piątek, 19 kwietnia 2013

Chapter 6


Sylwester 89′. Wraz z grupą przyjaciół Danielle urządziła imprezę w domu. Jako, że jej rodzice po raz pierwszy opuścili dom by mogła zrobić przyjęcie, miała nadzieję, że będzie to jeden z najlepszych sylwestrów w jej życiu. Bardzo się starała żeby wszystko było idealne, wręcz nieskazitelne. I udało jej się to, wszyscy bawili się wyśmienicie.
Lawirowała między grupkami gości, proponując drinki i jedzenie. W pewnym momencie, gdy weszła do kuchni, jak spod ziemi wyrósł obok niej jej przyjaciel Robert. Obdarowała go przyjaznym, pełnym ciepła uśmiechem i zabrała się za wyciąganie przygotowanych wcześniej koreczków z lodówki.
- Chodź się pobawić. Siedzisz tylko w tej kuchni i pichcisz, zamiast się dobrze bawić.- chłopak nalał do szklanki nieco wódki z colą i wyciągnął w stronę dziewczyny.- Napij się, zabaw. Goście dadzą sobie radę bez Twojego kelnerowania.
Przetrawiła jego słowa w skupieniu przekładając koreczki na małe talerzyki. Gdy skończyła, odebrała drinka i upiła łyk, krzywiąc się.
- Masz racje.- powiedziała zachrypniętym głosem.- Mocny. Wiesz co? Pomóż mi zanieść na stół te talerze i już kończę, jak to pięknie ująłeś, ‚kelnerować’.
Gdy postawili danie na stole, razem usiedli na kanapie. Rozmowa szła wspaniale, alkoholu ubywało w zawrotnym tempie. Chwilę przed godziną 00.00 rozlano szampana do kieliszków, i zaczęto odliczać od 10 w dół. Gdy w powietrze poleciały pierwsze petardy, w pokoju słychać było brzdęki uderzających o siebie kieliszków, przy pomrukach składanych życzen i wznoszonych toastów. Potem Danielle z Robertem nieco przyśpieszyli z piciem alkoholi, co więcej, by w spokoju spędzić czas udali się na górę. I w tym momencie Danielle urwał się film, nie pamiętała kompletnie nic, co więcej nie panowała nad sobą. Po pijaku robiła się bardzo uczuciowa, i Robert o tym wiedział. Mimo to, dał się uwieść i wykorzystał to, że dziewczyna ma na niego ochotę. Całowali się z pożądaniem, dość szybko pozbyli się swoich ciuchów. To był ich pierwszy raz, zarówno dla każdego z osobna, jak i dla obydwojga.
Gdy rano dziewczyna obudziła się z okropnym bólem głowy i dostrzegła, że kolo niej leży równie nagi jak ona Robert, była zrozpaczona. Czuła się upokorzona, zdradzona przez najlepszego przyjaciela. Wykorzystał jej zachowanie, mimo iż wiedział, jak wpływa na nią alkohol. Zrobiła mu wielką awanturę, którą słyszeli chyba wszyscy goście, którzy zostali na całą noc. Zwyzywała go, i wyrzuciła z domu, obiecując mu, że już nigdy mu nie wybaczy.
***


Potarłem twarz, czując narastające znużenie. Rozejrzałem sie w poszukiwaniu jakiegoś automatu z kawą, ale niczego takiego nie było w zasięgu mojego wzroku.Nadal próbowałem przetrawić to, co powiedział Robert, i zastanowiłem się, czy ja byłbym w stanie zachować się inaczej. Pomimo złości czułem jeszcze zrozumienie, bo kto oparłby się takiej kobiecie? No ale z drugiej strony ona była jego przyjaciółką, to go do czegoś zobowiązywało, zwłaszcza, że zdawał sobie sprawę z tego jak ona się zachowuje po alkoholu.
Ale zaraz. Przy mnie się tak nie zachowywała, a wypiliśmy razem prawie całe wino. Albo to ja wypiłem prawie całe wino, a ona tylko 2 kieliszki? Czyli zachowuje się tak pod dużym wpływem alkoholu, odrobina tak na nią nie działa.
Hej, hej, o czym Ty myślisz? Odwala Ci, jak nic.
Podniosłem się i śledzony wzrokiem pozostałej trójki towarzyszy, podszedłem do informacji. Trochę czasu minęło, zanim młoda, dość ładna kobieta podniosła głowę znad papierów. Posłałem jej półuśmiech.
- Można tu gdzieś kupić kawę?
- Tak, trzeba iść tym korytarzem do końca, potem w prawo.- wskazała korytarz za mną. Podziękowałem i ruszyłem w tamtą stronę, zgarniając po drodze brata, co by mi pomógł przynieść Jackobowi i Robertowi po kawie.
- O co chodziło z tą historią Roberta?- zapytał, gdy weszliśmy w owy korytarz, który był pełen chorych.
- Oj, bo usłyszałem jak się kłócili.- westchnąłem, przeczesując włosy dłonią.- Okazuje się, że kiedyś byli przyjaciółmi..
- Taa.- przytaknął.- A teraz się nienawidzą?
- Dokładnie.- powiedziałem, po czym stanąłem w kolejce do bufetu. Było tu pełno ludzi, i wszystkie stoliki zapełnione.
- Słuchaj, może wrócimy do domu? I tak mają ją operować jeszcze kilka godzin, poza tym nie jesteśmy dla niej kimś ważnym. I tak nas do niej nie wpuszczą.- odparł nagle, a ja zdałem sobie sprawę, że ma rację, ale kolejka przesunęła się o spory kawałek i nie zamierzałem już rezygnować z kawy.
***

Było mi tak dobrze, ciepło i spokojnie. Nie chciałam się budzić z tego błogiego snu, ale nagły ból, który przeszył moje ciało natychmiast mnie otrzeźwił. Próbowałam poruszyć ręką, ale nie byłam w stanie. Nogą również. Na boga, nie jestem nawet w stanie otworzyć oczu! Spanikowałam, bojąc się, że może zapadłam w śpiączkę. Dużo czytałam o ludziach, którzy się z tego obudzili, i zawsze opisywali to jako brak władzy nad ciałem. Czułam jak serce wyrywa się z klatki, na moment straciłam oddech. Przy moim prawym uchu coś zaczęło głośno piszczeć, usłyszałam przytłumione kroki i niewyraźne rozmowy. Potem ktoś złapał mnie za ramię i delikatnie nim potrząsnął. Skupiłam się ponownie na otwarciu oczu i poczułam jak powoli ustępują. Czując ulgę, pragnęłam jak najszybciej znów ujrzeć świat. Zamiast tego oślepiło mnie ostre, białe światło, a na jego tle ujrzałam zamazaną ciemną postać, która machała rękoma przed moją twarzą.
- …łyszysz ..as?- dochodziło do moich uszu, ale nie do końca rozumiałam sens słów. Jednak czułam, że słyszę coraz lepiej, więc skupiłam się na wypowiadanych słowach.- Słyszysz nas? Jak się czujesz?
Chciałam coś powiedzieć, ale nie udało mi się to. Zamiast słów z gardła wydarł mi się ostry kaszel. Poczułam potworną suchość w ustach. Z załzawionymi oczami spoglądałam na coraz lepiej widoczne osoby, i czułam się bezsilna.
- Leż. Odpoczywaj, masz za sobą ciężką operację.- powiedziała kobieta, przyciskając mnie z powrotem do poduszki. Jestem w szpitalu? Po ciężkiej operacji?- Zaraz zawołam lekarza i przyniosę Ci kostki lodu.- dodała, po czym wyszła.
Chciałam ją zawołać, ale z wiadomych przyczyn nie byłam w stanie. Spojrzałam na swoje ręce, które z trudem uniosłam na wysokość twarzy i stwierdziłam, że są nienaturalnie blade. Nie mając już siły na dłuższe trzymanie ich w powietrzu, opuściłam je z powrotem na pościel. Długo nie czekałam na lekarza, wrócił z dwoma pielęgniarkami. Jedna zaczęła mi mierzyć ciśnienie, a druga wyjęła kostkę lodu, którą wcisnęła mi niemal siłą do ust. Zamarzł mi mózg, ale nie przejęłam się tym bardziej, gdyż zimna ciecz łagodziła suchość.
- Wiesz gdzie jesteś?- zapytał lekarz trzymając moją kartę. Skinęłam głową, krzywiąc się z powodu zbyt mocno napompowanego mankietu od ciśnieniomierza.- W szpitalu.- dodał, jakby nie widząc mojego ruchu.- Zemdlałaś w pracy, na oddziale okazało się, że jesteś w ciąży ektopowej, czyli pozamacicznej. Doszło do krwotoku, który musieliśmy zatamować. Musieliśmy też wyciąć jeden z jajników. Przykro mi.- zamilkł, dając mi czas na przetrawienie informacji.
- J-jak to?- wychrypiałam, czując napływające do oczu łzy.
Byłam w ciąży pozamacicznej, do tego straciłam jajnik. Jeden jajnik mniej, 50 % szans na ponownie zajście w ciążę mniej. Zszokowana wpatrywałam się w lekarza i czekałam aż uśmiechnie się od ucha do ucha, oznajmi, że to prima aprilis, i że pozwolił sobie na taki żart, i że tak na prawdę nic mi nie jest. Ale zdawałam sobie sprawę, że do kwietnia daleko, a on nie żartuje.
- Wiem, że to dla Ciebie ciężkie.- odparł, a ja obrzuciłam go zobojętniałym spojrzeniem.- Danielle, na prośbę Twojego narzeczonego miałem się zapytać, czy zgodziłabyś się, aby Cię odwiedził. Nie masz nic przeciwko?- wypalił, a ja poczułam jak łzy spływają mi po policzkach. Pokręciłam tylko głową, i odwróciłam wzrok. Usłyszałam jak wychodzą, jak zamykają się za nimi drzwi. Czemu ja? Czemu to musiało przytrafić się akurat mi? I akurat teraz? Wytarłam jedną z łez i dotknęłam brzucha. Momentalnie przeszył mnie ostry ból, rozchodząc się powoli do kręgosłupa. Jęknęłam, zaciskając pięści na kołdrze i poprzysięgłam sobie już nie dotykać tego brzucha dopóki się nie zagoi. Powoli zaczynało do mnie docierać gdzie jestem, ale mimo to nadal czułam się jak w jakimś koszmarze. Nawet pokusiłam się o to by sprawdzić na ile to wszystko jest realne i uszczypnęłam się w nadgarstek. Przy bólu, jaki odczuwałam po operacji, uszczypnięcie było jak łaskotki, ale mimo to wiedziałam, że to nie sen.
Sam wszedł powoli do pomieszczenia, a ja obrzuciłam go żałosnym spojrzeniem. Podszedł do łóżka, na którym leżałam i widziałam po nim, że jest zmieszany, że nie wie jak się zachować. Czułam do niego niewyobrażalną nienawiść, przyłapałam się nawet na tym, że zrzucałam na niego winę za ciążę, za cierpienie, które muszę znosić, ale mimo wszystko jego obecność jakoś podtrzymywała mnie na duchu. Spojrzałam na jego dłoń, która splotła się z  moją i poczułam, że nie liczy się dla mnie ta nienawiść. Nie teraz. I wiedziałam, że on też odepchnął wszystkie uczucia, by móc mnie mimo wszystko wspierać i byłam mu wdzięczna.
Bądź co bądź w tym mieście nikogo nie miałam. Moi rodzice, mocno starsi ludzie, mieszkali setki kilometrów stąd, a rodzeństwa nie posiadam. Przyjaciele? Starałam się z nikim nie wchodzić w bliższe relacje, zresztą Sam mi to skutecznie uniemożliwiał. Tak samo zresztą jak praca. Jackob? Był moim szefem, na pewno się o mnie martwił. Ale jakoś ciężko mi było o nim myśleć jako przyjacielu. dlatego tym bardziej doceniałam starania Sama.
- Jak się czujesz?- zapytał.
Podniosłam na niego wzrok. Był zmęczony, widać, że spędził tu dużo czasu. Zrobiło mi się go trochę żal, co więcej, zaczęłam się obawiać, czy czasem nie liczy na to, że mu wybaczę.
- Nawet dobrze, biorąc pod uwagę gdzie i z jakiego powodu jestem.- wydukałam, zdobywając się na krzywy uśmiech.
Przyglądaliśmy się sobie w skupieniu. Nagle podniósł wolną rękę i pogłaskał mnie po policzku. Odwróciłam natychmiast głowę. Może to jednak źle, że tu przyszedł.
- Przepraszam.- wyszeptał.
- Sam? Mógłbyś zadzwonić do Jackoba?- powiedziałam, ignorując jego przeprosiny.- Muszę z nim porozmawiać. Zapytaj czy nie mógłby przyjechać.
- Ale na tym oddziale nie można używać telefonów komórkowych.- zmierzyłam go wściekłym spojrzeniem.
- To wyjdź. To dla mnie bardzo ważne.
- Dobrze, zaraz wrócę.- powiedział zrezygnowanym głosem i opuścił salę.
***
Wyjąłem telefon z kieszeni i nacisnąłem zieloną słuchawkę, przykładając jednocześnie aparat do ucha. Dzwonił Jackob, na sam widok jego imienia na telefonie dostałem dreszczy. Kazałem mu zadzwonić jak tylko czegoś się dowie, jak operacja dobiegnie końca, a Danielle będzie już przytomna. Czekałem całą dobę, w czasie której nie było żadnego odzewu, co więcej dzwoniłem, ale nie odbierał. Dlatego drżącym głosem powiedziałem:
- Tak? Co z Danielle?
- Czuje się dobrze, już po operacji.
- Widziałeś się z nią?
- Tak, jak tylko się obudziła, prosiła żebym przyszedł. Kazała Was przeprosić za to, że nie da rady przygotować przyjęcia. Powiedziała, że bardzo jej na tym zależało, i że przykro jej, że przed samym przyjęciem tak się stało.
- Żadnych przeprosin, nic się nie stało. A co do urodzin, mamy zamiar je przełożyć, już poinformowaliśmy gości. I chcielibyśmy, to byłby zaszczyt… miło by było, gdyby to właśnie Danielle je przygotowała.- wyrzuciłem z siebie.
- Jared, ale zdajesz sobie sprawę z tego, że ona nie będzie w stanie tego zrobić przez długi czas? Musi dojść do siebie.
- Tak, wiem. Tomo się nie obrazi.- westchnąłem.- Jackob, można ją odwiedzać?
- Jeszcze nie, jutro przeniosą ją na oddział chirurgiczny, wtedy będziesz mógł przyjść.
- To powiedz mi tylko jeszcze w jakich godzinach są odwiedziny?- zapytałem.
- Między 11-19 o ile się nie mylę.- zawahał się.- Wiesz co? Zapytam jakąś pielęgniarkę i napiszę Ci smsa, ok? Muszę kończyć, bo obiecałem jej, że wrócę za moment.
- Dobra, pozdrów ją od nas i życz szybkiego powrotu do zdrowia. Niech się tam trzyma!- zakończyłem rozmowę.
Wyszedłem z pokoju i skierowałem swoje kroki do salonu, gdzie przed telewizorem zasiedli Tomo i Shannon. Wyrwałem bratu pilota z ręki i wyłączyłem grające pudło. Shann zmierzył mnie zabójczym spojrzeniem, i wepchnął kanapkę do ust.
- Danielle się już obudziła.- oznajmiłem. Shannon mało co nie zakrztusił się kanapką, za to Tomo, który nie wiedział o co chodzi, ściągnął brwi.
- Danielle?- zapytał.
- To ta kobieta, która miała Ci zorganizować urodziny.
- Ach, ta… Co wszystko zepsuła.- mruknął.
- Nic nie zepsuła!- wtrącił się Shannon.- To ten cały Victor.- dodał.
- A Victor to kto?
- Mniejsza z tym.- machnąłem ręką.- Obudziła się, podobno ma się całkiem dobrze. Jutro możemy ją odwiedzić.
- Wy możecie.- Tomo wskazał na nas. – Ja laski nie znam.
- Nie mówiłem do Ciebie.- rzuciłem w niego pilotem, którego bez trudu złapał.- Od 11 są odwiedziny. Rano pojedziemy jej coś kupić, nie? Jakieś owoce, kwiaty…- zamyśliłem się.- Cholera, nawet nie wiem co ona może jeść.
- Nie panikuj.- przerwał mi Shannon podnosząc się z sofy.- Dowiemy się. Wystarczy zadzwonić. Poza tym…- spojrzał na zegarek.- Za 2 godziny mamy wywiad. Wypadałoby się przygotować.- posłał mi lekki uśmiech i poszedł na górę.
- Ma rację.- Tomo poklepał oparcie fotela, na którym się rozłożył.- Panikujesz. Lepiej idź weź prysznic. Zachowujesz się od wczoraj dość dziwnie, nie poznaję Cię. Zupełnie jakbyś się zakochał.- dodał, po czym wstał i zniknął tam gdzie Shannon.
- Nie zakochałem się, idioto!- krzyknąłem za nim i porywając jedną kanapkę z talerzyka, ruszyłem za nimi na górę.
- Nie twierdzę, że się zakochałeś, ale po prostu się tak zachowujesz.- Tomo wychylił głowę z łazienki.- A to różnica. Szczerze wątpię, żebyś się zakochał.
- I masz rację.- spojrzałem na niego spode łba, odgryzając kęs kanapki.
Zjadłem szybko ten niewielki posiłek i zajrzałem do szafki w celu wybrania jakichś w miarę odpowiednich do wywiadu ciuchów. Zdecydowałem się na zwykły, ciemny t-shirt i jeansy. Kiedy przyjaciel opuścił łazienkę, udałem się do niej z zestawem ubrań. Wziąłem szybki prysznic i narzuciłem na siebie odzież, po czym zabrałem się za układanie włosów.
- Tak swoją drogą, to co robisz, jak na Ciebie jest dość dziwne.- powiedział Tomo, gdy wyszedłem.
- Co i czemu jest dziwne?- zajrzałem do szuflady, by znaleźć portfel z dokumentami.- Mam!- chwyciłem przedmiot i szybko schowałem do kieszeni. Tomo jedynie uniósł do góry brwi.
- Twoje zachowanie, debilu. A o czym rozmawialiśmy?- skrzyżował ręce na klatce.
- Więc co według Ciebie jest w tym takiego dziwnego?- zapytałem, choć wiedziałem o co mu chodzi, i co więcej- niechętnie, ale podzielałem jego zdanie.
- To, że nagle zrobiła się z Ciebie Matka Teresa.
- Bardzo śmieszne.- prychnąłem.- Widziałeś gdzieś moje okulary?- zapytałem, nie mogąc ich zlokalizować.
- Tak, na dole, w przedpokoju na szafce.- powiedział.- Ładna jest?- zapytał, idąc za mną.
- Kto?- spojrzałem na niego ściągając brwi.
- Danielle.
- Tak, jest ładna. Ale co to ma do rzeczy?- założyłem moje okulary, które rzeczywiście znalazłem w przedpokoju.
- Dużo. A wiesz czemu?- pokręciłem głową. Spojrzałem na niego uważnie, zastanawiając się, co też teraz mądrego wypali.- Bo masz słabość do pięknych kobiet.- poklepał mnie po ramieniu, a ja tylko spojrzałem na niego rękę.- Uważaj, nie strać dla niej głowy.
- O to się nie bój.- warknąłem.- Poza tym nawet jej nie znasz, więc te mądrości życiowe zostaw dla siebie.
- Ale znam Ciebie.- westchnął, po czym rzucając mi ostrzegawcze spojrzenie, wyszedł z domu i ruszył do samochodu.
- Pieprzony filozof.- mruknąłem pod nosem i wyszedłem z domu, krzycząc do Shannona, żeby się pośpieszył.
***
Zatkałam uszy, nie mogąc dłużej znieść bezsensownej rozmowy prowadzonej przed moje dwie współlokatorki. Dziś rano czułam się już zdecydowanie lepiej, zważywszy na to, że dostałam środki przeciwbólowe. Wczoraj wieczorem nie obyło się bez zastrzyku ze środkami nasennymi, gdyż męczona ponurymi myślami, nie byłam w stanie zasnąć.
- Aghrrrr, możecie się w końcu zamknąć.- warknęłam w stronę sąsiadki, która zachwycała się jakimiś nowymi potrawami, których nauczyła się gotować. Spojrzała na mnie z lekkim zdziwieniem, ale machnęła ręką i kontynuowała dalej. Wściekła podniosłam się, wbrew zakazom lekarzy i usiadłam na brzegu łóżka.
- Nie powinnaś wstawać.- powiedziała jedna z nich, gdy wsunęłam stopy w kapcie.
- Zajmij się swoimi sprawami.- fuknęłam i powoli się podniosłam. Było mi trochę słabo, ale musiałam wyjść z tego pokoju, bo czułam się jak w wariatkowie. Wyciągnęłam rurkę z wenflonu, kroplówka i tak już dawno się skończyła, po czym ruszyłam w stronę drzwi. Gdy tylko znalazłam się na korytarzu, zdałam sobie sprawę z duchoty panującej u nas w sali. Na końcu korytarza dostrzegłam kilka krzeseł tuż pod oknem, i postanowiłam się tam udać. Minęłam pokój pielęgniarek, ale żadna z nich nie kazała mi wrócić do łóżka. Zadowolona usiadłam na jednym z krzeseł i zgarnęłam jakieś czasopismo z parapetu. Dobre i to. Przekartkowałam je, szukając jakichś ciekawych artykułów, gdy trafiłam na jakiś wywiad z 30 Seconds To Mars. Przeczytałam go na wyrywki i odłożyłam gazetę. Zaczęłam przeglądać okładki innych, leżących na dużej kupce gazet, ale nie znalazłam nic ciekawego.
- Danielle?- usłyszałam i odwróciłam głowę. W drzwiach do oddziału stał Robert. W ręce miał bukiet róż, a w drugiej trzymał siatkę, wyładowaną owocami.
- Co Ty tu robisz?- zapytałam, starając się nie zdenerwować.
- Wpadłem Cię odwiedzić. Jak się czujesz?- usiadł na krześle obok mnie, a ja spojrzałam na ulicę tonącą w promieniach słońca.
- Nawet dobrze. Dostałam środki przeciwbólowe, więc jeden problem z głowy.
- To dobrze.- zasępił się.- Ach, to dla Ciebie.- wysunął rękę z kwiatami w moją stronę. Wzięłam je od niego i powąchałam. Pachniały cudnie.- A tu jakieś frykasy i owoce. W sumie nie wiem co możesz jeść, ale na pewno się przyda.- pokazał na siatkę.
- Dziękuję.- uśmiechnęłam się lekko.
- Danielle, wiem, że to może zły moment…- zawiesił się, wciągając powietrze do płuc.
- Mów.
- Mogłabyś mi w końcu wybaczyć?- wyrzucił z siebie szybko, a ja spojrzałam za okno. Wiedziałam, że chodzi mu o coś w tym stylu, co więcej na to pytanie stawiałam najbardziej.
- Nie wiem, Robert.- mruknęłam.- Nie wiem.- powtórzyłam ciszej.
- Chyba już czas…
- Nie mów mi na co już czas.- spojrzałam na niego.- Zraniłeś mnie tym, poczułam się jakbyś wbił mi nóż w plecy. Nie mogłeś zrobić nic gorszego. Miałam Cię za brata.
- Danielle, ale…
- Nie, Robert. Uszanuj moją decyzję. Doceniam to, że przyszedłeś, że się martwisz. Ale nie zmienię od tak, tego co czuje.- przerwałam mu.
- W takim razie, może ja już pójdę.- podniósł się z krzesła.- Zaniosę tylko te owoce do Twojego pokoju, nie możesz dźwigać.- rozejrzał się, po czym otworzył usta.
- 14. Pokój 14.- powiedziałam, uprzedzając jego pytanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz