piątek, 19 kwietnia 2013

Chapter 20



Oparłem się o framugę i z lekkim uśmiechem na ustach przyglądałem się temu, co robiła Danielle. Krzątała się po pokoju w ogóle mnie nie dostrzegając. Mokre, splątane włosy opadały na jej osłonięte ręcznikiem ramiona, a w ustach miała szczoteczkę do zębów, którą co jakiś moment oplatała palcami, szorując swoje uzębienie. Kiedy zadzwoniłem do niej, że już po nią jadę i ma się szykować, ona jeszcze w najlepsze spała. Najwyraźniej dopiero teraz zajęła się pakowaniem, do czego doszedłem, gdy ogarnąłem umysłem całe to pobojowisko, które ma w pokoju. Zaśmiałem się, widząc jak po raz kolejny, śląc pod nosem epitety, zagląda do szafy. Spojrzała w moim kierunku, a jej twarz momentalnie pojaśniała.
- Już jesteś? – zapytała retorycznie, kiedy wyjęła z ust szczoteczkę i rzuciła mi się na szyję. – Muszę jeszcze zapakować parę rzeczy. Może zrobiłbyś mi kawy w tym czasie?
- Tu. – wskazałem palcem swoje wargi. Cmoknęła mnie, zostawiając na około moich ust białą pastę do zębów.
- Dziękuję! Zaraz będę gotowa – znów zatonęła w szafie, a jedyne na co miałem teraz wgląd to dolne partie jej ciała, wystające zza ciemnych drzwiczek. Wytarłem usta ręką.
- Mocną? Czarną czy białą? – nalałem wody do czajnika i wstawiłem na gaz, wskakując na blat. Chwyciłem z koszyka jedno, całkiem dorodne jabłko i zatopiłem w nim zęby.
- Mocną, bardzo mocną! – odparła tubalnym tonem. Zaśmiałem się pod nosem i wsypałem do filiżanki 2 łyżeczki kawy. – I z mlekiem, Kocie. – stanęła w drzwiach, więc posłałem jej lekki uśmiech. – Walizkę postawiłam w przedpokoju. Idę się ogarnąć, a ty w tym czasie mógłbyś ją znieść na dół. – uśmiechnęła się przepraszająco. Wiedziała co zaraz powiem, ale i tak nie mogłem się powstrzymać.
- Nie mogłaś wcześniej wstać? Albo spakować się wczoraj? Moja matka na nas czeka. Shannon z Rosalie już pojechali. – zalałem kawę. – Sama nalej sobie mleka, to chyba potrafisz?- wyszczerzyłem się, wyrzucając ogryzek do śmietnika. Skinęła głową, próbując jednocześnie zabić mnie wzrokiem. Odprowadziła mnie do przedpokoju, gdzie naciągnąłem buty na nogi i chwyciłem walizkę.
- Przepraszam – cmoknęła mnie jeszcze raz. – Poczekaj na mnie na dole, zaraz zejdę – dodała i zamknęła za mną drzwi.
Kręcąc głową z niedowierzania, zbiegłem ze schodów na sam dół; nie chciało mi się czekać na windę. Wpakowałem walizkę do bagażnika i usiadłem za kierownicą. Włączyłem radio, kiedy czas dłużył się w nieskończoność i wybijając rytm na kierownicy, czekałem na Danielle. Co jakiś czas zerkałem na zegarek, mierząc czas, tak z ciekawości. Ile może jej zająć uczesanie się i makijaż? I kiedy już miałem do niej dzwonić, pojawiła się w szklanych drzwiach, machając do mnie jak wariatka. Pół godziny, czekałem na nią aż pół godziny!
- Dłużej się nie dało? Nie zdążyłem się przespać – odparłem z sarkazmem, gdy zatrzasnęła drzwi i posłała mi przepraszający uśmiech.
- Uwierz mi, dałoby się dłużej – wyglądała pięknie. Włosy miała spięte spinką na wysokości uszu, a po obu stronach twarzy opadały podkręcone kosmyki. Nie pomalowała się tak jak na co dzień, była bardziej delikatna i subtelna w takiej wersji i szczerze mówiąc bardzo mi się taka podoba. Nachyliłem się i ucałowałem jej czoło, jednocześnie zwalniając hamulec ręczny.
- W takim razie, skoro wszystko już zrobione, możemy jechać. – spojrzałem na nią uważnie – Prawda? O niczym nie zapomniałaś?
- Żelazko wyłączyłam, sprawdziłam wszystkie kurki od gazu, zakręciłam wodę…- wyliczyła na palcach. Chwilę myślała, wpatrując się w widok za oknem, po czym skinęła głową – Tak, możemy jechać. Co prawda nie wypiłam kawy, ale…
- Nie wypiłaś?- pokręciłem głową z niedowierzaniem i ruszyliśmy – Jesteś niemożliwa. A chcesz kawę?
- Nie będziemy się przecież wracać.
- Mam na myśli jakąś kawę na wynos z kawiarni. Sam bym się napił i coś podjadł.
- No to po co pytasz? Jedź – pochyliła się i wyjęła z torebki jakieś pudełko na płyty.- Pozwolisz? – zapytała, wskazując na odtwarzacz.
- Zależy co.
- Zobaczysz – pokazała mi język i przełączyła radio na odtwarzacz. Wsunęła płytę i odpaliła. Od razu poznałem One Republic – All The Right Moves. - I jak?
- Nie przepadam, ale może być. Jakoś przeżyję.
- Wiesz co? – obruszyła się. Z rozbawieniem słuchałem jak nuciła i mimo iż strasznie fałszowała, było to słodkie.
Moja, a właściwie nasza (bo także Shannona) matka na pewno ją polubi. Owszem, będzie ją porównywała z Rosalie, tak jak porównuje na okrągło mnie i Shannona, ale w moich oczach Danielle zawsze będzie o niebo lepsza od Ros, mimo iż nie jest aż tak powalająco piękna, i w gruncie rzeczy brakuje jej wiele do normalności. Kocham ją i nawet jeśli ulubienicą matki będzie Rosalie ( tak jak i każda poprzednia wybranka mojego brata), zawsze będę jej bronił.
- O czym myślisz kochanie? – pyta, wyrywając mnie tym samym z zamyślenia. Staję za jednym z samochodów do okienka, w którym składa się zamówienia i zerkam na nią.
- O wszystkim, byleby tylko nie słuchać tego wycia.
- Jesteś okropny – skrzyżowała ręce na piersiach i odwróciła głowę w stronę okna.
- Oj, już się nie obrażaj. To był żart.
- To, że ty masz piękny głos, nie znaczy, że możesz się z innych nabijać.
- Kochanie, żartowałem.
- To coś ci nie wyszło – strzepnęła z siebie moją rękę. Dam jej spokój, może zaraz się ogarnie. Może rzeczywiście przesadziłem z tym żartem?
- Zamówienie – powiedział młody chłopak, gdy podjechaliśmy w końcu pod okienko.
- Kochanie? – zwróciłem się do Danielle.
- Cappuchino – odparła, urażonym głosem. Westchnąłem i przeniosłem wzrok na chłopaka.
- Dwa razy Cappuchino i dwa rogaliki.
- To będzie…15 dolarów – wyciągnął w moją stronę rękę, więc zapłaciłem i podjechałem do kolejnego okienka, gdzie niemalże od razu odebraliśmy zamówienie. Zaparkowałem na jednym z wolnych miejsc i rozpakowałem rogaliki, podczas gdy Danielle bez słowa porwała swoją kawę i oplotła kubek obiema dłońmi.
- Chcesz? – podsunąłem jej pod nos rogala, ale pokręciła tylko głową. – Kochanie zjedz coś, przed nami trochę jazdy.
- Wytrzymam. Nie jestem głodna.
- Nie złość się już na mnie. – spojrzałem na nią z rezygnacją. A zapowiadała się przyjemna podróż. Że też musiałem coś takiego powiedzieć. – Uważam, że to twoje śpiewanie było słodkie. Poważnie.
- Już się nie pogrążaj – mruknęła, studiując wzroki na tekturowym kubeczku.
- Dobra, jak nie chcesz, to się nie odzywaj – poddałem się. Odgryzłem spory kęs pieczywa i popiłem kawą. Muszę szybko zjeść i wyruszyć, bo jak dojedziemy zbyt późno, matka mnie rozniesie w drobny pył, nie mówiąc już o tym, że w trakcie jazdy zadzwoni do mnie jeszcze tysiąc razy, z zapytaniem czy nie mieliśmy wypadku.
***
Nie byłam na niego zła, raczej urażona. Wiem, że nie posiadam talentu wokalnego i daleko mi do ideału, ale to nie znaczy, że może tak po prostu mówić takie rzeczy. W moich oczach w takich momentach jest po prostu chamem, który poza czubkiem swojego nosa nic nie widzi. Ostre słowa, ale co ja poradzę, że biorę wszystko dosłownie i do siebie? Nie potrafię olewać takich rzeczy, chociaż bardzo bym chciała nauczyć się jakiegoś dystansu do swojej osoby, byłoby mi dużo łatwiej. Próbowałam się przełamać, zagadać do niego, ale głos ugrzązł mi w gardle, a dodatkowo moja duma nie pozwalała mi na to, dlatego niemalże całą drogę przemilczałam, czytając książkę, którą zabrałam ze sobą, żeby jakoś urozmaicić podróż. Dlatego nawet nie zauważyłam kiedy zatrzymaliśmy się pod jego rodzinnym domem. Obudziło mnie dopiero lekkie szturchnięcie w ramie, które początkowo zignorowałam. Ostatecznie podniosłam głowę i spojrzałam przed siebie, na wypielęgnowany ogródek i bajeczny, niewielki dom.
- Jesteśmy – oznajmiłam, wkładając zakładkę między strony i rzucając książkę na tylne siedzenia. Chwyciłam torebkę i już miałam wysiadać, gdy Jared złapał mnie za nadgarstek, zmuszając tym samym do zastygnięcia.
- Pogódźmy się. Moja matka od razu zauważy, że coś jest nie tak, bo ona ma jakiś detektor, czy coś w tym rodzaju i zawsze wszystko widzi. – wyrzucił z siebie z prędkością karabinu maszynowego. Zmarszczyłam brwi, przyswajając jego słowa. W końcu zaśmiałam się serdecznie, co nieco rozluźniło panującą między nami atmosferę.
- Woli ścisłości, nie gniewam się. Jest mi po prostu przykro. Pamiętaj, że ja biorę wszystko do siebie i nie umiem olewać takich tekstów, nawet jeśli to są żarty.
- Dobrze, będę pamiętał. – cmoknął mnie w policzek, puszczając mój nadgarstek. Uśmiechnęliśmy się jeszcze do siebie i oboje opuściliśmy samochód akurat w momencie, gdy drzwi frontowe otworzyły się z impetem, a w naszą stronę niemalże wybiegła niewysoka blondynka, jak mniemam matka Jareda.
W pierwszej kolejności wyściskała swojego syna nie szczędząc mu czułości w postaci buziaków i tarmoszenia policzków. Wyglądało to przezabawnie, zwłaszcza jak człowiek sobie uświadamiał, że stojący tu mężczyzna ma czterdzieści lat! Zachichotałam, za co zostałam przez niego zgromiona wzrokiem i zdegradowana do poziomu malej mrówki. Chrząknęłam, poprawiając grzywkę i zbliżając się do nich.
- Mamo, to jest właśnie Danielle. – objął mnie ramieniem, stawiając mnie tym samym wprost przed swoją matką. Uśmiechnęłam się niepewnie, układając sobie w głowie co mogłabym jej powiedzieć.
- Constance. – wyciągnęła w moją stronę dłoń, którą lekko uścisnęłam.
- Miło mi panią poznać, wiele o pani słyszałam – odparłam, połowicznie zgodnie z prawdą, na co kobieta rozpromieniła się i jeszcze raz uszczypnęła Jareda w policzek.
- Wejdźcie, proszę. – pierwsza ruszyła w stronę drzwi. Jared popchnął mnie lekko, za co byłam mu wdzięczna, bo nie wiem czy sama byłabym w stanie ruszyć. Czuję się jak sparaliżowana, a to wszystko dlatego, że chcę wypaść dobrze w oczach jego matki i stresuję się tym, że mogłabym walnąć jakąś niewybaczalną gafę. – Rozbierzcie się i chodźcie zjeść, bo pewnie jesteście głodni – oznajmiła i odwróciła się do nas plecami. – Shannon! – zdjęłam buty i postawiłam pod ścianą, tuż obok butów Rosalie. – Złaźcie na obiad! – poczekałam aż brunet też zdejmie buty i uśmiechnęłam się do niego niepewnie. – Mam nadzieję, że lubisz kotlety sojowe – zwróciła się do mnie.
- Tak – odpowiedziałam krótko i znów pchnięta przez partnera weszłam do jadalni.
- A może…
- Mamo, daj spokój – przerwał jej ze śmiechem Jared.- Napijesz się czegoś?- zwrócił się do mnie, a ja tylko skinęłam głową. Obserwowałam jak wychodzi, zapewne do kuchni, zostawiając mnie samą na pastwę jego matki. Przełknęłam z trudem ślinę i przeniosłam wzrok na kobietę, która uśmiechała się życzliwie.
- Czym się zajmujesz, jeśli mogę wiedzieć? – zapytała , poklepując kanapę obok siebie.
- Jestem organizatorką przyjęć.- uniosła brwi.
- To z tego da się wyżyć?- zapytała z powątpiewaniem. Nerwowo spojrzałam w stronę drzwi za którymi zniknął Jay, po czym powoli pokiwałam głową.
- Tak, da się. Nawet całkiem nieźle. – dodałam, siadając na wskazanym przez nią miejscu.
- A lubisz tę pracę?
- Uwielbiam – wyrzuciłam z siebie. Kobieto, wysil się, buduj bardziej rozbudowane zdania, przecież potrafisz!, zgromiłam się w środku.
- To dobrze. Ludzie powinni zarabiać na tym co kochają robić, na swoich pasjach. – zamyśliła się na chwilę – Ile masz lat?
- Mamo, nie magluj jej – w progu stanął Shannon, a za nim dostrzegłam czuprynę Rosalie. – Wystarczy, że Ros wystraszyłaś.
- Nie prawda! – zaśmiała się, wychylając się zza niego. – Cześć Danielle. – pomachała mi, po czym z uśmiechem wepchnęła swojego mężczyznę do środka – Jak wam podróż zleciała?
- Całkiem dobrze, a wam? – Jared podał mi szklankę i usiadł między mną, a swoją matką. Spojrzał na mnie i jestem pewna, że widział cały mój stres jak na dłoni. – Mamo! Maglowałaś ją – powiedział z pretensją, zwracając się w stronę swojej rodzicielki.
- Tylko rozmawiałyśmy – zaoponowała.
- Ja już znam te twoje rozmowy – objął mnie ramieniem i pocałował w czoło.
- Tylko rozmawiałyśmy – powiedziałam. Bo w gruncie rzeczy tak właśnie było. Ja po prostu za bardzo się zdenerwowałam i zbyt dużą wagę przywiązuję do tego jak będzie mnie postrzegała jego matka. – Może w czymś pomogę? – zaoferowałam.
- Dobrze, że pytasz…
- Mamo!
- Rozłożyłybyście z Rosalie zastawę? – dokończyła, ignorując młodszego syna.
- Tak, z chęcią. – poklepałam Jaya po kolanie i podniosłam się.
- Jesteśmy zmęczeni, niech Shann i Ros ci pomogą – próbował mnie dalej bronić, ale uciszyłam go, kładąc rękę na jego policzku.
- Daj spokój, nie jestem jakąś księżniczką, żeby nic nie robić.
- Już cię lubię! – Constance przytuliła mnie do siebie, co było dosyć zaskakujące, ale i miłe. Objęłam ją jedną ręką, nie wiedząc jak się zachować. – Chodźcie dziewczyny. – oderwała się ode mnie. Gdy wyszła z pomieszczenia, Jared pokazał mi uniesione do góry kciuki, szczerząc się jak wariat. Odpowiedziałam mu lekkim uśmiechem i weszłam za jego matką do kuchni. Stanęłam tuż obok blondynki, czekając na jakiekolwiek wskazówki.
- Dziewczyny, talerze są w tej szafce – wskazała palcem na zielone drzwiczki tuż nad moją głową, a sama zajrzała do jednego z garnków, wdychając zapach gotowanych potraw. – To zdradzisz mi ile masz lat, Danielle? – wypaliła, a ja zszokowana o mało nie wypuściłam z rąk pięciu porcelanowych talerzy. Zacisnęłam mocniej palce na zimnym szkle i odwróciłam się do niej przodem. Ros posłała mi pełne wsparcia spojrzenie poparte lekkim uśmiechem. Czego ja się tak denerwuję? To tylko matka Jareda, przemiła i urocza kobieta. Przecież mnie nie zje.
- Trzydzieści cztery. – uśmiechnęłam się lekko i postawiłam naczynia na blacie. Constance chwyciła pierwszy z nich i nałożyła na niego sporo ziemniaków.
- W końcu jakaś odpowiednia wiekowo kobieta – zerknęła nieco nieprzychylnie na Rosalie, po czym znów spojrzała na mnie – Poprzednie partnerki moich synów mogłyby spokojnie pretendować do miana ich córek. Nie podobało mi się to, chciałabym, żeby się już ustatkowali, a przy takich małolatach nie było nawet mowy o czymś takim.
- Nie każda małolata ma fiu bździu w głowie – zaoponowała Ros, przeszukując szufladę ze sztućcami.
- Racja, nie każda – pokiwała głową. – Chciałabyś mieć dzieci? – kolejne pytanie do mnie. Myślę, że Ros już to przeszła, była o wiele swobodniejsza niż ja. Mam nadzieję, że tego stresu po mnie nie widać aż tak bardzo.
- Zawsze o tym marzyłam – starałam się w tym momencie nie myśleć o poronieniu, choć nie za bardzo mi to wyszło. Odwróciłam się, chcąc jakoś ukryć fakt, że nie spodobało mi się to pytanie.
- Danielle…poroniła jakieś pół roku temu – no i stało się. Rosalie wyjawiła mój sekret, którym raczej nie miałam ochoty dzielić się na prawo i lewo. Nawet nie zadałam sobie trudu, żeby coś powiedzieć, tylko zgromiłam ją wymownym spojrzeniem.
- Och, tak mi przykro – pani Leto zakryła usta ręką. – Ja to zawsze coś palnę, przepraszam – potarła mnie po ramieniu, patrząc na mnie współczująco.
Wściekła chwyciłam pierwsze dwa talerze i wyleciałam z kuchni bez słowa. Nie potrzebuję niczyjego cholernego współczucia, ani tym bardziej litości. Głównie dzięki temu, że nikt z mojego otoczenia tak się nie zachowywał, udało mi się jakoś wytrwać bez depresji, nie użalałam się nad sobą, starałam się żyć dalej. Odstawiłam talerze na stół i spojrzałam na Jareda.
- Gdzie jest łazienka? – czułam, że zaraz się rozpłaczę, ale zdobyłam się na lekki uśmiech, żeby tylko nic nie zauważył. Nie udało mi się jednak powstrzymać drżenia głosu. Wlepił we mnie swoje jasne oczy, świdrując mnie nimi na wylot.
- Na górze. Coś się stało?
- Nie, nic. – ucięłam, wbiegając po schodach na górę. I tu pojawił się problem; które z tych czterech drzwi prowadzi do łazienki? Zajrzałam do pierwszego pomieszczenia po prawej i ku swojej uldze znalazłam się tam, gdzie chciałam. Zamknęłam drzwi na klucz i podeszłam do umywalki, opierając się całym swoim ciężarem na niej. Spojrzałam w lustro i wzięłam kilka głębszych oddechów, wmawiając sobie, że nic się takiego nie stało. Wszystko jest w jak najlepszym porządku. Bo jest. Prawda?
Odkręciłam kurek z zimną wodą i zamoczyłam dłoń, następnie przykładając ją do czoła. To powinno nieco ostudzić moje emocje, zawsze pomagało. Zerknęłam jeszcze na swoje odbicie, kiedy usłyszałam czyjeś ciężkie kroki na schodach. Jared, wszędzie poznam jego chód. Zakręciłam wodę i wyszłam z łazienki, zanim zdążył zapukać.
- Nie olewaj mnie, kiedy pytam czy wszystko okay. – założył kosmyk moich włosów za ucho – Ros mi powiedziała. Przepraszam za moją matkę, mogłem ją jakoś ostrzec przed przyjazdem, żeby nie pytała o takie rzeczy.
- I tak musiałbyś powiedzieć prawdę, a właśnie tego unikałam. Nie cierpię jak ktoś się nade mną użala – cofnęłam się, strącając jego rękę z mojego policzka – Nie potrzebuję tego, ani dziś, ani jutro. Nigdy. Więc przestań, bo nic mi nie jest.
- Przecież widzę – pokręcił głową.- Daj sobie pomóc.
- W czym? Przecież wszystko jest w porządku.
- No chyba jednak nie, skoro tamto pytanie wywołało u ciebie takie zachowanie.
- Jakie zachowanie, Jared? – prychnęłam wściekle, przyczesując włosy dłonią – Nic mi nie jest. – powtórzyłam po raz kolejny, jak jakąś cudowną mantrę.
- Jak uważasz – odwrócił się, ale jeszcze zerknął na mnie – Chodź na obiad. – i zbiegł na dół, zostawiając mnie samą. Rozejrzałam się, dając sobie chwilę na ochłonięcie.
Przebiegłam wzrokiem po wiszących na ścianie fotografiach małych braci Leto. Na niektórych zdjęciach bez trudu odróżniałam Shannona od Jareda, a na niektórych, tych z młodszych lat, nie byłam w stanie w stu procentach wskazać każdego z nich. Shannon już od małego miał mocniejsze rysy od brata, Jared był raczej delikatnym dzieckiem. Przynajmniej z buzi.
- Danielle! – krzyknął z dołu, po raz kolejny mnie wołając.
- Już schodzę! – zerknęłam jeszcze na dwa ostatnie zdjęcia i niechętnie zbiegłam na dół. Wyprostowałam zagniecenia na bluzce, przywdziewając na usta szeroki uśmiech. Chciałam w ten sposób ogłosić wszem i wobec, że nic mi nie jest, i mam się dobrze.
- Siadaj, Kochana. Tam, koło Rosalie – Constance wskazała mi konkretne krzesło. Usiadłam, szturchając Shannona łokciem i wskazując ruchem głowy na Jareda.
- Co mu jest?
- Wkurwił się – na to wpadłam. Cały podskakiwał, a to za sprawą jego gwałtownie podrygującej nogi. Zawsze tak robił jak był wkurzony, nie byłam tylko pewna z jakiego powodu, no i czemu do cholery nie mogła mnie posadzić obok niego? Tylko między Ros, a Shannonem.
- Widzę – westchnęłam – Wiesz może czemu? – zerknęłam na paplające blondynki, aby skontrolować, czy mnie słyszą. Nie wypada szeptać w towarzystwie, dlatego wolałam się upewnić czy ich matka to zauważyła, była jednak zbyt pochłonięta rozmową, by zwracać uwagę na mnie i Shannona.
- Bo mimo próśb, matka przekroczyła granice. Sam jestem zły i na nią i na Rosalie. I przepraszam cię za nie. Jedz – wskazał widelcem na mój talerz i uśmiechnął się lekko.
- Nic się nie stało – słysząc te słowa, Jared podniósł głowę znad talerza i nasze spojrzenia się spotkały. Chwyciłam sztućce i ignorując natarczywe spojrzenie mężczyzny, zabrałam się za jedzenie – Zmieńmy temat. – postanowiłam – Kiedy ubieramy choinkę? – Shannon uśmiechnął się szeroko, odkładając sztućce.
- Najpierw pojedziemy ją kupić. Ale to jutro. A ubierzemy ją w wigilię wieczorem. A co? Aż tak ci śpieszno do tego?
- Uwielbiam ubierać choinkę. To najlepsza część świąt.
- A prezenty?
- To tylko dodatek – uniósł brwi.
- Żartujesz? To jest najlepsza część świąt, a nie jakaś tam choinka – postukał się palcem w czoło – Jak można nie lubić dostawania prezentów?
- Nie powiedziałam, że nie lubię – westchnęłam – Po prostu wolę ubierać choinkę.
- To wiemy kto nam ją ubierze – dołączyła się Constance – My tam za tym nigdy nie przepadaliśmy.
- Ja też lubię! – wtrąciła Rosalie.
- Dobra. To wy ubieracie choinkę. – zaśmiał się Jared.
- A wy gotujecie – pokazałam mu język.
- Chcesz się otruć?- zapytał Shannon, otwierając szeroko oczy. Wzruszyłam ramionami – Twój wybór.
- Mamo, Danielle robi wyśmienite serniki – otworzyłam oczy, żeby zaprzeczyć, ale nie zdążyłam nic wykrztusić.
- Chętnie spróbuję. Zrobiłabyś? – spojrzałam na Constance i tylko skinęłam głową. Gdy skupiła się na czymś innym, posłałam Jaredowi mordercze spojrzenie i wyszeptałam, że go zabiję.
- Przesadzasz – odpowiedział, kręcąc głową. – Proponuję iść po obiedzie na spacer.
- Też miałam taki plan. – skończyłam jeść i odsunęłam od siebie talerz, który zabrał Shannon i zaniósł wraz ze swoim do kuchni. Wytarłam usta serwetką, zawieszając spojrzenie na koszuli Jareda. Odpłynęłam na chwilę, skubiąc róg obrusu. Obudziłam się dopiero kiedy reszta osób wstała od stołu. Jared podsiadł brata i położył mi rękę na ramieniu, uśmiechając się delikatnie.
- Idę zapalić – powiedziałam, wstając – Idziesz ze mną?
- Po co, przecież nie palę.
- Potowarzyszyć. – narzuciłam na siebie kurtkę i poklepałam kieszenie, sprawdzając czy mam przy sobie fajki i zapalniczkę. – Jak nie chcesz, to nie. Rozumiem, jeśli nie chcesz ze mną marznąc. Zaraz wrócę – otworzyłam drzwi i wyszłam, siadając na schodkach. Odpaliłam papierosa, a Jared usiadł obok mnie.
- Nie chcę się kłócić. Zwłaszcza w święta.- objął mnie, całując w czubek głowy.
- Ale przecież się nie kłócimy. To ty i Shannon robicie z igły widły.
- Jak wpadłaś do pokoju, wyglądałaś jakbyś miała się zaraz rozpłakać. Ślepy nie jestem, więc nie wmawiaj mi, że nie przejęłaś się ani pytaniem mojej matki, ani tym co powiedziała Rosalie – zaciągnęłam się papierosem, mrużąc oczy.
- Nie przejęłam się tym, Jared. Dotknęło mnie to, że zaczęła się nade mną użalać, że jest jej przykro, że przeprasza.- spojrzałam na niego hardo – Nie lubię tego, głównie dzięki temu, że razem z bratem traktowaliście mnie normalnie, jakby nic się nie stało, jakoś przetrwałam te chwile.
- Powiedzmy.
- Owszem, zachowywałam się dziwnie, jak niezrównoważona osoba, ale uwierz mi, mogło być znacznie gorzej – zdobyłam się na lekki uśmiech, choć nie jestem pewna co z tego wyszło.
***
Zamilkłem, przetrawiając to co powiedziała. Może i ma rację co do tego wszystkiego, chociaż na samą myśl o jej humorkach sprzed kilku tygodni wzdrygnąłem się. Przecież ja kompletnie nie wiedziałem jak z nią rozmawiać, jak się zachować, żeby tylko jej nie rozzłościć, nie wyprowadzić z równowagi. Całe szczęście, że już jakoś się ustabilizowała, bo nie wiem czy chciałbym się dłużej starać o jej względy. Przypuszczalnie dałbym sobie z nią spokój.
- Robi się coraz zimniej – powiedziałem, przyciągając jej ciepłe ciało bliżej – Spaliłaś już?
- Jeszcze nie – pomachała mi spalonym do połowy papierosem, przed twarzą. – W ogóle, czemu ty wyszedłeś bez kurtki? – obruszyła się, spoglądając na mnie z pretensją wymalowaną na twarzy. Zaśmiałem się, spoglądając w jej kocie oczy. – Co w tym śmiesznego? Wracaj do środka, zaraz przyjdę – odsunęła się ode mnie.
- Nie chcesz mnie tu? – zapytałem z udawaną przykrością.
- Nie chcę cię chorego – rozejrzała się po okolicy i westchnęła – Zmykaj mi stąd.
- Dobra, już dobra. – podniosłem się powoli, i poczochrawszy jej włosy, wbiegłem do środka. Posłała za mną kilka nieprzychylnych epitetów, na co zareagowałem jeszcze większym śmiechem. Dobrze, że moja matka tego nie słyszała, bo chyba zapadłbym się pod ziemię; według niej kobieta nie powinna kalać sobie ust przekleństwami i jeśli słyszała, że któraś przeklina, natychmiast traciła w jej oczach. Będę musiał potem ostrzec Danielle, żeby tego nie robiła.
Wszedłem do kuchni i przeciskając się obok mojej mamy, paplającej w najlepsze z Rosalie, wyjąłem z szafki szklankę i napełniłem ją sokiem jabłkowym. Oparłem się jedną ręką o blat i wyjrzałem przez okno. Zaczął padać śnieg. Duże białe płatki wirowały w światłach ulicznych latarni, niczym konfetti.
- …i że jestem w ciąży – wyrwany z zadumy spojrzałem uważnie na blondynkę. Stała do mnie tyłem, nieco przygarbiona. Moja matka patrzyła na nią zaskoczonym wzrokiem, ja sam rozdziawiłem usta kiedy dotarł do mnie sens tych słów.
- Mówiłaś Shannowi? – odłożyła ścierkę na brzeg zlewu i zbliżyła się do Rosalie. Obserwowałem je w skupieniu, choć czułem wyrzuty sumienia, że podsłuchuję. W sumie chyba powinienem ujawnić swoją obecność, której blondynka nie zauważyła. Wątpię, że mówiłaby coś takiego przy mnie.
- Jeszcze nie.
Nie wiedziałem co powiedzieć, głupio mi było tak po prostu wyjść, ale jeszcze trudniej było się ujawnić. Odstawiłem szklankę na blat i to rozwiązało problem, bo obie spojrzały na mnie nieprzytomnie.
- Ile słyszałeś? – zapytała wściekle, odwracając się do mnie przodem. Opuściła ręce wzdłuż ciała, choć nie umknęło mi to, że trzymała się za swój brzuch. Z ciekawością przyjrzałem się tej części ciała, ale na razie była płaska jak zawsze, kompletnie nic nie potwierdzało jej słów.
- Wystarczająco dużo. Ale nie mam zamiaru się wtrącać – uniosłem ręce do góry. Obydwie niemalże zabijały mnie wzrokiem, czułem się przyciśnięty do muru.- Jak będziesz chciała sama mu powiesz. Ja zapomnę o tym co usłyszałem.
- Obiecujesz? – nieco złagodniała. Skinąłem głową.
- Jeśli piśniesz słówko…- zagroziła mi matka – To ich sprawa, Shannon powinien dowiedzieć się od niej.
- Nic nie powiem. I lepiej skończmy ten temat, jeśli nie chcecie żeby teraz się dowiedział – wskazałem ruchem głowy Shannona, który zdejmując rękawiczki, kroczył przez środek ogródka w stronę drzwi balkonowych.
- Tylko spokojnie – powiedziała matka i wróciła do zmywania, natomiast blondynka zabrała się za wycieranie naczyń i wstawianie ich do szafki.
Wyszedłem szybkim krokiem z kuchni, z zamiarem znalezienia Danielle. Wpadłem na nią na schodach. Dzięki bogu, trzymałem się barierki.
- Coś się stało? Jesteś zdenerwowany – pokręciłem głową, powtarzając w myślach, że to ich sprawa. – Gdzie śpimy? Nie wiedziałam, który to nasz pokój. – odpuściła, choć nadal przyglądała mi się uważnie.
- Zaraz obok łazienki.
- Mam nadzieję, że nie słychać nic przez ścianę, bo nie chcę uczestniczyć w kąpielach pozostałych – jęknęła, pchając drzwi i wchodząc do środka. – Jeden plus. – wskoczyła na dwuosobowe łóżko, rozglądając się po pomieszczeniu – Zmieścimy się oboje.
- Tylko się nie rozpychaj.
- To twój pokój? – zapytała, ignorując moją zaczepkę. Spojrzała na stojące na szafce zdjęcie, moje i mojej byłej. Chwyciła ramkę w dłonie – Kto to?
- Już nikt ważny – odebrałem swoją własność i wrzuciłem do jednej z szuflad w komodzie.
- Rozumiem – mruknęła, przejeżdżając palcem po okładkach moich płyt. W milczeniu odczytała wszystkie tytuły i nawet lekko się uśmiechnęła. – Fajnie, że masz gdzie wracać.
- To znaczy?- zmarszczyłem brwi, otwierając i włączając laptopa.
- Są tu wszystkie twoje rzeczy, ten pokój zawsze na ciebie czeka, tak samo jak i twoja matka. Fajnie mieć taki azyl – poczułem jak ugina się materac po mojej prawej stronie, a następnie chude ręce kobiety oplotły mnie w pasie.
- To normalne. – uśmiechnąłem się, widząc jej twarz odbijającą się w monitorze. Zmarkotniała, przymykając oczy i opierając głowę na moim ramieniu. – Co jest? – odwróciłem się do niej, odkładając lapka na bok.
- Nic.
- Przecież widzę – zdenerwowałem się trochę – Przestań mnie zbywać, jak chcę ci pomóc. Widzę, że coś jest nie tak.
- O jezu, bo dla ciebie to wszystko jest normalne, a dla mnie wyjątkowe. Nawet nie wiesz ile masz szczęścia, że masz tak dobry kontakt ze swoją rodziną, że trzymacie taką sztamę ze sobą. Chciałabym tak.
- Chcesz mi powiedzieć, że nie doceniam tego co mam, bo mówię o tym tak spokojnie? Doceniam, co nie znaczy, że mam z tego powodu skakać pod niebo. – złapałem ją za rękę – A co z twoją rodziną? Nigdy mi o nich nie mówiłaś.
- Co ma być – wzruszyła ramionami – Nie utrzymujemy kontaktów, mamy swoje życia.
- Ale czemu?
- Nie wiem. Tak się po prostu stało. Nasze więzi zatarły się z biegiem lat. – spojrzała na mnie, jakoś tak obojętnie – Byliśmy szczęśliwą rodziną, ja i moi rodzice. Ale kontakty się w pewnym momencie urwały. W sumie od czasów mojego związku z Samem. Kompletnie nie miałam dla nich czasu, po części z winy Liona, bo ani oni za nim nie przepadali, ani on za nimi. – wzruszyła ramionami – Czasem tak bywa w życiu, nie wszystko jest wieczne. Moja miłość do Sama też nie przetrwała próby czasu.
- To co innego, on cię zdradził, skrzywdził. Rzuciłaś dla niego wszystko, a on tak się zachował.
- Nie, nie wszystko. – zaoponowała – Zaniedbałam go, wiesz? Wolałam dbać o karierę. Myślałam, że miłości nie trzeba pielęgnować.
- I to ma go niby usprawiedliwić?- oburzyłem się.
- Nie. Mówię tylko, że w tym wszystkim jest też trochę mojej winy.
- Przestań, gdyby cię kochał, nie zdradziłby cię, i walczyłby o każdy dzień z tobą – przycisnąłem ją do siebie.
- Tak jak ty – szepnęła, obejmując mnie w pasie.
- Tak jak ja – potwierdziłem, przymykając oczy.
Siedzieliśmy wtuleni w siebie, ciesząc się ciszą, spokojem i bliskością. Przynajmniej ja. I czułem się niesamowicie trzymając w swoich ramionach niemalże cały swój świat. Jej włosy pachniały miodem, i chociaż szczerze nie lubiłem miodu, ten zapach połączony z jej osobą, uwielbiałem ponad wszystko. Tak samo jak sposób w jaki wypowiadała niektóre wyrazy, akcentując je dość dziwnie. Kocham ją kiedy się złości, kręci mnie to. Chyba każdego faceta to kręci, i przyznam się szczerze, że czasami lubię się z nią podroczyć, zdenerwować i podziwiać jej strzelające błyskawicami oczy, obnażone zęby i ściśnięte piąstki. Chce być groźna, ale nie udaje jej się i to jest słodkie. Wtuliła się we mnie mocniej, zaciskając rękę na moim podkoszulku.
- Nie zasypiaj mi tu tylko – złapałem ją za podbródek i delikatnie zmusiłem do podniesienia głowy – Za wcześnie na spanie. Co będziesz robiła w nocy?
- Ty mi to powiedz – poruszyła znacząco brwiami, uśmiechając się cwaniacko.
- I to niby ja jestem zboczuchem? – udałem, że jestem oburzony, choć nie byłem w stanie powstrzymać uśmiechu, który w jakiś sposób pojawił się na mojej twarzy.
- Jesteś, bo nie mówiłam o tym – uśmiechnęła się triumfalnie – Miałam na myśli jakiś maraton filmowy, czy coś…
- W środku nocy?
- Po pierwsze: kto mówił o środku nocy? A po drugie:…
- Moja kochana, jak byś teraz położyła się spać, to wstałabyś pewnie w środku nocy – wszedłem jej w słowo.
- …daj mi skończyć. A więc po drugie…
- Nie zaczyna się zdania od…- i uszczypnęła mnie w sutek. Wrzasnąłem, odskakując od tej jędzy i pomasowałem obolałe miejsce. Wlepiłem w nią pełne pretensji spojrzenie. – Nie lubię cię za to!
- Twoja mama wie, że ma jeszcze dzidziusia? – zaśmiała się – Jesteś słodką dzidzią – wytarmosiła mnie za policzek jak rano moja rodzicielka. Już widzę w nich podobieństwo.
- Nie pozwalaj sobie.
- Bo co? – zapytała zadziornie i wskoczyła mi na kolana, jednocześnie zarzucając ręce na mój kark. Oparła swoje czoło na moim i uśmiechnęła się słodko. Nie umiem się na nią gniewać.
- Bo to! – rzuciłem ją na łóżko. Zaśmiała się, kiedy zabrałem się za łaskotanie, a jej wątłe ciało wyginało się we wszystkie możliwe strony.
- Przestań – krzyknęła, łapiąc oddech. – Obiecuję, poprawię się!
- Na pewno? – zapytałem, na chwilę ustając. Pokiwała głową, podnosząc się do pionu. – Obiecujesz.
- Słowo harcerza – przystawiła prawą dłoń do lewej strony klatki piersiowej z udawaną powagą. Widziałem, że ledwo powstrzymywała się od śmiechu.
- Nie wierzę ci – skrzyżowałem ręce na piersi, mrużąc oczy.
- Trudno – wzruszyła ramionami.- Napiłabym się czegoś, wyschło mi w gardle.
Głośny huk przeszył ciszę, nawet nie zdążyłem otworzyć ust by odpowiedzieć. Pierwszy podniosłem się z łóżka i wyszedłem z pokoju. Zobaczyłem łkającą Rosalie. Stała oparta o framugę i zakrywała twarz, a jej ciałem targały fale szlochu. W pierwszej chwili chciałem zapytać co się stało, ale dość szybko wszystko nabrało sensu. Powiedziała mu. Poczułem dłonie Danielle na tali. Przesunęła mnie delikatnie z przejścia i zaciekawiona rozejrzała się wkoło. Kolejny huk spowodował, że wszyscy podskoczyliśmy. To Shannon wyszedł z domu, trzaskając drzwiami. Ros odsłoniła twarz i spojrzała na nas przelotnie, szybko chowając się w pokoju.
- Pójdę do niej – mruknęła Dan, ale zatrzymałem ją w pół kroku, zaciągając z powrotem do pokoju.
- To nie jest najlepszy pomysł – zamknąłem drzwi i oparłem się o nie plecami, zagradzając jej drogę. – Daj jej chwilę na zebranie myśli.
- Ale przecież coś się musiało stać! Ja muszę z nią porozmawiać! – zaczęła się ze mną mocować, ale nie miała szans. Przyciągnąłem ją do siebie, unieruchamiając jej ręce.
- To jest ich sprawa. – wysyczałem – Posłuchaj, ona jest w ciąży. – przestała się mocować, otwierając szeroko oczy ze zdziwienia. – Prawdopodobnie powiedziała mojemu bratu, a on mógł dostać lekkiego szału.
- To wspaniale! – krzyknęła, a ja zmarszczyłem brwi – Znaczy, nie że dostał szału. Wspaniale, że jest w ciąży.
- Z jednej strony tak – potwierdziłem, puszczając ją.
- A z drugiej?
- Nie za bardzo – potarłem się po karku, zastanawiając się jak jej to powiedzieć. Chyba najlepiej prosto z mostu – Piątego stycznia rozpoczynamy trasę…
- Co? Dopiero teraz mi o tym mówisz?
- A kiedy miałem ci powiedzieć? – zapytałem retorycznie.
- Jak się tylko dowiedziałeś – rzuciła wkurzona i odwróciła się do mnie tyłem. Zaczęła krążyć po pokoju, a ja śledziłem każdy jej ruch. – To co teraz zrobią?
- Nie wiem, to ich sprawa.
- Jared, on jest twoim bratem, a Ros to nasza przyjaciółka.
- Ale nie rozwiążesz za nich ich problemów! – krzyknąłem tracąc nad sobą panowanie – Jak będą chcieli pomocy, to poproszą. Daj im na razie spokój.
- Wypuść mnie – nakazała zbliżając się do mnie.
- Gdzie chcesz iść?
- Nie twoja sprawa, ale skoro już tak musisz wiedzieć, chce mi się pić – pozwoliłem jej dłoniom na to, by odepchnęły mnie od drzwi. Wściekła, szarpnęła klamkę i wyszła z pokoju, trzaskając drzwiami. A tej o co znowu chodzi?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz