piątek, 19 kwietnia 2013

Chapter 8


Rozebrałam się z ubrań i weszłam pod prysznic. Puściłam wodę, kierując twarz w stronę strumienia. Tak bardzo brakowało mi tego w szpitalu. Nie mogłam brać długich pryszniców, bo inni też musieli się umyć. A teraz, w domu mogłam się nacieszyć tą chwilą, bez obecności drugiej osoby w postaci pilnującej mnie pielęgniarki. Dość długo ociągałam się, zanim w końcu złapałam za mydło i szampon. Odświeżona i pachnąca odsunęłam ścianę prysznica i wymacałam w kłębach wylatującej pary, ręcznik. Owinęłam się nim szczelnie, uważając przy wychodzeniu na śliskie kafelki. Muszę kupić chodniczek. Podeszłam do wielkiego lustra i przetarłam je z pary. Odnalazłam w szafce za lusterkiem moje kosmetyki, szczotkę do włosów, szczoteczkę do zębów i suszarkę. Posmarowałam twarz kremem i związałam mokre włosy w koński ogon.
Zdecydowałam się na delikatny makijaż. Użyłam niewielkie ilości podkładu, za to pod oczami nawaliłam dużo korektora. Skutki wykończenia, bezsenności i wieku. Dostrzegłam nawet kilka płytkich zmarszczek, ale nie przejęłam się nimi zbytnio- jestem zwolenniczką naturalnego, godnego starzenia się. Nie w głowie mi botoksy i tym podobne wynalazki. Obrysowałam delikatnie oczy i brwi, by je nieco podkreślić. Nadałam twarzy kształtów za pomocą brązowego pudru i na koniec pociągnęłam rzęsy tuszem. Zadowolona z efektów przystąpiłam do suszenia i układania włosów. Mniej więcej w połowie, usłyszałam piszczenie. Trochę czasu zajęło mi przypomnienie sobie, co to może być. Gdy już do mnie dotarło, wyleciałam jak strzała z łazienki i pognałam na dół, do kuchni. Wyłączyłam piekarnik i wyciągnęłam z niego ciasto. Pachniało cudownie, a wyglądało jeszcze lepiej. Postawiłam je na blacie i udałam się do łazienki, by dokończyć dzieło. Gdy już ułożyłam włosy i ubrałam się, zeszłam do kuchni by przygotować kolację. Postanowiłam zrobić risotto, bezmięsne. Tak, wiem, że Jared nie je mięsa, wyczytałam to gdzieś.
- No dobra, gotowe.- mruknęłam sama do siebie, gdy nakryłam już do stołu. Spojrzałam na zegarek – lada chwila przyjadą. Wyjęłam wino z lodówki i postawiłam na stole. Czerwone, półwytrawne. Usiadłam na kanapie i odsapnęłam. Miałam kilka minut, które mogłam spędzić na odpoczynku. Nie posiedziałam jednak długo, bo oto usłyszałam dzwonek do drzwi. Popędziłam w stronę wejścia i otworzyłam.
- Cześć.- powiedział Jared, wychylając się zza ogromnego bukietu. Shannon i stojący obok niego brunet- zapewne Tomo, pomachali mi tylko.
- Witam, wchodźcie. – odsunęłam się od drzwi, robiąc im miejsce, żeby mogli wejść.
- To dla Ciebie.- Jared wręczył mi kwiaty.- Niezły dom.- dodał z podziwem.
- Prawie jak nasz.- dodał Shannon, puszczając mi oczko. Uśmiechnęłam się i spojrzałam na Tomo. Podał mi rękę.
- Milo mi, Tomo.
- Mi również. Danielle.- odpowiedziałam, czując irracjonalne rumieńce pojawiające się na mojej twarzy. Żeby je ukryć, wsadziłam twarz w kwiaty i wciągnęłam ich zapach.- Idę wstawić do wazonu. Prosto korytarzem i na prawo, salon. Rozgośćcie się.- pokierowałam ich, po czym sama udałam się w drugą stronę. Przeszukałam szafy w poszukiwaniu wazonu, ale żadnego nie znalazłam. Już miałam pociąć butelkę, by je tam chwilowo wstawić, gdy do kuchni wszedł Shannon.
- Pomóc Ci?- zapytał.
- Nie. Poradzę sobie. Niestety nie mam wazonu, kupię jutro. Na razie wylądują w butelce.- wyjaśniłam.
- Tam jest wazon.- wskazał na górę szafki. Racja, był.
- Za niska jestem, nie widziałam.- zaśmiałam się.
- Poczekaj, pomogę.- powiedział, gdy wspięłam się na palce i nieporadnie próbowałam go dosięgnąć. Odsunęłam się posłusznie, a mężczyzna postawił go przede mną. Nalałam do niego trochę wody, wypakowałam kwiaty z papieru i wstawiłam do wody. Wyglądały pięknie.
- Zaniósłbyś do pokoju?- zapytałam.- A ja przyniosę kolację.
- Tak, jasne. Jakby co, wołaj.- puścił mi oczko i wyszedł z kwiatami.
Rozłożyłam risotto na talerze i pamiętając sztuczki kelnerskie, zaniosłam wszystkie do pokoju, gdzie goście od razu rzucili się po potrawy, by nieco mnie odciążyć.
- Aż tacy głodni jesteście?- zakpiłam z nich.
- I to jak.- powiedział Tomo, głaszcząc się po brzuchu.
Shannon otworzył wino i rozlał po kieliszkach. Zabraliśmy się za jedzenie, rozmawiając o różnych głupstwach.
- Przepraszam.- powiedział Tomo wyciągając telefon z kieszeni. Przyłożył aparat do ucha i wyszedł z pomieszczenia. Z korytarza dochodził jego przytłumiony głos.
- Smakuje?- zapytałam, chcąc jakoś zagaić rozmowę.
- Jest przepyszne.- powiedział Shannon, oblizując usta.
- Vicki?- zapytał Jared, gdy Tomo wszedł do pokoju.
- Taaa.- mruknął i usiadł na swoim miejscu.- Jest trochę zła, że jedyny wolny wieczór w tym tygodniu spędzam z Wami, a nie z nią.
- Nie musiałeś przychodzić.- powiedziałam, pakując porcje ryżu do ust.
- Musiałem.- odparł i wymownie spojrzał na Jareda. Przełknęłam.
- Jared!- powiedziałam z pretensją.- Ja tylko proponowałam, a nie rozkazywałam.
- Chciałem Was ze sobą poznać. A Tomo tak bardzo się nie opierał.- wytłumaczył.
- Bo sie bał.- mruknął pod nosem Shannon. Jared wlepił w niego zabójcze spojrzenie, na co jego brat po prostu się roześmiał.- Żartuję, wyluzuj.
- Ja Ci dam takie żarty.- syknął Jared.
- Przestańcie się kłócić.- wtrącił się Tomo.- Ta urocza kobieta zaprosiła nas na kolację, wszystko pięknie przygotowała, i gdyby nie Wy matoły, wszystko byłoby idealne. Ale Wy jak zwykle musicie…
- Teraz to Ty przeginasz.- Shannon położył mu palec na ustach, którego Tomo z obrzydzeniem odepchnął i wytarł usta chusteczką. Tarł tak mocno, że aż nabrały ciemnoczerwonego koloru. Starałam się być poważną, ale nie wytrzymałam i po prostu parsknęłam w talerz śmiechem.
- Mówiłam Wam już, że jesteście niemożliwi?- zapytałam, przyglądając im się.
- Taaak, zdecydowanie tak.- powiedział Shannon.- No, ja jestem najedzony.- dodał.
- I ja też.- Jared odsunął od siebie pusty talerz.
- Jak zwykle, wpierdalają jak świnie.- Tomo westchnął.- A my sobie w zjemy w spokoju.- puścił mi oczko.
- Kto wpierdala? Że niby ja?!- obruszył się Jared.
- Nie, Twoja świnka morska.- wypalił Shannon. Jared zamrugał kilka razy.
- Przecież ja nie mam świnki morskiej.
Mało nie spadłam z krzesła. Śmiałam się do rozpuku, aż w moich oczach pojawiły się łzy. Zresztą, nie tylko u mnie. Podczas gdy Jared patrzył na nas jak na idiotów, my zaśmiewaliśmy się z niego w najlepsze.
- Idiota.- powiedział między salwami śmiechu Shannon.
- Z Ciebie jest.- mruknął brunet i dolał sobie wina.
- Może byś najpierw kobiece nalał?- wtrącił sie Tomo.
- Racja. Przepraszam.- zwrócił się do mnie i dolał mi czerwonego trunku.- Ktoś jeszcze chce? Nie? To spoko.- powiedział zanim ktokolwiek z nich zdążył zareagować i wypił resztkę wina prosto z butelki.
- Wiedziałem.- Tomo pokręcił głową.- Alkohol Ci już zaszkodził. Za dużo procentów.
- Nie zaszkodził, ale jakoś musiałem się zemścić.- odparł zadowolony i oparł sie o oparcie krzesła. W tym czasie Shannon porwał jego kieliszek i starał się szybko wypić. Jay wytrącił mu go z ręki, co poskutkowało tym, że wino przyozdobiło koszulkę perkusisty w ciemne plamy.
- Zwariowałeś?!- krzyknął perkusista, i już chciał rzucić w brata kieliszkiem, ale jakby się rozmyślił. Odstawił naczynie na stół.
- Może przyniosę ciasto.- odparłam, podnosząc sie.
- Pomogę Ci.- odparł Tomo.
- Może lepiej nie zostawiaj ich tu samych.- powiedziałam, za co Jay zmierzył mnie wściekłym spojrzeniem.- Poradzę sobie.- dodałam zmrożona jego spojrzeniem.
Spuściłam wzrok i szybko wyszłam z salonu. Słyszałam stłumione szepty, ale nic nie rozumiałam. Pokroiłam ciasto i rozłożyłam na talerzach. Zaniosłam je do pokoju  i zapytałam czy chcieliby jakiejś herbaty lub kawy do ciasta.
- Ja herbatę.- powiedział Tomo. Jared i Shannon pokręcili głowami. Uśmiechnęłam się do Tomo i wróciłam do kuchni, gdzie wstawiłam wodę na herbatę dla nas. Podczas gdy woda się gotowała, wyjęłam dwie filiżanki i włożyłam do nich torebki z herbatą. Zalałam wrzątkiem i zaniosłam do pokoju, gdzie postawiłam na stole. Z barku wyjęłam cukierniczkę i postawiłam przed Tomo.
- Jak się czujesz?- zagadał Shannon.
- Dobrze.- uśmiechnęłam się.- Często się tak obrażacie na siebie?- zignorowałam kolejne zabójcze spojrzenie Jareda. Skupiłam się na jego bracie.
- Tak, ale to chwilowe.- puścił mi oczko.
- Oby.- mruknął Tomo, za co dostał po łbie.- Ale Wy jesteście niewyżyci.- westchnął.- Szarlotka?
- Owszem.
- Uwielbiam!- zatarł ręce i sięgnął po łyżeczkę.
- To się cieszę.- upiłam łyk herbaty.- A Wy?- zapytałam braci, którzy nie tknęli ciasta.
- Najpierw niech kolacja się ułoży w żołądku.- powiedział Jared. Mruknęłam tylko ‚mhm’ i zabrałam sie za swoje ciasto.
Coś mi sie wydaje, że z braćmi Leto będzie ciężko. I utwierdziło mnie w tym wymowne spojrzenie Tomo, które mi posłał. Pięknie się wpakowałam.
***
Reszta wieczoru minęła w miarę przyjemnej i wolnej od sprzeczek atmosferze. Koło 23 poczułam się zmęczona, ale reszta bawiła się wyśmienicie. Zaniosłam naczynia po kolacji do kuchni i wstawiłam do zlewu. Oparłam się o szafkę, spuszczając głowę w dół. Kotara włosów zasłoniła mi kuchnie. Przymknęłam oczy, czując męczące zawroty głowy. Chyba czas skończyć kolację, i wyprosić gości. Powinnam się położyć, przespać.
Wzięłam kilka głębokich oddechów i podniosłam głowę. Odkręciłam kran i zaczęłam zmywać naczynia. Muszę kupić zmywarkę, jak tylko na nią odłożę odpowiednią sumę. Mycie naczyń jest dla mnie porównywalne z torturami- nie znoszę tego. Poza tym mam strasznie delikatną skórę dłoni i zawsze po myciu moje ręce są suche, swędzą. Czasami nawet schodzi naskórek. Wypłukałam ostatni talerz i odstawiłam na suszarkę. Wytarłam ręce w szmatkę, a gdy się odwróciłam, żeby do nich wrócić, zauważyłam Jareda opartego o framugę.
- Długo tu stoisz?- zapytałam, przecierając czoło.
- Na tyle, żeby zauważyć, że źle się czujesz.
- Czemu nic nie powiedziałeś?
- O czym?
- Że tu jesteś.- odwiesiłam szmatkę na miejsce.
- Nie wiem.- wzruszył ramionami.- Będziemy się już zbierać.- dodał z uśmiechem.- Nie chcielibyśmy przecież, żebyś nam tu zaraz padła.
- Nie padłabym.- mruknęłam.
- No, nie wiem. Ale nie chcę sie spierać.- dodał, gdy spiorunowałam go spojrzeniem.- Idę zebrać chłopaków.- wskazał palcem za siebie i zniknął.
Westchnęłam ciężko i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Nigdy nie widziałam tak ogromnej kuchni, chociaż zdaję sobie sprawę z tego, że na pewno na świecie są większe od tej. Wszystko w tym domu jest dla mnie duże, za duże. Będę tu mieszkała raczej sama i nie wiem po co mi tak ogromny dom. Wolałabym mały, albo najlepiej bliźniak. Tylko to też nie wiadomo na jakich sąsiadów się trafi. Tak czy siak, Sam przesadził.
Usłyszałam oddalające się głosy, więc ruszyłam w stronę korytarza. Cała trójka stała przy drzwiach i zakładali buty.
- Dziękujemy za przepyszną kolację i dobrą zabawę.- powiedział Tomo.
- Oj tam.- machnęłam ręką.
- Lepiej się połóż. Jesteś strasznie blada.- powiedział poważnie i z troską Shannon. Zbyłam tą uwagę uśmiechem.- Ja nie żartuję. Zaraz Cię zaniosę na górę, jak będziesz się ociągała.
- Głuptasie, a kto zamknie za Wami drzwi?- zaśmiałam się.
- Racja.- mruknął.- Tak czy siak, idź spać. Słodkich snów.
- Dobranoc.- powiedzieli równo Jared i Tomo, i machając mi, opuścili dom. Patrzyłam jeszcze jak wsiadają do samochodu, pomachałam jak odjeżdżali i zamknęłam drzwi.
Pozasuwałam wszystkie zamki, i zmęczona, ale też zadowolona ruszyłam na górę, z zamiarem pójścia spać.
***
Co ja ze sobą zrobię? W ogóle nie potrafię się odnaleźć siedząc w domu, muszę coś robić, pracować. Ale Jackob na pewno mi nie pozwoli teraz wrócić do pracy. Postukałam długopisem w biurko i spojrzałam na ekran laptopa. Rybka z wygaszacza po raz kolejny opuściła ekran, by pojawić się z drugiej strony. Zamknęłam oczy, zbierając myśli. Coś kołata mi się w głowie, jakaś myśl, a raczej sposób na to, by wrócić do pracy. Ale nie jestem w stanie go jeszcze dostrzec.
Z zamyślenia wyrwał mnie dzwonek. W pierwszej kolejności chciałam sięgnąć po telefon, ale zdałam sobie sprawę z tego, że to do drzwi. Podniosłam się z krzesła i próbowałam dostrzec coś z okna, ale zadaszenie skutecznie mi to uniemożliwiało. Sfrustrowana obciągnęłam koszulę w dół i odłożyłam długopis. Starałam się schodzić jak najciszej, ale skrzypienie każdego schodka pokrzyżowało moje zamiary.
Podeszłam do drzwi i wyjrzałam z judasza. Przed drzwiami stał Sam, przyglądając się swoim stopom. Cholera, przeklęłam w duchu, mogłam udawać, że mnie nie ma, a to skrzypienie schodów na pewno usłyszał. Westchnęłam i szykując sobie w głowie wymówkę, zabrałam się za otwieranie zamków. Równocześnie z pociągnięciem do siebie drzwi, moje ciało owinął zimny wiatr, który zwiastował szybką jesień. Oparłam się o framugę, tarasując wejście do domu, i mową ciała dając mu do zrozumienia, żeby sobie poszedł.
- Cześć.- uśmiechnął się lekko. Spojrzał na mnie, i widząc moją zobojętniałą minę, odwrócił wzrok.- Podoba Ci się?- zapytał, wskazując palcem na ścianę domu.
- Tak, ale jest za duży jak dla mnie samej.- zmierzyłam go od stóp do głowy. Wyglądał gorzej niż ostatnio, wydawał się być niewyspany, zmęczony, i tak jakby chory. Skrzyżowałam ręce na piersi, odcinając się tym samym od niego.
- Zawsze jakieś ale…- mruknął.-  Danielle
- Sam?- zapytałam, przerywając mu. W to jedno słowo wplotłam jak najwięcej nienawiści.- Przestań tu przychodzić. Dziękuję za to co zrobiłeś, ale dla nas już nie ma szansy.- zamilkłam przyglądając się budynkom w oddali. Robiło się coraz jaśniej, dzień w LA witał na dobre. Zmrużyłam oczy, gdy pierwsze promienie słoneczne padły na moją twarz.- Nie licz na nic więcej z mojej strony, bo nic Ci nie będę w stanie dać. Najlepiej będzie jak po prostu dasz mi święty spokój.- obrzuciłam go jeszcze jednym, smutnym spojrzeniem i wycofałam się do domu. – Tak będzie lepiej…- szepnęłam, zamykając drzwi.
Dlaczego on tu przyszedł? Dlaczego w końcu nie zrozumie, że nie chcę mieć z nim juz nic wspólnego? Za każdym razem kiedy przychodzi, rozdrapuje ledwo zagojone rany. Co wyrzucę go z mojego życia, on znów sie wkrada i wszystko co zdążyłam odbudować, zostaje przez niego zburzone.
***
Emma spoglądała na mnie bykiem. Jak zwykle miała do mnie jakieś pretensje.Tylko, czy to moja wina, że to ujęcie mi nie pasuje? Cały czas czegoś mi brakuje. Staram się skupić, ale nie mogę.
- Słuchaj, skoro czegoś Ci tu brakuje, to się nad tym jeszcze zastanów. Wiesz, że termin nas goni.- spojrzała na zegarek. Blond kosmyki niesfornie wymknęły się z kucyka i opadły na jej szczupłą twarz.- Może na dziś damy sobie już spokój. Spotykamy się jutro z samego rana.- poklepała się po kolanach i podniosła.
- Dobry pomysł.- powiedział Shannon z radością. Zupełnie jakby nagle odzyskał siły. Energicznie wstał i popędził w stronę drzwi. Pokręciłem głową, powoli podnosząc się do pionu. Emma po raz kolejny spiorunowała mnie spojrzeniem, ale zignorowałem to, rozglądając się. Aktorzy, którzy nadal nagrywali jakieś sceny, które nie wymagały naszego udziału, kręcili się po planie. Przebiegłem po nich wzrokiem, narzekając. Czemu nie pozwolili mi brać udziału w castingu? Ja powinienem wybierać aktorów, a oni jakby się na mnie uwzięli- cały czas mnie ograniczają. Odwróciłem się, kierując swoje kroki w stronę wyjścia. I wtedy mnie trafiło.
Zatrzymałem wzrok na wysokiej, szczupłej blondynce, która zresztą w skupieniu mi się przyglądała. Uśmiechnąłem się lekko, taksując ją spojrzeniem i zatrzymując się na dłużej na biuście. Duży, ciekawe czy naturalny? Odwzajemniła uśmiech i spojrzała w stronę naszego reżysera- tak, zgodziłem się. Zawsze to ja reżyseruję, ale tym razem, za namowami Emmy zgodziłem się na asystenta. I jakoś na razie nie wychodzi nam to na dobre.
Blondynka ruszyła powoli w moją stronę, najwyraźniej uznając, że nie jest jeszcze potrzebna. Przyglądałem się jak z gracją porusza biodrami i zastanawiałem się, jak długo można iść kilka metrów? Gdy w końcu do mnie dotarła, wypuściłem powietrze z płuc, zdając sobie sprawę z tego, że zapomniałem oddychać.
Podniosła na mnie swoje zielone oczy, które błyszczały w studyjnym oświetleniu. Patrzyła nieśmiało, choć dostrzegłem też nutkę zadziorności w jej spojrzeniu.
- Jared? Jestem Kate.- podała mi rękę, którą od razu chwyciłem. Miała szczupłe, silne palce, a dłoń była niesamowicie ciepła. Jej twarz ozdabiały delikatne rumieńce, a na czoło opadało kilka jasnych kosmyków.
- Miło mi.- odparłem, puszczając jej dłoń.- Długo tu jeszcze zabawisz?- wskazałem głową na plan.
- To zależy co jeszcze dziś będziemy kręcić.- powiedziała, odwracając się i spoglądając na reżysera. Pokiwałem głową.- A co?
- Miałem może nadzieję na jakąś kolację.- odparłem zgodnie z prawdą, ponownie przyglądając się jej sylwetce. Jest idealna!
- Z wielką chęcią, ale chyba musiałbyś jeszcze poczekać. W umowie mam zapisane, że praca może trwać nawet do 21.- spojrzałem na zegarek. Niestety dochodziła dopiero 19.
- Najwyżej po Ciebie przyjadę.
- I co, taka spocona i w ogóle będę z Tobą szła na kolację?- zaśmiała się, rozkładając ręce.
- Jak chcesz, możemy najpierw podjechać do mnie, to się odświeżysz.- puściłem jej oczko.
- Albo umówimy się na jutro. Co Ty na to?- przeczesała włosy dłonią, poprawiając kucyk. Rzuciła krótkie spojrzenie w stronę planu, a ja zrozumiałem, że to nie jest dla niej odpowiednie miejsce i pora na takie rozmowy.
- Jak sobie życzysz. W takim razie może podasz mi numer do siebie?
- Nie, spotkamy się tu przecież jutro. Jutro coś ustalimy, ok? – spojrzała na mnie podstępnie, po czym nie czekając na moją reakcję, odwróciła się na pięcie i odeszła. Boże, co za kobieta. Nie dość, że piękna, to jeszcze zadziorna. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz