piątek, 19 kwietnia 2013

Chapter 4


- Widzę, że jesteś oddana pracy. To dobrze.- podniósł kieliszek do ust.- Na prawdę, mówię poważnie. Podziwiam ludzi, którzy potrafią czerpać radość z wykonywanej pracy, a dodatkowo też i pieniądze.- puścił mi oczko i upił łyk wina.
- Jestem oddana pracy, masz rację. I bardzo to lubię. Nie bierz mnie tylko za pracoholiczkę, bo nią nie jestem.- ugryzłam kawałek pizzy, wsysając ciągnące się pasma sera.- Umiem odgrodzić życie prywatne od pracy, umiem też zagospodarować sobie na to wszystko czas.- dodałam, zakrywając usta pełne pokarmu.
- Nie mówi się z pełnymi ustami.- powiedział, zaśmiewając się.
- I kto to mówi!- wskazałam palcem na jego wypchane policzki. Zaśmialiśmy się. Przyjemny wieczór, nie powiem. Jared okazał się fantastycznym towarzyszem, co więcej bardzo mi pomógł zapiąć wszystko na ostatni guzik. Teraz pozostało mi już przygotowanie sali, ale tym zajmę się 3 dni przed imprezą. Jay zamówił pizzę i poszedł kupić wino, jednym słowem zapewnił mi to, czego właśnie najbardziej potrzebowałam. Wyluzowałam się, dawno nie czułam sie taka spokojna, radosna.
- Dobra, czepiasz się szczegółów.- sięgnął po kolejny kawałek pizzy.- A tak w ogóle, późno już.- spojrzał na zegarek, zajadając się pizzą.- Nie powinnaś być już w domu?- spojrzał na mnie podstępnie.
- Nie, tatusiu, nie muszę być jeszcze w domu.- zażartowałam, za co zostałam dźgnięta palcem w żebra.
- Ja Ci dam tatusiu.- żachnął się.- Czy ja jestem aż taki stary???- zapytał z pretensją.
- Nie, no co Ty.- przewróciłam oczami.- Coś Ty taki nerwus? Zażartować nie można.- westchnęłam, w duchu pękając ze śmiechu. Chyba pan Leto ma fioła na punkcie swojego wieku. Czyżby mu życie między palcami uciekało?
- Można.- powiedział spokojniej.- Wiesz co? Do tego wina i jedzenia brakuje mi jeszcze wygodnej kanapy, telewizora i dobrego filmu.
- A mi brakuje  mojego łóżka, kołdry i poduszki. Nawet tu słyszę, jak moje łóżko mnie woła.
- A więc jednak powinnaś być juz w domu, córeczko.- zażartował.
- Nie, i skończmy ten temat, tatusiu.- dodałam sarkastycznie, mrużąc przy tym oczy.
- Mam wrażenie, że robisz wszystko byle tylko nie wrócić do domu.- na te słowa ściągnęłam brwi.
- To masz błędne wrażenie.
- A co zrobisz jak wyjdę i pojadę do domu?
- Zostanę i popracuję.
- Aha, więc albo jesteś pracoholiczką i to co mówiłaś wcześniej, jest nieprawdą.- oparł się na kolanach.- Albo…mam jednak rację, i na prawdę nie chcesz wrócić do domu.
- Wiesz co?-westchnęłam, zamykając oczy.- To nie Twoja sprawa.
- Ok, przepraszam.- uniósł ręce skierowane wewnętrzną stroną dłoni w moją stronę do góry.- Już późno, wiesz? Może jednak pójdę i skorzystam z tych kilku godzin snu, które mi pozostały.- podniósł się i rozejrzał po gabinecie jakby czegoś szukał.
Nie odezwałam się, chociaż miałam ochotę poprosić go, żeby został. To dziwne, że z kimś kogo zupełnie nie znam, tak dobrze i miło spędziłam tyle czasu, i co więcej, żal mi tego, że już idzie. W ciszy śledziłam jego poczynania. Podszedł do mojego biurka i wziął sobie długopis oraz jedną z żółtych karteczek, na której szybko coś nabazgrał i przykleił do klawiatury. Wziął swoją skórzaną kurtkę z oparcia krzesła i posyłając mi delikatny uśmiech, wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Wstałam i podeszłam do biurka, wsłuchując sie w oddalające się na korytarzu kroki. Odkleiłam karteczkę od klawiatury i przeczytałam. „Gdybys miała ochotę na pizzę z winem, dzwoń na mój prywatny numer.” i pod spodem ciąg cyfr. Uśmiechnęłam się pod nosem i wyjęłam komórkę, by wklepać i zapisać numer, po czym wyrzuciłam karteczkę do śmietnika. Opadłam na fotel i okręciłam się kilka razy, pozwalając by obraz pokoju rozmył mi się przed oczami, lecz po chwili czując narastające mdłości zatrzymałam się. Gdy wszystko w miarę się uspokoiło, postanowiłam wyjść zapalić. Wyjęłam z torebki paczkę fajek i wyszłam przed budynek, gdzie wpadłam na Jareda. Ściągnął brwi, widząc mnie przed budynkiem, ale nie ruszył się z miejsca. Posłałam mu uśmiech i ruszyłam w stronę ciemnej uliczki między blokami, by tam w spokoju, nienarażona na łokcie przechodniów wypalić papierosa. Odpaliłam szybko tytoń i zaciągnęłam się, aż poczułam pieczenie w gardle i płucach. Z załzawionymi oczami wypuściłam dym i znów spojrzałam w stronę Jareda. Najwyraźniej na kogoś czekał, bo co chwilę spoglądał na zegarek i w stronę ulicy. Gdy spojrzał w moją stronę, szybko odwróciłam głowę w drugą stronę. Usłyszałam jego śmiech i spojrzałam w jego stronę. Szedł powoli do mnie, zaśmiewając się z czegoś w najlepsze. Ja, widząc go, i w sumie czując wpływ wypitych procentów, również zaczęłam sie śmiać, chociaż nawet nie miałam pojęcia z czego on się śmieje. Gdy do mnie dotarł, oparł się jedną ręką o ścianę, odgradzając mnie od ulicy, i dalej się śmiejąc, zgiął się wpół.
- Z czego się śmiejesz?- zapytałam w końcu. Podniósł na mnie spojrzenie i pokręcił głową, próbując się uspokoić.
- Bo mnie rozśmieszyłaś.- odparł w końcu.
- Czym, niby?- spoważniałam, przeszywając go zabójczym spojrzeniem.
- Tym, że jak na Ciebie spojrzałem, to się odwróciłaś. Jak w podstawówce, albo nie…w gimnazjum.- zastanowił się.- Oj, no wiesz o co mi chodzi. Po prostu tak gwałtownie to zrobiłaś, że nie mogłem się nie zaśmiać.
- Zaśmiać?! Przecież Ty się pokładałeś ze śmiechu.- trąciłam go łokciem.- I co w tym smiesznego? Coś tam usłyszałam, to odwróciłam gwałtownie głowę w tamtym kierunku!
- Dobra, dobra.- puścił mi oczko i w tym momencie usłyszeliśmy trąbienie. Odwrócił się.- O, to po mnie.- spojrzał na mnie i wskazał kciukiem za siebie.- Na pewno nie chcesz do domu? Podrzucilibyśmy Cię.
- Nie, na pewno nie chcę.- uśmiechnęłam się.
- W takim razie…- chwycił moją dłoń i pocalował jej grzbiet.- Dobranoc.
- Dobranoc.- oboje się zaśmialiśmy, po czym ruszył do samochodu, z którego pomachał mi kierowca. Zmrużyłam oczy by dostrzec kim jest owy osobnik i doznałam szoku- Shannon. Lekko zaskoczona odmachałam mu i patrzyłam jak odjeżdżają. Zaciągnęłam się resztką papierosa, o którym na śmierć zapomniałam, wciąż patrząc w tę stronę, gdzie jeszcze przed chwilą widziałam czerwone światła samochodu. Pokręciłam głową, wzdychając przeciągle. Ach, Ci Leto. Nawet ich nie znam, a już robią mi kompletny mętlik w głowie, i to pierwsze wrażenie, które na mnie wywarli okazuje się kompletnie nieprzydatne i nieadekwatne do tego wrażania, jakie- przynajmniej Jared- zrobił na mnie dziś. Wyrzuciłam niedopałek i przydepnęłam, po czym ruszyłam z powrotem do biura.
***
[ Kilka dni później]
Wystawiłam ostatnią walizkę za drzwi i wróciłam do pokoju jeszcze się rozejrzeć, czy aby na pewno wszystko wzięłam. Omiotłam pomieszczenie spojrzeniem i skierowałam się jeszcze do kuchni, gdzie czekała na mnie kawa. Chwyciłam kubek w dłoń i zamknęłam oczy, racząc się moim ulubionym napojem, gdy usłyszałam ciche kroki tuż za sobą. Ignorując Sama, piłam kawę dalej, nie kwapiąc się nawet żeby otworzyć oczy, gdyż czułam, iż mimo istniejącej we mnie nienawiści, byłabym w stanie się popłakać. To miejsce przywoływało zbyt wiele wspomnień, zbyt wiele marzeń i snów, które miały się spełnić.
Poczułam delikatny ruch po swojej prawej stronie i domyśliłam się, że mężczyzna ominął mnie i stanął naprzeciw- czułam jego wzrok na sobie, czułam istniejące między nami napięcie, i nie wiedziałam co zrobić. Szkoda mi było tego wszystkiego, co razem zbudowaliśmy, szkoda mi było naszego wspólnego życia. Ale już nic nie mogłam zrobić, nawet nie mam ochoty niczego między nami ratować. Nienawidzę go z całych sił, i już  nic tego nie zmieni.
- Daniell…- usłyszałam i natychmiast otworzyłam oczy, starając się, by mój wzrok wyglądał najgroźniej jak tylko się da. Najwyraźniej udało mi się to uczynić, gdyż Sam spuścił wzrok i zajął się swoimi dłońmi.
Obawiając się rozmowy z nim, wylałam resztę kawy do zlewu i ruszyłam do wyjścia. Na korytarzu poczułam jego palce, delikatnie zaciskające się na moim łokciu. Stanęłam, czując rosnące zdenerwowanie, ale nie odważyłam się do niego odwrócić. Zamiast tego wyrwałam łokieć z lekkiego uścisku i złapałam za jedną walizkę.
- Czekaj, pomogę Ci.- ruszył w kierunku drugiej, ale szybo zagrodziłam mu do niej drogę.
- Nie chcę Twojej pomocy.- fuknęłam, patrząc mu prosto w oczy.
Poczułam jak coś we mnie pęka. W jego oczach zobaczyłam zbierające się łzy i…i poddałam się. Przestałam udawać silną, zdjęłam tą maskę z twarzy, odpuściłam sobie na tyle, że poczułam potok łez spływających po moich policzkach. Ruszył w moją stronę.
- Nie dotykaj…mnie.- powiedziałam cofając się krok w tył. Zatrzymał się i znów wlepił wzrok w podłogę.
- Przepraszam…- wyszeptał, a ja poczułam kolejną falę żalu.
- Nie sądzisz, że trochę na to za późno?- zapytałam z bólem w głosie.- Nic to nie da…- pokręciłam głową, cofając się jeszcze o krok.- Zniszczyłeś to, wszystko zniszczyłeś!- puściłam bagaż i rzuciłam się w jego stronę z pięściami.
- Uspokój się!- złapał mnie za nadgarstki, próbując uchronić się przed ciosem.- Uspokój…- szepnął, gdy ze szlochem opadłam na kolana. Jeszcze nigdy nie czułam się tak cholernie słaba, tak mała i bezbronna. Nawet nie potrafię mu przywalić. Załkałam głośniej, chowając twarz w dłoniach. Zagubiona w swoich myślach, pozwoliłam mu się wziąć w ramiona. To tak cholernie bolało. Jak on mógł mi to zrobić? Nie wiedziałam, że serce może tak bardzo boleć. Położyłam mu głowę na klatce piersiowej poddając się jego pieszczotom. Gładził mnie po włosach, powtarzając w koło „ćśśśś”. Powoli dochodziłam do siebie, wsłuchując się w tak dobrze mi znane bicie serca. Tak bardzo chciałabym cofnąć czas i zrobić coś, by zatrzymać go przy sobie. Cokolwiek, byleby nie zdradzał mnie z żadną inną. Otarłam łzy, czując narastający ból głowy. Miałam ochotę się przespać, ale za kilka minut powinnam być już w hotelu, gdzie zarezerwowałam, na czas nieokreślony, pokój. Wzięłam głęboki oddech, i niechętnie wyrwałam się z jego objęć. Nie patrząc na niego podniosłam się do pionu i zachwiałam się od nagłych zawrotów głowy i nudności. Odzyskując równowagę złapałam walizki w obie ręce i wyszłam, obawiając się kolejnej prowokacji z jego strony.
- Żegnaj.- rzuciłam za siebie, i usłyszałam jak zamyka drzwi.
Drzwi, które zamknęły kolejny rozdział mojego życia, a otworzyły nowy. Pociągnęłam nosem, uśmiechając się na widok pięknego, słonecznego dnia. Zapomnieć. To muszę zrobić, i chociaż wiem, że to nie będzie łatwe, to jestem pewna, że tego chcę.
***
Podziękowałam serdecznie boyowi hotelowemu i zamknęłam drzwi do pokoju przekręcając też klucz. Zmęczona, nadal czując męczący ból głowy położyłam się na łóżko z zamiarem zaśnięcia choć na moment. Zakryłam się kołdrą po nos, chowając się przed drażniącym światłem. Czując się nieco lepiej, czekałam na sen, i gdy już miałam to uczucie, że powoli spadam w dół, z letargu wyrwał mnie dzwonek. Wyklinając dzwoniącego, na oślep błądziłam ręką po szafeczce, pamietając, że gdzieś tam położyłam komórkę. Gdy ją dorwałam, spojrzałam na wyświetlacz i naciskając zieloną słuchawkę, przyłożyłam aparat do ucha.
- Tak?- zapytałam, wiedząc, że to Jackob.
- Będziesz dziś w pracy? Wiem, że się przenosiłaś do hotelu, ale mamy mały problem.- powiedział przepraszającym tonem, a ja skrzywiłam sie, naciągając kołdrę jeszcze wyżej.
- Co się znowu stało?
- Kto oprócz mnie, Ciebie i braci Leto wiedział o przyjęciu?- zapytał.
- No nikt więcej, a co?
- Zadzwonił do mnie Shannon…- zamilkł na chwilę.- Tak, to chyba był Shannon. Powiedział, że dziś rano w telewizji było o tym przyjęciu. Byli wściekli.
- Jak to?- usiadłam. I wtedy mnie olśniło.- Poczekaj, oddzwonię zaraz!- rozłączyłam się i wybrałam numer z listy.
- Hej, Danielle.- usłyszałam głos Victora.
- Zabiję Cię!- powiedziałam, przekładając telefon do drugiego ucha.
- Co?
- Gówno.- odparłam, czując, że tracę nad sobą kontrolę. Do tego ten ból głowy.- Mówiłeś komuś czego dotyczą te zaproszenia??
- Nie, nikomu.
- A dopisałeś na zaproszeniach, tak jak Ci mówiłam w środę, że to impreza-niespodzianka?- zapytałam.
- hmmm- mruknął.
- Kurwa, ale z Ciebie idiota!- rozłączyłam się. Jedyny wniosek jaki z tego płynął to-to, iż ktoś z gości już dostał zaproszenie, a z powodu niedopisanej informacji o tym, że to niespodzianka, komuś powiedział. I tak oto sie rozniosło. Wściekła wykręciłam z powrotem do szefa i przedstawiłam mu sytuację.
- Czyli to nie nasza wina…- mruknął.- O tle dobrze. W takim razie nie musisz dziś przychodzić, tylko zadzwoń do nich i powiedz im jak sprawa wygląda, i niech sie zastanowią co zrobić dalej.
- Dobra. Pa.- powiedziałam krótko i rozłączyłam się. Odłożyłam komórkę na szafeczkę i opadłam z powrotem na poduszki. Zrobiło mi się zimno, więc mocno opatuliłam się kołdrą. Z zaciśniętymi oczami oczekiwałam nadejścia snu, kiedy znów zadzwonił mój telefon. Wzięłam go do ręki i widząc zastrzeżony numer, przeklinając pod nosem, odebrałam.
- hmm?- mruknęłam, czując się coraz gorzej.
- Danielle?
- Tak. Kto mówi?
- Shannon.- otworzyłam oczy i usiadłam.
- Cześć.- powiedziałam, zakładając wlosy za ucho.- Przykro mi z powodu tego, że wszystko się wydało.
- Już rozmawiałem z Joshem, wyjaśnił mi co i jak. Przyznam się, że myślałem, że to Ty zrobiłaś.- przyznał, a ja zacisnęłam pięść na kołdrze. Czemu wszyscy muszą o takie rzeczy podejrzewać mnie?
- To się pomyliłeś.- odparłam sucho.
- Przepraszam.- zamilkł, a ja potarłam się po czole.- uhmm…masz jakieś plany na wieczór?- zapytał.
- Strasznie źle się czuję…chciałabym dziś odpocząć i nabrać sił.- wyjaśniłam zgodnie z prawdą.
- Ale mógłbym do Ciebie podjechać z jakąś kolacją.- naciskał.
- Shannon. Proszę.- zamknęłam oczy i przetarłam twarz, czując się coraz gorzej.- Innym razem, obiecuję. Muszę kończyć.
- Dobrze, w takim razie Do usłyszenia.- i rozlączył się, nie dając mi szansy na pożegnanie się. Westchnęłam, odkładając telefon na jego miejsce. Po chwili jednak postanowiłam go wyłączyć, co też dość szybko uczyniłam, i padłam na poduszki, nie wiedząc nawet kiedy zasnęłam.
***
Oddałam klucz do recepcji i ruszyłam w stronę drzwi, aby opuścić hotelowy hol. Na dworze była iście angielska pogoda, deszcz padał z nieba jak z prysznica, a po ulicach i chodnikach płynęły potoki deszczowej wody. Skrzywiłam się, czując jak woda zaczyna mi przesiąkać przez buty i przyśpieszyłam kroku, by jak najszybciej dotrzeć do auta. Przebiegłam dosłownie przed maską rozpędzonego samochodu, a na dźwięk klaksonu pomachałam kierowcy środkowym palcem. Wygrzebałam z torebki klucze i otworzyłam drzwi, wsiadając do samochodu. Spojrzałam w lusterko i zobaczyłam kobietę godną pożałowania- mokre włosy przylegały mi do równie mokrego czoła, szara, zmęczona cera i podkrążone oczy. Dobrze chociaż, że nie rozpłynął mi się makijaż. Magia wodoodpornych kosmetyków!
Odpaliłam samochód i wjechałam agresywnie na ulicę, dosłownie wpychając się przed czerwoną Corvettę. Zostałam obtrąbiona- a jakże!- ale nie zwracając na to większej uwagi pognałam w stronę mieszkania Jackoba. Miałam go odebrać po drodze do pracy, na 10 zwołał zebranie, które miało dotyczyć owego wycieku na temat przyjęcia-niespodzianki. Nienawidze takich spotkań, no ale co ja poradzę? Musze być, choćby i ze względu na to, ze to moi klienci. Zdenerwowana tym, i kilkoma innymi sprawami zachowywałam się jak pirat drogowy, ale gówno mnie to obchodziło.
Przejechałam na czerwonym przez skrzyżowanie i popędziłam dalej. Dzięki Bogu, że z prostopadłych kierunków nic nie jechało, bo chyba bym tego nie przeżyła. Zdając sobie sprawę ze swojej lekkomyślności, na następnym czerwonym świetle posłusznie stanęłam, i czekałam, stukając palcem w kierownicę. Włączyłam radio, wyklinając pod nosem długość oczekiwania na zielone.
Na dźwięk klaksonu podniosłam głowę i na pasie po prawej dostrzegłam ową czerwoną Corvettę. Poczułam jak moje policzki się rumienią i już chciałam odwrócić wzrok, gdy dostrzegłam kierowcę. Otworzyłam otępiała usta. Kierowcą był Jared, który siedział z głupkowatym uśmiechem. Popukał się w czoło, i wskazał mi coś przed maską. Zielone. Ruszyłam, tym razem wolniej. Za to Leto popędził jak szalony i mogłam tylko śledzić dym z rury wydechowej rozpływający sie w powietrzu. Wyłączyłam wycieraczki, gdyż powoli przestało padać i powoli dojechałam do domu Jackoba. Wybrałam do niego numer, zastanawiając się co Jay powie jak się zaraz zobaczymy na spotkaniu. Pewnie mnie wyśmieje, czy coś w tym stylu.
- Schodź już.- powiedziałam tylko, gdy szef odebrał, po czym naciskając czerwoną słuchawkę, wrzuciłam telefon do torebki. Długo nie musiałam czekać.
- Jedź.- rzucił tylko, zamykając drzwi i zapinając pas.
- Zdążymy.- zapewniłam go, posyłając mu szeroki uśmiech.
- O to się nie boję.- poluzował nieco krawat.- Widzisz, jeśli Leto będą przed nami…
- Będą. Minęłam Jareda jak do nas jechał.- przerwałam mu.- Ale dokończ, co wtedy będzie?
- Zaprosiłem Victora…
- Co zrobiłeś?!- naskoczyłam na niego, odwracając wzrok od drogi i zwracając go ku niemu.
- Patrz na drogę, Wariatka!- wzniósł ręce i oczy ku górze.- Wyobraź sobie, że on też ma prawo się wytłumaczyć. Ci Leto to cholerne gwiazdki, kto wie co im do łba strzeli.
- A niby co miałoby im strzelić do łba?
- Nie wiem, jakieś sądy, coś.
- Chyba Cię coś…- przerwałam, zdajac sobie sprawę z kim rozmawiam.- Oni tacy nie są.
- Skąd wiesz. To, że jadłaś pizzę z panem Jaredem, nie znaczy, ze go znasz.
- Nie, nie znaczy, ale…
- Ale co? Skąd ta pewność? Przestań, dobrze wiesz, że mam rację. Nie znasz ich i koniec kropka.- przerwał mi, machając ręką.- A kobietę, która całą ciążę o siebie dbała, cieszyła sie z niej i z dziecka, a która po porodzie je udusiła, oddała, czy cokolwiek innego…też byś powiedziała, widząc ją podczas ciąży, że to niemożliwe by coś takiego zrobiła.
- Nie porównuj jednej sytuacji z drugą. Co się ma zabijająca matka, do złego Leto?- wkurzyłam się.
- Nic, ale chodzi o fakt oceniania ludzi po pozorach.
- Och, daj już spokój.- powiedziałam i w milczeniu dojechaliśmy do biura.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz