piątek, 19 kwietnia 2013

Chapter 18


- Gdzie to postawić? – spojrzałam na Shannona jak na idiotę i wskazałam palcem na jeden z długich, ciągnących się pod ścianą stołów. Posłusznie skierował się w tamtym kierunku, starając się nie przewrócić. W rękach trzymał fontannę do ponchu, którą udało się dowieść w ostatniej chwili.
- Hej, ty! W tej czerwonej bluzce! – facet odwrócił się do mnie i wskazał na siebie palcem. – Tak, ty. Zapomniałam jak się nazywasz. – posłałam mu przepraszający uśmiech.
- Chris.
- Chris, mam prośbę. – podeszłam do niego wolnym krokiem. – Czy mógłbyś stanąć przy konsoli? Dj nam nawalił, dzwonił godzinę temu, że nie przyjedzie, a ja już nie mam kogo prosić. Wystarczy, że będziesz puszczał muzykę, tak by nie było ciszy.
- Jasne – rozpromienił się, więc spadł mi kamień z serca – Zrobię to z wielką chęcią. – przejechał dłonią po włosach, spoglądając na trzymają w ręku miotłę. Tak, poprosiłam właśnie faceta z firmy sprzątającej, żeby stanął za konsolą. Chyba do końca mnie już powaliło.
- W takim razie zostaw to, i leć się odświeżyć. Masz – zerknęłam na zegarek – 3 godziny. – od razu popędził w stronę drzwi, omal nie zabijając się na śliskiej, mokrej jeszcze podłodze. Pokręciłam głową.
- Myślę, że to już wszystko co mieliśmy tu dziś zrobić – koło mnie zmaterializowała się Rosalie. Przebiegłam wzrokiem po sali, przyglądając się pracującym osobom i przytaknęłam ruchem głowy.
- Zbierajmy się. Za 10 minut mam fryzjera. Dobrze, że to niedaleko stąd.
- A na którą ja mam? Bo nie pamiętam.
- Masz na tą samą co ja – uśmiechnęłam się – Umówiłam nas obydwie na tę samą porę.
- Do jednego fryzjera?- z wrażenia, aż uderzyłam się dłonią w czoło.
- Chyba dziś nie jesteś w formie, co? – zakpiłam – Myślisz, że tylko jeden fryzjer pracuje w salonie? – otworzyłam drzwi i obydwie skierowałyśmy się po swoje płaszcze.
- Tak, głupia jestem – zaśmiała się. Obawiam się, że więcej jak głupia, ale postanowiłam zmienić temat.
- Jestem tak podekscytowana tym przyjęciem. No i co tu dużo mówić, odwaliliście kawał wielkiej roboty. – zapięłam starannie wszystkie guziki i chwyciłam torebkę.
- Gratulacje należą się Shannonowi – pokiwałam głową, wspominając jak siedział po nocach obmyślając każdy szczegół imprezy. Szkoda tylko, że Dj nawalił.
- Tak, trzeba będzie jakoś go wyróżnić.
- Tylko żeby nie lśnił bardziej od jubilata.
- Już o to się nie martw – zaśmiałam się – Akurat Jared to potrafi lśnić i nie potrzebuje do tego miana jubilata. On lśni każdego dnia.
- To aż strach jaki będzie dziś. Tylko żeby nas nie oślepił ten jego blask.
- Ale ty jednak głupia jesteś – zaśmiałam się.
- A ty zakochana – spojrzałam na nią jak na idiotkę, zatrzymując się. Skontrolowałam mimowolnie swoje odbicie w wystawie sklepu jubilerskiego.
- Co masz na myśli? – wypaliłam ostro, poprawiając grzywkę.
- Widzisz…jakoś nie widzę blasku Jareda. I idę o zakład, że nie tylko ja tego nie widzę.
- Insynuujesz coś?- spojrzałam na nią, ściągając brwi. – Bo jeśli tak, to przestań.
- Zaprzeczasz. Normalka – mruknęła, co zirytowało mnie jeszcze bardziej – Nie widziałaś się z nim w tym tygodniu ani razu, i zachowujesz się jakbyś miała wszystko i wszystkich roznieść w proch.
- Okres mi się zbliża, a do tego wszystkiego denerwowałam się przyjęciem. Wszędzie musisz się doszukiwać drugiego dna?
- Nie doszukuję się drugiego dna. Po prostu stwierdzam fakt. Ile będziesz się jeszcze broniła przed swoimi uczuciami?
- Skończ. Kiedy z nimi mieszkałyśmy i widywałam go co krok, rzeczywiście wydawało mi się, że coś do niego czuję. Ale jak się wyprowadziłam, przes1tałam codziennie spoglądać na jego facjatę, uczucia gdzieś się ulotniły. Co więcej, czuję się o wiele lepiej, gdy nie ma go przy mnie.
- Jesteś pewna? Bo wydaje mi się, że jest inaczej.
- Koniec tematu – złapałam ją za łokieć i ruszyłam w stronę salonu – Spóźnimy się. – dodałam. Puściłam jej łokieć, wyciągając jednocześnie telefon z kieszeni. Punktualnie weszłyśmy do przytulnego pomieszczenia.
- Dzień dobry.
- Dzien dobry – odpowiedział nam wysoki mężczyzna z wymyślnym paziem na głowie. – Panie na 17?
- Owszem – powiedziałam i pozwoliłam mu zabrać od siebie płaszcz, który powiesił na stojaku.
- Zapraszam do koleżanki – rzekł, biorąc płaszcz o Rosalie, więc usiadłam na krześle, które mi wskazano, a na moim ciele pojawiła się czarna płachta.
- Co robimy? – zapytała, dotykając moich włosów.
- Chciałabym upiąć je w jakiś wymyślny kok. Coś, co nie rozpadnie się po kilku minutach tańczenia – powiedziałam, choć nie wierzyłam, że uda mi się trochę potańczyć. Będę musiała pilnować przebiegu imprezy i o punktualnych porach zaczynać odpowiednie akcje.
- Coś konkretnego, czy mam zaimprowizować? – jej odbicie w lustrze posłało mi szeroki uśmiech, który odwzajemniłam.
- Zaimprowizować, tylko żeby było elegancko – zastrzegłam. Pokiwała tylko głową i zabrała się za robotę. Kątem oka widziałam jak tamten mężczyzna czesze Rosalie. Poczułam zmęczenie i musiałam stoczyć ostrą walkę z organizmem, by nie zasnąć, a układanie fryzury dłużyło się w nieskończoność. Kiedy w końcu powiedziała, że skończyła, a ja przeniosłam wzrok na swoje odbicie, byłam pełna podziwu. Obróciłam głowę w prawo i w lewo, podziwiając całość z obu stron. Włosy były upięte w dwa koki, jeden na górze, drugi tuż pod nim. Były zarazem proste i eleganckie. Uśmiechnęłam się do siebie i pozwoliłam jej zdjąć z siebie płachtę.
- Przepięknie. – skwitowałam i spojrzałam na Rosalie. Jej zwykle proste włosy były lekko pofalowane i upięte z jednej strony, odsłaniając piękną, długą szyję.
- Jeszcze makijaż – odezwała się moja fryzjerka.- Proszę usiąść tam, zawołam wizażystkę. – wskazała na krzesło po drugiej stronie pomieszczenia, po czym zniknęła na zapleczu. Wizażystka uwinęła się dosyć szybko. Po mnie przyszła kolej na przyjaciółkę, u której sprawa nie wyglądała już tak ciekawie. Nie mogła się zdecydować, który makijaż wybrać.
- Albo się w końcu zdecydujesz, albo ja wracam bez ciebie. – zagroziłam, przenosząc ciężar ciała z nogi na nogę.- Została nam godzina, a musimy się jeszcze przebrać i skontrolować czy wszystko stoi na swoim miejscu.
- Dobra, to wybieram – zamyśliła się na moment, przykładając palec do ust. Przewróciłam oczami – niech będzie ten. – wskazała na jedno ze zdjęć, po czym uniosła głowę do góry, tak by kobieta mogła ją pomalować.
***
- Przepiękna jest ta twoja sukienka.
- Wiem – wyszczerzyłam się, i zlustrowałam Rosalie – nie bój się, twoja też.
- Czy ja wiem – złapała materiał na biodrach i pochyliła się, patrząc na siebie – Wolałabym tę twoją, ale zwinęłaś mi ją sprzed nosa – zmarszczyła brwi, patrząc na mnie z żalem.
- Ja ciebie też – odparłam. Wygładziłam czerwoną sukienkę na brzuchu i chwyciłam swoją kopertówkę.- Gotowa? Goście już czekają. Trzeba jakoś zapowiedzieć solenizanta.
- Nie patrz na mnie – zrobiła wielkie oczy.- Nie lubię publicznych wystąpień.
- Dobra – westchnęłam – ja to zrobię.
Pchnęłam drzwi i wyszłam na korytarz, na który czekali na nas Shannon i Jared. Starszy Leto natychmiast przerwał wymianę zdań i podszedł do blondynki, by zamknąć ją w swoich ramionach i wychwalić pod niebiosa. Zrobiło mi się niedobrze, więc przeniosłam wzrok na jego brata. Przyglądał mi się z nieodgadnionym uśmiechem na ustach, więc posłałam mu nieco mniejszy. Zlustrowałam jego strój. Czarna koszula, którą zapiął tylko do wysokości łokci, i zwykłe, lekko poszarpane jeansy.
- Dobra, idę. Zaraz was zawołam – i nie marnując czasu na przywitanie z Jaredem, złapałam za klamkę. W sumie nie wiem czemu nie pozwoliłam mu do siebie zagadać, ale czułam, że nie chcę tego. Kiedy weszłam na salę, wszystkie oczy zwróciły się w moją stronę, ale żeby mieć pewność, że wszyscy mnie słuchają, chrząknęłam. Chris podał mi mikrofon, za co mu podziękowałam, po czym znów przebiegłam po twarzach osób stojących najbliżej mnie.
- Dziękuję, że przybyliście w tak licznej grupie. Chciałabym, żebyście powitali naszego jubilata, Jareda! W końcu niecodziennie obchodzi się urodziny. – odsunęłam się z przejścia i pozwoliłam brunetowi wejść. Natychmiast wziął ode mnie mikrofon i zaczął mówić, a w tym czasie ja wyszłam na korytarz.
- Moglibyście przestać? – poczułam niesmak, gdy zobaczyłam jak się obściskują – Mam sprawę.
- Jaką? – zapytał Shannon z pretensją – no mów – pośpieszył mnie.
- Muszę porozmawiać z barmanem. Idźcie do Chrisa i pomóżcie mu wybrać muzykę.
- Chrisa?
- Naszego Dj’a – przewróciłam oczami, niecierpliwiąc się coraz bardziej. Nie czekając na odpowiedź, obróciłam się na pięcie i weszłam do sali. Żeby dojść do baru musiałam przedrzeć się przez tłum gości słuchających w skupieniu monologu Jareda. Ten to ma gadane, naprawdę – Masz wszystko? – zapytałam barmana. Nagle głos Jareda ucichł, a zastąpiła go dość głośna muzyka, przez którą nie usłyszałam odpowiedzi. – Co? Bo nie usłyszałam. – Pochylił się w moją stronę.
- Jest mało lodu. – krzyknął mi do ucha.
- Zaraz kogoś po niego wyślę. Na ile starczy?
- Na jakąś godzinę, może półtorej!
- Dobra. Zaraz ktoś Ci go dostarczy – rozejrzałam się. Nigdzie nie widziałam ani Wendy, ani Charlesa, co nie znaczyło, że ich nie ma. Może po prostu gdzieś poszli. Wyjęłam komórkę i napisałam do Wendy smsa, czy mogłaby iść po lód na stację benzynową. Ktoś przepchnął się tuż koło mnie i zamówił drinka.
- Cześć. Jestem Tobias – zmroziłam go wzrokiem, po czym odwróciłam głowę w drugą stronę. Nigdzie nie widziałam też Jareda. Powinnam mu złożyć życzenia, chociaż tak de facto urodziny ma dopiero za kilka dni. – Nie powiesz mi jak się nazywasz?
- Danielle – rzuciłam od niechcenia. – Edward, daj mi jakiegoś mocnego drinka.
- Polecam Krwawą Marry. – wtrącił Tobias.
- Niech będzie – odparłam bardziej do Edwarda niż do natręta, po czym odwróciłam się do niego. – Jesteś znajomym braci Leto?
- Więcej. Jestem ich przyjacielem z dzieciństwa. – poruszył brwiami. – A ty? Co tu robisz?
- Pilnuję. – podziękowałam, gdy Edward postawił przede mną drinka. Tobias spojrzał na mnie pytająco. – Oj no, ja jestem organizatorką tego przyjęcia.
- Kawał dobrej roboty – rozejrzał się po sali.
- To dopiero początek. – zaznaczyłam – Jeszcze wszystko może pójść źle – dodałam ciszej.
- Pesymistyczne podejście
- Raczej realistyczne.- upiłam łyk drinka i skrzywiłam się, gdy moje gardło zdawało się poznawać czeluści piekła. – Mocne.
- Ale dobre. – uniósł kciuk do góry, a ja pokiwałam tylko głową. – Wiesz może gdzie podziewa się Jared?
- Nie mam pojęcia, nie jestem jego niańką. A co?- rozejrzałam się po sali, ale w zasięgu wzroku nie było wokalisty.
- Chciałbym mu wręczyć prezent. – wyjął niewielki pakunek z kieszeni marynarki.
- Prezenty zanosi się do drugiej sali. Przecież było mówione.
- No tak, ale wolałbym to zrobić osobiście – spuścił głowę, skubiąc tasiemkę oplatającą czarne pudełeczko – Dawno się nie widzieliśmy i chciałbym z nim porozmawiać.
- To radzę przejść się po sali i poszukać go wśród gości. – podniosłam się ze stołka. Postanowiłam poszukać Wendy i Charlesa, zwłaszcza, że kobieta jeszcze mi nie odpisała na smsa. Tobias zatrzymał mnie, kładąc rękę na moim odsłoniętym ramieniu.
- Może przeszłabyś się ze mną?
- Nie da rady, muszę znaleźć Wendy. – znów to pytające spojrzenie.- Współpracownica. – ścisnęłam mocniej szklankę, drugą ręką strzepując jego dłoń z barku.
- Ty kogoś szukasz, ja też. Możemy się przecież przejść razem. Chyba, że wolisz zatańczyć.
- Niekoniecznie – odwróciłam wzrok i westchnęłam.- Tobias?
- Co?
- Poszukaj sobie jakiejś innej ofiary – spojrzałam hardo w jego oczy. Nieco się speszył, wkładając obie ręce do kieszeni spodni.
- No dobra, może trochę źle się to wszystko zaczęło…
- I teraz się kończy. Jestem zajęta, wyobraź sobie, że ja teraz jestem w pracy, a nie na imprezie. – przerwałam mu, pociągnęłam spory łyk ze szklanki i odwróciłam się. Jednak jego dłoń znów zagościła na moim ramieniu.
- Jesteś w pracy, ok. Ale nie musisz być taka drętwa.
- Jesteś aroganckim typem i więcej nie będę z tobą dyskutowała. – i z głową uniesioną wysoko, odeszłam dumnym krokiem w stronę drzwi wyjściowych. Gdy tylko wydostałam się z budynku, wyjęłam komórkę z kopertówki i wybrałam numer do Wendy.
- Właśnie wracam ze stacji z lodem pod pachą – powiedziała na wejściu.
- Dobra. A wiesz może, gdzie jest Charles?
- Był na sali, kiedy wychodziłam, więc pewnie nadal tam jest.
- Masz rację. Trudno się odnaleźć w tym tłumie – włożyłam do ust białą rurkę tytoniu i odpaliłam.- Daleko jesteś?
- Za kilka minut powinnam być.
- Dobrze, że jest zimno, lód się nie roztopi – zaśmiałam się, a ona mi zawtórowała – Poczekam na ciebie przed wejściem
- Dobra. To pa – powiedziała, a ja się rozłączyłam.
Ciemne ulice, choć wydawać by się mogło, że o tej porze powinny być puste, były przepełnione ludźmi. Kilka osób patrzyło na mnie jak na wariatkę. Nic dziwnego, jest zimno, a ja stoję w lekkiej, sięgającej do kolan sukience, z odsłoniętymi ramionami i dekoltem. Zima w tym roku zaskoczyła Miasto Aniołów niskimi temperaturami i opadami śniegu, czego wcześniej w tej strefie nie było. Ale mimo wszystko miasto pokryte białym puchem było przepiękne, a śnieg dodawał mu jakiegoś takiego magicznego uroku.
Rzuciłam niedopałek na ulicę i przydepnęłam pantoflem, akurat gdy w zasięgu wzroku pojawiła się skulona sylwetka Wendy. Miała w obu rękach siatki z kostkami lodu. Pomachałam jej jak tylko podniosła głowę, a ona przyśpieszyła kroku. Potarłam ramiona pokryte gęsią skórką i otworzyłam drzwi by wpuścić ją do środka.
- Dzięki – uśmiechnęła się – Nie zmarzłaś?
- Zmarzłam, ale co z tego. – wzruszyłam ramionami, poprawiając grzywkę – Co mnie nie zabije, to mnie wzmocni, prawda?
- No nie wiem – kiedy weszłyśmy na salę, uderzyło we mnie ciepłe powietrze. Zbyt szybka i drastyczna zmiana temperatur przyprawiła mnie o lekkie zawroty głowy.- Zanieś to Edwardowi. Ja idę sprawdzić jak tam tort.
- Planujesz zaraz zaaranżować śpiewanie „happy birthday”?
- Myślałam, że ty to zrobisz?
- Dobra. Zaraz przyjdę – wskazała ruchem głowy bar, po czym ruszyła w jego stronę. Pokręciłam głową z niedowierzaniem. Ja przecież tylko żartowałam, ale skoro się zgodziła, to mam jedną rzecz z głowy. Po drodze na drugą salę, zauważyłam Charlesa, więc zawołałam go, żeby poszedł ze mną. Kiedy zamknęłam drzwi, zrobiło się przyjemnie cicho. W końcu nie muszę się drzeć, żeby ktoś mnie usłyszał.
- Wjeżdżamy z tym cudem na salę? – wskazał głową na kilkupiętrowy, czekoladowy tort.
- Tak. Odśpiewamy pieśń bojową i to byłoby chyba na tyle z naszej roboty. Potem możemy się bawić. – oparłam ręce na biodrach.
- To na co czekamy? Otwórz mi drzwi, a ja wypchnę tort na salę. – ruszył w stronę stolika. Zatrzymałam go, chwytając za nadgarstek.
- Poczekajmy na Wendy. Musi zapowiedzieć tort i rozpocząć śpiewanie.
Ledwo zdarzyłam wypowiedzieć zdanie do końca, a drzwi się otworzyły. Wendy rzuciła płaszcz kolo sterty prezentów i zatarła ręce.
- Dobrze, że jest na kółkach – wskazała na stoliczek. – Znając ciebie – zwróciła się do Charlesa – wypieprzyłbyś się z tym tortem na prostej i gładkiej drodze.
- Zamknij się – sykną. – Już przestań mi dogryzać.
- Chyba nigdy nie zapomnę, jak ci się nogi poplątały wtedy w klubie – zaśmiała się perliście, a Charles zmrużył z wściekłością oczy. Na jego policzkach pojawiły się szkarłatne rumieńce. Przyglądałam się tej wymianie zdań z nieukrywaną ciekawością.
- Daj mi spokój.
- A ta gleba to było mistrzostwo świata – poklepała go po ramieniu, a on odtrącił jej rękę. Zaśmiałam się, zakrywając usta dłonią.
- Lepiej idź zrobić z siebie idiotkę i zapowiedz tort. Nie umiesz śpiewać, więc myślę, że twoje show zapamiętam do końca życia – pokazał równe zęby w uśmiechu, po czym podszedł do stoliczka – Otwórz drzwi jeśli łaska.
- Ja to zrobię – powiedziałam.- Idź, i czyń swą powinność – wypchnęłam wściekłą Wendy z sali i czekałam aż muzyka ucichnie, a gdy to nastąpiło, otworzyłam drzwi i wielki tort wjechał na salę.
Jared został wywołany na podwyższenie, gdzie stała Wendy. Szedł z szerokim uśmiechem na ustach w towarzystwie Kate. Zostawił ją przed schodkami i wszedł na górę. Wendy zaczęła śpiewać, i już po chwili wtórowała jej cala sala. Moje i Jareda spojrzenia spotkały się i ku mojemu zaskoczeniu zeskoczył z podwyższenia i niemalże podbiegł do mnie.
- Co ty robisz? – zapytałam zmieszana i zdenerwowana zarazem. Wszyscy goście patrzyli na nas, a Kate niemalże zabijała mnie wzrokiem.- Zwariowałeś? Oni dla ciebie śpiewają.
- Szukałem cię – uśmiechnął się, ignorując to co powiedziałam – Cały wieczór mi uciekasz.
- Pracuję, jakbyś nie wiedział. – stwierdziłam z sarkazmem.
- To trochę drętwo, nie uważasz? Powinnaś się bawić.
- Też jej tak mówiłem.- koło nas pojawił się Tobias. – Próbowałem cię znaleźć. Gdzie byłeś?
- E, nigdzie – spojrzał w stronę Kate, a następnie na mnie.
- Mam dla ciebie prezent.
- Połóż w tej sali – wskazał na drzwi.
- Też mu tak mówiłam – zrewanżowałam się, krzyżując ręce na piersi. Goście przestali śpiewać, a do nas podbiegła Wendy, wręczając Jaredowi nóż.
- Musisz pokroić.
- No dobra – westchnął. – Poczekaj na mnie, nigdzie nie znikaj – wskazał na mnie palcem, po czym chwycił nóż i odszedł.
- Chyba zalazłaś mu za skórę – zaśmiał się Tobias.
- O, zamknij się – prychnęłam – I idź stąd, działasz mi na nerwy.
Oparłam się bokiem o ścianę i rozpoczęłam walkę z samą sobą, by nie zignorować Jareda i po prostu nie odejść. Jeszcze nie zaszłam mu za skórę, tego jestem pewna, ale gdybym teraz gdzieś sobie poszła, na pewno zirytowałby się, a tego w gruncie rzeczy nie chciałam. Przyglądałam się jak kroi ciasto, by następnie przełożyć je na podstawione przez gości talerzyki. Na jego ramieniu spoczywała dłoń Kate, która uczepiła się go jak rzep psiego ogona i najwyraźniej nie potrafiła go puścić nigdzie samego.
- Ładnie razem wyglądają.
- Wynocha ode mnie! – wydarłam się, może i nieco za głośno na Tobiasa. Kilka osób na nas spojrzało, ale nie opuściłam dłoni, palcem wciąż celując w jego twarz – Daj mi święty spokój, dobrze? To, że jesteś jakimś tam dawnym przyjacielem Leto nie znaczy, że od razu będę cię lubiła i dam się zaciągnąć do łóżka. – wysyczałam ciszej – Żeby była jasność, nie masz na co liczyć, więc z łaski swojej zakręć się kolo jakiejś innej.
- Dobra – cofnął się o krok, unosząc ręce do góry – Już się zmywam.
- Radzę jej nie denerwować – koło nas pojawił się Jared, patrząc na mnie z rozbawieniem.
- Co cię tak śmieszy? – prychnęłam, opierając ręce na biodrach – Zamiast się śmiać, spraw żeby się za mną nie snuł, dobrze? Bo ja mogę mówić, ale do niego najwyraźniej nie dociera!
- Mówiłem? – oboje się zaśmiali i przybili piątki.
- Tak, mówiłeś – przyznał. – Idę, nie będę wam przeszkadzał. – puścił mi oczko, odchodząc w głąb sali. Przeniosłam wzrok z jego pleców na Jareda i starałam się, żeby był najbardziej zabójczy jaki kiedykolwiek udało mi się zrobić. Ten tylko westchnął, wkładając jedną rękę do kieszeni, a drugą wyciągając w moją stronę.
- Nie radzę. – wskazałam ruchem głowy Kate, która stała z założonymi rękoma, przyglądając nam się badawczo. – Chyba nie chcesz, żeby wydrapała ci oczy przy tych wszystkich gościach.
- Jebie mnie to – wzruszył ramionami.- Tak się składa, że uczepiła się mnie tak samo jak ciebie Tobias.
- Trzeba ich ze sobą poznać…- mruknęłam w zamyśleniu.
- Hm?
- Nic, nic.- pokręciłam głową, pocierając skroń. W głowie już mi dudniło od tej głośniej muzyki, nawet miałam wrażenie, że mój puls dopasował się do rytmu lecącego aktualnie utworu. – Miałam czekać na ciebie w jakimś konkretnym celu, czy tak, żeby postać? – rozejrzał się, po czym pchnął drzwi do drugiej sali, zapraszając mnie gestem do środka.
- Właź – ponaglił, gdy stałam i zastanawiałam się, czy go posłuchać. Podniosłam nogę i zastygłam, niepewna czy chcę być z nim sam na sam. Widząc moje walki ze sobą, chwycił mnie za łokieć i pociągnął za sobą do środka. Gdy zamknął drzwi, zrobiło się przyjemnie cicho, i był to chyba jedyny plus zaistniałej sytuacji. Oparłam się plecami o ścianę, pilnując by między nami był odpowiedni dystans.
- Pięknie dziś wyglądasz – uśmiechnął się. Westchnęłam.
- To po to mnie tu zaprosiłeś? – zapytałam. Odbiłam od ściany i zrobiłam krok w stronę drzwi, kiedy jego palce zacisnęły się na moim przedramieniu. I cały ten cholerny dystans chuj strzelił.
- Chciałem porozmawiać. Jeśli oczywiście nie masz nic przeciwko. – dodał, jakby to było oczywiste. Ale jego zachowanie nie świadczyło o tym, że takie jest. Był pewien, że się zgodzę.
- A jeśli mam?
- Co się z tobą ostatnio dzieje? Z nami? – odwrócił mnie przodem do siebie, oplatając palcami również drugie ramię i przyciskając mnie do swojego ciała. – Wyprowadziłaś się i od tamtej pory w ogóle się nie odzywasz, a jak dzwonię to nie odbierasz. Oddalamy się od siebie. Uciekasz mi.
- Doceniam bycie singlem.- skwitowałam, wzruszając ramionami. Obrócił nasze ciała o 180 stopni i przystawił mnie do ściany, napierając na mnie biodrami.
- Bycie singlem? Zmieniłaś się, wiesz? Nie jesteś sobą.
- I nie pasuję ci?
- Ani trochę.
- Nigdy ci nie pasowałam, ani jak byłam zagubiona, i nie wiedziałam czego chcę, ani teraz, kiedy w końcu odnalazłam siebie i sposób na życie. Więc może przyjmij to do wiadomości i uznaj, że nigdy nie będziemy razem. – zaczęłam trochę panikować, gdy nie miał zamiaru się odsunąć.
- Kochasz mnie. Ja to wiem.
- Skąd ta pewność? – zaśmiałam się panicznie. Chciałam tylko, żeby dal mi spokój i mnie puścił.
- Bo nie da się tak szybko odkochać. Zapomnieć.
- Nie mówiłam nic o zapominaniu. Słuchaj uważnie tego co mówię! – podniosłam głos. – Nie kocham Cię!
- Kochasz. – zbliżył się do mojej twarzy, więc odwróciłam głowę. Przejechał nosem po moim policzku, schodząc coraz niżej, i kończąc na obojczyku. Szarpnęłam się. Puścił jedną rękę i złapał mnie za brodę, obracając moją twarz ku swojej. Zacisnęłam palce wolnej ręki na jego nadgarstku, czując lekki ból w szczęce.- Widzę w twoich oczach, że nadal coś do mnie czujesz.
- Nienawiść chyba – zaśmiałam się, czym go zdenerwowałam.
- Śmieszna jesteś. – puścił mnie. Przyłożyłam dłonie do twarzy, odsuwając się od niego. – Myślałem, że może w końcu zmądrzałaś. Ale się myliłem.
- Właśnie dlatego, że zmądrzałam, nie widzę szans w naszym związku.
- Niby czemu, co? Bo lubisz być singielką? I dlatego od razu mnie nienawidzisz? – ukrył twarz w dłoniach, kręcąc z uporem głową. Usłyszałam i zrozumiałam jak moje słowa idiotycznie brzmiały i jakie były nieprawdziwe. Owszem, polubiłam bycie samą, ale niekoniecznie go nienawidzę. Natomiast jeśli dalej będzie się tak zachowywał to niewiele brakuje, żeby tak się właśnie stało. Podeszłam do niego i odjęłam jego dłonie od twarzy, by móc spojrzeć w jego oczy.
- Dobra, masz rację. Kocham cię, ale nie chcę się w nic pakować. – spuściłam wzrok, przyglądając się swoim butom. – Ciężko mi to wytłumaczyć. Przepraszam, że wciąż cię ranię.
- W takim razie czemu nie pozwolisz nam chociaż spróbować? – znów chwycił mnie za podbródek, tym razem jednak o wiele delikatniej. Spojrzała mu w oczy i westchnęłam, pozostawiając pytanie bez odpowiedzi. Widziałam jak wędrował wzrokiem od jednego oka, do drugiego, by potem spojrzeć wymownie i z tęsknotą na moje usta. Pozwoliłam lekko unieść się moim kącikom, i splotłam palce lewej ręki, z jego prawą. Ścisnął ją mocno i jego kąciki również uniosły się do góry.
- Przepraszam – wyszeptałam, gdy przejechał kciukiem po mojej dolnej wardze. Przechylił głowę lekko w bok i jego usta znalazły się na moich. Delikatne wargi, ciepłe i wilgotne. Od razu przypomniałam sobie ich smak. Pozwoliłam mu chwilę tak trwać, oddałam nawet pocałunek, ale nie mogłam dać mu zbyt wiele, nie chciałam, żeby wpłynęło to na podjętą przeze mnie decyzję. Ścisnęłam mocniej jego dolną wargę, między moimi, po czym odsunęłam się nieznacznie. Nie chciałam otwierać oczu. Poczułam jak jego gorące usta suną delikatnie po moim chłodnym policzku. Rozchyliłam nieco wargi, by móc przez nie lepiej oddychać.
- Tak bardzo cię kocham – wyszeptał, skubiąc płatek mojego ucha. – Daj mi szansę. Proszę. – zadrżałam. Jego ręce oplotły mnie w tali, a ja pozwoliłam mu się do siebie przysunąć. Oparłam głowę o jego ramię, zbierając w sobie siły, by w końcu otworzyć oczy i zakończyć tę szopkę. Wiele godzin spędziłam na myśleniu o tym, i pięć minut przyjemności nie może mieć wpływu na podjętą decyzję. Czułam jednak, że serce już nie słucha rozumu, i jedynym wyjściem jest brak odzewu z mojej strony. Wtedy nie palnę nic głupiego, pochopnego, nie będę potem żałowała i pluła sobie w twarz. Ale moje ręce jakby nie chciały słuchać, objęły bruneta w talii, ściskając jego szczupłe ciało z całej siły. Zacisnęłam mocno powieki, biorąc głęboki wdech. Serce było górą, rozum się nie liczył.
- Jedną szansę. Tylko jedną – powiedziałam w końcu, zadzierając głowę do góry i otwierając oczy. – Pamiętaj, że więcej żadnej nie dostaniesz. – nie zdołałam powiedzieć nic więcej, bo jego usta wpiły się zachłannie w moje. Uśmiechał się, co sprawiło, że i ja się uśmiechnęłam.
- To najlepszy prezent, jaki dziś dostałem – wesołe iskierki szalały w jego tęczówkach.
- Jeszcze przecież żadnego nie otworzyłeś – wytknęłam język, naśmiewając się z niego.
- Ale mimo to wiem, że nie ma nic cenniejszego od ciebie – pocałował mnie w czoło i mocno przygarnął do siebie.
- Co ty ze mną robisz…- pokręciłam głową, wzdychając – Nawet nie umiem się przy tobie trzymać swoich zasad i decyzji…
- Tym lepiej dla mnie – poruszył znacząco brwiami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz