- Dzień dobry.- zawiesiłam wzrok na twarzy kobiety.- Dzień
Dobry!- niemalże krzyknęłam, aby zwrócić na siebie jej uwagę. Podniosła głowę
znad kartki papieru i obdarzyła mnie obojętnym spojrzeniem.
- Proszę poczekać.
- Pięknie!- zirytowana rzuciłam dokumentami na jej biurko.-
Czekam i czekam! Ile można?- czułam pulsujące w skroniach żyły.- Proszę przyjąć
te dokumenty i zatwierdzić! Przecież to zjamie kilka minut, a ja już tu czekam
od godziny!
- Najmocniej przepraszam- podniosła się z krzesła i oparła o
biurko, wpatrując mi się ze złością w oczy.- ale jak pani zauważyła, jestem
zajęta. Jak skończę robić, to co właśnie robię, zawołam panią.- wskazała mi
jedno z krzeseł, które wcześniej zajmowałam.
- O nie, nie.- tym razem to ja oparłam się o biurko.
Łypnęłam na nią groźnie, wskazującym palcem pomachałam jej przed twarzą, jak
małemu dziecku, które coś zbroiło.- Albo pani to przyjmie i zatwierdzi
-wyciągnęłam w jej stronę plik kartek.- albo poproszę o rozmowę z pani szefem.
- Powiedziałam…- zaczęła.
- Ja też już powiedziałam.- przerwałam jej z jeszcze większą
złością. Przyglądała mi się chwilę z otwartymi ustami, po czym z wyraźną
niechęcią, wyrwała mi formularze z ręki.
- Co to jest?- zapytała przelatując wzrokiem. Miałam ochotę
jej dogryźć, ale powstrzymałam się od ciętego komentarza.
- Zgłoszenie firmy do rejestracji.- odparłam, siadając na
krześle. Przebiegła wzrokiem po każdej stronie i zebrała je razem, złączając
zszywką. Podpisała na ostatniej stronie i wygrzebała spod góry papierów gruby,
opasły zeszyt.
- Proszę wypełnić tą linijkę, podpisać się czytelnie i mi to
oddać.- wściekłość wylewała się z niej każdym otworem. Zadowolona, szybko
wypełniłam rubryki i podpisałam.- Dobrze. To wszystko.
- I co? Było tak źle?- zaśmiałam się i ignorując jej
wściekłe spojrzenie, zadowolona wyszłam. Zignorowałam wibracje w kieszeni,
pewna, że to Jackob. Akurat nie miałam ochoty z nim rozmawiać, jutro mam mu
dostarczyć wypowiedzenie, i do tej chwili nie chcę go widzieć na oczy.
Wydobyłam telefon dopiero wtedy, gdy przestał wibrować. Ku mojemu zdziwieniu,
nie dzwonił Jackob, a Jared.
Po co? Przecież już od kilku, a nawet kilkunastu dni w ogóle
się nie odzywał. Co więcej nie odpisał mi nawet na smsa, kompletnie ignorując
propozycję wypadu na kawę. I o ile przez godzinę od wysłania wiadomości,
tłumaczyłam sobie brak odpowiedzi, brakiem czasu, tak po tych kilku dniach,
dotarło do mnie, ze po prostu ma mnie gdzieś. Więc już więcej nie pisałam, nie
odważyłam się dzwonić. I wybiłam sobie z głowy organizację przyjęcia dla Tomo.
Zadziwiające było to jak szybko złapaliśmy dobry kontakt, i jak szybko on się
urwał. Zupełnie jakby wyczuwał, że mi coś grozi i przy mnie z tego powodu
trwał, a potem gdy wyszłam ze szpitala, czyli jak zagrożenie minęło, odszedł,
zostawiając kompletny mętlik w głowie, i pustkę. Tak, pustkę też. Myślałam, że
mimo trudności, z jakimi się spotykamy, moglibyśmy się przyjaźnić.
A teraz, długo po moim poddaniu się, on dzwoni, a ja nie
wiem, czy odebrać, czy zignorować. Wpatrywałam się tępo w ekran telefonu i
zagryzałam wargę. Czy muszę, czy mam jakiś obowiązek, żeby odebrać? Nie, bo
zrezygnowałam z organizacji przyjęcia dla Tomo. Czy chcę odebrać? Tu sprawa nie
jest już taka prosta niestety. Bo sama nie wiem czego chcę. I w dodatku
zachowuję się jak jakaś małolata, która nie potrafi stawić czoła przeciwnościom
i trudom losu. Co ja gadam? Przecież to tylko głupi telefon…
- Tak?- odebrałam chyba w ostatniej chwili, zanim sygnał się
urwał.
- Danielle! Już myślałem, że Cię nie złapię.- odparł Leto, i
zaśmiał się lekko.- Chciałbym się dowiedzieć, co z tym przyjęciem Tomo. Musimy
coś ustalić, prawda? A w ogóle miałaś dziś wrócić do pracy. Jak tam pierwszy
dzień po tak długiej przerwie?
- Eee – rozejrzałam się wkoło, jakby szukając pomocy w
otaczających mnie rzeczach.- bo widzisz. Dzień był okropny, co
więcej…zrezygnowałam z pracy – z jego ust wyrwał się cichy, niemalże
niedosłyszalny jęk.- i nie wiem, czy dam radę zorganizować to przyjęcie.
- Jak to?- wypalił, przygaszonym tonem, jakże innym od tego,
którym zaczął rozmowę. Mimowolnie poczułam się głupio, jakbym go zawiodła.
- Normalnie. Chyba chcę zacząć wszystko od nowa –
westchnęłam, szukając dobrych słów w swojej głowie.- Jared, ja musiałam to
zrobić, i niestety nie umiem Ci tego wytłumaczyć. Nie umiem ująć powodu w
prostych słowach, to jest zbyt skomplikowanie dla mnie, a co dopiero dla osób z
mojego otoczenia..
- Chcesz się spotkać?- zapytał. Usłyszałam w tle
przytłumione głosy perkusisty i jakiejś kobiety.
- Nie, Jared, pewnie jesteście zajęci. – zebrałam się w
sobie i wsiadłam do samochodu.- Kiedy indziej się umówimy.
- Proszę, Danielle.- nalegał. Głosy w tle ucichły,
zastąpione przerażającą ciszą.- Tylko ja i Ty.- zamknęłam oczy, opierając się
czołem na kierownicy. Odskoczyłam raptownie, gdy moje czoło zjechało nieco w
dół, naciskając na klakson, który rozniósł się echem we wnętrzu auta i po
osiedlu. – Jesteś tam?
- Tak, tak. – mruknęłam, ale dla pewności dodałam głośniej:
– Jestem.
- To jak? Za godzinę u mnie?- dopytywał, a ja kręciłam
głową.- Wyśle Ci smsem namiary.- powiedział i się rozłączył. Tępo spojrzałam na
ekran telefonu.
Nienawidzę takiego zachowania! I co? On myśli, że skoro się
rozłączył, to przyjadę? Niedoczekanie. Zaśmiałam się sama do siebie i odpaliłam
silnik. Takiego zachowania nie toleruję, kiedy się mnie nie pyta, a rozkazuje.
To sobie poczekasz, Jared. Bo nie mam zamiaru się do Ciebie nawet kierować.
Chcę pojechać do domu i wziąć długą, pachnącą różami kąpiel, z ustawionym na
cały regulator radiem, z papierosem i winem. Odpoczynek, relaks.
Na samą myśl rozpłynęłam się w samochodzie, kompletnie nie
patrząc na to, gdzie jadę. Skręciłam gwałtownie, gdy zobaczyłam lewą część
maski, która przekracza niebezpiecznie białą, ciągłą linię. Na szczęście nic
nie jechało z naprzeciwka, a jedno spojrzenie we wsteczne lusterko, dało mi
pewność, że nikt tego nie widział!
Zerknęłam na rzucone na drugi fotel kserówki dokumentów i
zdenerwowanie ścisnęło mój pusty żołądek. Czy się uda? Co ja właściwie robię?
Zakładam małą firmę, na wzór firmy Jackoba i co? Danielle, czy Ty naprawdę
myślisz, że uda Ci się wygrać z takim gigantem? Ty jedna, mała, sama, przeciwko
niemu i jego pracownikom? Przecież on zmiecie Twoją ‚firemkę’ z powierzchni
ziemi, rozdepcze ją w drobny mak, i rozdmucha nad oceanem. Ścisnęłam mocniej
palce na kierownicy, i zwalniając, wjechałam przed dom. Zgarnęłam papierzyska z
fotela i wysiadłam. Robiło się coraz zimniej i chyba znów zanosiło się na
deszcz. Zamknęłam samochód, spoglądając na dziecko sąsiadów, które wesoło
hasało po ogrodzie ze swoim wielkim kompanem- psem. Uśmiechnęłam się pod nosem,
i weszłam do domu, zamykając za sobą drzwi.
- Muszę sobie kupić psa.- powiedziałam sama do siebie,
zrzucając buciki z nóg. Podreptałam boso do kuchni i wydobyłam z lodówki
butelkę czerwonego wina. Nalałam sobie trochę do kieliszka, podśpiewując pod
nosem usłyszaną w radiu piosenkę. Popędziłam na górę z kieliszkiem w jednej i
butelką w drugiej ręce, zadowolona z życia i wolnego wieczoru, którego
prawdopodobnie bym nie miała, gdybym wróciła dziś do pracy.
Drzwi od łazienki zostawiłam otwarte, kieliszek i butelkę
postawiłam na pralce, a sama pozbyłam się ciuchów. Puściłam wodę, i w czasie
gdy wanna napełniała się cieczą i pianą, popędziłam do pokoju, po radio,
papierosy i popielniczkę. W tym momencie cieszyłam się z faktu, że mieszkam
sama! Nikt mi nie przeszkodzi, nikt nie wtargnie do łazienki, choćbym nie wiem
ile tam siedziała. Zadowolona, weszłam powoli do gorącej wody, i opierając
głowę na brzegu wanny, rozkoszowałam się magią chwili. W radiu leciała jakaś
kompletnie nieznana mi piosenka, ale nie narzekałam na nią. Nawet wpadła mi w
ucho, co wprawiło mnie w jeszcze lepszy humor.
***
Głośny, natarczywy dzwonek wdarł się w moje sny na jawie. Otworzyłam
oczy, czując pulsujący ból głowy. Która to godzina? I kto się tak dobija do
moich drzwi? Jestem w stanie przysiąc, że ten okropny dzwonek dobija się do
mojej świadomości już od dłuższego czasu. Przy próbie podniesienia się, moje
ciało przeszedł ból, mający swoje źródło w podstawie czaszki. Zimna woda
ocuciła mnie do reszty, a twarda powierzchnia wanny zmusiła do jak najszybszego
wyjścia.
Postawiłam stopy na zimnej posadzce i opatuliłam ciało
puchowym ręcznikiem. Gdy spojrzałam w lustro, przestraszyłam się swoich sinych
ust. To pewnie z tego wyziębienia w tej chłodnej wodzie. Wyłączyłam radio i
wsunęłam stopy w kapcie. Coraz bardziej zirytowana tym natarczywym
wydzwanianiem do drzwi, popędziłam na dół. Zerknęłam w biegu na zegar i
doznałam szoku. Siedziałam w wannie od 16, a teraz dochodziła 20.
Przekręciłam zamek w drzwiach i otworzyłam je na szerokość
twarzy, by móc zobaczyć natarczywego, dobijającego się do mnie winowajce, który
mąci mój spokój o tej porze. Zdziwiona dostrzegłam Jareda, który niemalże
wyważył drzwi, i wepchną się do środka, zamykając je za sobą. W sumie to
powinnam się była go spodziewać. Przecież miałam- wedle jego planów- być teraz
u niego w domu. Skrzyżowałam ręce na piersi i oparłam się o ścianę.
- Co tu robisz?- zmierzyłam go od stóp do głów.
- Czemu nie odbierasz?- zapytał z pretensją.
- A co, Tatusiu – wykrzywiłam usta w ironicznym uśmiechu –
martwiłeś się?
- Żebyś wiedziała.- wycelował we mnie palcem, po czym ze
złością przeczesał włosy palcami. Były dłuższe niż ostatnio, ale nie za długie.
Sterczały ku górze, i na ten widok coś ścisnęło mnie w żołądku. Wyglądał dziś
wyjątkowo dobrze, przystojnie. Odwróciłam wzrok.
- Od kiedy to obchodzi Cię co się ze mną dzieje?
- Oj już przestań być taka okrutna.- machnął ręką.
- Ja okrutna?- zaśmiałam się, pilnując ręcznika, by nie
zjechał z mojego nagiego, pokrytego gęsią skórką ciała.- Jared, nie muszę Ci
chyba przypominać, że nie wyraziłam zgody na Twoje zaproszenie.- zmieniłam
temat, schodząc na to co dziś zrobił.- Nie lubię rozkazów…
- Och, tak?- wpadł mi w słowo. Spojrzałam na niego z lekkim
zdziwieniem, ale i złością.- Jackob ciągle Ci rozkazywał, ciągle!
- Niby jak?!
- No i widzisz, tego też nie widziałaś! Dałaś mu się wodzić
za nos, tak jak Samowi!- na te słowa dosłownie poczułam zalewającą mnie krew.
Ale i smutek.
- Jeśli przyszedłeś mówić mi takie rzeczy, to wyjdź –
powiedziałam stanowczo, hamując cisnące się na usta przekleństwa.- nie mam
ochoty tego wysłuchiwać. Potrzebuję czegoś zupełnie innego.- odwróciłam się i
skierowałam do kuchni. Wyciągnęłam drugą butelkę wina i odkorkowałam je, czując
na sobie wzrok bruneta.- Czemu nie idziesz?- zapytałam, wyciągając kieliszek w
szafki.
- Przepraszam. Głupio wszyło, masz rację. Nie po to
przyszedłem.- nalałam sobie wina i oparłam się o szafkę, błagając go w duchu,
żeby dał sobie spokój. Ale czy naprawdę chciałam, żeby wyszedł? Czy nie lepiej
było by się upić z kimś, i z kimś cierpieć następnego dnia na kaca?
- Założyłam swoją firmę.- powiedziałam, kręcąc pustym już
kieliszkiem. W kuchni zapanowała cisza, a ja wciąż słyszałam echo moich słów.
Ono odbijało się od ścian domu, czy w mojej głowie? Ze zdwojoną mocą dotarły do
mnie wszystkie wątpliwości, które męczyły mnie dziś od wyjścia z mojego byłego
miejsca pracy.
- To wspaniale!- poczułam silne ręce, które w ciągu sekundy
obróciły mnie o 180 stopni, i zatonęłam w ramionach Jareda. Nie wiem czemu, ale
pachniał moim dzieciństwem. Pachniał bezpieczeństwem, beztroską i radością.
Wciągnęłam cały ten zapach do płuc i odsunęłam się od niego na tyle, by
spojrzeć w jego twarz.- Teraz rozumiem, czemu pijesz wino. Świętujesz!
- Można tak powiedzieć.- odstawiłam kieliszek na blat i
wyswobodziłam się z jego ramion.- Chcesz?- nalałam sobie do kieliszka i słysząc
padające z jego ust potwierdzenie, nalałam też do drugiego naczynia. – Pójdę na
górę się ubrać. Rozgość się w salonie.- posłałam mu lekki uśmiech i pognałam na
górę, starając się nie wylać trunku.
Wpadłam do pokoju i wlałam w siebie całą zawartość
kieliszka. Poczułam kojące zawroty głowy, które odpędziły te dzikie i
niechciane myśli. Przestało mnie ściskać w dołku, mój żołądek rozluźnił się.
Głupia, głupia! On nie przyszedł Cię podrywać, co więcej pewnie kogoś ma. Nawet
nie myśl o nim w takich kategoriach! To na pewno nie jest facet dla Ciebie, skrzywdzi
Cię tak jak Sam. Poza tym Ty chcesz założyć rodzinę, mieć dzieci, a on? Jest
gwiazdą rocka, i nie śpieszy mu się do tego. Pewnie nawet nie chce być w
trwałym związku, woli zabawiać się z panienkami kiedy chce. Jak prawdziwy
rockman.
Narzuciłam na siebie zwiewną tunikę, a nogi schowałam pod
leginsami. Mokre włosy związałam w wysoki kucyk i powoli zeszłam na dół, skąd
słychać było szum włączonej telewizji. Weszłam do salonu i usiadłam na kanapie
koło gościa.
- Już.- oznajmiłam, jakby nie zauważył, że przyszłam.
Pokiwał tylko głową i wyłączył telewizor. W pokoju zapanowała nieznośna,
piszcząca cisza. Czułam jak świdrował mnie spojrzeniem.
- Mam nadzieję, że to nie jest służbowe spotkanie.- zaśmiał
się, a ja mu zawtórowałam, mając w pamięci nasze ostatnie spotkanie z pizzą i
winem w rolach głównych.
- Nie – pokręciłam głową, rzucając mu przelotne spojrzenie.
I znów ten uścisk w żołądku, zupełnie irracjonalny. Bo przecież, co mogło być
takiego urzekającego w pełnej radości mienie Jareda? W tych jego pięknych,
błyszczących milionami iskierek, oczach? – tym razem to jest spotkanie na
stopie koleżeńskiej.
- To dobrze, bo już się bałem.- znów niezręczne milczenie.
Na gwałt szukałam w myślach tematu rozmowy, ale to Jay po raz kolejny uratował
mnie od tej kłującej w uszy ciszy.- Zamówić pizzę? Wiesz, trzeba to wszystko
dobrze uczcić, bo inaczej interes szybko padnie.
- Bardzo śmieszne.- zaśmiałam się ironicznie.- Nawet tak nie
żartuj.- dodałam po chwili, urażonym głosem i dolałam sobie wina.
- Boisz się?- zapytał.
- A Ty się nie bałeś, kiedy zakładaliście zespół?-
odpowiedziałam pytaniem na pytanie.- Nie bałeś się porażki?- spojrzałam na
niego, uważnie śledząc każdy ruch.
- Bałem się, ale to normalne. Jeśli wkładasz w coś całą
siebie, musi się udać.
- Jesteś o tym bardziej niż przekonany.- stwierdziłam z
przekąsem.
- Bo tak jest.- pokręciłam na te słowa tylko głową i
westchnęłam.
- Gdyby wiara naprawdę potrafiła przenosić góry…-
westchnęłam ciężko, mimowolnie poprawiając leginsy, które podjechały do góry.-
wtedy Sam…on by mnie nie zdradził. Za bardzo wierzyłam w jego uczciwość,
oddanie i miłość.- czekałam na jego odpowiedź, ale jak na złość, nie powiedział
ani słowa. Wiedział, że miałam racje, a ja chciałam wierzyć w to, co mówił on.
Niestety, fakty temu przeczyły, a potwierdzały wszystko to, co spotkało mnie.
Bo nie ma czegoś takiego jak wiara, która przenosi góry, nie ma i nie będzie.-
Widzisz, mam rację.
- W tym wypadku tak. Bo nie mogłaś na to nic poradzić.
- Przestań mi mydlić oczy, dobrze wiesz, że mój zawodowy sukces
również nie zależy od wiary. To głównie opiera się na szczęściu, pracy i
każdym, nawet najmniejszym wysiłku włożonym w firmę. – spojrzeliśmy na siebie.-
Przecież Jackob mnie zmiecie…
- Nie, Danielle. On taki nie jest.- zaoponował szybko.
- Nawet go nie znasz.
- Znam. I to dłużej niż Ci się wydaje.- spojrzał na swoje
ręce i skubnął paznokieć.- To mój daleki krewny.- dodał tak cicho, że ledwo
dosłyszałam. Ale wystarczająco głośno, by te słowa uderzyły we mnie z
oczekiwaną przez niego mocą. Ocknęłam się nagle i raptownie wyprostowałam,
stawiając kieliszek na blacie.
- Co? Jesteście rodziną?- zapytałam, nie wiedząc jeszcze
wtedy jaki to ma sens.
- Tak.
- To nie zmienia faktu, że będzie chciał się zemścić i
pozbyć konkurencji.
- Nie, bo ja..
- Nie rób za mojego bodyguarda, ok?- przerwałam mu,
złoszcząc się na nowo.- Nie jestem małą bezbronną dziewczynką, którą trzeba
chronić i niańczyć!
- Ale tak się zachowujesz!- odparował, również ze złością.- Jared,
on mnie zmiecie, on mnie zniszczy.- przedrzeźniał mnie. Poczułam
napływające do oczu łzy, które musiał zauważyć, bo się uspokoił i odwrócił
głowę. Zamrugałam kilka razy, gdy wszystko w polu mojego widzenia zaczęło się
niebezpiecznie rozmywać i wytarłam szybkim ruchem łzy, które zebrały się w
kącikach, tak by Jay ich nie zobaczył.
- Idę po coś do jedzenia.- powiedziałam, powstrzymując
drżenie głosu i szybkim krokiem udałam się do kuchni, gdzie wzięłam kilka
głębokich wdechów i wydechów. Najwyraźniej hormony dalej szaleją w moim
organizmie, skoro nie potrafię panować nad emocjami, tak jak kiedyś. Mam
nadzieję, że szybko mi to przejdzie.
Już spokojniejsza wygrzebałam z szafy jakieś chrupki i
przesypałam je do miski. Zgarnęłam po drodze paczkę paluszków i fajki, po czym
wróciłam do Jareda, który nadal z pasją wpatrywał się w okno. Postawiłam
wszystko na stole siadając obok mężczyzny, i zapaliłam papierosa.
- Powiedziałam mu coś na pożegnanie.- wypaliłam w końcu,
przerywając ciszę. Jared spojrzał na mnie spod zmarszczonych brwi.- Jackobowi.-
uściśliłam, gdyby zapomniał o kim rozmawialiśmy.
- Co mu powiedziałaś?
- Wyszeptałam mu do ucha…- zaciągnęłam się papierosem.
Pokręciłam głową, wypuszczając dym przez usta.
- Danielle, powiedz.- ponaglił mnie, siadając bokiem na
łóżku, tak by być przodem do mnie.
- Powiedziałam, że go zniszczę.- wyszeptałam, czując wstyd i
złość na samą siebie.
- I co z tego?- spojrzałam na niego zdziwiona.
- Co z tego?!- obruszyłam się.- Ja go sprowokowałam!-
wyrzuciłam z siebie, mocno gestykulując.
- To, że powiedziałaś mu, że go zniszczysz, nie znaczy, że
on ma co do Ciebie takie same plany.
- A nie sądzisz, że będzie się bronił?
- Na pewno, ale nie będzie atakował pierwszy.- westchnął.-
Danielle, on mi o Tobie dużo mówił. Bardzo dużo.- zaciął się, a ja wlepiłam w
niego zaciekawione spojrzenie. Co takiego mógł o mnie mówić Jaredowi?- Nie wiem
czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale jesteś dla niego jak córka.
- Kłamiesz – wycelowałam w niego palcem.- A ja nie lubię
kłamców.
- To sama z nim porozmawiaj, skoro nie wierzysz!
- Nie.- bąknęłam, gasząc w połowie spalonego papierosa.- Nie
chcę z nim rozmawiać na mój temat.
- Ponieważ? Boisz się tego, że mówię prawdę.- odpowiedział
sam sobie.- Jackob Ci się podoba?
- Zwariowałeś?!- obruszyłam się. Większej głupoty w życiu
nie słyszałam.- Lubię go, ale nic więcej. Jest dla mnie jak…
- Ojciec.- wpadł mi w słowo.- Prawda?
- Nie, bardziej jak brat.- mruknęłam, bawiąc się tuniką.
- Czyli myślicie o sobie podobnie. Jak o rodzinie.-
podsumował.- Czemu w takim razie tak się w stosunku do niego zachowałaś?
- Bo chcę zacząć wszystko od nowa. I podświadomie palę za
sobą wszystkie mosty.- mruknęłam, gdy dotarł do mnie sens jego słów.
- Z jednej strony to dobry pomysł, ale z drugiej – odpaliłam
drugiego papierosa, drżącą ręką trzymając zapalniczkę.- jak się będziesz czuła
zostawiając za sobą zgliszcza tego, co tyle czasu budowałaś? Swojego dawnego
życia.
Nie odważyłam się na niego spojrzeć. Zamiast tego wstałam i
powoli podeszłam do okna. Na obrzeżach miasta było o tej porze cicho, jak w
nocy, choć dochodziła dopiero 21. Wolałam jednak gwar miasta, ta cisza przez
ostatnie tygodnie doprowadzała mnie wielokrotnie do szału.
Jackob, stary, dobry Jackob. Szef jakiego mógłby mi
pozazdrościć każdy inny pracownik, a ja, jak to w takich sytuacjach bywa, nawet
nie zauważałam tego, kim dla mnie jest. Byłam dla niego okropna, choć on starał
się być w stosunku do mnie w porządku. On na mnie liczył, a ja zawiodłam go na
całej linii, opuszczając nasz wspólny statek.
- Stało się, co się stało. Pewnych rzeczy i decyzji już nie
da się cofnąć.- powiedziałam, bardziej do siebie niż do Jareda.
- Nikt Ci nie karze do niego wracać. Co więcej, chwali Ci
się, że chcesz dojść do wszystkiego sama – odwróciłam się do niego; jego
niebieskie oczy świdrowały mnie na wylot.- tylko nie bój się ataków z jego
strony, bo takowych nie będzie. On Cię za bardzo kocha. – ostatnie zdanie
uderzyło we mnie jak z procy. Zamrugałam oczami; prawą rękę, która zwisała
wzdłuż ciała, podniosłam do twarzy i potarłam policzek.
- Nie mów tego nigdy więcej.- westchnęłam, obracając się na
powrót plecami do niego. Oparłam czoło o chłodną szybę. – To sprawia, że czuję
się jeszcze gorzej z tym co zrobiłam.
- Danielle, ile mam Ci tłumaczyć, że nikt Cię o to nie
obwinia? Chcesz zacząć życie od nowa, rozkręcić własny interes, i my to
rozumiemy. – usłyszałam skrzypienie podłogi pod jego stopami i zobaczyłam jego
odbicie w szybie. Stał tuż za mną.- Możesz być pewna jednego; każdy z nas,
nawet Jackob, będzie Ci pomagał, jeśli tylko będziesz tej pomocy potrzebowała i
chciała.
- Jared, czemu do mnie zadzwoniłeś?- zapytałam, obracając
się do niego. Staliśmy bardzo blisko siebie, przez co musiałam zadzierać głowę
do góry, by patrzeć mu prosto w oczy.
- Co?
- Czemu dziś, po tak długim milczeniu, zadzwoniłeś do mnie?
– zmarszczył brwi.- Wiedziałeś, prawda? Jackob do Ciebie zadzwonił.
- A co to ma do rzeczy?
- To, że pisałam, ale się nie raczyłeś odezwać. Więc musi
być jakiś powód, pretekst, że jak tylko się dowiedziałeś, co zrobiłam,
zadzwoniłeś.- zagryzłam wargę.- Coś knujecie, prawda?
- Nie, Danielle.- zaoponował.- Zadzwoniłem, bo się martwię.
A wcześniej nie miałem czasu, to wszystko przez nowy teledysk, który
kręcimy…teraz dopiero się uspokoiło, a to, że się zgrało z Twoim odejściem, to
czysty przypadek.
- Mhm – zastanowiłam się przez chwilę; coś nadal mąciło mój
spokój.- Czemu w takim razie nie powiedziałeś od razu, że wiesz? Czemu zamiast
zapytać prosto z mostu czemu odeszłam, Ty pytałeś jak mi minął pierwszy dzień
po powrocie z pracy?
Nie odpowiedział mi, choć dzielnie znosił moje wnikliwe
spojrzenie. Pokręciłam w końcu głową, świadoma tego, że nie doczekam się
odpowiedzi i wyminęłam go, kierując się do kuchni. Wstawiłam wodę na kawę;
ochota na alkohol mi odeszła, a zastąpiły ją mdłości. Czułam nadchodzącą złość,
ale nie chciałam jej do siebie dopuścić. Tłamsiłam to uczucie w sobie, palcem
kreśląc szlaczki na stoliku. Kiedy czajnik zaczął piszczeć, zgasiłam pod nim
gaz i zalałam kawę w kubku.
- Nie złość się.- brunet stał w drzwiach, z rękoma w
kieszeniach.- Zrozum. Znaczy…- urwał, drapiąc się po karku. – pomyśl, jakbyś
zareagowała, gdybym zaczął rozmowę od pytania czemu odchodzisz z pracy?
Zezłościłabyś się i przerwałabyś połączenie.- pokiwałam głową; wielce
prawdopodobne, że właśnie tak bym zrobiła, ale to go nie tłumaczy.- Martwiłem
się, myślałem, że się poddajesz, chciałem się spotkać i jakoś pomóc, wybadać,
co planujesz dalej zrobić ze swoim życiem. – poczułam się głupio słysząc te
słowa padające z jego ust. Ale i przyjemnie, bo to zainteresowanie było miłe,
urocze. Nikt się o mnie tak bezinteresownie nie martwił, zawsze powodem była
miłość. Objęłam ciepły kubek dłońmi i upiłam łyk ciemnej cieczy.
- Nie złoszczę się. No – wywróciłam oczami.- może trochę,
ale po prostu nie lubię mataczenia, kręcenia, podchodów. Wolę jak ktoś mówi mi
wszystko w twarz.
- Rozumiem. Zapamiętam to sobie.- westchnął. Uśmiechnęłam
się do niego lekko, co wyraźnie polepszyło mu humor. Rozluźnił się, i obdarował
mnie wielkim, pięknym uśmiechem, który sprawił, że mój delikatny żołądek znów
poszybował do góry.- Mam się zbierać do domu, czy może obejrzymy jakiś film?
- A jak chcesz? Ja mam jutro wolne, także wybór pozostawiam
Tobie.
- To ja może coś wybiorę. – zniknął, zapewne kierując się do
salonu.- Danielle? A gdzie masz jakieś płyty z filmami?- do moich uszu doszedł
jego niepewny, jakby zdesperowany krzyk.
- Szafka pod telewizorem.- odkrzyknęłam, po czym usłyszałam
pełen podziwu gwizd wokalisty.- Ty coś wybierz, ja zrobię popcorn!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz