piątek, 19 kwietnia 2013

Chapter 10


- Dzień dobry.- zawiesiłam wzrok na twarzy kobiety.- Dzień Dobry!- niemalże krzyknęłam, aby zwrócić na siebie jej uwagę. Podniosła głowę znad kartki papieru i obdarzyła mnie obojętnym spojrzeniem.
- Proszę poczekać.
- Pięknie!- zirytowana rzuciłam dokumentami na jej biurko.- Czekam i czekam! Ile można?- czułam pulsujące w skroniach żyły.- Proszę przyjąć te dokumenty i zatwierdzić! Przecież to zjamie kilka minut, a ja już tu czekam od godziny!
- Najmocniej przepraszam- podniosła się z krzesła i oparła o biurko, wpatrując mi się ze złością w oczy.- ale jak pani zauważyła, jestem zajęta. Jak skończę robić, to co właśnie robię, zawołam panią.- wskazała mi jedno z krzeseł, które wcześniej zajmowałam.
- O nie, nie.- tym razem to ja oparłam się o biurko. Łypnęłam na nią groźnie, wskazującym palcem pomachałam jej przed twarzą, jak małemu dziecku, które coś zbroiło.- Albo pani to przyjmie i zatwierdzi -wyciągnęłam w jej stronę plik kartek.- albo poproszę o rozmowę z pani szefem.
- Powiedziałam…- zaczęła.
- Ja też już powiedziałam.- przerwałam jej z jeszcze większą złością. Przyglądała mi się chwilę z otwartymi ustami, po czym z wyraźną niechęcią, wyrwała mi formularze z ręki.
- Co to jest?- zapytała przelatując wzrokiem. Miałam ochotę jej dogryźć, ale powstrzymałam się od ciętego komentarza.
- Zgłoszenie firmy do rejestracji.- odparłam, siadając na krześle. Przebiegła wzrokiem po każdej stronie i zebrała je razem, złączając zszywką. Podpisała na ostatniej stronie i wygrzebała spod góry papierów gruby, opasły zeszyt.
- Proszę wypełnić tą linijkę, podpisać się czytelnie i mi to oddać.- wściekłość wylewała się z niej każdym otworem. Zadowolona, szybko wypełniłam rubryki i podpisałam.- Dobrze. To wszystko.
- I co? Było tak źle?- zaśmiałam się i ignorując jej wściekłe spojrzenie, zadowolona wyszłam. Zignorowałam wibracje w kieszeni, pewna, że to Jackob. Akurat nie miałam ochoty z nim rozmawiać, jutro mam mu dostarczyć wypowiedzenie, i do tej chwili nie chcę go widzieć na oczy. Wydobyłam telefon dopiero wtedy, gdy przestał wibrować. Ku mojemu zdziwieniu, nie dzwonił Jackob, a Jared.
Po co? Przecież już od kilku, a nawet kilkunastu dni w ogóle się nie odzywał. Co więcej nie odpisał mi nawet na smsa, kompletnie ignorując propozycję wypadu na kawę. I o ile przez godzinę od wysłania wiadomości, tłumaczyłam sobie brak odpowiedzi, brakiem czasu, tak po tych kilku dniach, dotarło do mnie, ze po prostu ma mnie gdzieś. Więc już więcej nie pisałam, nie odważyłam się dzwonić. I wybiłam sobie z głowy organizację przyjęcia dla Tomo. Zadziwiające było to jak szybko złapaliśmy dobry kontakt, i jak szybko on się urwał. Zupełnie jakby wyczuwał, że mi coś grozi i przy mnie z tego powodu trwał, a potem gdy wyszłam ze szpitala, czyli jak zagrożenie minęło, odszedł, zostawiając kompletny mętlik w głowie, i pustkę. Tak, pustkę też. Myślałam, że mimo trudności, z jakimi się spotykamy, moglibyśmy się przyjaźnić.
A teraz, długo po moim poddaniu się, on dzwoni, a ja nie wiem, czy odebrać, czy zignorować. Wpatrywałam się tępo w ekran telefonu i zagryzałam wargę. Czy muszę, czy mam jakiś obowiązek, żeby odebrać? Nie, bo zrezygnowałam z organizacji przyjęcia dla Tomo. Czy chcę odebrać? Tu sprawa nie jest już taka prosta niestety. Bo sama nie wiem czego chcę. I w dodatku zachowuję się jak jakaś małolata, która nie potrafi stawić czoła przeciwnościom i trudom losu. Co ja gadam? Przecież to tylko głupi telefon…
- Tak?- odebrałam chyba w ostatniej chwili, zanim sygnał się urwał.
- Danielle! Już myślałem, że Cię nie złapię.- odparł Leto, i zaśmiał się lekko.- Chciałbym się dowiedzieć, co z tym przyjęciem Tomo. Musimy coś ustalić, prawda? A w ogóle miałaś dziś wrócić do pracy. Jak tam pierwszy dzień po tak długiej przerwie?
- Eee – rozejrzałam się wkoło, jakby szukając pomocy w otaczających mnie rzeczach.- bo widzisz. Dzień był okropny, co więcej…zrezygnowałam z pracy – z jego ust wyrwał się cichy, niemalże niedosłyszalny jęk.- i nie wiem, czy dam radę zorganizować to przyjęcie.
- Jak to?- wypalił, przygaszonym tonem, jakże innym od tego, którym zaczął rozmowę. Mimowolnie poczułam się głupio, jakbym go zawiodła.
- Normalnie. Chyba chcę zacząć wszystko od nowa – westchnęłam, szukając dobrych słów w swojej głowie.- Jared, ja musiałam to zrobić, i niestety nie umiem Ci tego wytłumaczyć. Nie umiem ująć powodu w prostych słowach, to jest zbyt skomplikowanie dla mnie, a co dopiero dla osób z mojego otoczenia..
- Chcesz się spotkać?- zapytał. Usłyszałam w tle przytłumione głosy perkusisty i jakiejś kobiety.
- Nie, Jared, pewnie jesteście zajęci. – zebrałam się w sobie i wsiadłam do samochodu.- Kiedy indziej się umówimy.
- Proszę, Danielle.- nalegał. Głosy w tle ucichły, zastąpione przerażającą ciszą.- Tylko ja i Ty.- zamknęłam oczy, opierając się czołem na kierownicy. Odskoczyłam raptownie, gdy moje czoło zjechało nieco w dół, naciskając na klakson, który rozniósł się echem we wnętrzu auta i po osiedlu. – Jesteś tam?
- Tak, tak. – mruknęłam, ale dla pewności dodałam głośniej: – Jestem.
- To jak? Za godzinę u mnie?- dopytywał, a ja kręciłam głową.- Wyśle Ci smsem namiary.- powiedział i się rozłączył. Tępo spojrzałam na ekran telefonu.
Nienawidzę takiego zachowania! I co? On myśli, że skoro się rozłączył, to przyjadę? Niedoczekanie. Zaśmiałam się sama do siebie i odpaliłam silnik. Takiego zachowania nie toleruję, kiedy się mnie nie pyta, a rozkazuje. To sobie poczekasz, Jared. Bo nie mam zamiaru się do Ciebie nawet kierować. Chcę pojechać do domu i wziąć długą, pachnącą różami kąpiel, z ustawionym na cały regulator radiem, z papierosem i winem. Odpoczynek, relaks.
Na samą myśl rozpłynęłam się w samochodzie, kompletnie nie patrząc na to, gdzie jadę. Skręciłam gwałtownie, gdy zobaczyłam lewą część maski, która przekracza niebezpiecznie białą, ciągłą linię. Na szczęście nic nie jechało z naprzeciwka, a jedno spojrzenie we wsteczne lusterko, dało mi pewność, że nikt tego nie widział!
Zerknęłam na rzucone na drugi fotel kserówki dokumentów i zdenerwowanie ścisnęło mój pusty żołądek. Czy się uda? Co ja właściwie robię? Zakładam małą firmę, na wzór firmy Jackoba i co? Danielle, czy Ty naprawdę myślisz, że uda Ci się wygrać z takim gigantem? Ty jedna, mała, sama, przeciwko niemu i jego pracownikom? Przecież on zmiecie Twoją ‚firemkę’ z powierzchni ziemi, rozdepcze ją w drobny mak, i rozdmucha nad oceanem. Ścisnęłam mocniej palce na kierownicy, i zwalniając, wjechałam przed dom. Zgarnęłam papierzyska z fotela i wysiadłam. Robiło się coraz zimniej i chyba znów zanosiło się na deszcz. Zamknęłam samochód, spoglądając na dziecko sąsiadów, które wesoło hasało po ogrodzie ze swoim wielkim kompanem- psem. Uśmiechnęłam się pod nosem, i weszłam do domu, zamykając za sobą drzwi.
- Muszę sobie kupić psa.- powiedziałam sama do siebie, zrzucając buciki z nóg. Podreptałam boso do kuchni i wydobyłam z lodówki butelkę czerwonego wina. Nalałam sobie trochę do kieliszka, podśpiewując pod nosem usłyszaną w radiu piosenkę. Popędziłam na górę z kieliszkiem w jednej i butelką w drugiej ręce, zadowolona z życia i wolnego wieczoru, którego prawdopodobnie bym nie miała, gdybym wróciła dziś do pracy.
Drzwi od łazienki zostawiłam otwarte, kieliszek i butelkę postawiłam na pralce, a sama pozbyłam się ciuchów. Puściłam wodę, i w czasie gdy wanna napełniała się cieczą i pianą, popędziłam do pokoju, po radio, papierosy i popielniczkę. W tym momencie cieszyłam się z faktu, że mieszkam sama! Nikt mi nie przeszkodzi, nikt nie wtargnie do łazienki, choćbym nie wiem ile tam siedziała. Zadowolona, weszłam powoli do gorącej wody, i opierając głowę na brzegu wanny, rozkoszowałam się magią chwili. W radiu leciała jakaś kompletnie nieznana mi piosenka, ale nie narzekałam na nią. Nawet wpadła mi w ucho, co wprawiło mnie w jeszcze lepszy humor.
***
Głośny, natarczywy dzwonek wdarł się w moje sny na jawie. Otworzyłam oczy, czując pulsujący ból głowy. Która to godzina? I kto się tak dobija do moich drzwi? Jestem w stanie przysiąc, że ten okropny dzwonek dobija się do mojej świadomości już od dłuższego czasu. Przy próbie podniesienia się, moje ciało przeszedł ból, mający swoje źródło w podstawie czaszki. Zimna woda ocuciła mnie do reszty, a twarda powierzchnia wanny zmusiła do jak najszybszego wyjścia.
Postawiłam stopy na zimnej posadzce i opatuliłam ciało puchowym ręcznikiem. Gdy spojrzałam w lustro, przestraszyłam się swoich sinych ust. To pewnie z tego wyziębienia w tej chłodnej wodzie. Wyłączyłam radio i wsunęłam stopy w kapcie. Coraz bardziej zirytowana tym natarczywym wydzwanianiem do drzwi, popędziłam na dół. Zerknęłam w biegu na zegar i doznałam szoku. Siedziałam w wannie od 16, a teraz dochodziła 20.  
Przekręciłam zamek w drzwiach i otworzyłam je na szerokość twarzy, by móc zobaczyć natarczywego, dobijającego się do mnie winowajce, który mąci mój spokój o tej porze. Zdziwiona dostrzegłam Jareda, który niemalże wyważył drzwi, i wepchną się do środka, zamykając je za sobą. W sumie to powinnam się była go spodziewać. Przecież miałam- wedle jego planów- być teraz u niego w domu. Skrzyżowałam ręce na piersi i oparłam się o ścianę.
- Co tu robisz?- zmierzyłam go od stóp do głów.
- Czemu nie odbierasz?- zapytał z pretensją.
- A co, Tatusiu – wykrzywiłam usta w ironicznym uśmiechu – martwiłeś się?
- Żebyś wiedziała.- wycelował we mnie palcem, po czym ze złością przeczesał włosy palcami. Były dłuższe niż ostatnio, ale nie za długie. Sterczały ku górze, i na ten widok coś ścisnęło mnie w żołądku. Wyglądał dziś wyjątkowo dobrze, przystojnie. Odwróciłam wzrok.
- Od kiedy to obchodzi Cię co się ze mną dzieje?
- Oj już przestań być taka okrutna.- machnął ręką.
- Ja okrutna?- zaśmiałam się, pilnując ręcznika, by nie zjechał z mojego nagiego, pokrytego gęsią skórką ciała.- Jared, nie muszę Ci chyba przypominać, że nie wyraziłam zgody na Twoje zaproszenie.- zmieniłam temat, schodząc na to co dziś zrobił.- Nie lubię rozkazów…
- Och, tak?- wpadł mi w słowo. Spojrzałam na niego z lekkim zdziwieniem, ale i złością.- Jackob ciągle Ci rozkazywał, ciągle!
- Niby jak?!
- No i widzisz, tego też nie widziałaś! Dałaś mu się wodzić za nos, tak jak Samowi!- na te słowa dosłownie poczułam zalewającą mnie krew. Ale i smutek.
- Jeśli przyszedłeś mówić mi takie rzeczy, to wyjdź – powiedziałam stanowczo, hamując cisnące się na usta przekleństwa.- nie mam ochoty tego wysłuchiwać. Potrzebuję czegoś zupełnie innego.- odwróciłam się i skierowałam do kuchni. Wyciągnęłam drugą butelkę wina i odkorkowałam je, czując na sobie wzrok bruneta.- Czemu nie idziesz?- zapytałam, wyciągając kieliszek w szafki.
- Przepraszam. Głupio wszyło, masz rację. Nie po to przyszedłem.- nalałam sobie wina i oparłam się o szafkę, błagając go w duchu, żeby dał sobie spokój. Ale czy naprawdę chciałam, żeby wyszedł? Czy nie lepiej było by się upić z kimś, i z kimś cierpieć następnego dnia na kaca?
- Założyłam swoją firmę.- powiedziałam, kręcąc pustym już kieliszkiem. W kuchni zapanowała cisza, a ja wciąż słyszałam echo moich słów. Ono odbijało się od ścian domu, czy w mojej głowie? Ze zdwojoną mocą dotarły do mnie wszystkie wątpliwości, które męczyły mnie dziś od wyjścia z mojego byłego miejsca pracy.
- To wspaniale!- poczułam silne ręce, które w ciągu sekundy obróciły mnie o 180 stopni, i zatonęłam w ramionach Jareda. Nie wiem czemu, ale pachniał moim dzieciństwem. Pachniał bezpieczeństwem, beztroską i radością. Wciągnęłam cały ten zapach do płuc i odsunęłam się od niego na tyle, by spojrzeć w jego twarz.- Teraz rozumiem, czemu pijesz wino. Świętujesz!
- Można tak powiedzieć.- odstawiłam kieliszek na blat i wyswobodziłam się z jego ramion.- Chcesz?- nalałam sobie do kieliszka i słysząc padające z jego ust potwierdzenie, nalałam też do drugiego naczynia. – Pójdę na górę się ubrać. Rozgość się w salonie.- posłałam mu lekki uśmiech i pognałam na górę, starając się nie wylać trunku.
Wpadłam do pokoju i wlałam w siebie całą zawartość kieliszka. Poczułam kojące zawroty głowy, które odpędziły te dzikie i niechciane myśli. Przestało mnie ściskać w dołku, mój żołądek rozluźnił się. Głupia, głupia! On nie przyszedł Cię podrywać, co więcej pewnie kogoś ma. Nawet nie myśl o nim w takich kategoriach! To na pewno nie jest facet dla Ciebie, skrzywdzi Cię tak jak Sam. Poza tym Ty chcesz założyć rodzinę, mieć dzieci, a on? Jest gwiazdą rocka, i nie śpieszy mu się do tego. Pewnie nawet nie chce być w trwałym związku, woli zabawiać się z panienkami kiedy chce. Jak prawdziwy rockman.
Narzuciłam na siebie zwiewną tunikę, a nogi schowałam pod leginsami. Mokre włosy związałam w wysoki kucyk i powoli zeszłam na dół, skąd słychać było szum włączonej telewizji. Weszłam do salonu i usiadłam na kanapie koło gościa.
- Już.- oznajmiłam, jakby nie zauważył, że przyszłam. Pokiwał tylko głową i wyłączył telewizor. W pokoju zapanowała nieznośna, piszcząca cisza. Czułam jak świdrował mnie spojrzeniem.
- Mam nadzieję, że to nie jest służbowe spotkanie.- zaśmiał się, a ja mu zawtórowałam, mając w pamięci nasze ostatnie spotkanie z pizzą i winem w rolach głównych.
- Nie – pokręciłam głową, rzucając mu przelotne spojrzenie. I znów ten uścisk w żołądku, zupełnie irracjonalny. Bo przecież, co mogło być takiego urzekającego w pełnej radości mienie Jareda? W tych jego pięknych, błyszczących milionami iskierek, oczach? – tym razem to jest spotkanie na stopie koleżeńskiej.
- To dobrze, bo już się bałem.- znów niezręczne milczenie. Na gwałt szukałam w myślach tematu rozmowy, ale to Jay po raz kolejny uratował mnie od tej kłującej w uszy ciszy.- Zamówić pizzę? Wiesz, trzeba to wszystko dobrze uczcić, bo inaczej interes szybko padnie.
- Bardzo śmieszne.- zaśmiałam się ironicznie.- Nawet tak nie żartuj.- dodałam po chwili, urażonym głosem i dolałam sobie wina.
- Boisz się?- zapytał.
- A Ty się nie bałeś, kiedy zakładaliście zespół?- odpowiedziałam pytaniem na pytanie.- Nie bałeś się porażki?- spojrzałam na niego, uważnie śledząc każdy ruch.
- Bałem się, ale to normalne. Jeśli wkładasz w coś całą siebie, musi się udać.
- Jesteś o tym bardziej niż przekonany.- stwierdziłam z przekąsem.
- Bo tak jest.- pokręciłam na te słowa tylko głową i westchnęłam.
- Gdyby wiara naprawdę potrafiła przenosić góry…- westchnęłam ciężko, mimowolnie poprawiając leginsy, które podjechały do góry.- wtedy Sam…on by mnie nie zdradził. Za bardzo wierzyłam w jego uczciwość, oddanie i miłość.- czekałam na jego odpowiedź, ale jak na złość, nie powiedział ani słowa. Wiedział, że miałam racje, a ja chciałam wierzyć w to, co mówił on. Niestety, fakty temu przeczyły, a potwierdzały wszystko to, co spotkało mnie. Bo nie ma czegoś takiego jak wiara, która przenosi góry, nie ma i nie będzie.- Widzisz, mam rację.
- W tym wypadku tak. Bo nie mogłaś na to nic poradzić.
- Przestań mi mydlić oczy, dobrze wiesz, że mój zawodowy sukces również nie zależy od wiary. To głównie opiera się na szczęściu, pracy i każdym, nawet najmniejszym wysiłku włożonym w firmę. – spojrzeliśmy na siebie.- Przecież Jackob mnie zmiecie…
- Nie, Danielle. On taki nie jest.- zaoponował szybko.
- Nawet go nie znasz.
- Znam. I to dłużej niż Ci się wydaje.- spojrzał na swoje ręce i skubnął paznokieć.- To mój daleki krewny.- dodał tak cicho, że ledwo dosłyszałam. Ale wystarczająco głośno, by te słowa uderzyły we mnie z oczekiwaną przez niego mocą. Ocknęłam się nagle i raptownie wyprostowałam, stawiając kieliszek na blacie.
- Co? Jesteście rodziną?- zapytałam, nie wiedząc jeszcze wtedy jaki to ma sens.
- Tak.
- To nie zmienia faktu, że będzie chciał się zemścić i pozbyć konkurencji.
- Nie, bo ja..
- Nie rób za mojego bodyguarda, ok?- przerwałam mu, złoszcząc się na nowo.- Nie jestem małą bezbronną dziewczynką, którą trzeba chronić i niańczyć!
- Ale tak się zachowujesz!- odparował, również ze złością.- Jared, on mnie zmiecie, on mnie zniszczy.- przedrzeźniał mnie. Poczułam napływające do oczu łzy, które musiał zauważyć, bo się uspokoił i odwrócił głowę. Zamrugałam kilka razy, gdy wszystko w polu mojego widzenia zaczęło się niebezpiecznie rozmywać i wytarłam szybkim ruchem łzy, które zebrały się w kącikach, tak by Jay ich nie zobaczył.
- Idę po coś do jedzenia.- powiedziałam, powstrzymując drżenie głosu i szybkim krokiem udałam się do kuchni, gdzie wzięłam kilka głębokich wdechów i wydechów. Najwyraźniej hormony dalej szaleją w moim organizmie, skoro nie potrafię panować nad emocjami, tak jak kiedyś. Mam nadzieję, że szybko mi to przejdzie.
Już spokojniejsza wygrzebałam z szafy jakieś chrupki i przesypałam je do miski. Zgarnęłam po drodze paczkę paluszków i fajki, po czym wróciłam do Jareda, który nadal z pasją wpatrywał się w okno. Postawiłam wszystko na stole siadając obok mężczyzny, i zapaliłam papierosa.
- Powiedziałam mu coś na pożegnanie.- wypaliłam w końcu, przerywając ciszę. Jared spojrzał na mnie spod zmarszczonych brwi.- Jackobowi.- uściśliłam, gdyby zapomniał o kim rozmawialiśmy.
- Co mu powiedziałaś?
- Wyszeptałam mu do ucha…- zaciągnęłam się papierosem. Pokręciłam głową, wypuszczając dym przez usta.
- Danielle, powiedz.- ponaglił mnie, siadając bokiem na łóżku, tak by być przodem do mnie.
- Powiedziałam, że go zniszczę.- wyszeptałam, czując wstyd i złość na samą siebie.
- I co z tego?- spojrzałam na niego zdziwiona.
- Co z tego?!- obruszyłam się.- Ja go sprowokowałam!- wyrzuciłam z siebie, mocno gestykulując.
- To, że powiedziałaś mu, że go zniszczysz, nie znaczy, że on ma co do Ciebie takie same plany.
- A nie sądzisz, że będzie się bronił?
- Na pewno, ale nie będzie atakował pierwszy.- westchnął.- Danielle, on mi o Tobie dużo mówił. Bardzo dużo.- zaciął się, a ja wlepiłam w niego zaciekawione spojrzenie. Co takiego mógł o mnie mówić Jaredowi?- Nie wiem czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale jesteś dla niego jak córka.
- Kłamiesz – wycelowałam w niego palcem.- A ja nie lubię kłamców.
- To sama z nim porozmawiaj, skoro nie wierzysz!
- Nie.- bąknęłam, gasząc w połowie spalonego papierosa.- Nie chcę z nim rozmawiać na mój temat.
- Ponieważ? Boisz się tego, że mówię prawdę.- odpowiedział sam sobie.- Jackob Ci się podoba?
- Zwariowałeś?!- obruszyłam się. Większej głupoty w życiu nie słyszałam.- Lubię go, ale nic więcej. Jest dla mnie jak…
- Ojciec.- wpadł mi w słowo.- Prawda?
- Nie, bardziej jak brat.- mruknęłam, bawiąc się tuniką.
- Czyli myślicie o sobie podobnie. Jak o rodzinie.- podsumował.- Czemu w takim razie tak się w stosunku do niego zachowałaś?
- Bo chcę zacząć wszystko od nowa. I podświadomie palę za sobą wszystkie mosty.- mruknęłam, gdy dotarł do mnie sens jego słów.
- Z jednej strony to dobry pomysł, ale z drugiej – odpaliłam drugiego papierosa, drżącą ręką trzymając zapalniczkę.- jak się będziesz czuła zostawiając za sobą zgliszcza tego, co tyle czasu budowałaś? Swojego dawnego życia.
Nie odważyłam się na niego spojrzeć. Zamiast tego wstałam i powoli podeszłam do okna. Na obrzeżach miasta było o tej porze cicho, jak w nocy, choć dochodziła dopiero 21. Wolałam jednak gwar miasta, ta cisza przez ostatnie tygodnie doprowadzała mnie wielokrotnie do szału.
Jackob, stary, dobry Jackob. Szef jakiego mógłby mi pozazdrościć każdy inny pracownik, a ja, jak to w takich sytuacjach bywa, nawet nie zauważałam tego, kim dla mnie jest. Byłam dla niego okropna, choć on starał się być w stosunku do mnie w porządku. On na mnie liczył, a ja zawiodłam go na całej linii, opuszczając nasz wspólny statek.
- Stało się, co się stało. Pewnych rzeczy i decyzji już nie da się cofnąć.- powiedziałam, bardziej do siebie niż do Jareda.
- Nikt Ci nie karze do niego wracać. Co więcej, chwali Ci się, że chcesz dojść do wszystkiego sama – odwróciłam się do niego; jego niebieskie oczy świdrowały mnie na wylot.- tylko nie bój się ataków z jego strony, bo takowych nie będzie. On Cię za bardzo kocha. – ostatnie zdanie uderzyło we mnie jak z procy. Zamrugałam oczami; prawą rękę, która zwisała wzdłuż ciała, podniosłam do twarzy i potarłam policzek.
- Nie mów tego nigdy więcej.- westchnęłam, obracając się na powrót plecami do niego. Oparłam czoło o chłodną szybę. – To sprawia, że czuję się jeszcze gorzej z tym co zrobiłam.
- Danielle, ile mam Ci tłumaczyć, że nikt Cię o to nie obwinia? Chcesz zacząć życie od nowa, rozkręcić własny interes, i my to rozumiemy. – usłyszałam skrzypienie podłogi pod jego stopami i zobaczyłam jego odbicie w szybie. Stał tuż za mną.- Możesz być pewna jednego; każdy z nas, nawet Jackob, będzie Ci pomagał, jeśli tylko będziesz tej pomocy potrzebowała i chciała.
- Jared, czemu do mnie zadzwoniłeś?- zapytałam, obracając się do niego. Staliśmy bardzo blisko siebie, przez co musiałam zadzierać głowę do góry, by patrzeć mu prosto w oczy.
- Co?
- Czemu dziś, po tak długim milczeniu, zadzwoniłeś do mnie? – zmarszczył brwi.- Wiedziałeś, prawda? Jackob do Ciebie zadzwonił.
- A co to ma do rzeczy?
- To, że pisałam, ale się nie raczyłeś odezwać. Więc musi być jakiś powód, pretekst, że jak tylko się dowiedziałeś, co zrobiłam, zadzwoniłeś.- zagryzłam wargę.- Coś knujecie, prawda?
- Nie, Danielle.- zaoponował.- Zadzwoniłem, bo się martwię. A wcześniej nie miałem czasu, to wszystko przez nowy teledysk, który kręcimy…teraz dopiero się uspokoiło, a to, że się zgrało z Twoim odejściem, to czysty przypadek.
- Mhm – zastanowiłam się przez chwilę; coś nadal mąciło mój spokój.- Czemu w takim razie nie powiedziałeś od razu, że wiesz? Czemu zamiast zapytać prosto z mostu czemu odeszłam, Ty pytałeś jak mi minął pierwszy dzień po powrocie z pracy?
Nie odpowiedział mi, choć dzielnie znosił moje wnikliwe spojrzenie. Pokręciłam w końcu głową, świadoma tego, że nie doczekam się odpowiedzi i wyminęłam go, kierując się do kuchni. Wstawiłam wodę na kawę; ochota na alkohol mi odeszła, a zastąpiły ją mdłości. Czułam nadchodzącą złość, ale nie chciałam jej do siebie dopuścić. Tłamsiłam to uczucie w sobie, palcem kreśląc szlaczki na stoliku. Kiedy czajnik zaczął piszczeć, zgasiłam pod nim gaz i zalałam kawę w kubku.
- Nie złość się.- brunet stał w drzwiach, z rękoma w kieszeniach.- Zrozum. Znaczy…- urwał, drapiąc się po karku. – pomyśl, jakbyś zareagowała, gdybym zaczął rozmowę od pytania czemu odchodzisz z pracy? Zezłościłabyś się i przerwałabyś połączenie.- pokiwałam głową; wielce prawdopodobne, że właśnie tak bym zrobiła, ale to go nie tłumaczy.- Martwiłem się, myślałem, że się poddajesz, chciałem się spotkać i jakoś pomóc, wybadać, co planujesz dalej zrobić ze swoim życiem. – poczułam się głupio słysząc te słowa padające z jego ust. Ale i przyjemnie, bo to zainteresowanie było miłe, urocze. Nikt się o mnie tak bezinteresownie nie martwił, zawsze powodem była miłość. Objęłam ciepły kubek dłońmi i upiłam łyk ciemnej cieczy.
- Nie złoszczę się. No – wywróciłam oczami.- może trochę, ale po prostu nie lubię mataczenia, kręcenia, podchodów. Wolę jak ktoś mówi mi wszystko w twarz.
- Rozumiem. Zapamiętam to sobie.- westchnął. Uśmiechnęłam się do niego lekko, co wyraźnie polepszyło mu humor. Rozluźnił się, i obdarował mnie wielkim, pięknym uśmiechem, który sprawił, że mój delikatny żołądek znów poszybował do góry.- Mam się zbierać do domu, czy może obejrzymy jakiś film?
- A jak chcesz? Ja mam jutro wolne, także wybór pozostawiam Tobie.
- To ja może coś wybiorę. – zniknął, zapewne kierując się do salonu.- Danielle? A gdzie masz jakieś płyty z filmami?- do moich uszu doszedł jego niepewny, jakby zdesperowany krzyk.
- Szafka pod telewizorem.- odkrzyknęłam, po czym usłyszałam pełen podziwu gwizd wokalisty.- Ty coś wybierz, ja zrobię popcorn!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz