Już od przekroczenia progu
wiedziałam, że na kolacji nie będzie Shannona i Rosalie, chociaż tak bardzo
liczyłam na to, że uda mi się z nimi porozmawiać. Miałam zamiar popracować
jeszcze nad blondynką, żeby zgodziła się u mnie zarabiać, a Shannona
najchętniej strzeliłabym w twarz, jeśli ona jeszcze tego nie zrobiła.
Zauważyłam zresztą, że jak Jay się uspokaja, to Shannon zaczyna kłótnie,
sprzeczki i ma jakieś problemy. Tyle, że to z Rosalie to już wielka przesada z
jego strony i ja na miejscu kobiety nie pozwalałabym sobie na takie oskarżenia
z jego strony.
- Już wróciłaś? To wspaniale – z
kuchni wyszedł brunet, wycierając dłonie w szmatkę. – Idź pod prysznic, a ja
przyniosę kolację na stół.
- A jeśli wolałabym zjeść w mniej
oficjalny sposób?- zaproponowałam, patrząc na niego błagalnie.- Jestem
wykończona, najchętniej położyłabym się już spać, ale nie zrezygnuję z tego, co
dla nas zrobiłeś.- zbliżyłam się do niego i spróbowałam zajrzeć mu przez ramie,
ale przesunął się, zagradzając wejście do kuchni. Podniósł nieznacznie brwi,
patrząc na mnie z rozbawieniem.- Chciałam…zrobić sobie herbaty. Wcale nie
podglądam.
- Tak, jasne – pokiwał głową,
obejmując mnie ramieniem i odciągając na bok – W takim razie wystarczyło
poprosić. A teraz leć – pchnął mnie lekko w stronę schodów – A kolację zjemy w
salonie, nie będziesz mi tam brudziła w pokoju!
- Mówisz jak moja matka –
przewróciłam oczami. Stopy dawały o sobie znać i żałuję, że poszłam do pracy na
tak wysokim obcasie.
- Danielle – powiedział
ostrzegawczo.
- Dobra, już dobra. – zgodziłam
się, ale nadal niechętnie.- No jak moja matka. Dosłownie ten sam typ człowieka.
- Słyszałem! – krzyknął. Weszłam
do łazienki i zamknęłam za sobą drzwi. Nie zdążyłam się nawet umyć, kiedy
rozległo się pukanie. Westchnęłam, zakręcając wodę.
- Co? – musiałam krzyknąć, żeby
usłyszał mnie za drzwiami.
- Długo jeszcze?
- Człowieku, dopiero weszłam. –
włączyłam z powrotem wodę, śmiejąc się pod nosem z Jareda. Chwilę później
wyszłam spod prysznica, wytarłam ciało i włosy, po czym założyłam na siebie
dresowe spodnie i jasny t-shirt. Zeszłam na dół i zawołałam Jareda.
Odpowiedział mi z salonu, więc skierowałam się tam i zaskoczona usiadłam na
krześle, za którym stał mężczyzna. Przysunął mnie do stołu, który nakrył dla
naszej dwójki. Jedzenie na talerzach wyglądało apetycznie, więc uśmiechnęłam
się do Leto i chwyciłam widelec.
- Mmm, przepyszne – powiedziałam,
gdy tylko przełknęłam.
- Cieszę się, że ci smakuje.-
przysunął w moją stronę kubek z herbatą.- Prosiłaś, to zrobiłem.
- Dziękuję – uśmiechnęłam się.
- Danielle?
- Słucham.
- Co będziesz robiła na święta? –
wpakowałam do ust porcję ziemniaków, dając sobie czas do namysłu. Bo przecież
nie zastanawiałam się, co będę robiła na święta. Do kogo pójdę? Czy zostanę
sama, w domu? Rodzice mieszkają daleko, bo w Detroit, a to kawał drogi stąd.
Nie wiem czy chciałabym tam jechać, a na samolot mnie nie stać. Poza tym dawno
się do nich nie odzywałam, z racji tego, że nie tolerowali Sama. Pokłóciliśmy
się kilka lat temu i od tej pory żadna ze stron nie wyciągnęła pierwsza ręki.
- Nie wiem, szczerze mówiąc.-
wzruszyłam ramionami – Pewnie zostanę i będę pracowała.
- W święta? – zdziwił się – A
może pojechałabyś z nami do naszej matki? Będzie zachwycona, rozmawiałem już z
nią o …
- Nie wiem czy to dobry pomysł –
weszłam mu w słowo – Przecież nawet mnie nie zna, nie jesteśmy też parą,
rodziną…
- Rosalie jedzie.
- A właśnie – odłożyłam sztućce –
Co z Rosalie? Bo z tego co wiem, Shannon nieźle narozrabiał. Pogodzili się już?
- Wszystko jest już ok. A wracając
do świąt; proszę, pojedź z nami. Będzie zajebiście, zobaczysz! – nalegał.
Spojrzałam na niego, opierając brodę na rękach. Przyglądał mi się, błagając
wzrokiem o zgodę. Ale co ja poradzę na to, że nie przepadam za świętami? –
Proszę.
- To z tego powodu ta kolacja?-
wypiłam łyk herbaty i odstawiłam kubek, przygładzając sfałdowany obrus. – To
był wasz plan. Namówić mnie na wyjazd do waszej matki?
- Odpoczniesz, przyda ci się
zmiana otoczenia.
- Zadałam Ci pytanie – zmroziłam
go wściekłym wzrokiem.
- Nie, kolację zrobiłem bo
chciałem, żebyś w końcu coś porządnego zjadła.
- Uważaj, bo ci uwierzę.-
dokończyłam posiłek i odsunęłam od siebie talerz. Owszem, od dłuższego czasu
nie jadam tak, jak powinnam, ale co mu do tego? Czemu on cały czas tak się mną
przejmuje, chce mi pomagać? Przecież mu tłumaczę, że tego nie chcę, ale on
dalej swoje, i nie chce mi się wierzyć w to, że on tak mnie kocha. Każdy
normalny facet wycofałby się już dawno temu, a on nadal to robi, nadal się
stara i walczy, co jest dla mnie niepojęte. Trudno mi w ogóle uwierzyć, że ktoś
może mnie tak kochać.
- Nie denerwuj się. – poprosił, a
ja pokiwałam głową. Zebrał ze stołu naczynia i wyniósł je do kuchni. Kiedy
wrócił, schowałam się za kubkiem herbaty, wypijając ją duszkiem.
- Pomogę ci – zaproponowałam
wstając. Przypomniałam sobie moją rozmowę z Rosalie. To co mówiła o mojej
upartości, o tym, że przez przeżycia z Samem zamykam się na prawdziwą miłość,
interesując się jedynie tymi przelotnymi zauroczeniami. A co jeśli miała rację?
Co jeśli zamykając się na Jaya, zamykam się na miłość mojego życia? I
najważniejsze pytanie. Czy ja go kocham? Przyjrzałam mu się dyskretnie, jak
składał obrus w kostkę, by następnie schować go do puffy. Jest przystojny i
temu nie da się w żaden sposób zaprzeczyć; a więc podoba mi się, to jest pewne.
Ale czy ja go kocham? Czy czuję do niego coś więcej? Czy kiedykolwiek czułam do
niego coś więcej? Przysunęłam wszystkie krzesła do stołu i przetarłam blat
szmatką, chociaż był nieskazitelnie czysty.- Rozmawiałeś z Shannonem?
- Na jaki temat? – podałam mu
szmatkę, którą wyniósł do kuchni. Wrócił po chwili, siadając obok mnie na
kanapie. Zabrałam mu pilota, gdy tylko go chwycił i schowałam za plecami.
- Sylwestra.
- A, rozmawiałem – postawił kubek
na stoliczku i objął mnie ramieniem, wyrywając z rąk pilota. Zaklęłam pod
nosem, a on spojrzał na mnie spod uniesionych wysoko brwi.- Zgodzę się, jeśli
ty zgodzisz się na wigilię u mojej matki.
Chciałam już fuknąć, że bez łaski,
że nie będę się tak cackać z nim, ale postanowiłam jednak przemyśleć to
wszystko dokładniej, zamiast przekreślać od tak. Bo w sumie, co mi szkodzi
pojechać z nimi do ich matki, spędzić te święta jak normalny człowiek, zamiast
siedzieć w domu i objadać się słodyczami z samotności. Pewnie nawet nie
zebrałabym się do tego, żeby ubrać choinkę.
- Dobra, pojadę, ale nie dlatego,
że postawiłeś taki warunek – wycelowałam w niego palcem, który natychmiast
pochwycił i zamknął w pięści. – Co robisz?
- Nic – zaśmiał się podstępnie i
szarpnął, a ja nie spodziewając się, że to zrobi, poleciałam do przodu, lądując
na wokaliście. Spojrzałam mu w twarz, w rozciągnięte w uśmiechu usta i radosne
oczy.
- Wariat – wystawiłam język i
spróbowałam się podnieść, wspierając się na jego klatce piersiowej, ale brunet
przygwoździł mnie do siebie w niedźwiedzim uścisku. – Co wyprawiasz? –
zachichotałam, szamotając się delikatnie.- Nie pozwalasz sobie za dużo? –
pokręcił głową i nim zdążyłam zareagować, zamknął mi usta pocałunkiem, którego
nie byłam w stanie i nie chciałam przerwać. Przestałam się odpychać rękoma,
zamiast tego oplotłam nimi jego szyję, a głowę położyłam na obojczyku, chowając
twarz, na której pojawiły się rumieńce i oznaki zagubienia. On bez słowa to
zaakceptował i zaczął delikatnie głaskać mnie po plecach. Zadowolona, umościłam
się na nim wygodniej, wtuliłam się mocniej w jego ciało, na co zareagował
przeciągłym mruknięciem. Zamknęłam oczy, poddając się pieszczocie, którą od
zawsze tak uwielbiałam. Jak byłam malutka, moi rodzice nie mieli życia, bo
biegałam za nimi i błagałam dniami i nocami o to, żeby podrapali mnie po
plecach.
- Śpisz? – zapytał chwilę
później, gdy zrelaksowana wyrównałam oddech. Mruknęłam, że nie i ziewnęłam.-
Nawet jeśli jeszcze nie śpisz, to zaraz zaśniesz – zaśmiał się. Chciałam go
żartobliwie uderzyć w ramię, ale usłyszałam otwierające się drzwi wejściowe.
Zastygliśmy nasłuchując i zastanawiając się, kto to może być. Ciche kroki
rozeszły się po pomieszczeniach. Nie należały ani do Shannona, ani do Rosalie,
już zdążyłam nauczyć się rozpoznawać ich chód. Chciałam natychmiast zerwać się
z Jareda, kiedy do salonu zajrzała Kate, ale brunet ani myślał mnie puścić.
Przez twarz blondynki przeszło zaskoczenie by ustąpić grymasowi złości.
Podeszła do nas i w końcu bojąc się o siebie, wyszarpnęłam się z ramion
wokalisty i stanęłam na własnych nogach, tuż po jej prawej stronie. Ale szybko
zorientowałam się, że tu nie chodzi o mnie, a o Jareda. Zamachnęła się i nim
cokolwiek zdążyłam zrobić, uderzyła go w twarz wierzchem dłoni, po czym szybkim
krokiem opuściła pokój. Po chwili usłyszałam trzaśnięcie drzwi i wyrwana z
transu, podskoczyłam. Gdy spojrzałam na Leto, trzymał się za policzek,
wyklinając coś pod nosem.
- Co to było? – zapytałam,
machając rękoma – Jesteście razem?
- Nie i nigdy nie byliśmy – odjął
dłoń od twarzy, a ja otworzyłam szeroko oczy, gdy zobaczyłam na jego policzku
okropnie krwawiącą ranę.
- Pokaż to – odciągnęłam dłoń,
którą znów przyłożył z powrotem do twarzy.- Pokaż! – w końcu poddał się i
mogłam w pełni zobaczyć co ta idiotka zrobiła mu z policzkiem. Okazało się, że
rana nie jest głęboka, a jedynie obficie krwawi. – Podrapała cię – westchnął,
spoglądając na swoją zakrwawioną rękę – Furiatka…
- Odezwała się – prychnął.
Spojrzałam mu w oczy marszcząc ze złością brwi. Walczyliśmy przez chwilę na
spojrzenia, a kiedy odwrócił wzrok, zabrałam rękę z jego policzka i usiadłam na
kanapie – Nie uważasz, że trzeba to przemyć?
- To idź i przemyj – przyglądałam
się swoim palcom, którymi kręciłam młynki. Poczułam jego łokieć między żebrami
i po raz kolejny spiorunowałam go wzrokiem.
- Czemu się tak obrażasz,
przecież nic ci nie zrobiłem – dla wzmocnienia swoich słów, wzruszył chudymi
ramionami, a ja tylko westchnęłam. Ta sytuacja trochę wyprowadziła mnie z
równowagi, bo skoro rzekomo z nią nie był, to czemu tak się zachowała? Owszem,
rozumiem, że mogła być pewna, że on chce z nią być i po prostu zawiodła się na
nim, ale żeby aż tak reagować? Ja, co prawda, nie byłam wcale lepsza, kiedy
wściekła wyjechałam samochodem spod domu i wpakowałam się w tarapaty. Nie
powinnam jej chyba oceniać, nie mam do tego prawa, bo w gruncie rzeczy jestem
taką samą furiatką. Ale czuję się głupio, byłam świadkiem tego zajścia, co więcej,
to z mojej winy wyszło tak, jak wyszło.
- Nie obrażam się – zdobyłam się
na lekki, niepewny uśmiech – Trochę mi głupio z powodu tej całej sytuacji –
otarłam jego policzek skrawkiem bluzki. Uśmiechnął się głupkowato, spoglądając
na mój odsłonięty brzuch, ale momentalnie spoważniał, widząc jak unoszę rękę,
żeby przywalić mu w tył głowy. Zaśmiałam się w duchu. Przygładziłam t-shirt,
spoglądając na niewielką plamę krwi – Szoruj do łazienki i weź sobie czymś to
zaklej, bo wyglądasz jak ofiara ostrego noża. Swoją drogą, niezłe paznokcie ma
ta panienka – zacmokałam unosząc jedną brew do góry.
- To nie paznokcie, ona ma taki
duży pierścionek, to nim musiała mnie drasnąć – podniósł się i objął mnie w
tali. Położyłam dłonie na jego torsie, by szybko się odepchnąć, ale nim
zdążyłam to uczynić, położył głowę na moim ramieniu, wtulając się jak misiek.
Zachichotałam, odginając głowę w drugą stronę, żeby tylko nie zabrudził mnie
krwią.- Brzydzisz się mnie?
- Już kiedyś na ten temat
rozmawialiśmy – założył mi pasmo włosów za ucho – Nie brzydzę się ciebie, a
twojej krwi. Kto wie, co za cholerstwo roznosisz – wystawiłam mu język. W
zamian za to potargał mnie po włosach, na co skrzywiłam się nieznośnie.
Poczułam jak silnie oplata mnie w tali i po chwili wisiałam w powietrzu, młócąc
nogami na oślep.
- Cofnij to – zagroził, ale ja
zaśmiałam się jeszcze głośniej, wyciągając ręce spod siebie. Dopadłam jego pach
i zaczęłam przebierać palcami, licząc na to, że ma łaskotki, ale nadal stał na
nogach, bez śladu uśmiechu na twarzy. Kiedy w końcu się poddałam, wydając
odgłos niezadowolenia, a on rzucił mnie na kanapę i z wielkim uśmiechem na
twarzy dobrał się do moich łaskotek, wykorzystując fakt, że mam je niemalże
wszędzie. Zaśmiewając się i błagając by dał mi spokój, wydobyłam spod głowy
poduszkę i przywaliłam nią w głowę niczego niespodziewającego się oprawcy.
Najpierw spojrzał na mnie bykiem, by w następnej chwili sięgnąć po drugą.
Okładaliśmy się jakiś czas, czułam się jak małe dziecko. Dawno tak mocno się
nie śmiałam, więc już po chwili siedziałam na dywanie, trzymając się za obolały
brzuch, ale uśmiech nie schodził mi z twarzy. Zasapany Brunet usiadł tuż obok
mnie. Nim zorientowałam się w tym co zrobił, leżałam na twardej podłodze. Jared
siedział na mnie okrakiem z głupim uśmiechem na twarzy. Bojąc się łaskotania,
położyłam ręce wzdłuż ciała, zasłaniając swoje słabe punkty. Ale on wcale nie
miał zamiaru mnie łaskotać. Pochylił się tak, że jego twarz znalazła się
milimetry od mojej. Patrzył wyczekująco na mnie, a ja nie wiedziałam co zrobić.
- Powinnam iść spać –
stwierdziłam, odwracając wzrok. Zwilżyłam usta, opierając się na łokciach, czym
zmusiłam Leto do odsunięcia się ode mnie. – Muszę rano wcześnie wstać. Nie
chciałabym się spóźnić.
- Racja, zapomniałem – uśmiechnął
się przepraszająco i uwolnił moje biodra od swojego ciężaru. Podniosłam się z
podłogi i otrzepałam spodnie z niewidzialnego brudu. Posłałam Jaredowi nikły
uśmiech i ruszyłam w stronę swojej sypialni, czując znużenie.
***
Przygotowania do przyjęcia
urodzinowego dla Jareda szły pełną parą. Znaleźliśmy sale, Wendy postarała się
o sponsora, a Charles i Shannon królowali w moim gabinecie, układając plan
imprezy. Przez kilka dni czułam się kompletnie niepotrzebna, oni we wszystkim
mnie wyręczali, przez co czułam się fatalnie. Ale szybko dostrzegłam pozytywy
tej sytuacji; mogłam w spokoju zająć się sylwestrowym balem, co nie ukrywajmy,
sprawiło mi ogromną frajdę, ale też spędzało sen z powiek. Chcę żeby wszystko
było idealne, perfekcyjne, takie jakie sobie wyobrażałam, o jakim śniłam, ale
co rusz napotykałam jakieś przeszkody. Do tego postanowiłam znaleźć sobie
mieszkanie i wynieść się od braci Leto przed świętami, więc zaangażowanie
reszty mojego zespołu ułatwiało mi sprawę. Miałam więcej czasu i mniej na
głowie o to jedno przyjęcie.
I chyba trafiłam pod właściwy
adres, gdy zadowolona wychodziłam w towarzystwie agenta nieruchomości z jednego
z apartamentowców w centrum LA. Z szerokim uśmiechem podałam mu rękę, którą
natychmiast pochwycił, przechodząc do rzeczy.
- Podobało się pani? To całkiem
spory apartament, i nieźle umeblowany. – zmierzył budynek wzrokiem, na moment
zatrzymując się na szklanych drzwiach, przed którymi przechadzał się portier.-
Co prawda cena ogromna, i nie każdego stać…
- Tak, to spora suma, ale wezmę
kredyt – weszłam mu w słowo i sama zwróciłam twarz w stronę wejścia, a
odbijające się od szkła promienie słoneczne przyjemnie połaskotały mnie po
twarzy. – Poza tym prawdopodobnie jeszcze jedna osoba ze mną tu zamieszka, ale…
- To już nie są moje sprawy – tym
razem on mi przerwał, uśmiechając się szeroko. – W takim razie proponuję udać
się do mojego biura, gdzie podpisalibyśmy umowę sprzedaży. Chyba, że woli pani
jeszcze naradzić się z tą drugą osobą – to zdanie jakby zawisło między nami w
powietrzu, bo w sumie nie wiedziałam co odpowiedzieć. Rosalie, kiedy
zaproponowałam jej wspólne mieszkanie, chętnie się zgodziła, ale powiedziała
też, że obojętne jej gdzie, jak, co i kiedy. Po prostu rozmawiałyśmy od serca o
jej ostatnich kłótniach z Shannonem i doszłyśmy do wniosku, że będzie im
lepiej, jak będą mieszkali oddzielnie. Co prawda Leto jeszcze nic nie wiedzą o
naszych planach, ale to nie ich sprawa.
- W sumie to – przetrawiłam
jeszcze raz te dwie propozycje – powinnam chyba jeszcze pojechać do banku i
dowiedzieć się na jaki kredyt mogę sobie pozwolić.
- Jeszcze pani nie była? Mhm –
zamyślił się, skubiąc wargę.- Wie pani co? Może panią podwiozę do jakiegoś
banku, pani załatwi co ma załatwić, a ja coś zjem w jakimś barze. A potem
pojedziemy do mnie. – uśmiechnął się, a gdy otworzyłam usta, powstrzymał mnie
ruchem ręki – Chyba, że potrzebuje pani czasu. To tylko luźna propozycja.
- Nie, chętnie zgodzę się na taki
obrót sprawy. – założyłam kosmyk włosów za ucho, gdy wiatr zepchnął mi je na
twarz. – Gdzie pański samochód?
- O, tam. – wskazał dłonią.
Uśmiechnęłam się uprzejmie i ruszyłam we wskazanym kierunku.
***
- Pijemy! – krzyknęłam w progu,
stawiając siatkę na szafce przy drzwiach wejściowych. Pierwsza w przedpokoju
pojawiła się Rosalie, dopiero chwilę później, gdy kobieta zdążyła już dorwać
się do zakupionych przeze mnie alkoholi, dołączyli do nas bracia Leto, za
którymi zobaczyłam Tomo.
- Z jakiej okazji? – zabrałam
blondynce butelki i ruszyłam do kuchni, a za mną cały pochód.
- Znalazłam nam mieszkanie. –
zaświergotałam odwracając się do nich przodem i koncentrując się na Ros.-
Wspaniale, prawda?
- Nam? Co rozumiesz, mówiąc NAM –
Shannon wepchnął się między mnie, a Rosalie. Zmarszczyłam brwi.
- Sobie i Ros – wyjaśniłam,
szukając wzrokiem poparcia u przyjaciółki.
- Szukałaś z nią mieszkania? –
Shannon odwrócił się do niej, krzyżując ręce na piersiach. Zarys mięśni
uwidocznił się bardziej, gdy materiał jego koszulki naciągnął się
niebezpiecznie.
- Tak, szukała, a tobie o co
znowu chodzi? – kontynuowałam, widząc strapioną minę Rosalie. – Ostatnio masz
do niej pretensję o wiele rzeczy. Bezpodstawnie. Niepotrzebnie. Lepiej będzie
się mieszkało osobno, wiesz? Odpoczniecie od siebie, zatęsknicie przed każdym
spotkaniem. – poruszyłam znacząco brwiami.
- Danielle ma rację – koło nas
zmaterializował się Jay, obejmując mnie ręką. – Jak zatęsknicie, będzie
znacznie przyjemniej się potem spotkać.
- Może to i dobry pomysł – do
Shannona jakby zaczęło coś docierać, więc postanowiłam to natychmiast
wykorzystać, gdyby nagle zapragnął zmienić zdanie.
- Tak, to zdecydowanie najlepszy
pomysł na jaki udało mi się wpaść – wyszczerzyłam zęby, naigrywając się w
gruncie rzeczy z samej siebie – Proponuję już w tym tygodniu się przeprowadzić.
Mieszkanie umeblowane, więc musimy zabrać tylko swoje osobiste rzeczy.
- No ale jak tak możecie nas
zostawiać samych? – Jared nagle posmutniał.- A kto nam posprząta po imprezie?
Kto obiadek ugotuje, upierze, uprasuje?- jego brat potakiwał ruchem głowy na
każde pytanie.
- Spadaj – uderzyłam go lekko w
ramię. Westchnęłam.- To co, pijemy? – zapytałam, unosząc nieznacznie butelkę.
- Ja chętnie! – klasnęła Rosalie.
- My teeeeż.- jęknęli Leto, tak
jakby z łaską.
***
- I jak Ci się podoba? –
zapytałam, parkując przed apartamentowcem. Chwilę siedziałyśmy w samochodzie,
chciałam jej dać czas na podziwianie przedniej części budynku. To samo zrobił
ze mną mężczyzna, który oprowadzał mnie po owej nieruchomości. Zachwycona
wyglądem zewnętrznym bloku, chciałam jak najszybciej obejrzeć apartament, i
czułam, że to właśnie tu najbardziej mi się spodoba. Nie myliłam się. Kiedy
wprowadził mnie do środka i pokazał każdą część pomieszczenia, zapragnęłam jak
najszybciej tam zamieszkać. – Idziemy? – zapytałam, a Rosalie uśmiechnęła się
szeroko.
- Szkoda, że bracia nie mogli z
nami pojechać – westchnęła.
- Przypuszczam, że nie tyle co
nie mogli, tylko nie chcieli. Znam ich wystarczająco długo, by tak mówić –
wyjęłam kluczyki ze stacyjki i zapięłam płaszcz pod samą brodę. Złapałam
torebkę i wysiadłam. Musiałam przytrzymać czapkę, bo wiejący wiatr o mało mi
jej nie ściągnął z głowy. Okrążyłam samochód i uśmiechając się do wysiadającej
Rosalie, otworzyłam bagażnik. Bez słowa podałam jej walizkę, wyjęłam też swoją
i zamknąwszy uprzednio samochód, ruszyłyśmy w stronę szklanych drzwi
wejściowych, przed którymi dziś nie było portiera. Siedział w środku, z dala od
mrozu, a w ciepłym, lekko oświetlonym pomieszczeniu. Skinął głową, gdy nas
zobaczył i wrócił do wpisywania czegoś. – Tam są windy – wskazałam palcem
wąski, skręcający w lewo korytarz.
- A które piętro?- stanęłyśmy
przed rozsuwanymi drzwiami windy.
- Siódme. Wchodź – puściłam ją
przodem, po czym wcisnęłam przycisk opatrzony ową siódemką. Winda ruszyła dość
szybko, więc wymieniłyśmy ze sobą zadowolone spojrzenia, a gdy delikatny dźwięk
oznajmił, że to nasze piętro, wysiadłyśmy. Na każdym z pięter znajdowały się
tylko trzy różne apartamenty, więc nie musiałyśmy daleko iść. Po raz kolejny
przepuściłam blondynkę przodem i od razu dołączyłam do niej, by móc obserwować
jej reakcję.
- Który pokój sobie wybrałaś? –
zapytała.
- Tamten w głębi. Ten może być
twój – kobieta wrzuciła walizkę do środka i zadowolona ruszyła zwiedzać
pozostałe pomieszczenia. Ja rozebrałam się z płaszcza i ruszyłam do swojej
sypialni, mijając po drodze obszerną kuchnię, jadalnię, salon i łazienkę.
- Musimy zrobić zakupy.
- Wiem, ale dziś chyba zjemy
obiad na mieście, co?- odpowiedziałam, siadając na skraju swojego nowego,
wygodnego łóżka.- Ach, Ros? Ja wychodzę tak na 16 do pracy, jak chcesz też
możesz iść.
- A który dziś mamy?
- 10 grudnia. – spojrzałam na
wyświetlacz telefonu.
- Za tydzień impreza urodzinowa
Jareda!
- Taaa, a potem wspólne święta u
jego matki – westchnęłam. Odwróciłam się, gdy wpadła do mojego pokoju.
- Ale tu pięknie! –
zaświergotała.- Lepiej niż u mnie – opadła na moje łóżko, aż poczułam uginające
się sprężyny.
- Dlatego to mój pokój, prawda? –
zaśmiałam się. – A co do imprezy Jareda – cmoknęłam – nie mamy co prawda
opóźnień, ale wolałabym mieć już wszystko gotowe na czwartek najpóźniej. Żeby
piątek i sobota były zwykłą formalnością. Żebyśmy mogły odpocząć przed, mieć
czas na wyszykowanie się, no i siły na balowanie. Bo jak na ostatnią chwilę
będziemy jeszcze pracować, to na imprezie będziemy nieżywe, a to nie ma sensu.
- Racja, nie pomyślałam o tym.
- Dobra – klepnęłam się w uda –
Trzeba się rozpakować i lecieć coś zjeść przed robotą. No i potrzebny nam
będzie Shannon.
Pokiwała głową i wyszła,
obiecując, że zadzwoni do niego. Położyłam walizkę na podłodze i otworzyłam.
Zabrałam się za wypakowywanie ubrań i przyborów toaletowych, kosmetyków i
innych najpotrzebniejszych rzeczy, które udało mi się wepchnąć do walizki.
Jutro pojedziemy po resztę naszych rzeczy, chyba, że bracia Leto zgodzą się je
spakować i przywieźć. Ale to mało możliwe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz