piątek, 19 kwietnia 2013

Chapter 17


Już od przekroczenia progu wiedziałam, że na kolacji nie będzie Shannona i Rosalie, chociaż tak bardzo liczyłam na to, że uda mi się z nimi porozmawiać. Miałam zamiar popracować jeszcze nad blondynką, żeby zgodziła się u mnie zarabiać, a Shannona najchętniej strzeliłabym w twarz, jeśli ona jeszcze tego nie zrobiła. Zauważyłam zresztą, że jak Jay się uspokaja, to Shannon zaczyna kłótnie, sprzeczki i ma jakieś problemy. Tyle, że to z Rosalie to już wielka przesada z jego strony i ja na miejscu kobiety nie pozwalałabym sobie na takie oskarżenia z jego strony.
- Już wróciłaś? To wspaniale – z kuchni wyszedł brunet, wycierając dłonie w szmatkę. – Idź pod prysznic, a ja przyniosę kolację na stół.
- A jeśli wolałabym zjeść w mniej oficjalny sposób?- zaproponowałam, patrząc na niego błagalnie.- Jestem wykończona, najchętniej położyłabym się już spać, ale nie zrezygnuję z tego, co dla nas zrobiłeś.- zbliżyłam się do niego i spróbowałam zajrzeć mu przez ramie, ale przesunął się, zagradzając wejście do kuchni. Podniósł nieznacznie brwi, patrząc na mnie z rozbawieniem.- Chciałam…zrobić sobie herbaty. Wcale nie podglądam.
- Tak, jasne – pokiwał głową, obejmując mnie ramieniem i odciągając na bok – W takim razie wystarczyło poprosić. A teraz leć – pchnął mnie lekko w stronę schodów – A kolację zjemy w salonie, nie będziesz mi tam brudziła w pokoju!
- Mówisz jak moja matka – przewróciłam oczami. Stopy dawały o sobie znać i żałuję, że poszłam do pracy na tak wysokim obcasie.
- Danielle – powiedział ostrzegawczo.
- Dobra, już dobra. – zgodziłam się, ale nadal niechętnie.- No jak moja matka. Dosłownie ten sam typ człowieka.
- Słyszałem! – krzyknął. Weszłam do łazienki i zamknęłam za sobą drzwi. Nie zdążyłam się nawet umyć, kiedy rozległo się pukanie. Westchnęłam, zakręcając wodę.
- Co? – musiałam krzyknąć, żeby usłyszał mnie za drzwiami.
- Długo jeszcze?
- Człowieku, dopiero weszłam. – włączyłam z powrotem wodę, śmiejąc się pod nosem z Jareda. Chwilę później wyszłam spod prysznica, wytarłam ciało i włosy, po czym założyłam na siebie dresowe spodnie i jasny t-shirt. Zeszłam na dół i zawołałam Jareda. Odpowiedział mi z salonu, więc skierowałam się tam i zaskoczona usiadłam na krześle, za którym stał mężczyzna. Przysunął mnie do stołu, który nakrył dla naszej dwójki. Jedzenie na talerzach wyglądało apetycznie, więc uśmiechnęłam się do Leto i chwyciłam widelec.
- Mmm, przepyszne – powiedziałam, gdy tylko przełknęłam.
- Cieszę się, że ci smakuje.- przysunął w moją stronę kubek z herbatą.- Prosiłaś, to zrobiłem.
- Dziękuję – uśmiechnęłam się.
- Danielle?
- Słucham.
- Co będziesz robiła na święta? – wpakowałam do ust porcję ziemniaków, dając sobie czas do namysłu. Bo przecież nie zastanawiałam się, co będę robiła na święta. Do kogo pójdę? Czy zostanę sama, w domu? Rodzice mieszkają daleko, bo w Detroit, a to kawał drogi stąd. Nie wiem czy chciałabym tam jechać, a na samolot mnie nie stać. Poza tym dawno się do nich nie odzywałam, z racji tego, że nie tolerowali Sama. Pokłóciliśmy się kilka lat temu i od tej pory żadna ze stron nie wyciągnęła pierwsza ręki.
- Nie wiem, szczerze mówiąc.- wzruszyłam ramionami – Pewnie zostanę i będę pracowała.
- W święta? – zdziwił się – A może pojechałabyś z nami do naszej matki? Będzie zachwycona, rozmawiałem już z nią o …
- Nie wiem czy to dobry pomysł – weszłam mu w słowo – Przecież nawet mnie nie zna, nie jesteśmy też parą, rodziną…
- Rosalie jedzie.
- A właśnie – odłożyłam sztućce – Co z Rosalie? Bo z tego co wiem, Shannon nieźle narozrabiał. Pogodzili się już?
- Wszystko jest już ok. A wracając do świąt; proszę, pojedź z nami. Będzie zajebiście, zobaczysz! – nalegał. Spojrzałam na niego, opierając brodę na rękach. Przyglądał mi się, błagając wzrokiem o zgodę. Ale co ja poradzę na to, że nie przepadam za świętami? – Proszę.
- To z tego powodu ta kolacja?- wypiłam łyk herbaty i odstawiłam kubek, przygładzając sfałdowany obrus. – To był wasz plan. Namówić mnie na wyjazd do waszej matki?
- Odpoczniesz, przyda ci się zmiana otoczenia.
- Zadałam Ci pytanie – zmroziłam go wściekłym wzrokiem.
- Nie, kolację zrobiłem bo chciałem, żebyś w końcu coś porządnego zjadła.
- Uważaj, bo ci uwierzę.- dokończyłam posiłek i odsunęłam od siebie talerz. Owszem, od dłuższego czasu nie jadam tak, jak powinnam, ale co mu do tego? Czemu on cały czas tak się mną przejmuje, chce mi pomagać? Przecież mu tłumaczę, że tego nie chcę, ale on dalej swoje, i nie chce mi się wierzyć w to, że on tak mnie kocha. Każdy normalny facet wycofałby się już dawno temu, a on nadal to robi, nadal się stara i walczy, co jest dla mnie niepojęte. Trudno mi w ogóle uwierzyć, że ktoś może mnie tak kochać.
- Nie denerwuj się. – poprosił, a ja pokiwałam głową. Zebrał ze stołu naczynia i wyniósł je do kuchni. Kiedy wrócił, schowałam się za kubkiem herbaty, wypijając ją duszkiem.
- Pomogę ci – zaproponowałam wstając. Przypomniałam sobie moją rozmowę z Rosalie. To co mówiła o mojej upartości, o tym, że przez przeżycia z Samem zamykam się na prawdziwą miłość, interesując się jedynie tymi przelotnymi zauroczeniami. A co jeśli miała rację? Co jeśli zamykając się na Jaya, zamykam się na miłość mojego życia? I najważniejsze pytanie. Czy ja go kocham? Przyjrzałam mu się dyskretnie, jak składał obrus w kostkę, by następnie schować go do puffy. Jest przystojny i temu nie da się w żaden sposób zaprzeczyć; a więc podoba mi się, to jest pewne. Ale czy ja go kocham? Czy czuję do niego coś więcej? Czy kiedykolwiek czułam do niego coś więcej? Przysunęłam wszystkie krzesła do stołu i przetarłam blat szmatką, chociaż był nieskazitelnie czysty.- Rozmawiałeś z Shannonem?
- Na jaki temat? – podałam mu szmatkę, którą wyniósł do kuchni. Wrócił po chwili, siadając obok mnie na kanapie. Zabrałam mu pilota, gdy tylko go chwycił i schowałam za plecami.
- Sylwestra.
- A, rozmawiałem – postawił kubek na stoliczku i objął mnie ramieniem, wyrywając z rąk pilota. Zaklęłam pod nosem, a on spojrzał na mnie spod uniesionych wysoko brwi.- Zgodzę się, jeśli ty zgodzisz się na wigilię u mojej matki.
Chciałam już fuknąć, że bez łaski, że nie będę się tak cackać z nim, ale postanowiłam jednak przemyśleć to wszystko dokładniej, zamiast przekreślać od tak. Bo w sumie, co mi szkodzi pojechać z nimi do ich matki, spędzić te święta jak normalny człowiek, zamiast siedzieć w domu i objadać się słodyczami z samotności. Pewnie nawet nie zebrałabym się do tego, żeby ubrać choinkę.
- Dobra, pojadę, ale nie dlatego, że postawiłeś taki warunek – wycelowałam w niego palcem, który natychmiast pochwycił i zamknął w pięści. – Co robisz?
- Nic – zaśmiał się podstępnie i szarpnął, a ja nie spodziewając się, że to zrobi, poleciałam do przodu, lądując na wokaliście. Spojrzałam mu w twarz, w rozciągnięte w uśmiechu usta i radosne oczy.
- Wariat – wystawiłam język i spróbowałam się podnieść, wspierając się na jego klatce piersiowej, ale brunet przygwoździł mnie do siebie w niedźwiedzim uścisku. – Co wyprawiasz? – zachichotałam, szamotając się delikatnie.- Nie pozwalasz sobie za dużo? – pokręcił głową i nim zdążyłam zareagować, zamknął mi usta pocałunkiem, którego nie byłam w stanie i nie chciałam przerwać. Przestałam się odpychać rękoma, zamiast tego oplotłam nimi jego szyję, a głowę położyłam na obojczyku, chowając twarz, na której pojawiły się rumieńce i oznaki zagubienia. On bez słowa to zaakceptował i zaczął delikatnie głaskać mnie po plecach. Zadowolona, umościłam się na nim wygodniej, wtuliłam się mocniej w jego ciało, na co zareagował przeciągłym mruknięciem. Zamknęłam oczy, poddając się pieszczocie, którą od zawsze tak uwielbiałam. Jak byłam malutka, moi rodzice nie mieli życia, bo biegałam za nimi i błagałam dniami i nocami o to, żeby podrapali mnie po plecach.
- Śpisz? – zapytał chwilę później, gdy zrelaksowana wyrównałam oddech. Mruknęłam, że nie i ziewnęłam.- Nawet jeśli jeszcze nie śpisz, to zaraz zaśniesz – zaśmiał się. Chciałam go żartobliwie uderzyć w ramię, ale usłyszałam otwierające się drzwi wejściowe. Zastygliśmy nasłuchując i zastanawiając się, kto to może być. Ciche kroki rozeszły się po pomieszczeniach. Nie należały ani do Shannona, ani do Rosalie, już zdążyłam nauczyć się rozpoznawać ich chód. Chciałam natychmiast zerwać się z Jareda, kiedy do salonu zajrzała Kate, ale brunet ani myślał mnie puścić. Przez twarz blondynki przeszło zaskoczenie by ustąpić grymasowi złości. Podeszła do nas i w końcu bojąc się o siebie, wyszarpnęłam się z ramion wokalisty i stanęłam na własnych nogach, tuż po jej prawej stronie. Ale szybko zorientowałam się, że tu nie chodzi o mnie, a o Jareda. Zamachnęła się i nim cokolwiek zdążyłam zrobić, uderzyła go w twarz wierzchem dłoni, po czym szybkim krokiem opuściła pokój. Po chwili usłyszałam trzaśnięcie drzwi i wyrwana z transu, podskoczyłam. Gdy spojrzałam na Leto, trzymał się za policzek, wyklinając coś pod nosem.
- Co to było? – zapytałam, machając rękoma – Jesteście razem?
- Nie i nigdy nie byliśmy – odjął dłoń od twarzy, a ja otworzyłam szeroko oczy, gdy zobaczyłam na jego policzku okropnie krwawiącą ranę.
- Pokaż to – odciągnęłam dłoń, którą znów przyłożył z powrotem do twarzy.- Pokaż! – w końcu poddał się i mogłam w pełni zobaczyć co ta idiotka zrobiła mu z policzkiem. Okazało się, że rana nie jest głęboka, a jedynie obficie krwawi. – Podrapała cię – westchnął, spoglądając na swoją zakrwawioną rękę – Furiatka…
- Odezwała się – prychnął. Spojrzałam mu w oczy marszcząc ze złością brwi. Walczyliśmy przez chwilę na spojrzenia, a kiedy odwrócił wzrok, zabrałam rękę z jego policzka i usiadłam na kanapie – Nie uważasz, że trzeba to przemyć?
- To idź i przemyj – przyglądałam się swoim palcom, którymi kręciłam młynki. Poczułam jego łokieć między żebrami i po raz kolejny spiorunowałam go wzrokiem.
- Czemu się tak obrażasz, przecież nic ci nie zrobiłem – dla wzmocnienia swoich słów, wzruszył chudymi ramionami, a ja tylko westchnęłam. Ta sytuacja trochę wyprowadziła mnie z równowagi, bo skoro rzekomo z nią nie był, to czemu tak się zachowała? Owszem, rozumiem, że mogła być pewna, że on chce z nią być i po prostu zawiodła się na nim, ale żeby aż tak reagować? Ja, co prawda, nie byłam wcale lepsza, kiedy wściekła wyjechałam samochodem spod domu i wpakowałam się w tarapaty. Nie powinnam jej chyba oceniać, nie mam do tego prawa, bo w gruncie rzeczy jestem taką samą furiatką. Ale czuję się głupio, byłam świadkiem tego zajścia, co więcej, to z mojej winy wyszło tak, jak wyszło.
- Nie obrażam się – zdobyłam się na lekki, niepewny uśmiech – Trochę mi głupio z powodu tej całej sytuacji – otarłam jego policzek skrawkiem bluzki. Uśmiechnął się głupkowato, spoglądając na mój odsłonięty brzuch, ale momentalnie spoważniał, widząc jak unoszę rękę, żeby przywalić mu w tył głowy. Zaśmiałam się w duchu. Przygładziłam t-shirt, spoglądając na niewielką plamę krwi – Szoruj do łazienki i weź sobie czymś to zaklej, bo wyglądasz jak ofiara ostrego noża. Swoją drogą, niezłe paznokcie ma ta panienka – zacmokałam unosząc jedną brew do góry.
- To nie paznokcie, ona ma taki duży pierścionek, to nim musiała mnie drasnąć – podniósł się i objął mnie w tali. Położyłam dłonie na jego torsie, by szybko się odepchnąć, ale nim zdążyłam to uczynić, położył głowę na moim ramieniu, wtulając się jak misiek. Zachichotałam, odginając głowę w drugą stronę, żeby tylko nie zabrudził mnie krwią.- Brzydzisz się mnie?
- Już kiedyś na ten temat rozmawialiśmy – założył mi pasmo włosów za ucho – Nie brzydzę się ciebie, a twojej krwi. Kto wie, co za cholerstwo roznosisz – wystawiłam mu język. W zamian za to potargał mnie po włosach, na co skrzywiłam się nieznośnie. Poczułam jak silnie oplata mnie w tali i po chwili wisiałam w powietrzu, młócąc nogami na oślep.
- Cofnij to – zagroził, ale ja zaśmiałam się jeszcze głośniej, wyciągając ręce spod siebie. Dopadłam jego pach i zaczęłam przebierać palcami, licząc na to, że ma łaskotki, ale nadal stał na nogach, bez śladu uśmiechu na twarzy. Kiedy w końcu się poddałam, wydając odgłos niezadowolenia, a on rzucił mnie na kanapę i z wielkim uśmiechem na twarzy dobrał się do moich łaskotek, wykorzystując fakt, że mam je niemalże wszędzie. Zaśmiewając się i błagając by dał mi spokój, wydobyłam spod głowy poduszkę i przywaliłam nią w głowę niczego niespodziewającego się oprawcy. Najpierw spojrzał na mnie bykiem, by w następnej chwili sięgnąć po drugą. Okładaliśmy się jakiś czas, czułam się jak małe dziecko. Dawno tak mocno się nie śmiałam, więc już po chwili siedziałam na dywanie, trzymając się za obolały brzuch, ale uśmiech nie schodził mi z twarzy. Zasapany Brunet usiadł tuż obok mnie. Nim zorientowałam się w tym co zrobił, leżałam na twardej podłodze. Jared siedział na mnie okrakiem z głupim uśmiechem na twarzy. Bojąc się łaskotania, położyłam ręce wzdłuż ciała, zasłaniając swoje słabe punkty. Ale on wcale nie miał zamiaru mnie łaskotać. Pochylił się tak, że jego twarz znalazła się milimetry od mojej. Patrzył wyczekująco na mnie, a ja nie wiedziałam co zrobić.
- Powinnam iść spać – stwierdziłam, odwracając wzrok. Zwilżyłam usta, opierając się na łokciach, czym zmusiłam Leto do odsunięcia się ode mnie. – Muszę rano wcześnie wstać. Nie chciałabym się spóźnić.
- Racja, zapomniałem – uśmiechnął się przepraszająco i uwolnił moje biodra od swojego ciężaru. Podniosłam się z podłogi i otrzepałam spodnie z niewidzialnego brudu. Posłałam Jaredowi nikły uśmiech i ruszyłam w stronę swojej sypialni, czując znużenie.
***
Przygotowania do przyjęcia urodzinowego dla Jareda szły pełną parą. Znaleźliśmy sale, Wendy postarała się o sponsora, a Charles i Shannon królowali w moim gabinecie, układając plan imprezy. Przez kilka dni czułam się kompletnie niepotrzebna, oni we wszystkim mnie wyręczali, przez co czułam się fatalnie. Ale szybko dostrzegłam pozytywy tej sytuacji; mogłam w spokoju zająć się sylwestrowym balem, co nie ukrywajmy, sprawiło mi ogromną frajdę, ale też spędzało sen z powiek. Chcę żeby wszystko było idealne, perfekcyjne, takie jakie sobie wyobrażałam, o jakim śniłam, ale co rusz napotykałam jakieś przeszkody. Do tego postanowiłam znaleźć sobie mieszkanie i wynieść się od braci Leto przed świętami, więc zaangażowanie reszty mojego zespołu ułatwiało mi sprawę. Miałam więcej czasu i mniej na głowie o to jedno przyjęcie.
I chyba trafiłam pod właściwy adres, gdy zadowolona wychodziłam w towarzystwie agenta nieruchomości z jednego z apartamentowców w centrum LA. Z szerokim uśmiechem podałam mu rękę, którą natychmiast pochwycił, przechodząc do rzeczy.
- Podobało się pani? To całkiem spory apartament, i nieźle umeblowany. – zmierzył budynek wzrokiem, na moment zatrzymując się na szklanych drzwiach, przed którymi przechadzał się portier.- Co prawda cena ogromna, i nie każdego stać…
- Tak, to spora suma, ale wezmę kredyt – weszłam mu w słowo i sama zwróciłam twarz w stronę wejścia, a odbijające się od szkła promienie słoneczne przyjemnie połaskotały mnie po twarzy. – Poza tym prawdopodobnie jeszcze jedna osoba ze mną tu zamieszka, ale…
- To już nie są moje sprawy – tym razem on mi przerwał, uśmiechając się szeroko. – W takim razie proponuję udać się do mojego biura, gdzie podpisalibyśmy umowę sprzedaży. Chyba, że woli pani jeszcze naradzić się z tą drugą osobą – to zdanie jakby zawisło między nami w powietrzu, bo w sumie nie wiedziałam co odpowiedzieć. Rosalie, kiedy zaproponowałam jej wspólne mieszkanie, chętnie się zgodziła, ale powiedziała też, że obojętne jej gdzie, jak, co i kiedy. Po prostu rozmawiałyśmy od serca o jej ostatnich kłótniach z Shannonem i doszłyśmy do wniosku, że będzie im lepiej, jak będą mieszkali oddzielnie. Co prawda Leto jeszcze nic nie wiedzą o naszych planach, ale to nie ich sprawa.
- W sumie to – przetrawiłam jeszcze raz te dwie propozycje – powinnam chyba jeszcze pojechać do banku i dowiedzieć się na jaki kredyt mogę sobie pozwolić.
- Jeszcze pani nie była? Mhm – zamyślił się, skubiąc wargę.- Wie pani co? Może panią podwiozę do jakiegoś banku, pani załatwi co ma załatwić, a ja coś zjem w jakimś barze. A potem pojedziemy do mnie. – uśmiechnął się, a gdy otworzyłam usta, powstrzymał mnie ruchem ręki – Chyba, że potrzebuje pani czasu. To tylko luźna propozycja.
- Nie, chętnie zgodzę się na taki obrót sprawy. – założyłam kosmyk włosów za ucho, gdy wiatr zepchnął mi je na twarz. – Gdzie pański samochód?
- O, tam. – wskazał dłonią. Uśmiechnęłam się uprzejmie i ruszyłam we wskazanym kierunku.
***
- Pijemy! – krzyknęłam w progu, stawiając siatkę na szafce przy drzwiach wejściowych. Pierwsza w przedpokoju pojawiła się Rosalie, dopiero chwilę później, gdy kobieta zdążyła już dorwać się do zakupionych przeze mnie alkoholi, dołączyli do nas bracia Leto, za którymi zobaczyłam Tomo.
- Z jakiej okazji? – zabrałam blondynce butelki i ruszyłam do kuchni, a za mną cały pochód.
- Znalazłam nam mieszkanie. – zaświergotałam odwracając się do nich przodem i koncentrując się na Ros.- Wspaniale, prawda?
- Nam? Co rozumiesz, mówiąc NAM – Shannon wepchnął się między mnie, a Rosalie. Zmarszczyłam brwi.
- Sobie i Ros – wyjaśniłam, szukając wzrokiem poparcia u przyjaciółki.
- Szukałaś z nią mieszkania? – Shannon odwrócił się do niej, krzyżując ręce na piersiach. Zarys mięśni uwidocznił się bardziej, gdy materiał jego koszulki naciągnął się niebezpiecznie.
- Tak, szukała, a tobie o co znowu chodzi? – kontynuowałam, widząc strapioną minę Rosalie. – Ostatnio masz do niej pretensję o wiele rzeczy. Bezpodstawnie. Niepotrzebnie. Lepiej będzie się mieszkało osobno, wiesz? Odpoczniecie od siebie, zatęsknicie przed każdym spotkaniem. – poruszyłam znacząco brwiami.
- Danielle ma rację – koło nas zmaterializował się Jay, obejmując mnie ręką. – Jak zatęsknicie, będzie znacznie przyjemniej się potem spotkać.
- Może to i dobry pomysł – do Shannona jakby zaczęło coś docierać, więc postanowiłam to natychmiast wykorzystać, gdyby nagle zapragnął zmienić zdanie.
- Tak, to zdecydowanie najlepszy pomysł na jaki udało mi się wpaść – wyszczerzyłam zęby, naigrywając się w gruncie rzeczy z samej siebie – Proponuję już w tym tygodniu się przeprowadzić. Mieszkanie umeblowane, więc musimy zabrać tylko swoje osobiste rzeczy.
- No ale jak tak możecie nas zostawiać samych? – Jared nagle posmutniał.- A kto nam posprząta po imprezie? Kto obiadek ugotuje, upierze, uprasuje?- jego brat potakiwał ruchem głowy na każde pytanie.
- Spadaj – uderzyłam go lekko w ramię. Westchnęłam.- To co, pijemy? – zapytałam, unosząc nieznacznie butelkę.
- Ja chętnie! – klasnęła Rosalie.
- My teeeeż.- jęknęli Leto, tak jakby z łaską.
***
- I jak Ci się podoba? – zapytałam, parkując przed apartamentowcem. Chwilę siedziałyśmy w samochodzie, chciałam jej dać czas na podziwianie przedniej części budynku. To samo zrobił ze mną mężczyzna, który oprowadzał mnie po owej nieruchomości. Zachwycona wyglądem zewnętrznym bloku, chciałam jak najszybciej obejrzeć apartament, i czułam, że to właśnie tu najbardziej mi się spodoba. Nie myliłam się. Kiedy wprowadził mnie do środka i pokazał każdą część pomieszczenia, zapragnęłam jak najszybciej tam zamieszkać. – Idziemy? – zapytałam, a Rosalie uśmiechnęła się szeroko.
- Szkoda, że bracia nie mogli z nami pojechać – westchnęła.
- Przypuszczam, że nie tyle co nie mogli, tylko nie chcieli. Znam ich wystarczająco długo, by tak mówić – wyjęłam kluczyki ze stacyjki i zapięłam płaszcz pod samą brodę. Złapałam torebkę i wysiadłam. Musiałam przytrzymać czapkę, bo wiejący wiatr o mało mi jej nie ściągnął z głowy. Okrążyłam samochód i uśmiechając się do wysiadającej Rosalie, otworzyłam bagażnik. Bez słowa podałam jej walizkę, wyjęłam też swoją i zamknąwszy uprzednio samochód, ruszyłyśmy w stronę szklanych drzwi wejściowych, przed którymi dziś nie było portiera. Siedział w środku, z dala od mrozu, a w ciepłym, lekko oświetlonym pomieszczeniu. Skinął głową, gdy nas zobaczył i wrócił do wpisywania czegoś. – Tam są windy – wskazałam palcem wąski, skręcający w lewo korytarz.
- A które piętro?- stanęłyśmy przed rozsuwanymi drzwiami windy.
- Siódme. Wchodź – puściłam ją przodem, po czym wcisnęłam przycisk opatrzony ową siódemką. Winda ruszyła dość szybko, więc wymieniłyśmy ze sobą zadowolone spojrzenia, a gdy delikatny dźwięk oznajmił, że to nasze piętro, wysiadłyśmy. Na każdym z pięter znajdowały się tylko trzy różne apartamenty, więc nie musiałyśmy daleko iść. Po raz kolejny przepuściłam blondynkę przodem i od razu dołączyłam do niej, by móc obserwować jej reakcję.
- Który pokój sobie wybrałaś? – zapytała.
- Tamten w głębi. Ten może być twój – kobieta wrzuciła walizkę do środka i zadowolona ruszyła zwiedzać pozostałe pomieszczenia. Ja rozebrałam się z płaszcza i ruszyłam do swojej sypialni, mijając po drodze obszerną kuchnię, jadalnię, salon i łazienkę.
- Musimy zrobić zakupy.
- Wiem, ale dziś chyba zjemy obiad na mieście, co?- odpowiedziałam, siadając na skraju swojego nowego, wygodnego łóżka.- Ach, Ros? Ja wychodzę tak na 16 do pracy, jak chcesz też możesz iść.
- A który dziś mamy?
- 10 grudnia. – spojrzałam na wyświetlacz telefonu.
- Za tydzień impreza urodzinowa Jareda!
- Taaa, a potem wspólne święta u jego matki – westchnęłam. Odwróciłam się, gdy wpadła do mojego pokoju.
- Ale tu pięknie! – zaświergotała.- Lepiej niż u mnie – opadła na moje łóżko, aż poczułam uginające się sprężyny.
- Dlatego to mój pokój, prawda? – zaśmiałam się. – A co do imprezy Jareda – cmoknęłam – nie mamy co prawda opóźnień, ale wolałabym mieć już wszystko gotowe na czwartek najpóźniej. Żeby piątek i sobota były zwykłą formalnością. Żebyśmy mogły odpocząć przed, mieć czas na wyszykowanie się, no i siły na balowanie. Bo jak na ostatnią chwilę będziemy jeszcze pracować, to na imprezie będziemy nieżywe, a to nie ma sensu.
- Racja, nie pomyślałam o tym.
- Dobra – klepnęłam się w uda – Trzeba się rozpakować i lecieć coś zjeść przed robotą. No i potrzebny nam będzie Shannon.
Pokiwała głową i wyszła, obiecując, że zadzwoni do niego. Położyłam walizkę na podłodze i otworzyłam. Zabrałam się za wypakowywanie ubrań i przyborów toaletowych, kosmetyków i innych najpotrzebniejszych rzeczy, które udało mi się wepchnąć do walizki. Jutro pojedziemy po resztę naszych rzeczy, chyba, że bracia Leto zgodzą się je spakować i przywieźć. Ale to mało możliwe.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz