piątek, 19 kwietnia 2013

Chapter 5


Nieudolnie próbowałam trafić kluczem w zamek, w drugiej ręce trzymając parasolkę, która chroniła mnie przed ulewą. Pochyliłam się bardziej i w końcu, ku mojemu zadowoleniu, udało mi się. Przekręciłam więc klucz i wyciągnęłam, po czym szarpiąc za klamkę by upewnić się, że na pewno drzwi się zamknęły, ruszyłam za Jackobem w stronę biura. Muszę w końcu iść naprawić pilota do samochodu, bo to męczenie się z kluczykiem daje mi się już we znaki. Rozejrzałam się na pasach w obie strony i nie widząc żadnych pędzących samochodów, przeszliśmy z Jackobiem na drugą stronę.
- Nie będzie Ci przeszkadzało, jak dotrę za moment?- zapytałam szefa, grzebiąc w torebce w poszukiwaniu paczki papierosów.
- A co? Musisz zapalić?- zapytał, zatrzymując się z ręką na klamce. Wyciągnęłam papierosy, a on odstąpił drogę jakiejś wychodzącej kobiecie i kokieteryjnie puścił jej oczko.- Ale laska..- mruknął, gdy kobieta oddaliła się już na bezpieczną odległość. Z lekkim obrzydzeniem obserwowałam jak pożera ją pożądliwym spojrzeniem. Pokręciłam głową i odpaliłam papierosa.- A Ty mogłabyś już rzucić to gówno..- skrzywił się, machając ręką przed twarzą by odgonić drażniący dym.
- Wiem.- przyznałam. Zmierzyłam go od góry do dołu i wygięłam usta w szerokim uśmiechu. Spojrzał na mnie dość dziwnie, ale bez dalszych pytań wszedł do budynku. Rozejrzałam się wkoło szukając jakiegoś ciekawego obiektu i starałam się nie myśleć. Tak w sumie to nie chciałam myśleć o niczym, wszystko tak cholernie kojarzyło mi się z jednym- z Samem. I chociaż wciąż uparcie wmawiałam sobie, że on nie istnieje, to jednak nie byłam w stanie oszukać rzeczywistości. Ponadto mieszkamy w jednym mieście i jestem pewna, że jeszcze nie raz na siebie wpadniemy. Uwielbiamy przecież te same kawiarnie, restauracje i chodzimy do tych samych klubów. Najlepiej byłoby zrezygnować z tych miejsc, ale wiedziałam, że o ile na początku mi się to uda, to później nie będzie to już miało najmniejszego sensu. Czemu miałabym zmieniać wszystkie swoje nawyki z powodu jednego faceta, i to w dodatku parszywego skurczybyka?
Po raz ostatni wciągnęłam dym do płuc, po czym zgasiłam papierosa na obrzeżu śmietnika. Szarpnęłam ciężkie drzwi i ruszyłam do biura, zdejmując po drodze kurtkę. W biurze rozłożyłam swoje rzeczy, po czym zawołałam swoją sekretarkę. Gdy jej ruda czupryna pojawiła się w drzwiach, obdarzyłam ją szerokim uśmiechem.
- Spotkanie jest w sali konferencyjnej?
- Tak, w trójce.- przytaknęła.
- Może idź tam i zapytaj gości, czy nie życzą sobie czegoś do picia.- powiedziałam, zaglądając do kalendarza.
- Już pytałam.
- O.- odparłam zdziwiona, podnosząc głowę.- W takim razie to już wszystko.- dodałam.
- W porządku. Ach, przygotowuję kawę i herbatę. Może pani by sobie czegoś życzyła?
- Ile razy miałam Ci mówić. Mów mi Danielle.- wycelowałam w nią palcem.- Dla mnie kawa, dziękuję.
Bez słowa wycofała się, czego nawet nie spostrzegałam, zajęta studiowaniem swojego harmonogramu na najbliższy tydzień. Był dość napięty, ale sama się o to prosiłam. Oprócz przyjęcia urodzinowego dla Tomo Milicevica, miałam do zorganizowania jeszcze kilka całkiem niedużych, zamkniętych imprez, oraz jedną otwartą. Potarłam kark, szukając w moich planach jakiejkolwiek wolnej chwili, lecz ze zgrozą dostrzegłam, że żadnej takiej nie posiadam, nie licząc oczywiście godzin nocnych.
- Danielle, mogłabyś już przyjść?- do pokoju wpadł Jackob, opierając się barkiem o framugę i lustrując mnie złym spojrzeniem.- Czekamy tylko na Ciebie, a Ty tu sobie odpoczywasz.
- Tak, już idę.- pozwoliłam sobie jeszcze raz zerknąć na kalendarz, po czym posłusznie skierowałam się za szefem do sali konferencyjnej. Gdy tylko weszłam, poczułam podchodzące do gardła serce. Tuż obok Jareda stał mój dawny przyjaciel, aktualnie wróg- Robert. Przełknęłam ślinę, czując drapanie w gardle. Zerknął na mnie i równie zszokowany jak ja, odstawił filiżankę z kawą na blat. Z wymuszonym uśmiechem przeprosił rozmówcę i skierował swoje kroki w moją stronę. Jared spojrzał w moim kierunku i uśmiechnął się ciepło. Ja natomiast skupiona na zbliżającym się mężczyźnie nie byłam w stanie mu odpowiedzieć. Spojrzałam na stojącego przede mną, tak dobrze znanego mi niegdyś chłopca i zmrużyłam oczy.
- Co Ty tu robisz?- zapytałam bez ogródek.
- Pracuję, a Ty?- rozłożył ręce, przyglądając mi się z rozbawieniem. Cala ta sytuacja zaczęła mnie denerwować.
- Jak to pracujesz?
- Normalnie. Jestem prawnikiem. I reprezentuję zespół…
- A po co tu prawnik?- wpadłam mu w słowo, krzyżując ręce na piersiach.
- Danielle, przez nagłośnienie imprezy doszło do złamania ustalonych w umowie praw, a do których ona zobowiązywała, pod groźbą zerwania umowy, a nawet wypłaty mojemu klientowi odszkodowania.- powiedział spokojnie, patrząc na mnie jak na nierozumną idiotkę, a ja poczułam jak krew w moich żyłach zaczyna wrzeć. Rzuciłam krótkie spojrzenie Jaredowi, ale on był pochłonięty rozmową z Victorem.
- Ale to nie my zawiniliśmy.- powiedziałam najspokojniej jak umiałam.
- Dlatego się tu zebraliśmy- by dojść do tego czyja to wina.-miałam ochotę zdrapać mu ten sztuczny uśmiech z twarzy. Zamiast tego wyminęłam go, uderzając mocno w jego ramię i podeszłam do Jackoba.
- Wiedziałeś, że będzie tu ich prawnik?- szepnęłam mu do ucha. Odwrócił się do mnie i przytaknął ruchem głowy. Przyłożyłam dłoń do czoła i zamknęłam oczy, czując narastającą wściekłość. Wdech, wydech, myślałam, starając się nie zrobić niczego głupiego i nieodpowiedzialnego. Czemu ja ostatnio tak często tracę panowanie nad sobą? Zmieniłam się, nie potrafię uspokoić emocji, nie potrafię zamknąć się uczuciowo na jakąś sprawę i podejść do niej na sucho. Ile mi się już zdarzyło wybuchów emocji? Zachowuję się jak zachwiana emocjonalnie histeryczka. Albo jak kobieta w ciąży.
W ciąży. W ciąży? Nie, nie, nie!
Poczułam jak moje policzki oblewają się szkarłatem, a ziemia pod nogami niebezpiecznie się osuwa. Puls niebezpiecznie przyśpieszył wykańczając serce do granic możliwości. Zachwiałam się niebezpiecznie do tyłu. Najwyraźniej nie uszło to bez uwagi, bo już po chwili poczułam czyjeś ręce na swoich ramionach, które zdecydowanie pchnęły mnie ku dołowi. Bezpieczna, siedząc na krześle, poczułam się lepiej. Upiłam łyk zimnej wody z podanej mi natychmiast szklanki i poczułam jak powoli przepływa przez gardło.
To nie może być prawda. Ja w ciąży? Nie. To pewnie przez Sama się tak zachowuję. Na pewno. Ale te nudności, zawroty głowy… Nie, to musi być z nerwów, za dużo mam na głowie. To na pewno z przepracowania. Nie mogę być w ciąży, nie mogę nosić w sobie dziecka Sama. To nie możliwe.
- Wszystko w porządku?- otworzyłam oczy i spojrzałam, ku mojemu zdziwieniu, na Roberta.
- T-tak.- wyjąkałam i przysunęłam szklankę do ust by upić kolejny łyk wody i ukryć zmieszanie. Kątem oka dostrzegłam, że wszyscy patrzą na mnie, co więcej, zorientowałam się, że w sali zapadła cisza.
- Na pewno? Nie musisz tu być.- Jackob położył mi rękę na ramieniu.- Poza tym zawsze można przełożyć spotkanie, prawda?- spojrzał na Roberta, który przytaknął ruchem głowy.
- Dam radę.- powiedziałam nieco pewniej.
- Jak chcesz.- szef wzruszył ramionami i poklepał mnie lekko po plecach. Odszedł, a ja zostałam sama z Robertem. Rozejrzałam się po sali, co wywołało tylko falę odwracających się w inną stronę głów. Gdy już miałam pewność, że nikt na mnie nie patrzy, spojrzałam z powrotem na mężczyznę.
- Już mi lepiej.- zapewniłam go, podkreślając wypowiedziane zdanie lekkim uśmiechem, ale nie przestał się na mnie patrzeć zmartwionym wzrokiem.
- Taak.- mruknął, spoglądając w lewo. Uśmiechnął się do kogoś, więc spojrzałam w tę stronę. Pokój przemierzał Jared, najwyraźniej kierując się do nas.
- Wszystko w porządku?- objął mnie ramieniem, chcąc zapewne dodać mi otuchy.
- Tak, już dobrze.- pokiwałam głową. Zapatrzyłam sie w spływające po ścianie szklanki krople. Chciałam jak najszybciej stąd wyjść, ale wiedziałam, że ja tu jestem najbardziej potrzebna, a odkładać tego w nieskończoność nie można. Ręka Jareda zniknęła, pozostało po niej tylko powoli ustępujące ciepło. Jay z Robertem wrócili do rozmowy, a ja postanowiłam posiedzieć w ciszy i poczekać aż spotkanie się rozpocznie. Nawet nie zauważyłam kiedy wszyscy zajęli miejsca przy stole. Jackob postanowił wszystkich powitać i poprosić o zajęcie miejsc, byśmy mogli jak najszybciej uporać się z problemem. Zauważyłam jak Robert potakuje głową na każde wypowiedziane przez Jackoba słowo:
- Mam przy sobie kopię umowy.- zaczął Jackob, wyciągając rękę w stronę sekretarki, która szybciutko mu ją podała.- Wynika z niej, że jakiekolwiek przecieki grożą zerwaniem umowy, a nawet karą pieniężną.- tu spojrzał na Roberta.- Jest z nami prawnik reprezentujący interesy zespołu, oraz nasz prawnik.- wskazał na Olivię, niewysoką, skromną blondynkę, która delikatnie uniosła się z krzesła i pochyliła głowę.- To głównie oni mają się dogadać w tej sprawie, ale jak wiecie potrzebują winnego. Danielle? – podniosłam głowę i poczułam lekkie zawroty. Szybko jednak się ich pozbyłam i wstałam, opierając się o stół. Wszyscy spojrzeli w moją stronę, co wywołało lekkie rumieńce.- Zaczniemy od Ciebie. Powiedz, komu mówiłaś o tym przyjęciu?
- Tylko Victorowi.- wskazałam go ruchem głowy.- Miał za zadanie wydrukować zaproszenia, w których treści zawarta była informacja o tym, czyje to są urodziny.
- I nikomu więcej?- zapytał Robert, skrupulatnie notując.
- Nikomu.- rozpięłam jeden z guzików koszuli. Było mi gorąco. Co sie ze mną dzieje?
- Gdzie zapisałaś sobie tą informację?- dopytywał.
- W kalendarzu.
- W domu?
- Nie, tu. W pracy.- czułam się jak na jakimś przesłuchani. Ciśnienie znów mi skoczyło, i mimo iż wiedziałam, że nie ma w tym mojej winy, czułam niepokój.
- Dobrze. Panie Victorze?- zwrócił się do mężczyzny, a ja usiadłam na miejsce, wzdychając. Jared spojrzał na mnie pokrzepiająco, na co odpowiedziałam mu lekkim uśmiechem. Pochylił się w moją stronę i wyszeptał:
- Czemu się tak denerwujesz?- po moim karku rozszedł się jego ciepły oddech. Zamiast odpowiedzieć, pokręciłam tylko głową, skupiając się na pytaniach Roberta i odpowiedziach Victora.
- Komu pan mówił o tym przyjęciu?
- Nikomu.- mruknął, ze spuszczoną głową.
- Słucham?- Robert pochylił się do przodu.- Mógłby pan podnieść głowę i powiedzieć głośniej, bo nie zrozumiałem.
- Nikomu.- powiedział nieco ostrzej pytany, po czym odchrząknął. Obserwowałam Roberta i już wiedziałam- to on będzie jego celem. Jego uzna winnego.
- To jakim cudem informacja się rozniosła, skoro jedynymi osobami, które o nim wiedziały byli panowie Leto, pani Black, oraz pan?
- Nie wiem.- pokręcił głową.
- Jak to pan nie wie?
- Najzwyczajniej w świecie.- rozłożył ręce w geście poddania.- Po prostu nie wiem.
- Przepraszam, że się wtrącę.- przerwała im Olivia.- Mogę coś podsunąć? Coś, co powiedziała mi Danielle?- wszyscy spojrzeli na mnie, a Olivia nie czekając na odpowiedź, kontynuowała.- Panie Viktorze, czy ma pan może jedno z zaproszeń przy sobie?
- Jak, skoro zostały wysłane?- żachnął się.
- W takim razie wzór, nie wiem, projekt w komputerze?
- Mam. Ale nie zdobędę tego na teraz.
- Rozumiem, a pamięta pan może co zawierało zaproszenie?
- No…- zamyślił się.- Adres, informację czyje to przyjęcie, gdzie, kiedy, o której i numer telefonu by potwierdzić przyjście.
- I nic więcej?- dopytywała. Zastanowił się, i po chwili kręcąc głową powiedział:
- Nie, nic więcej.
- I tu masz rację, bo zdobyłam kopie zaproszenia, od jednego z zaproszonych gości. Mam też szkic zrobiony przez Danielle.- podniosła kartki do góry, jakby wszyscy mogli je odczytać, po czym puściła je w obieg.- Tak jak sugerowała Danielle…zapomniał pan dopisać, że to NIESPODZINKA, przez co, któryś z zaproszonych gości po prostu to rozgłosił.- zwróciła sie do Roberta.- Moja klientka nie ponosi winy, tak samo zresztą jak firma, więc kara zerwania umowy i płacenia odszkodowania pańskiemu klientowi jest nieważna, ponieważ to nie jest nasz pracownik.- zadowolona zagryzła końcówkę długopisu. Twarz Roberta wykrzywił grymas.
- Jak to, on nie jest waszym pracownikiem?
- Nie jest, to pracownik drukarni, której zlecamy jedynie druk.- odparłam za Olivię.
- Cholera.- mrukną, co chyba usłyszałam tylko ja i Jared.- W takim razie powinnaś była go lepiej pilnować.- zwrócił się do mnie.
- Nie szukaj na siłę winnego.- odparłam, mierząc go wzrokiem.
- Nie szukam winnego na siłę, po prostu powinnaś dopinać wszystkiego na ostatni guzik. To też Twoja wina.
Otworzyłam usta by coś powiedzieć, ale szybko je zamknęłam. A więc to tak? To moja wina? To, że Victor jest imbecylem najwyraźniej nie liczy się dla nikogo. Zostałam kozłem ofiarnym, bo Robert chce wyciągnąć od nas kasę- w innym wypadku nic nie zarobi. Zmrużyłam oczy i zagryzłam wargę. Kolejna rzecz, która ściska moje serce stalową obręczą. Czuję się coraz gorzej, na coraz mniejszej ilości rzeczy mi zależy. Do tej pory liczyła się głównie praca, bo tu mi przynajmniej wychodzi. Do tego momentu. Czułam, że wszyscy na mnie patrzą, i choć minęło dopiero kilkanaście sekund od wypowiedzianego przez Roberta zdania, poczułam, że zaraz wybuchnę płaczem. Czemu nie mogę się w końcu opanować?
Złapałam torebkę, i wstałam.
- W porządku. Skoro tak bardzo chcesz zrobić ze mnie kozła ofiarnego, to proszę Cię bardzo.- jego zawzięta mina przeszła w zdziwienie.- Nie mam ochoty walczyć i sie kłócić. Jackob, najlepiej zgódź sie na zerwanie umowy.- zwróciłam się do równie zdziwionego szefa.- Jutro złożę wypowiedzenie, nie mam już do tego wszystkiego siły. Żegnam państwa.
Zostawiłam ich oniemiałych w sali. Podeszłam do drzwi, czując się wyzuta z jakichkolwiek dobrych uczuć. Gdy złapałam klamkę, drzwi nagle się otworzyły i cudem uniknęłam zderzenia. Do sali wszedł zdyszany Shannon, i widząc moją przestraszoną minę, przystanął.
- Przepraszam za spóźnienie.- odparł, trzymając się za brzuch.- Nikt w tym cholernym biurze nie potrafił mi powiedzieć gdzie jest spotkanie.- poskarżył się.
- Danielle.- powiedział Jackob, ignorując Shannona.
- Nie, Jackob.- powiedziałam zrezygnowana, po czym wyminęłam zdezorientowanego Shannona i skierowałam kroki do swojego biura, gdzie zamknęłam się na klucz. Opadłam na krzesło i dałam upust emocjom. Po raz kolejny w tym tygodniu płakałam. Nigdy nie zdarzyła mi sie taka sytuacja, zawsze panowałam nad emocjami, wiele spraw olewałam, wiedząc, że w końcu sie ułoży. A od kilku dni wciąż wybucham, płaczę, targają mną sprzeczne emocje. I za to może odpowiadać zarówno sytuacja z Samem, jak i ciąża. Ukryłam twarz w dłoniach, cicho szlochając. Jeśli jestem w ciąży…
Ktoś zapukał do drzwi ale nie zareagowałam. Oparłam się na krześle i spojrzałam na swój kalendarz. Jeśli złożę wypowiedzenie jutro, nie ominie mnie organizacja tych przyjęć. Westchnęłam odwracając wzrok. Zdziwiłam się słysząc powtórne pukanie, gdyż byłam pewna, że owy osobnik już się poddał i poszedł.
- Odejdź.- powiedziałam na tyle głośno, żeby ta osoba to słyszała.
- Danielle, porozmawiajmy.- po głosie rozpoznałam, że to Robert.
- Nie mam o czym z Tobą rozmawiać.- syknęłam wściekle.
- Mówiłem?- powiedział ciszej, najwyraźniej do kogoś, był tam z nim. Z zaciekawieniem nasłuchiwałam dalej.
- Próbuj dalej. To Twoja wina.- usłyszałam, chyba głos Jareda.
- Jared, dajcie sobie spokój.- powiedziałam, na co zamilkli.
Podniosłam się z krzesła i spojrzałam za okno. Deszcz nadal lał tak jak wcześniej. Ta pogoda jeszcze bardziej mnie dobijała, więc spuściłam rolety i usiadłam przy biurku. Włączyłam laptopa, wyciągając z torby paczkę papierosów. Dobrze, że w pokoju nie było czujników dymu, mogłam wbrew zakazom zapalić. Odpaliłam papierosa i wpisałam hasło na komputerze. Po pełnym zalogowaniu, które trochę trwało, włączyłam przeglądarkę i postanowiłam poświęcić czas na szukanie mieszkań. Z wyrwanej z kalendarza kartki zrobiłam prowizoryczną popielniczkę, do której strzepywałam popiół. Jak zwykle, tytoń nieco ostudził moje emocje.
Spojrzałam na drzwi, gdy usłyszałam kroki. Następna osoba przyszła mącić mój spokój. Przymknęłam oczy, czekając na pukanie, ale ku mojemu zdumieniu usłyszałam jak ktoś próbuje włożyć klucz do zamka. Ten, który był z mojej strony, wypadł z zamka upadając na podłogę z głośnym brzdękiem. Drzwi się otworzyły i moim oczom ukazała się zgarbiona sylwetka Roberta. Widząc mnie z papierosem, szybko zamknął drzwi i otworzył okno. Ignorując go, przystąpiłam do dalszego przeglądania ofert.
- Szukasz mieszkania?- zapytał, a ja obrzuciłam go wściekłym spojrzeniem.- Danielle, musimy pogadać.- rzekł niemal błagalne.
- Czemu się nie odpieprzysz?
- A Ty czemu w końcu nie odpuścisz i mi nie wybaczysz?
- Bo nie.- przeniosłam wzrok na monitor.
- Ale mi powód.- westchnął.- Nie zachowuj się jak dziecko, proszę Cię.
- Robert!- wydarłam się, tracąc nad sobą kontrolę.- Wybaczenie Ci, to ostatnia rzecz na jaką mam ochotę i nie myśl nawet, że kiedykolwiek to się zmieni! Trzeba było myśleć, zanim doszło do tamtej sytuacji. Zachowałeś się jak skurwiel. I wtedy. I dziś. A teraz z łaski swojej wyjdź!- wskazałam palcem drzwi, ale on tylko pokręcił głową.- Mam Cię stąd wywalić siłą? Dobrze.- wstałam. I to był błąd, zbyt gwałtowny ruch wywołał u mnie ostre zawroty głowy. Pokój mignął mi przed oczami i poczułam jak lecę w dół. Usłyszałam jeszcze tylko swoje imię wykrzykiwane przez mężczyznę, po czym zapadła ciemność.
***
Chciałem odpowiedzieć Jackobowi na pytanie, gdy drzwi od gabinetu Danielle otworzyły się, a w nich stanął blady jak ściana Robert. Oboje spojrzeliśmy na niego, oczekując, że coś powie, ale on pchnął drzwi na oścież i wrócił do środka. Spojrzeliśmy na siebie z Jackobem zmieszani i już mieliśmy ruszyć za Robertem, gdy wyszedł z gabinetu z Danielle na rękach. Zwisała bezładnie, co jeszcze bardziej mnie przestraszyło.
- Co jest?- zapytał Jackob, gdy mężczyzna nas minął. Ruszyliśmy za nim.
- Chyba zemdlała.- odparł, kładąc ją na dywanie tak, że jej nogi znajdowały się na krześle. Wyciągnął telefon i zadzwonił na pogotowie. Ja w tym czasie kucnąłem koło jej głowy i dotknąłem czoła, które było zimne i mokre od potu. Na twarzy nie było już widać żadnych emocji, jedynie błogość i spokój.
- Za ile będą?- zapytałem, gdy Robert schował telefon do kieszeni. Odetchnął i potarł się po czole.
- Niedługo. Co się z nią dzieje?- rzucił pytanie w przestrzeń.
- Chyba jest przemęczona i…- zaczął Jackob, ale urwał kręcąc głową.
- I?- zapytałem.
- Zabije mnie jak wam powiem.-mruknął.
- Nie dowie się.- zapewniłem, a Robert przytaknął.
- Jej narzeczony…już teraz w sumie były narzeczony, zdradził ją. Rozstali się, od ponad tygodnia ma ze sobą problemy, tak przynajmniej zauważyłem. Do tego mieszka w hotelu, mało sypia, dużo pracuje. To wystarczy.- powiedział, a my zamilkliśmy, przetrawiając jego słowa. Zrobiło mi się jej żal, zwłaszcza po tym, co z nią dziś zrobił Robert. Spojrzałem na niego wściekle.
- Dodałeś oliwy do ognia.- mruknąłem.
- Co?
- Dolałeś oliwy do ognia.- powtórzyłem, a on spochmurniał.
- Wiem, nie musisz mi tego wypominać.- odwrócił się do mnie tyłem.- Sam zdaję sobie z tego doskonale sprawę.- dodał.
Chciałem dodać coś jeszcze, ale usłyszeliśmy coraz głośniejsze syreny. Pogotowie. Robert podszedł do drzwi i obserwował skąd nadjeżdża. Znów spojrzałem na kobietę, i nie mogłem się pozbyć wrażenia, że w sumie jest jej tak dobrze, i że było jej to potrzebne. Miała taki spokojny wyraz twarzy, rozanielony, błogi. Brakowało tylko uśmiechu. Dwóch sanitariuszy weszło z noszami do środka. Przerzucili na nie kobietę, po czym prosząc Jackoba by z nimi pojechał, wyszli. Na korytarzu pojawił się Shannon, najwyraźniej zwabiony sygnałem ambulansu. Przyjrzał nam się, po czym spostrzegł wychodzących z budynku sanitariuszy z Danielle na noszach i na jego twarz wpłynęło zdziwienie.
- Co sie stało?- zapytał.
- Chyba zemdlała.- odparłem, po czym narzuciłem na siebie kurtkę.- Jadę za nimi, jedziecie?- ruszyłem w stronę wyjścia. Szybko wsiadłem do samochodu i odpaliłem silnik. Poczekałem tylko aż Shannon i Robert zamknął drzwi po czym ruszyłem za ambulansem.
Ciężko było przedrzeć się przez miasto o tej porze dnia, kiedy korki były największe, ale jakoś przelatywałem za ambulansem, starając się jak najbardziej, żeby przypadkiem nie spowodować wypadku. Zastanawiałem się tylko, czemu pędzą na sygnale, i nawet korciło mnie, by poprosić Shannona lub Roberta, żeby zadzwonili do Jackoba, ale zmieniłem zdanie. Cała droga wymagała ode mnie koncentracji na najwyższym poziomie, więc nie zwracałem uwagi na pytania brata. Gdy w końcu zjechaliśmy z drogi na parking szpitalny, odetchnąłem z ulgą. Gdy wysiadaliśmy, sanitariusze z Danielle już zniknęli za drzwiami. Jedyne co zdążyłem dostrzec, to-to, że nadal była nieprzytomna, a od jednej z rąk odchodziła rurka od kroplówki. Spojrzeliśmy na siebie z bratem i ruszyliśmy za nimi. Zaraz przy drzwiach zatrzymała nas pielęgniarka.
- W czym pomóc?
- Przywieziono tu przed chwilą naszą znajomą…
- Tak, ale nie wpuszczę panów.- przerwała mi.
- Ponieważ?- zapytał wściekle Robert, przez co kobieta cofnęła się o krok, jakby się bała, że zaraz sie na nią rzuci.
- A któryś z panów jest z jej rodziny?
- Nie..
- W takim razie nie mogę. Proszę usiąść i zaczekać, jak czegoś się dowiem, to panom powiem.- rzuciła, kierując się w stronę drzwi, za którymi zniknęła Danielle w towarzystwie sanitariuszy i Jackoba. Usiedliśmy zrezygnowani na krzesłach i rozejrzałem się po poczekalni. Siedziało tu wielu ludzi, po niektórych nie było nic widać, ale za to inni krwawili, mieli powyginane w różne strony kończyny, lub prowizoryczne opatrunki. Nie chcąc patrzeć na ich cierpienie, przeniosłem wzrok na swoje dłonie.
Co ja tu robię? Danielle jest dla mnie obca, nie znam jej. A jednak, wskoczyłem w samochód i popędziłem za nią, omal nie dostając zawału. Panie Leto, czyżby odzyskiwał pan serce? Taki olewacz, który ma innych w dupie, nagle nie może przestać myśleć, co się dzieje z tą kruchą, kompletnie obcą osobą? Zaśmiałem się pod nosem, co nie uszło uwadze Roberta, który zmierzył mnie wściekłym spojrzeniem.
- Z czego się śmiejesz?- zapytał.
- Z siebie.- odparłem zgodnie z prawdą i znów spojrzałem na drzwi od sali, w której była Danielle. Przyglądałem im się w skupieniu przez dłuższy czas, po czym ściągnąłem brwi. Robert, czemu ona Cię tak nie znosi? Czemu tak za nią dziś latałeś i robiłeś wszystko, byleby tylko jej się przypodobać? O czym ona krzyczała, gdy byliście razem w pokoju? Chyba coś o…- Robert?- zwróciłem się do mężczyzny, który spojrzał na mnie spode łba.- O czym mówiła Danielle w pokoju jak poszedłeś ją namówić, by nie rzucała pracy?- na moje pytanie jego źrenice wyraźnie się powiększyły.
- O-o niczym.- wyjąkał, zerkając na przechodzącą w pośpiechu pielęgniarkę.
- Powiedz.- odparłem twardo.
- Bo co? Zwolnisz mnie?
- Jeśli będę musiał. Co ukrywasz?
- Nie mam ochoty o tym teraz rozmawiać.- spuścił wzrok.
- I tak teraz będziemy czekali na wiadomość od lekarza, możesz opowiedzieć. Mamy czas.- odparłem.
Westchnął, pocierając kark prawą ręką. Po chwili spojrzał na mnie i niechętnie, ale zaczął mówić. Po dłuższym czasie, gdy skończył, nie wiedziałem co odpowiedzieć. Skurwysyn. Już miałem wstać i mu przyłożyć, gdy z sali wyszła owa pielęgniarka z Jackobem. Obserwowałem ich, czekając. Czas dłużył sie niemiłosiernie, te kilka kroków, które mieli do pokonania ciągnęło się w nieskończoność. Gdy w końcu dotarli, Jackobowi udało się wykrztusić kilka słów:
- Była w ciąży. Pozamacicznej. Doszło do krwotoku wewnętrznego, będą ją operować. Chyba powinienem zadzwonić do jej byłego narzeczonego.
Następnie opadł na krzesełko i tak samo zszokowany jak my, wpatrywał się w podłogę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz