piątek, 19 kwietnia 2013

Chapter 9


Postawiłam torebkę na blacie w sklepie i zaczęłam szukać rozdzwonionego telefonu. Gdzieś tu musiał być, tylko…gdzie? Zajrzałam już chyba do każdej możliwej kieszonki, a jego wciąż nie ma. Muszę posprzątać w torebce, bo robi sie w niej już niezły bałagan. Zrezygnowałam w poszukiwań i spojrzałam na ekspedientkę.
- Co podać?- zapytała, a ja wyrecytowałam jak zwykle:
- Latte i crossainta.- po czym wydobyła z portfela wyliczoną sumę i położyłam na ladę. Odebrałam swoje śniadanie i szybkim krokiem opuściłam pomieszczenie. Zabiją mnie, jak nic mnie zabiją! Jak można się aż tak spóźnić? i do tego nie odbierać telefonu? Bo domyślam się, że to oni dzwonili.
Weszłam do budynku przecznicę dalej od kawiarni i popędziłam schodami na pierwsze piętro. Przed drzwiami niemalże wpadłam na Jareda, który podobnie jak wczoraj wręcz pożerał mnie wzrokiem. Tak, zauważyłam to, takie rzeczy nie uchodzą mojej uwadze.
- Cześć.- wysapałam, zatrzymując się niemal na nim przez rozpęd z jakim wyskoczyłam zza rogu. Poczułam zapach jego perfum, od których zakręciło mi się niebezpiecznie w głowie, ale udało mi się złapać równowagę.
- Co tak późno?- zapytał. Spojrzałam na niego uważnie, szukając oznak pretensji, czy złości, których mogłabym za to spóźnienie oczekiwać, ale niczego takiego nie dostrzegłam. Patrzył na mnie tak normalnie, że chyba bardziej się nie dało.
- Zaspałam, przepraszam.- wytłumaczyłam. Przymknęłam oczy i wypiłam kilka łyków kawy.- To sie więcej nie powtórzy.- otworzyłam oczy i ujrzałam jego rozbawioną minę.
- Nie ma problemu, każdemu się czasem zdarza.- podrapał się po karku. Pokiwałam głową, wpatrując się w jego niebieskie tęczówki. One na prawdę hipnotyzują. Otrząsnęłam się i obcięłam jego postać wzrokiem. – Chodź, obronię Cię przed Peterem.- dodał.
- Zapomniałam! Przecież on mnie zabije!- wyobraziłam już nawet sobie minę reżysera, kiedy za moment przed nim stanę. Jest ostry, a mnie wyjątkowo nie lubi. Zrobił sobie ze mnie kozła ofiarnego, a ja sama nie wiem czemu. Czym mu zawiniłam? Zawsze na czas, robiłam wszystko o co mnie poprosił, ze mną robiło się najmniej powtórzeń, uwijałam się jak w ukropie. A on tak po prostu się na mnie uwiesił.
- Nie zabije. Pamiętaj, że to ja jestem jego szefem.- odparł otwierając drzwi.
- Taa, ale on jest moim.- mruknęłam, wchodząc pierwsza.
-KATE!- już po przekroczeniu progu usłyszałam jego krzyk. Rzuciłam w stronę Jareda zrezygnowane spojrzenie i ruszyłam w stronę Petera.- Czemu się spóźniłaś?! Wyrzucę Cię, rozumiesz?! Jeszcze raz się spóźnisz!- celował we mnie palcem, poruszając dłonią w górę i dół.- Co Ty sobie myślisz? Że jak jesteś ładna, to możesz zaczynać i kończyć pracę kiedy chcesz? Mylisz się! Takich jak Ty mamy na pęczki!- wszyscy przyglądali się nam w ciszy. A ja stałam i błagałam w myślach Jareda o jakąś reakcję, ale mimo zapewnień o obronie, nic takiego z jego strony nie nadchodziło.- Mowę odebrało?! Odezwij się w końcu, kobieto! Czemu się spóźniłaś?!
- Zaspałam.- westchnęłam, wlepiając wzrok w swoje buty.
- Słyszeliście?!- zaśmiał się kpiąco.- ZASPAŁA! Kate, nasza kochana Kate zaspała! No nie, koniec świata!- kpił ze mnie, a ja nie wiedziałam nawet co odpowiedzieć. Upokorzona, czułam zbierające się w oczach łzy.- Kupisz sobie w końcu budzik, czy Cię nie stać? A może zrobimy zbiórkę…
- Peter, skończ.- ktoś mu przerwał, przepychając się obok mnie i trącając mnie barkiem. Podniosłam głowę starając się złapać równowagę i zobaczyłam Emmę, menadżerkę chłopaków. Szła w jego stronę z wycelowanym w jego pierś palcem.- Nie możesz tak traktować innych i zachowywać się jak jakiś rozkapryszony bachor. Nie zwolnisz jej, bo ja zwalniam Ciebie. Nie słuchałam Jareda, nie wierzyłam, że taki jesteś. Dopóki mnie nie wyciągną z biura, żebym przekonała sie na własne oczy. Jesteś potworem, nie reżyserem. – wycedziła, wyraźnie wściekła. Obserwowałam tą sytuację w skupieniu. Obok mnie staną najwyraźniej dumny z siebie Jared. Na jego twarzy widniał szeroki uśmiech, a ręce skrzyżował na piersi.- Dlatego w tej chwili opuść plan. I możesz być pewien, że parę ważnych i zainteresowanych Tobą osób dowie się jaki jesteś.- zagroziła i wskazała dłonią drzwi.
Peter otworzył najpierw usta jakby chciał coś dodać, ale najwyraźniej się rozmyślił. Wysunął dolną szczękę do przodu i spojrzał groźnie w moją stronę. Dzielnie wytrzymałam, oddając mu się tym samym. W końcu wyszedł z sali, trzaskając za sobą drzwiami. Dopiero teraz odetchnęłam.
- Nie bierz tego co mówił do siebie, jasne?- zwróciła się do mnie kobieta. Przytaknęłam ruchem głowy i znów przeniosłam wzrok w dół, nadzwyczaj zainteresowana swoimi butami. – Jared, przejmujesz stery.- mężczyzna obok mnie podskoczył do góry. Ile on ma lat? 20? Tak się przynajmniej zachowuje. Spojrzałam na niego dyskretnie i przyjrzałam się dokładniej. Czterdziestolatek, który wygląda jak młody mężczyzna, któremu niejeden dwudziestolatek mógłby zazdrościć kondycji i wyrzeźbionego ciała.
Odwróciłam wzrok, gdy spojrzał w moją stronę, i odeszłam kawałek. Nadal czułam na sobie spojrzenia innych aktorów, ale tym razem patrzyli dyskretniej, bo gdy rozejrzałam się po sali, wszyscy pochłonięci byli swoimi sprawami. Położyłam torbę na jednym z krzeseł i postanowiłam w końcu wygrzebać telefon. Zagryzłam wargę wyjmując potrzebne do kręcenia teledysku ciuchy i kosmetyki. Zaraz za nimi poszedł portfel i dokumenty. W końcu wydobyłam pożądany przedmiot i sprawdziłam kto dzwonił. Okazało się, że nie miałam tego numeru zapisanego na telefonie, także nie wiedziałam do kogo należy. Słysząc głos Jareda rozchodzący się po sali, wrzuciłam aparat do torebki z zamiarem późniejszego oddzwonienia, i popędziłam do reszty.
Z Jaredem na pokładzie dzień minął o wiele lepiej i szybciej. Przynajmniej nie czułam się jak ruchomy cel, nie musiałam już tak uważać na to co robię i mówię. Bez problemu mogłam wyjść coś zjeść, napić się czy skorzystać z łazienki. No, chyba, że akurat była to chwila kręcenia ze mną jakiegoś ujęcia. Wtedy rzecz jasna nie czułam żadnej potrzeby opuszczenia planu.
Brunet był miły, wyrozumiały i cierpliwy. A dużo wcześniej nasłuchałam się, że jest podobny do Petera, że często się unosi, łatwo go wyprowadzić z równowagi, ale ja odniosłam dziś zupełnie inne wrażenie. Był pochłonięty do reszty całym przedsięwzięciem, dobrze wiedział czego chce. Nie było potrzeby kręcenia kilku wersji tej samej sceny. Szanował aktorów i dziękował za każdą udaną scenę.
Gdy pozwolił już się rozejść, rozpuściłam włosy i podeszłam do swojej torby, z której wyciągnęłam butelkę wody i pociągnęłam z niej kilka porządnych łyków. Wytarłam usta wierzchem dłoni i wygrzebałam telefon. Wykręciłam numer i czekałam na pierwszy sygnał, gdy po sali rozniósł się dźwięk dzwonka. Odwróciłam sie, sprawdzając kto odbierze. Ku mojemu zdziwieniu, po telefon sięgnął Jared. Skąd on ma mój numer?
A, no tak. Pracuję dla niego, wiec ma dostęp do mojego CV. Wszystko jasne. To po co prosił mnie wczoraj o mój numer? Z grzeczności? Rozłączyłam się, przyglądając się brunetowi jak sprawdza kto dzwoni. Podniósł głowe do góry i jego wzrok powędrował na moją osobę. Uśmiechnął się szeroko i ruszył w moim kierunku. Usiadłam zmęczona na krześle i schowałam telefon do kieszeni.
- Jak Ci się podobało?- zapytał, siadając obok.
- Dużo lepiej niż z Peterem.- powiedziałam zgodnie z prawdą, splatając palce swoich dłoni. – W końcu nie czułam się jak ruchomy cel. Mogłam być sobą.
- To się cieszę.- uśmiech na jego twarzy poszerzył się jeszcze bardziej. A myślałam, ze to już nie jest możliwe. Odpowiedziałam mu uśmiechem i spojrzałam na przeciwległą stronę sali, gdzie powoli rozchodzili się koledzy i koleżanki z pracy.- Pamiętasz o naszej wczorajszej rozmowie?- przytaknęłam ruchem głowy, ale nie dodałam nic od siebie. Odgarnęłam włosy za uszy i czekałam aż coś powie.- To masz ochotę na tę kolację?
- Jared- zatrzymałam się, szukając najlepszych słów.- to był dla mnie ciężki dzień. Ja..
- Wiem. Ale bardzo mi zależy na tej kolacji.- spojrzałam na niego i jednego byłam pewna; nie kłamał. Ale nie jestem pewna czego ja chcę- iść na kolację, czy do domu, odpocząć. Z jednej strony czas spędzony z nim na pewno jakoś urozmaiciłby mi życie, nie siedziałabym jak zwykle w domu, do później nocy sprawdzając prace moich podopiecznych. Prowadzę korepetycje z angielskiego, by z czegoś żyć, dopóki nie skończę szkoły aktorskiej.
- Skoro Ci zależy, to w porządku.- spojrzałam na zegarek.- Ale byłabym wdzięczna, gdybyśmy zjedli coś u mnie.- to był warunek, na który musiał się zgodzić. Oczekiwałam więc jego reakcji, która mnie nie zaskoczyła. Uśmiechnął się szeroko i poruszył znacząco brwiami, za co dostał w ramię.
- Ała! Szefa bijesz?!- udał oburzenie. Jak na aktora kiepsko mu to wyszło. Rozmasował ramie, a ja w tym czasie zapakowałam rzeczy do torby i powoli, nie czekając na niego, ruszyłam do drzwi. – Poczekaj jeszcze chwilę.- zatrzymałam się, obrzucając go zniecierpliwionym spojrzeniem. Wstał z krzesła i ruszył w moją stronę.
- Na co?
- Muszę zajrzeć do Emmy, i zaraz możemy iść.- oznajmił, wymijając mnie. Westchnęłam i ruszyłam za nim. W milczeniu pokonaliśmy kilka metrów. Stanęłam grzecznie przed drzwiami, za którymi zniknął młodszy Leto. Tak właściwie to czemu ja na niego czekam? Jak grzeczny piesek pod drzwiami. Zajrzę do kawiarni, przyda mi się kilka kropli kofeiny, a pan Jared ma przecież mój numer, także..
Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam schodami na dół. Na dworze akurat padał rzęsisty deszcz, więc przeklinając pod nosem, że nie zabrałam parasolki, pchnęłam drzwi i wyszłam na zewnątrz. Szybkim krokiem ruszyłam w stronę kawiarni i już po chwili weszłam do środka, czemu towarzyszył cichy brzęk wiszącego nad framugą dzwonka.
Stanęłam w kolejce. Ale zanim ekspedientka obsłużyła osobę znajdującą się przy kasie, mój telefon znów się rozdzwonił, sprawiając, że wszyscy goście w kawiarni, skupili na mnie wzrok. Wygrzebałam telefon, tym razem z łatwością i nie patrząc kto dzwoni, odebrałam, pewna, że to Leto.
- Jestem w kawiarni za rogiem.- powiedziałam, mocując się z torebką.
- Uciekłaś mi.- pełen pretensji głos.
- Nie lubię na nikogo czekać.- wyjaśniłam, zabijając wzrokiem wszystkich przysłuchujących się mojej rozmowie, ludzi. – Zamówię kawę i wychodzę, także jak chcesz, to możesz po mnie podjechać.
- Dobra, masz 5 minut. Ja już czekam.- obejrzałam się za siebie, i zauważyłam go na chodniku, przed drzwiami.
- Przepuść panią.- zaśmiałam sie, przyglądając się brunetce, która nieudolnie starała się go ominąć i wejść do środka. Odsunął się posłusznie, pozwalając jej wejść. Ale z niego dżentelmen? Nawet drzwi jej nie przytrzymał.
- A nie możesz zrobić sobie kawy w domu? Zobacz jaka kolejka.- naciskał, ale pokręciłam głową, odwracając się. Rozłączyłam się i wrzuciłam telefon do torebki.
Kilka minut później…no dobra, kilkanaście minut później, wyszłam z wielkim kubkiem ulubionej kawy przed kawiarnię, i uśmiechnęłam się do zrezygnowanego mężczyzny. Wskazał bez słowa ręką swój samochód, a ja posłusznie ruszyłam w jego stronę.
- Poprowadzisz mnie.- powiedział, siadając za kierownicą.
- Mieszkam niedaleko. Jedziesz prosto, mijasz dwa skrzyżowania i na rondzie w lewo.- powiedziałam, gestykulując.- Dalej już Cię poprowadzę.- spojrzałam na niego. Zadowolony przekręcił kluczyk w stacyjce i wrzucił jedynkę. Płynnie wjechał między sznur jadących samochodów.
Gdy jakoś dojechaliśmy (albo ja mam problem z tłumaczeniem, albo on ze zrozumieniem), wysiadłam i wyjęłam z torebki kluczyki. Powoli podeszłam do drzwi, prowadzących na klatkę schodową. Postawiłam kubek z kawą na ziemi i zaczęłam szukać odpowiedniego klucza, który następnie wsadziłam w zamek. 
- Ładna okolica.- powiedział, podchodząc do mnie i rozglądając się.
- Chyba żartujesz.- skrzywiłam się i schyliłam po kawę.- Gdybym tylko miała jak, wyniosłabym się stąd nawet w cholerę.- zapewniłam go, wchodząc na klatkę.
- Tak, żartowałem. I nie dziwię Ci się, sam bym się stąd wyniósł.- rozejrzał się również po mojej obskurnej klatce.- Nie w takich miejscach się mieszkało.- szepnął.
- Chodź.- ponagliłam go, wspinając się po kolejnych stopniach.- Musimy się wdrapać aż na 4 piętro.- dodałam, i widząc jego skwaszoną minę, zaśmiałam się pod nosem.
- To dlatego jestes taka szczuplutka i masz takie zgrabne nogi. Chodzenie po schodach działa cuda.- pochyliłam głowę, chcąc ukryć wkradające się na moje policzki, rumieńce.  Pokonałam szybko kilka ostatnich stopni i dopadłam drzwi. Pootwierałam wszystkie zamki, co zajęło mi trochę czasu i weszłam do środka. Jared wszedł tuż za mną, sapiąc jak po długim, męczącym maratonie.
- Trzymaj.- rzuciłam w jego stronę czerwone, puchowe papcie, które miałam w pogotowiu dla gości, a sama wcisnęłam się w swoje zielone.
- Co to jest?- zmarszczył czoło, wskazując na obuwie.
- Mam bardzo zimne podłogi, radzę założyć.- zdjęłam sweterek i rzuciłam na komodę.- Nie bój się, one nie gryzą.- dodałam, wchodząc do pokoju.
- Jednak podziękuję.
- Jak chcesz!- odkrzyknęłam, zaglądając do szafki. Wyjęłam z niej t-shirt i spodenki, które miałam zamiar narzucić po prysznicu. Gdy się odwróciłam, mężczyzna siedział już na kanapie, poklepując miejsce obok.- Idę wziąć najpierw prysznic. Rozgość się.- obdarowałam go przepraszającym uśmiechem i zniknęłam za drzwiami łazienki.
Krótki, ciepły prysznic zmył ze mnie stres i zmęczenie. Wytarłam ciało szorstkim ręcznikiem i narzuciłam na siebie wcześniej przygotowany zestaw. Z mokrymi włosami, bez makijażu wyszłam z łazienki i skierowałam się do kuchni, gdzie plecami do mnie, przy ekspresie do kawy, stał mój gość. Przeczesałam włosy palcami i chrząknęłam. Odwrócił się do mnie i nieznośnie zmarszczył nos, taksując mnie spojrzeniem. Jakby nigdy nie widział kobiety bez makijażu. Jeśli w rzeczywistości tak było, to mu współczuję.
- Co?- zapytałam w końcu.
- Nic.- wzruszył ramionami i nalał sobie kawy do kubka.- Masz taki sprzęt w domu- wskazał na mój nowy nabytek.- i kupujesz jakąś lipną kawę na mieście?- upił łyk ciemnej cieczy i mrukną z zadowoleniem.- Przepyszna. Nie rozumiem kobiet, wydają pieniądze na takie sprzęty, a i tak latają po mieście. Na przykład te wszystkie lakiery do paznokci, lokówki i inne duperele, których nawet nie umiem nazwać i nie wiem do czego służą. A kobieta i tak mimo wszystko poleci do swojego stylisty- zrobił znak cudzysłowia palcami. Oparłam ręce na biodrach, uważnie wsłuchując się w jego słowa.- czyli kosmetyczki czy fryzjera, żeby wydać dodatkowe pieniądze. Facet jak już kupi sobie coś dla siebie, to korzysta z tego, a nie ustawia na półce, by wszyscy mogli to zobaczyć, żeby co jakiś czas wycierać to z kurzu i polerować. Jesteście zbyt skomplikowanie.- pokręcił głową.
- Dziękuję za ten jakże pouczający wywód.- zaśmiałam się. Odsunęłam krzesło od stolika i usiadłam.- Jednak nie zgodzę się z Tobą do końca. Widzisz, nie wszystkie kobiety takie są. Kupiłam ten ekspres niedawno, i nie przywykłam jeszcze do tego, by kawę pić w domu. Zawsze robiłam to na mieście i trudno mi jest pozbyć się tego nawyku. Do tego wszystkiego, jestem uzależniona od kawy i jeśli czuję, że muszę się jej napić, to muszę i koniec. Nie ma w ogóle dyskusji.- mówiłam to, bawiąc się kosmykiem włosów.- Przed chwilą przedstawiłeś kobiety jako puste, pazerne stwory, które muszą MIEĆ żeby się CHWALIĆ, a niekoniecznie KORZYSTAĆ. Masz racje, wiele kobiet takich jest, ale nie ja.- spojrzał na mnie spod brwi.- Jared, wiem, że może i wyglądam na pustą laskę do wyruchania…-westchnęłam.- Muszę Cię jednak rozczarować, bo taka nie jestem. Mam olej w głowie i nie dam sobie w kaszę dmuchać. Gdybyś był łaskaw trochę inaczej mnie traktować.
- A jak ja Cię traktuję?- wypalił z udawanym zdziwieniem.
- Skoro nie wiesz…to Cię zaskoczę.- uśmiechnęłam się złośliwie.- Myślisz, że nie zauważyłam, że wykorzystałeś moje spóźnienie? Dzwoniłeś do mnie, przypuszczam też, że podburzałeś Petera przeciwko mnie, zanim przyszłam. Prowokowałeś to wszystko, żeby wyszło na twoje, prawda? Żeby Emma mogła zobaczyć jaki Peter na prawdę jest, i żeby go wywaliła, żebyś znów mógł reżyserować. Wyobraź sobie, że to zauważyłam. Jak na aktora dość kiepsko ukrywasz emocje.- skwasiłam się.- Nie mam Ci tego za złe tylko z jednego powodu- zamilkłam na chwilę, by nieco ochłonąć. Spojrzałam na swoje paznokcie, szukając jakiegoś zajęcia.- mnie też cieszy to, że on odszedł. Ale mogłeś mi powiedzieć co planujesz, mogliśmy to uknuć. A tak? Jak mam Ci ufać.- zamilkłam.
 Po wypowiedzeniu tych słów, trafił we mnie ich bezsens. Bo skoro nawet go nie znam, to po cholerę schodzę na temat zaufania? To nie ma na razie racji bytu, może w przyszłości, której tej znajomości nie wróżę. Owszem, jest miły, lubię go, nawet go do końca nie znając, ale doskwiera mi ta jego przebiegłość, która na pewno nie jest zaletą. Jest też indywidualistą, od razu to widać, ale nie takim, jakich cenię. Spotkałam go wczoraj, zamieniłam kilka słów, ale to bardziej z ciekawości kim jest, niż z powodu jego zniewalającego, męskiego ‚piękna’, które działa na kobiety, a już czuję, że jego osoba będzie na mnie działała źle. Wyrwana z zamyślenia jego chrząknięciem, podniosłam głowę i nasze spojrzenia się spotkały. Uśmiechnęłam sie lekko, widząc jego rozbawioną minę. Przeszedł dzielącą go od stolika odległość i usiadł naprzeciwko mnie.
- Tak, masz rację. I w sprawie mojego postrzegania Twojej osoby i w sprawie wykorzystania Cie w moich celach. Ciekaw jestem tylko jak do tego doszłaś- puścił mi oczko.- mówię o sprawie z Peterem.
- Główka pracuje.- dotknęłam palcem skroni.
 Zawiesiłam wzrok na jednym z guzików w jego koszuli, a uśmiech powoli spłynął z moich ust. Ile ja bym dała, żeby nie być tak zgrabną, albo aż tak ładną. Dlaczego ludzie zawsze kojarzą urodę w głupotą i debilizmem? Jest tyle osób, które zaprzeczają tym stereotypem. Nie mówię, że jestem najinteligentniejsza na świecie, ale nie dam sobie wmówić, że jestem jakimś matołem. To, że Jared tylko potwierdził moje odczucia co do jego zdania na temat mojej osoby, bardziej mnie dobiło. Peter pewnie tak samo myślał i dlatego mnie tak tępił. Jared tak myśli, i traktuje mnie inaczej, a to tylko ze względu na swoją męską próżność i chęć zaliczenia mnie w poczet swoich zdobyczy seksualnych.  I wiem, że mogę mu mówić, że jestem inna, że myślę, a on i tak będzie wiedział swoje. Cóż, nie chciałabym być w jego skórze, kiedy obudzi się ze snu, boleśnie spotykając się z podłogą.
- To jemy coś? Czy to kolacja-widmo? – pomachał ręką przed moimi oczami, na co nerwowo zamrugałam.
- Tak, jemy.- wstałam raptownie, i podeszłam do lodówki by zlustrować jej zawartość.- Jared? Może zamówimy coś, hmm?- potarłam dłonią policzek.
- A co byś chciała?
- Cokolwiek. Jestem cholernie głodna.- odwróciłam się i rzuciłam w jego stronę markotne spojrzenie.- I śpiąca.- dodałam. Jak na potwierdzenie słów, ziewnęłam, zakrywając dłonią usta. Mężczyzna nie czekał na ponaglenia. Wyciągnął telefon z kieszeni i z chytrym uśmiechem wybrał numer swojej ulubionej sieci restauracji z wegetariańskim jedzeniem. Ale nie zwracałam na to uwagi, byłam zbyt głodna i śpiąca, żeby walczyć o jakieś mięsne potrawy.
***
Koniec września był nawet słoneczny, porównując do końca sierpnia, kiedy temperatury spadały nawet do 16 stopni. Zdjęłam kurtkę, którą przezornie wzięłam wychodząc z domu i przewiesiłam ją przez torebkę. Powolnym krokiem oddalałam się od domu, niechętnie opuszczając jego ściany. To, że jeszcze kilka dni temu nie mogłam w nim usiedzieć zmieniło się w lęk przed jego opuszczeniem. Tak dawno nie pracowałam, że już kompletnie zapomniałam jak to się robi- tak, da się o takich rzeczach zapomnieć po niecałym miesiącu, zwłaszcza, jeśli pracuje się na tak wymagającym stanowisku i pod okiem jeszcze bardziej wymagającego szefa.
W planach na dzisiejszy dzień miałam tylko zajście do pracy i ogarnięcie niezamkniętych spraw. Nie, inaczej. One zostały zamknięte, ale przez kogoś, kto mnie w tym czasie zastępował. Ja muszę je tylko odhaczyć w swoim terminarzu jako zamknięte i przejść do kolejnych, wyznaczonych na najbliższe dni, zleceń. I o ile kilka dni temu bardzo mnie do tego ciągnęło, dziś nie bardzo chciało mi się tym zajmować. A gdyby tak rzucić tą robotę w diabły i zająć się czymś innym? Tylko czym? Do niczego innego się nie nadaję, mam już swoje lata. Niby na naukę nigdy nie jest za późno, ale czuję, że nie umiałabym się już nią zająć. Przynajmniej nie z taką pasją jak kiedyś.
Gdy dotarłam na przystanek, mój autobus akurat nadjechał. Samochód po ostatnim dniu w pracy nadal stoi pod budynkiem, i z tego co mówił Jackob, zaczyna przypominać jakiś porzucony grat. Jak będę wracał do domu, wstąpię do myjni i doprowadzę go do porządku.
Jazda zajęła mi jakieś pół godziny. Okropne pół godziny, które walczyłam z ogarniającymi moje ciało, mdłościami. Niewyżyty i kompletnie nieprzystosowany do wykonywanego zawodu, kierowca, szarpał na każdych światłach hamując, i z piskiem opon ruszał, sprawiając, że mój żołądek szybował do góry.
Wysiadłam z grupą innych ludzi na moim przystanku i rozejrzałam się wkoło. Samochód rzeczywiście był w złym stanie. Po wielu deszczach, do tego obklejony liśćmi, które już zdążyły w tym miesiącu spaść, odrażał.
- Cześć.- po drodze do siebie, zajrzałam do Jackoba. Siedział za biurkiem, tam gdzie zawsze i wpatrywał się w jakieś dokumenty. Nic się chyba nie zmieniło, przynajmniej na to wyglądało. Ale nie czułam się tu swojo, nie tak, jak kiedyś.
- Danielle!- podniósł się z fotela, który raptownie skoczył do tyłu, uwolniony od jego ciężaru.- Jak się czujesz?Co u Ciebie! Opowiadaj!- zamknięta w mocnym uścisku szefa, zdezorientowana, nie byłam w stanie wykrztusić słowa.- Pięknie wyglądasz.- odsunął mnie od siebie, przyglądając się uważnie mojej twarzy. Uśmiechnęłam się szeroko do niego.
- Dziękuję.- poczułam jak moje policzki rozpalają się do czerwoności.
- Chodź, zaprowadzę Cię do Twojego nowego, większego- puścił mi oczko i objął ramieniem- gabinetu z przepięknym widokiem za oknem.
- Jak to?- zamrugałam, wywijając się zgrabnie z objęcia.- Jak to nowego gabinetu? A co z moim starym?
- Twój zastępca w nim urzęduje.- zmarszczył brwi, najwyraźniej niezadowolony z mojej reakcji. A czego się spodziewał? Że ucieszę się z nowego miejsca pracy, nie pytając o powody tej zmiany?- Postanowiliśmy go przyjąć na stałe.
- Nie kontaktując się ze mną, tak?- czułam, że zaraz wybuchnę, ale pohamowałam złość, zaciskając jedynie dłonie w pięści. Mój, MÓJ gabinet, w którym tyle lat przepracowałam, i w którym chciałabym pracować do końca życia, oddany w ręce jakiegoś…amatora!- Jemu dajcie ten lepszy- wykonałam palcami cudzysłów- gabinet, skoro jest taki dobry. A mi oddaj tamten.
- Danielle, nie uważasz, że przyda Ci się trochę nowości? Odmienności?- tym razem to ja zmarszczyłam brwi. Czemu wszyscy wkoło wiedzą lepiej niż ja, co mi się przyda do szczęścia?- Zaczynasz nowy rozdział w życiu, zacznij więc wszystko od nowa.
- Tak, masz rację.- uśmiechnęłam się gorzko.- Jutro złożę wypowiedzenie. Jak wszystko, to wszystko!- krzyknęłam, trzaskajac za sobą drzwiami. Szybko pokonałam korytarz, i dopiero gdy dotarłam do schodów, drzwi od gabinetu Jackoba otworzyły się.
- Danielle, wracaj!- zignorowałam rozkaz i z lekkim uśmiechem na twarzy, pozdrowiłam recepcjonistę i wyszłam z budynku. – Nie o to mi chodziło.- szedł za mną chodnikiem, drąc się na całą okolicę. Zatrzymałam się, przez co zaskoczony wpadł na mnie, nadziewając się na mój łokieć.
- Ale mi tak. Jak od nowa, to od nowa.- posłałam mu najsłodszy uśmiech na jaki mnie było stać.- Stawię się jutro na 9.- dotknęłam jego kołnierzyka, przez co przeszedł go dreszcz. Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej, i wyszeptałam wprost do jego ucha kilka słów. Zaskoczony, poluzował krawat, i oniemiały wpatrywał się w moje oczy.- Do jutra.- pomachałam mu i wsiadłam do samochodu. Kiedy odpaliłam silnik i już miałam odjechać pochylił się nad oknem pasażera i zastukał w nie palcem. Opuściłam szybę.
- Powodzenia.
- Nawzajem!- odparłam zadowolona i odjechałam.
.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz