się przecież
wracać.
- Mam na myśli jakąś kawę na
wynos z kawiarni. Sam bym się napił i coś podjadł.
- No to po co pytasz? Jedź –
pochyliła się i wyjęła z torebki jakieś pudełko na płyty.- Pozwolisz? –
zapytała, wskazując na odtwarzacz.
- Zależy co.
- Zobaczysz – pokazała mi język i
przełączyła radio na odtwarzacz. Wsunęła płytę i odpaliła. Od razu poznałem One
Republic – All The Right Moves. - I jak?
- Nie przepadam, ale może być.
Jakoś przeżyję.
- Wiesz co? – obruszyła się. Z
rozbawieniem słuchałem jak nuciła i mimo iż strasznie fałszowała, było to
słodkie.
Moja, a właściwie nasza (bo także
Shannona) matka na pewno ją polubi. Owszem, będzie ją porównywała z Rosalie,
tak jak porównuje na okrągło mnie i Shannona, ale w moich oczach Danielle
zawsze będzie o niebo lepsza od Ros, mimo iż nie jest aż tak powalająco piękna,
i w gruncie rzeczy brakuje jej wiele do normalności. Kocham ją i nawet jeśli
ulubienicą matki będzie Rosalie ( tak jak i każda poprzednia wybranka mojego
brata), zawsze będę jej bronił.
- O czym myślisz kochanie? –
pyta, wyrywając mnie tym samym z zamyślenia. Staję za jednym z samochodów do
okienka, w którym składa się zamówienia i zerkam na nią.
- O wszystkim, byleby tylko nie
słuchać tego wycia.
- Jesteś okropny – skrzyżowała
ręce na piersiach i odwróciła głowę w stronę okna.
- Oj, już się nie obrażaj. To był
żart.
- To, że ty masz piękny głos, nie
znaczy, że możesz się z innych nabijać.
- Kochanie, żartowałem.
- To coś ci nie wyszło –
strzepnęła z siebie moją rękę. Dam jej spokój, może zaraz się ogarnie. Może
rzeczywiście przesadziłem z tym żartem?
- Zamówienie – powiedział młody
chłopak, gdy podjechaliśmy w końcu pod okienko.
- Kochanie? – zwróciłem się do
Danielle.
- Cappuchino – odparła, urażonym
głosem. Westchnąłem i przeniosłem wzrok na chłopaka.
- Dwa razy Cappuchino i dwa
rogaliki.
- To będzie…15 dolarów –
wyciągnął w moją stronę rękę, więc zapłaciłem i podjechałem do kolejnego
okienka, gdzie niemalże od razu odebraliśmy zamówienie. Zaparkowałem na jednym
z wolnych miejsc i rozpakowałem rogaliki, podczas gdy Danielle bez słowa
porwała swoją kawę i oplotła kubek obiema dłońmi.
- Chcesz? – podsunąłem jej pod
nos rogala, ale pokręciła tylko głową. – Kochanie zjedz coś, przed nami trochę
jazdy.
- Wytrzymam. Nie jestem głodna.
- Nie złość się już na mnie. –
spojrzałem na nią z rezygnacją. A zapowiadała się przyjemna podróż. Że też
musiałem coś takiego powiedzieć. – Uważam, że to twoje śpiewanie było słodkie.
Poważnie.
- Już się nie pogrążaj –
mruknęła, studiując wzroki na tekturowym kubeczku.
- Dobra, jak nie chcesz, to się
nie odzywaj – poddałem się. Odgryzłem spory kęs pieczywa i popiłem kawą. Muszę
szybko zjeść i wyruszyć, bo jak dojedziemy zbyt późno, matka mnie rozniesie w
drobny pył, nie mówiąc już o tym, że w trakcie jazdy zadzwoni do mnie jeszcze
tysiąc razy, z zapytaniem czy nie mieliśmy wypadku.
***
Nie byłam na niego zła, raczej
urażona. Wiem, że nie posiadam talentu wokalnego i daleko mi do ideału, ale to
nie znaczy, że może tak po prostu mówić takie rzeczy. W moich oczach w takich
momentach jest po prostu chamem, który poza czubkiem swojego nosa nic nie
widzi. Ostre słowa, ale co ja poradzę, że biorę wszystko dosłownie i do siebie?
Nie potrafię olewać takich rzeczy, chociaż bardzo bym chciała nauczyć się
jakiegoś dystansu do swojej osoby, byłoby mi dużo łatwiej. Próbowałam się
przełamać, zagadać do niego, ale głos ugrzązł mi w gardle, a dodatkowo moja
duma nie pozwalała mi na to, dlatego niemalże całą drogę przemilczałam,
czytając książkę, którą zabrałam ze sobą, żeby jakoś urozmaicić podróż. Dlatego
nawet nie zauważyłam kiedy zatrzymaliśmy się pod jego rodzinnym domem. Obudziło
mnie dopiero lekkie szturchnięcie w ramie, które początkowo zignorowałam.
Ostatecznie podniosłam głowę i spojrzałam przed siebie, na wypielęgnowany ogródek
i bajeczny, niewielki dom.
- Jesteśmy – oznajmiłam,
wkładając zakładkę między strony i rzucając książkę na tylne siedzenia.
Chwyciłam torebkę i już miałam wysiadać, gdy Jared złapał mnie za nadgarstek,
zmuszając tym samym do zastygnięcia.
- Pogódźmy się. Moja matka od
razu zauważy, że coś jest nie tak, bo ona ma jakiś detektor, czy coś w tym
rodzaju i zawsze wszystko widzi. – wyrzucił z siebie z prędkością karabinu
maszynowego. Zmarszczyłam brwi, przyswajając jego słowa. W końcu zaśmiałam się
serdecznie, co nieco rozluźniło panującą między nami atmosferę.
- Woli ścisłości, nie gniewam
się. Jest mi po prostu przykro. Pamiętaj, że ja biorę wszystko do siebie i nie
umiem olewać takich tekstów, nawet jeśli to są żarty.
- Dobrze, będę pamiętał. –
cmoknął mnie w policzek, puszczając mój nadgarstek. Uśmiechnęliśmy się jeszcze
do siebie i oboje opuściliśmy samochód akurat w momencie, gdy drzwi frontowe
otworzyły się z impetem, a w naszą stronę niemalże wybiegła niewysoka blondynka,
jak mniemam matka Jareda.
W pierwszej kolejności wyściskała
swojego syna nie szczędząc mu czułości w postaci buziaków i tarmoszenia
policzków. Wyglądało to przezabawnie, zwłaszcza jak człowiek sobie uświadamiał,
że stojący tu mężczyzna ma czterdzieści lat! Zachichotałam, za co zostałam
przez niego zgromiona wzrokiem i zdegradowana do poziomu malej mrówki.
Chrząknęłam, poprawiając grzywkę i zbliżając się do nich.
- Mamo, to jest właśnie Danielle.
– objął mnie ramieniem, stawiając mnie tym samym wprost przed swoją matką.
Uśmiechnęłam się niepewnie, układając sobie w głowie co mogłabym jej
powiedzieć.
- Constance. – wyciągnęła w moją
stronę dłoń, którą lekko uścisnęłam.
- Miło mi panią poznać, wiele o
pani słyszałam – odparłam, połowicznie zgodnie z prawdą, na co kobieta
rozpromieniła się i jeszcze raz uszczypnęła Jareda w policzek.
- Wejdźcie, proszę. – pierwsza
ruszyła w stronę drzwi. Jared popchnął mnie lekko, za co byłam mu wdzięczna, bo
nie wiem czy sama byłabym w stanie ruszyć. Czuję się jak sparaliżowana, a to
wszystko dlatego, że chcę wypaść dobrze w oczach jego matki i stresuję się tym,
że mogłabym walnąć jakąś niewybaczalną gafę. – Rozbierzcie się i chodźcie zjeść,
bo pewnie jesteście głodni – oznajmiła i odwróciła się do nas plecami. –
Shannon! – zdjęłam buty i postawiłam pod ścianą, tuż obok butów Rosalie. –
Złaźcie na obiad! – poczekałam aż brunet też zdejmie buty i uśmiechnęłam się do
niego niepewnie. – Mam nadzieję, że lubisz kotlety sojowe – zwróciła się do
mnie.
- Tak – odpowiedziałam krótko i
znów pchnięta przez partnera weszłam do jadalni.
- A może…
- Mamo, daj spokój – przerwał jej
ze śmiechem Jared.- Napijesz się czegoś?- zwrócił się do mnie, a ja tylko skinęłam
głową. Obserwowałam jak wychodzi, zapewne do kuchni, zostawiając mnie samą na
pastwę jego matki. Przełknęłam z trudem ślinę i przeniosłam wzrok na kobietę,
która uśmiechała się życzliwie.
- Czym się zajmujesz, jeśli mogę
wiedzieć? – zapytała , poklepując kanapę obok siebie.
- Jestem organizatorką przyjęć.-
uniosła brwi.
- To z tego da się wyżyć?-
zapytała z powątpiewaniem. Nerwowo spojrzałam w stronę drzwi za którymi zniknął
Jay, po czym powoli pokiwałam głową.
- Tak, da się. Nawet całkiem
nieźle. – dodałam, siadając na wskazanym przez nią miejscu.
- A lubisz tę pracę?
- Uwielbiam – wyrzuciłam z
siebie. Kobieto, wysil się, buduj bardziej rozbudowane zdania, przecież
potrafisz!, zgromiłam się w środku.
- To dobrze. Ludzie powinni
zarabiać na tym co kochają robić, na swoich pasjach. – zamyśliła się na chwilę
– Ile masz lat?
- Mamo, nie magluj jej – w progu
stanął Shannon, a za nim dostrzegłam czuprynę Rosalie. – Wystarczy, że Ros
wystraszyłaś.
- Nie prawda! – zaśmiała się,
wychylając się zza niego. – Cześć Danielle. – pomachała mi, po czym z uśmiechem
wepchnęła swojego mężczyznę do środka – Jak wam podróż zleciała?
- Całkiem dobrze, a wam? – Jared
podał mi szklankę i usiadł między mną, a swoją matką. Spojrzał na mnie i jestem
pewna, że widział cały mój stres jak na dłoni. – Mamo! Maglowałaś ją –
powiedział z pretensją, zwracając się w stronę swojej rodzicielki.
- Tylko rozmawiałyśmy –
zaoponowała.
- Ja już znam te twoje rozmowy –
objął mnie ramieniem i pocałował w czoło.
- Tylko rozmawiałyśmy – powiedziałam.
Bo w gruncie rzeczy tak właśnie było. Ja po prostu za bardzo się zdenerwowałam
i zbyt dużą wagę przywiązuję do tego jak będzie mnie postrzegała jego matka. –
Może w czymś pomogę? – zaoferowałam.
- Dobrze, że pytasz…
- Mamo!
- Rozłożyłybyście z Rosalie
zastawę? – dokończyła, ignorując młodszego syna.
- Tak, z chęcią. – poklepałam
Jaya po kolanie i podniosłam się.
- Jesteśmy zmęczeni, niech Shann
i Ros ci pomogą – próbował mnie dalej bronić, ale uciszyłam go, kładąc rękę na
jego policzku.
- Daj spokój, nie jestem jakąś
księżniczką, żeby nic nie robić.
- Już cię lubię! – Constance
przytuliła mnie do siebie, co było dosyć zaskakujące, ale i miłe. Objęłam ją
jedną ręką, nie wiedząc jak się zachować. – Chodźcie dziewczyny. – oderwała się
ode mnie. Gdy wyszła z pomieszczenia, Jared pokazał mi uniesione do góry
kciuki, szczerząc się jak wariat. Odpowiedziałam mu lekkim uśmiechem i weszłam
za jego matką do kuchni. Stanęłam tuż obok blondynki, czekając na jakiekolwiek
wskazówki.
- Dziewczyny, talerze są w tej
szafce – wskazała palcem na zielone drzwiczki tuż nad moją głową, a sama
zajrzała do jednego z garnków, wdychając zapach gotowanych potraw. – To
zdradzisz mi ile masz lat, Danielle? – wypaliła, a ja zszokowana o mało nie
wypuściłam z rąk pięciu porcelanowych talerzy. Zacisnęłam mocniej palce na
zimnym szkle i odwróciłam się do niej przodem. Ros posłała mi pełne wsparcia
spojrzenie poparte lekkim uśmiechem. Czego ja się tak denerwuję? To tylko matka
Jareda, przemiła i urocza kobieta. Przecież mnie nie zje.
- Trzydzieści cztery. –
uśmiechnęłam się lekko i postawiłam naczynia na blacie. Constance chwyciła
pierwszy z nich i nałożyła na niego sporo ziemniaków.
- W końcu jakaś odpowiednia
wiekowo kobieta – zerknęła nieco nieprzychylnie na Rosalie, po czym znów spojrzała
na mnie – Poprzednie partnerki moich synów mogłyby spokojnie pretendować do
miana ich córek. Nie podobało mi się to, chciałabym, żeby się już ustatkowali,
a przy takich małolatach nie było nawet mowy o czymś takim.
- Nie każda małolata ma fiu bździu
w głowie – zaoponowała Ros, przeszukując szufladę ze sztućcami.
- Racja, nie każda – pokiwała
głową. – Chciałabyś mieć dzieci? – kolejne pytanie do mnie. Myślę, że Ros już
to przeszła, była o wiele swobodniejsza niż ja. Mam nadzieję, że tego stresu po
mnie nie widać aż tak bardzo.
- Zawsze o tym marzyłam –
starałam się w tym momencie nie myśleć o poronieniu, choć nie za bardzo mi to
wyszło. Odwróciłam się, chcąc jakoś ukryć fakt, że nie spodobało mi się to
pytanie.
- Danielle…poroniła jakieś pół
roku temu – no i stało się. Rosalie wyjawiła mój sekret, którym raczej nie
miałam ochoty dzielić się na prawo i lewo. Nawet nie zadałam sobie trudu, żeby
coś powiedzieć, tylko zgromiłam ją wymownym spojrzeniem.
- Och, tak mi przykro – pani Leto
zakryła usta ręką. – Ja to zawsze coś palnę, przepraszam – potarła mnie po
ramieniu, patrząc na mnie współczująco.
Wściekła chwyciłam pierwsze dwa
talerze i wyleciałam z kuchni bez słowa. Nie potrzebuję niczyjego cholernego
współczucia, ani tym bardziej litości. Głównie dzięki temu, że nikt z mojego
otoczenia tak się nie zachowywał, udało mi się jakoś wytrwać bez depresji, nie
użalałam się nad sobą, starałam się żyć dalej. Odstawiłam talerze na stół i
spojrzałam na Jareda.
- Gdzie jest łazienka? – czułam,
że zaraz się rozpłaczę, ale zdobyłam się na lekki uśmiech, żeby tylko nic nie
zauważył. Nie udało mi się jednak powstrzymać drżenia głosu. Wlepił we mnie
swoje jasne oczy, świdrując mnie nimi na wylot.
- Na górze. Coś się stało?
- Nie, nic. – ucięłam, wbiegając
po schodach na górę. I tu pojawił się problem; które z tych czterech drzwi
prowadzi do łazienki? Zajrzałam do pierwszego pomieszczenia po prawej i ku
swojej uldze znalazłam się tam, gdzie chciałam. Zamknęłam drzwi na klucz i
podeszłam do umywalki, opierając się całym swoim ciężarem na niej. Spojrzałam w
lustro i wzięłam kilka głębszych oddechów, wmawiając sobie, że nic się takiego
nie stało. Wszystko jest w jak najlepszym porządku. Bo jest. Prawda?
Odkręciłam kurek z zimną wodą i
zamoczyłam dłoń, następnie przykładając ją do czoła. To powinno nieco ostudzić
moje emocje, zawsze pomagało. Zerknęłam jeszcze na swoje odbicie, kiedy
usłyszałam czyjeś ciężkie kroki na schodach. Jared, wszędzie poznam jego chód.
Zakręciłam wodę i wyszłam z łazienki, zanim zdążył zapukać.
- Nie olewaj mnie, kiedy pytam
czy wszystko okay. – założył kosmyk moich włosów za ucho – Ros mi powiedziała.
Przepraszam za moją matkę, mogłem ją jakoś ostrzec przed przyjazdem, żeby nie
pytała o takie rzeczy.
- I tak musiałbyś powiedzieć
prawdę, a właśnie tego unikałam. Nie cierpię jak ktoś się nade mną użala –
cofnęłam się, strącając jego rękę z mojego policzka – Nie potrzebuję tego, ani
dziś, ani jutro. Nigdy. Więc przestań, bo nic mi nie jest.
- Przecież widzę – pokręcił
głową.- Daj sobie pomóc.
- W czym? Przecież wszystko jest
w porządku.
- No chyba jednak nie, skoro
tamto pytanie wywołało u ciebie takie zachowanie.
- Jakie zachowanie, Jared? –
prychnęłam wściekle, przyczesując włosy dłonią – Nic mi nie jest. – powtórzyłam
po raz kolejny, jak jakąś cudowną mantrę.
- Jak uważasz – odwrócił się, ale
jeszcze zerknął na mnie – Chodź na obiad. – i zbiegł na dół, zostawiając mnie
samą. Rozejrzałam się, dając sobie chwilę na ochłonięcie.
Przebiegłam wzrokiem po wiszących
na ścianie fotografiach małych braci Leto. Na niektórych zdjęciach bez trudu
odróżniałam Shannona od Jareda, a na niektórych, tych z młodszych lat, nie
byłam w stanie w stu procentach wskazać każdego z nich. Shannon już od małego
miał mocniejsze rysy od brata, Jared był raczej delikatnym dzieckiem.
Przynajmniej z buzi.
- Danielle! – krzyknął z dołu, po
raz kolejny mnie wołając.
- Już schodzę! – zerknęłam
jeszcze na dwa ostatnie zdjęcia i niechętnie zbiegłam na dół. Wyprostowałam
zagniecenia na bluzce, przywdziewając na usta szeroki uśmiech. Chciałam w ten
sposób ogłosić wszem i wobec, że nic mi nie jest, i mam się dobrze.
- Siadaj, Kochana. Tam, koło
Rosalie – Constance wskazała mi konkretne krzesło. Usiadłam, szturchając
Shannona łokciem i wskazując ruchem głowy na Jareda.
- Co mu jest?
- Wkurwił się – na to wpadłam.
Cały podskakiwał, a to za sprawą jego gwałtownie podrygującej nogi. Zawsze tak
robił jak był wkurzony, nie byłam tylko pewna z jakiego powodu, no i czemu do
cholery nie mogła mnie posadzić obok niego? Tylko między Ros, a Shannonem.
- Widzę – westchnęłam – Wiesz
może czemu? – zerknęłam na paplające blondynki, aby skontrolować, czy mnie
słyszą. Nie wypada szeptać w towarzystwie, dlatego wolałam się upewnić czy ich
matka to zauważyła, była jednak zbyt pochłonięta rozmową, by zwracać uwagę na
mnie i Shannona.
- Bo mimo próśb, matka
przekroczyła granice. Sam jestem zły i na nią i na Rosalie. I przepraszam cię
za nie. Jedz – wskazał widelcem na mój talerz i uśmiechnął się lekko.
- Nic się nie stało – słysząc te
słowa, Jared podniósł głowę znad talerza i nasze spojrzenia się spotkały.
Chwyciłam sztućce i ignorując natarczywe spojrzenie mężczyzny, zabrałam się za
jedzenie – Zmieńmy temat. – postanowiłam – Kiedy ubieramy choinkę? – Shannon
uśmiechnął się szeroko, odkładając sztućce.
- Najpierw pojedziemy ją kupić.
Ale to jutro. A ubierzemy ją w wigilię wieczorem. A co? Aż tak ci śpieszno do
tego?
- Uwielbiam ubierać choinkę. To
najlepsza część świąt.
- A prezenty?
- To tylko dodatek – uniósł brwi.
- Żartujesz? To jest najlepsza
część świąt, a nie jakaś tam choinka – postukał się palcem w czoło – Jak można
nie lubić dostawania prezentów?
- Nie powiedziałam, że nie lubię
– westchnęłam – Po prostu wolę ubierać choinkę.
- To wiemy kto nam ją ubierze –
dołączyła się Constance – My tam za tym nigdy nie przepadaliśmy.
- Ja też lubię! – wtrąciła
Rosalie.
- Dobra. To wy ubieracie choinkę.
– zaśmiał się Jared.
- A wy gotujecie – pokazałam mu
język.
- Chcesz się otruć?- zapytał
Shannon, otwierając szeroko oczy. Wzruszyłam ramionami – Twój wybór.
- Mamo, Danielle robi wyśmienite
serniki – otworzyłam oczy, żeby zaprzeczyć, ale nie zdążyłam nic wykrztusić.
- Chętnie spróbuję. Zrobiłabyś? –
spojrzałam na Constance i tylko skinęłam głową. Gdy skupiła się na czymś innym,
posłałam Jaredowi mordercze spojrzenie i wyszeptałam, że go zabiję.
- Przesadzasz – odpowiedział,
kręcąc głową. – Proponuję iść po obiedzie na spacer.
- Też miałam taki plan. –
skończyłam jeść i odsunęłam od siebie talerz, który zabrał Shannon i zaniósł
wraz ze swoim do kuchni. Wytarłam usta serwetką, zawieszając spojrzenie na
koszuli Jareda. Odpłynęłam na chwilę, skubiąc róg obrusu. Obudziłam się dopiero
kiedy reszta osób wstała od stołu. Jared podsiadł brata i położył mi rękę na
ramieniu, uśmiechając się delikatnie.
- Idę zapalić – powiedziałam,
wstając – Idziesz ze mną?
- Po co, przecież nie palę.
- Potowarzyszyć. – narzuciłam na
siebie kurtkę i poklepałam kieszenie, sprawdzając czy mam przy sobie fajki i
zapalniczkę. – Jak nie chcesz, to nie. Rozumiem, jeśli nie chcesz ze mną
marznąc. Zaraz wrócę – otworzyłam drzwi i wyszłam, siadając na schodkach.
Odpaliłam papierosa, a Jared usiadł obok mnie.
- Nie chcę się kłócić. Zwłaszcza
w święta.- objął mnie, całując w czubek głowy.
- Ale przecież się nie kłócimy.
To ty i Shannon robicie z igły widły.
- Jak wpadłaś do pokoju,
wyglądałaś jakbyś miała się zaraz rozpłakać. Ślepy nie jestem, więc nie wmawiaj
mi, że nie przejęłaś się ani pytaniem mojej matki, ani tym co powiedziała
Rosalie – zaciągnęłam się papierosem, mrużąc oczy.
- Nie przejęłam się tym, Jared.
Dotknęło mnie to, że zaczęła się nade mną użalać, że jest jej przykro, że
przeprasza.- spojrzałam na niego hardo – Nie lubię tego, głównie dzięki temu,
że razem z bratem traktowaliście mnie normalnie, jakby nic się nie stało, jakoś
przetrwałam te chwile.
- Powiedzmy.
- Owszem, zachowywałam się
dziwnie, jak niezrównoważona osoba, ale uwierz mi, mogło być znacznie gorzej –
zdobyłam się na lekki uśmiech, choć nie jestem pewna co z tego wyszło.
***
Zamilkłem, przetrawiając to co
powiedziała. Może i ma rację co do tego wszystkiego, chociaż na samą myśl o jej
humorkach sprzed kilku tygodni wzdrygnąłem się. Przecież ja kompletnie nie
wiedziałem jak z nią rozmawiać, jak się zachować, żeby tylko jej nie rozzłościć,
nie wyprowadzić z równowagi. Całe szczęście, że już jakoś się ustabilizowała,
bo nie wiem czy chciałbym się dłużej starać o jej względy. Przypuszczalnie
dałbym sobie z nią spokój.
- Robi się coraz zimniej –
powiedziałem, przyciągając jej ciepłe ciało bliżej – Spaliłaś już?
- Jeszcze nie – pomachała mi
spalonym do połowy papierosem, przed twarzą. – W ogóle, czemu ty wyszedłeś bez
kurtki? – obruszyła się, spoglądając na mnie z pretensją wymalowaną na twarzy.
Zaśmiałem się, spoglądając w jej kocie oczy. – Co w tym śmiesznego? Wracaj do
środka, zaraz przyjdę – odsunęła się ode mnie.
- Nie chcesz mnie tu? – zapytałem
z udawaną przykrością.
- Nie chcę cię chorego –
rozejrzała się po okolicy i westchnęła – Zmykaj mi stąd.
- Dobra, już dobra. – podniosłem
się powoli, i poczochrawszy jej włosy, wbiegłem do środka. Posłała za mną kilka
nieprzychylnych epitetów, na co zareagowałem jeszcze większym śmiechem. Dobrze,
że moja matka tego nie słyszała, bo chyba zapadłbym się pod ziemię; według niej
kobieta nie powinna kalać sobie ust przekleństwami i jeśli słyszała, że któraś
przeklina, natychmiast traciła w jej oczach. Będę musiał potem ostrzec
Danielle, żeby tego nie robiła.
Wszedłem do kuchni i przeciskając
się obok mojej mamy, paplającej w najlepsze z Rosalie, wyjąłem z szafki
szklankę i napełniłem ją sokiem jabłkowym. Oparłem się jedną ręką o blat i
wyjrzałem przez okno. Zaczął padać śnieg. Duże białe płatki wirowały w
światłach ulicznych latarni, niczym konfetti.
- …i że jestem w ciąży – wyrwany
z zadumy spojrzałem uważnie na blondynkę. Stała do mnie tyłem, nieco
przygarbiona. Moja matka patrzyła na nią zaskoczonym wzrokiem, ja sam
rozdziawiłem usta kiedy dotarł do mnie sens tych słów.
- Mówiłaś Shannowi? – odłożyła
ścierkę na brzeg zlewu i zbliżyła się do Rosalie. Obserwowałem je w skupieniu,
choć czułem wyrzuty sumienia, że podsłuchuję. W sumie chyba powinienem ujawnić
swoją obecność, której blondynka nie zauważyła. Wątpię, że mówiłaby coś takiego
przy mnie.
- Jeszcze nie.
Nie wiedziałem co powiedzieć,
głupio mi było tak po prostu wyjść, ale jeszcze trudniej było się ujawnić.
Odstawiłem szklankę na blat i to rozwiązało problem, bo obie spojrzały na mnie
nieprzytomnie.
- Ile słyszałeś? – zapytała
wściekle, odwracając się do mnie przodem. Opuściła ręce wzdłuż ciała, choć nie
umknęło mi to, że trzymała się za swój brzuch. Z ciekawością przyjrzałem się
tej części ciała, ale na razie była płaska jak zawsze, kompletnie nic nie
potwierdzało jej słów.
- Wystarczająco dużo. Ale nie mam
zamiaru się wtrącać – uniosłem ręce do góry. Obydwie niemalże zabijały mnie
wzrokiem, czułem się przyciśnięty do muru.- Jak będziesz chciała sama mu
powiesz. Ja zapomnę o tym co usłyszałem.
- Obiecujesz? – nieco
złagodniała. Skinąłem głową.
- Jeśli piśniesz słówko…-
zagroziła mi matka – To ich sprawa, Shannon powinien dowiedzieć się od niej.
- Nic nie powiem. I lepiej
skończmy ten temat, jeśli nie chcecie żeby teraz się dowiedział – wskazałem
ruchem głowy Shannona, który zdejmując rękawiczki, kroczył przez środek ogródka
w stronę drzwi balkonowych.
- Tylko spokojnie – powiedziała
matka i wróciła do zmywania, natomiast blondynka zabrała się za wycieranie
naczyń i wstawianie ich do szafki.
Wyszedłem szybkim krokiem z
kuchni, z zamiarem znalezienia Danielle. Wpadłem na nią na schodach. Dzięki
bogu, trzymałem się barierki.
- Coś się stało? Jesteś
zdenerwowany – pokręciłem głową, powtarzając w myślach, że to ich sprawa. –
Gdzie śpimy? Nie wiedziałam, który to nasz pokój. – odpuściła, choć nadal
przyglądała mi się uważnie.
- Zaraz obok łazienki.
- Mam nadzieję, że nie słychać nic
przez ścianę, bo nie chcę uczestniczyć w kąpielach pozostałych – jęknęła,
pchając drzwi i wchodząc do środka. – Jeden plus. – wskoczyła na dwuosobowe
łóżko, rozglądając się po pomieszczeniu – Zmieścimy się oboje.
- Tylko się nie rozpychaj.
- To twój pokój? – zapytała,
ignorując moją zaczepkę. Spojrzała na stojące na szafce zdjęcie, moje i mojej
byłej. Chwyciła ramkę w dłonie – Kto to?
- Już nikt ważny – odebrałem
swoją własność i wrzuciłem do jednej z szuflad w komodzie.
- Rozumiem – mruknęła, przejeżdżając
palcem po okładkach moich płyt. W milczeniu odczytała wszystkie tytuły i nawet
lekko się uśmiechnęła. – Fajnie, że masz gdzie wracać.
- To znaczy?- zmarszczyłem brwi,
otwierając i włączając laptopa.
- Są tu wszystkie twoje rzeczy,
ten pokój zawsze na ciebie czeka, tak samo jak i twoja matka. Fajnie mieć taki
azyl – poczułem jak ugina się materac po mojej prawej stronie, a następnie
chude ręce kobiety oplotły mnie w pasie.
- To normalne. – uśmiechnąłem
się, widząc jej twarz odbijającą się w monitorze. Zmarkotniała, przymykając
oczy i opierając głowę na moim ramieniu. – Co jest? – odwróciłem się do niej,
odkładając lapka na bok.
- Nic.
- Przecież widzę – zdenerwowałem
się trochę – Przestań mnie zbywać, jak chcę ci pomóc. Widzę, że coś jest nie
tak.
- O jezu, bo dla ciebie to
wszystko jest normalne, a dla mnie wyjątkowe. Nawet nie wiesz ile masz
szczęścia, że masz tak dobry kontakt ze swoją rodziną, że trzymacie taką sztamę
ze sobą. Chciałabym tak.
- Chcesz mi powiedzieć, że nie
doceniam tego co mam, bo mówię o tym tak spokojnie? Doceniam, co nie znaczy, że
mam z tego powodu skakać pod niebo. – złapałem ją za rękę – A co z twoją
rodziną? Nigdy mi o nich nie mówiłaś.
- Co ma być – wzruszyła ramionami
– Nie utrzymujemy kontaktów, mamy swoje życia.
- Ale czemu?
- Nie wiem. Tak się po prostu
stało. Nasze więzi zatarły się z biegiem lat. – spojrzała na mnie, jakoś tak
obojętnie – Byliśmy szczęśliwą rodziną, ja i moi rodzice. Ale kontakty się w
pewnym momencie urwały. W sumie od czasów mojego związku z Samem. Kompletnie
nie miałam dla nich czasu, po części z winy Liona, bo ani oni za nim nie
przepadali, ani on za nimi. – wzruszyła ramionami – Czasem tak bywa w życiu,
nie wszystko jest wieczne. Moja miłość do Sama też nie przetrwała próby czasu.
- To co innego, on cię zdradził,
skrzywdził. Rzuciłaś dla niego wszystko, a on tak się zachował.
- Nie, nie wszystko. –
zaoponowała – Zaniedbałam go, wiesz? Wolałam dbać o karierę. Myślałam, że
miłości nie trzeba pielęgnować.
- I to ma go niby
usprawiedliwić?- oburzyłem się.
- Nie. Mówię tylko, że w tym
wszystkim jest też trochę mojej winy.
- Przestań, gdyby cię kochał, nie
zdradziłby cię, i walczyłby o każdy dzień z tobą – przycisnąłem ją do siebie.
- Tak jak ty – szepnęła, obejmując
mnie w pasie.
- Tak jak ja – potwierdziłem,
przymykając oczy.
Siedzieliśmy wtuleni w siebie,
ciesząc się ciszą, spokojem i bliskością. Przynajmniej ja. I czułem się
niesamowicie trzymając w swoich ramionach niemalże cały swój świat. Jej włosy
pachniały miodem, i chociaż szczerze nie lubiłem miodu, ten zapach połączony z
jej osobą, uwielbiałem ponad wszystko. Tak samo jak sposób w jaki wypowiadała
niektóre wyrazy, akcentując je dość dziwnie. Kocham ją kiedy się złości, kręci
mnie to. Chyba każdego faceta to kręci, i przyznam się szczerze, że czasami
lubię się z nią podroczyć, zdenerwować i podziwiać jej strzelające błyskawicami
oczy, obnażone zęby i ściśnięte piąstki. Chce być groźna, ale nie udaje jej się
i to jest słodkie. Wtuliła się we mnie mocniej, zaciskając rękę na moim
podkoszulku.
- Nie zasypiaj mi tu tylko –
złapałem ją za podbródek i delikatnie zmusiłem do podniesienia głowy – Za
wcześnie na spanie. Co będziesz robiła w nocy?
- Ty mi to powiedz – poruszyła
znacząco brwiami, uśmiechając się cwaniacko.
- I to niby ja jestem zboczuchem?
– udałem, że jestem oburzony, choć nie byłem w stanie powstrzymać uśmiechu,
który w jakiś sposób pojawił się na mojej twarzy.
- Jesteś, bo nie mówiłam o tym –
uśmiechnęła się triumfalnie – Miałam na myśli jakiś maraton filmowy, czy coś…
- W środku nocy?
- Po pierwsze: kto mówił o środku
nocy? A po drugie:…
- Moja kochana, jak byś teraz
położyła się spać, to wstałabyś pewnie w środku nocy – wszedłem jej w słowo.
- …daj mi skończyć. A więc po
drugie…
- Nie zaczyna się zdania od…- i
uszczypnęła mnie w sutek. Wrzasnąłem, odskakując od tej jędzy i pomasowałem
obolałe miejsce. Wlepiłem w nią pełne pretensji spojrzenie. – Nie lubię cię za
to!
- Twoja mama wie, że ma jeszcze
dzidziusia? – zaśmiała się – Jesteś słodką dzidzią – wytarmosiła mnie za
policzek jak rano moja rodzicielka. Już widzę w nich podobieństwo.
- Nie pozwalaj sobie.
- Bo co? – zapytała zadziornie i
wskoczyła mi na kolana, jednocześnie zarzucając ręce na mój kark. Oparła swoje
czoło na moim i uśmiechnęła się słodko. Nie umiem się na nią gniewać.
- Bo to! – rzuciłem ją na łóżko.
Zaśmiała się, kiedy zabrałem się za łaskotanie, a jej wątłe ciało wyginało się
we wszystkie możliwe strony.
- Przestań – krzyknęła, łapiąc
oddech. – Obiecuję, poprawię się!
- Na pewno? – zapytałem, na
chwilę ustając. Pokiwała głową, podnosząc się do pionu. – Obiecujesz.
- Słowo harcerza – przystawiła
prawą dłoń do lewej strony klatki piersiowej z udawaną powagą. Widziałem, że
ledwo powstrzymywała się od śmiechu.
- Nie wierzę ci – skrzyżowałem
ręce na piersi, mrużąc oczy.
- Trudno – wzruszyła ramionami.-
Napiłabym się czegoś, wyschło mi w gardle.
Głośny huk przeszył ciszę, nawet
nie zdążyłem otworzyć ust by odpowiedzieć. Pierwszy podniosłem się z łóżka i
wyszedłem z pokoju. Zobaczyłem łkającą Rosalie. Stała oparta o framugę i
zakrywała twarz, a jej ciałem targały fale szlochu. W pierwszej chwili chciałem
zapytać co się stało, ale dość szybko wszystko nabrało sensu. Powiedziała mu.
Poczułem dłonie Danielle na tali. Przesunęła mnie delikatnie z przejścia i
zaciekawiona rozejrzała się wkoło. Kolejny huk spowodował, że wszyscy
podskoczyliśmy. To Shannon wyszedł z domu, trzaskając drzwiami. Ros odsłoniła
twarz i spojrzała na nas przelotnie, szybko chowając się w pokoju.
- Pójdę do niej – mruknęła Dan,
ale zatrzymałem ją w pół kroku, zaciągając z powrotem do pokoju.
- To nie jest najlepszy pomysł –
zamknąłem drzwi i oparłem się o nie plecami, zagradzając jej drogę. – Daj jej
chwilę na zebranie myśli.
- Ale przecież coś się musiało stać!
Ja muszę z nią porozmawiać! – zaczęła się ze mną mocować, ale nie miała szans.
Przyciągnąłem ją do siebie, unieruchamiając jej ręce.
- To jest ich sprawa. –
wysyczałem – Posłuchaj, ona jest w ciąży. – przestała się mocować, otwierając
szeroko oczy ze zdziwienia. – Prawdopodobnie powiedziała mojemu bratu, a on
mógł dostać lekkiego szału.
- To wspaniale! – krzyknęła, a ja
zmarszczyłem brwi – Znaczy, nie że dostał szału. Wspaniale, że jest w ciąży.
- Z jednej strony tak –
potwierdziłem, puszczając ją.
- A z drugiej?
- Nie za bardzo – potarłem się po
karku, zastanawiając się jak jej to powiedzieć. Chyba najlepiej prosto z mostu
– Piątego stycznia rozpoczynamy trasę…
- Co? Dopiero teraz mi o tym
mówisz?
- A kiedy miałem ci powiedzieć? –
zapytałem retorycznie.
- Jak się tylko dowiedziałeś –
rzuciła wkurzona i odwróciła się do mnie tyłem. Zaczęła krążyć po pokoju, a ja
śledziłem każdy jej ruch. – To co teraz zrobią?
- Nie wiem, to ich sprawa.
- Jared, on jest twoim bratem, a
Ros to nasza przyjaciółka.
- Ale nie rozwiążesz za nich ich
problemów! – krzyknąłem tracąc nad sobą panowanie – Jak będą chcieli pomocy, to
poproszą. Daj im na razie spokój.
- Wypuść mnie – nakazała
zbliżając się do mnie.
- Gdzie chcesz iść?
- Nie twoja sprawa, ale skoro już
tak musisz wiedzieć, chce mi się pić – pozwoliłem jej dłoniom na to, by
odepchnęły mnie od drzwi. Wściekła, szarpnęła klamkę i wyszła z pokoju,
trzaskając drzwiami. A tej o co znowu chodzi?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz