Kiedy wróciłam do domu, po cichu
zdjęłam buty i ruszyłam do pokoju. Starałam się nikogo nie obudzić, nie
chciałam wysłuchiwać kazań i pytań, a wiedziałam, że Shannon na pewno będzie
chciał wiedzieć czemu nie wróciłam na noc. W sumie, to co go to obchodzi?
Lubimy się, można nawet powiedzieć, że przyjaźnimy, ale nie muszę się przed nim
tłumaczyć. Jared by pewnie powiedział, że skoro u nich mieszkam, należą im się
jakieś wyjaśnienia. Jak cudownie, że niedługo się stąd wyniosę.
Zamknęłam za sobą drzwi i już
całkiem pewnie przeszłam przez pokój, by odłożyć torebkę na szafkę. Zdjęłam z
siebie koszulę i sukienkę, po czym sięgnęłam po swoją komórkę. Dochodziła 6
rano co trochę mnie zdziwiło. Owszem, sprawdzałam godzinę na przystanku pod
domem Andreasa, ale jakoś nie docierało do mnie, że jest tak wcześnie. Kiedy
podeszłam do szafy, żeby wyciągnąć z niej jakieś ubrania dla siebie, do pokoju
ktoś zapukał. Przerażona złapałam ręcznik i owinęłam nim skrupulatnie swoje
ciało.
- Kto? – zapytałam tylko,
kierując się w stronę drzwi.
- To ja – odpowiedział mi
zaspany, damski głos. Rosalie. Przewróciłam oczami, ale postanowiłam
ostatecznie wpuścić ją do środka – Dopiero wróciłaś – bardziej stwierdziła niż
zapytała, ale i tak skinęłam jej potakująco głową, zastanawiając się do czego
zmierza.
Zamknęłam za nią drzwi,
przyglądając się jej dokładnie. Bez makijażu nie miała już tak nieskazitelnej
cery, a włosy po całej nocy sterczały we wszystkich kierunkach. Już nie była
tak idealna jak zawsze, była wręcz przeciętna. Tak jak ja. Moja zawiść nieco zmalała,
poczułam nawet, że może i ją lubię? Odpowiedziałam uśmiechem na jej uśmiech,
gdy w końcu na mnie spojrzała.
- Nocowałaś u niego – puściła mi
oczko – Nawet nie wiesz jak Jared wariował. Nie dawał nam spać i przypuszczam,
że on nadal nie śpi. Shannon zasnął jakąś godzinę temu, w sumie ja też, ale jak
wróciłaś to się obudziłam.
- Przepraszam, starałam się być
jak najciszej – poczułam się winna. – A Jared jest sam sobie winien.
- Danielle, nie chcę się wtrącać.
- Nie wtrącasz się, mów –
machnęłam ręką.
- Oboje jesteście sobie winni.
Shannon mi wszystko opowiadał. Jesteście jak Tom i Jerry; swoją drogą lubiłam
tą bajkę. Zawsze współczułam Tomowi. Ciekawe, czy kiedykolwiek udało mu się
złapać Jerrego?- zboczyła z tematu.
- Rosalie, wróć na właściwy tor.
– upomniałam ją, na co energicznie pokiwała głową.
- Tak, przepraszam. No więc
bawicie się w te swoje podchody, ale widać, że oboje coś do siebie czujecie.
Coś między wami jest. Wiem – chciałam coś powiedzieć, ale przerwała mi
podnosząc rękę – wiem, że on jest trudnym mężczyzną. Ale Ty wcale nie jesteś
lepsza.
- Jeśli przyszłaś mi prawić
kazania i namawiać do bycia z nim…
- Nie, nic z tych rzeczy. –
przerwała mi szybko – Po prostu stwierdziłam, że może chciałabyś pogadać. Z
kobietą. Nie z Shannonem.
I możecie mi uwierzyć, albo nie,
ale powiedziałam jej. Wszystko. Dużo wiedziała od Shannona i Jareda. Okazało
się, że jak tylko wyszłam z Andreasem, bracia Leto zaczęli na mnie gadać,
przeciwstawiać Rosalie przeciwko mnie. Zabolało mnie to, owszem. Ale potem powiedziała
mi jeszcze, że wyjaśniła Shannonowi o co chodzi. Powiedziała, że sama jest
kobietą i niektóre rzeczy rozumie, jednak i tak uważa, że jestem trudna. Też mi
odkrycie, sama o tym doskonale wiem. A więc Shannon już podobno nie był na mnie
taki cięty, za to Jared nawet nie chciał słyszeć jak ona mnie broni.
To był początek naszej przyjaźni.
To mnie trochę uspokoiło, ustawiłam się, a Rosalie pomagała mi wszystko
ogarnąć. Kiedy poprosiłam ją, by towarzyszyła mi w rozmowach kwalifikacyjnych,
od razu się zgodziła. Po kilku dniach znalazłam tę dwójkę. Byli najlepsi,
spodobali mi się. Meble zostały dowiezione i ustawione w biurze, czego nie
udałoby mi się zrobić bez pomocy Shannona. A co przez ten czas robił Jared?
Spotykał się z Kate, w końcu między nimi zaiskrzyło- a przynajmniej miałam
takie wrażenie. Coraz częściej widywałam ich razem, często pojawiali się na
okładkach gazet, a w internecie ich fotki z romantycznych kolacji znajdowały
się niemal na każdej plotkarskiej stronie. Nie przeszkadzało mi to, z czasem
pogodziłam się z tym, że nie będziemy razem. Życzyłam mu szczęścia, z całego
serca. Próbowałam się do niego zbliżyć, kto wie? Może byśmy się zaprzyjaźnili?
Ale on trzymał mnie na dystans, nie chciał zostawać sam na sam w jednym
pomieszczeniu, uciekał kiedy tylko schodziłam na tematy dotyczące nas. Skupiłam
się więc na sobie, na pracy, no i na Andreasie. Nie planowałam z nim być, ale w
końcu naprawdę się do niego zbliżyłam. Może tylko się przyzwyczaiłam do jego
obecności, ale nie wyobrażałam sobie dnia bez spotkania z nim.
Pamiętacie tego fotoreportera,
który śledził mnie i Jareda w sklepie meblowym? Tego samego, od którego Jay
odkupił kartę SD? Sprzedał mu właściwą kartę, ale zrobił nam potem jeszcze
pełno zdjęć, a ostrzejsze z nich wylądowało na okładce jednego z ceniących się
czasopism. Wiecie jakie? Jak Jared z wściekłą miną i żądzą mordu w oczach
ściska mój nadgarstek. Mojej twarzy- dzięki bogu- na zdjęciu nie było widać.
Ale w środku było pełno innych zdjęć z naszej kłótni, i na kilku było mnie
widać całkiem wyraźnie. Owszem, byłam wściekła, natomiast po brunecie nie było
nic widać, i o ile ja, Shannon i Rosalie dość ostro i niepochlebnie
wypowiadaliśmy się na temat owego paparazziego, po nim to kompletnie spływało.
I kiedy tak patrzyłam na tą jego obojętność, ogarniała mnie jeszcze większa
złość, jednak starałam się nie wybuchać i nie robić mu z tego tytułu awantur.
***
(Trzy tygodnie później)
Spojrzałam w górę, śledząc jasną
smugę kolorowego światła, która ze świstem pofrunęła do nieba, by na jego tle z
hukiem wybuchnąć i zalać je kolorowymi pasmami. Stojący koło mnie Andreas
zaśmiał się głośno, obejmując mnie ramieniem. Przełożyłam kieliszek do drugiej
ręki i uniosłam go, patrząc uważnie na swoich nowych pracowników. Wendy Basler,
sekretarka oraz Charles Begley, organizator przyjęć, którego przyjęłam jako
swojego pomocnika. Oboje uśmiechali się szeroko, wznosząc głowy ku górze i
obserwując wystrzeliwane przez Shannona petardy.
- No i leci ostatnia! Uwaga! –
krzykną, a ja ponownie spojrzałam w górę. Najpierw niebo zalało się żółtym,
następnie czerwonym blaskiem, na tle którego migały różnokolorowe mniejsze
petardy. – Za nowy początek Danielle oraz jej raczkującą jeszcze firmę!- uniósł
kieliszek do góry, co zgodnie powtórzyliśmy. Zamoczyłam usta w trunku, uśmiechając
się do wszystkich.
- Powodzenia – Rosalie cmoknęła
mnie w policzek. Podziękowałam, po czym pozwoliłam przytulić się Shannonowi.
Mrugnęłam porozumiewawczo do Wendy i Charlesa, po czym przeprosiłam towarzystwo
i na moment weszłam do domu, by przenieść poczęstunek na rozłożony w pokoju
gościnnym stół. Wpadłam na Jareda, który przeglądał jakieś czasopismo.
Przelotnie na mnie spojrzał, po czym wrócił do lektury.
- Nie bawisz się z nami?-
zapytałam, otwierając lodówkę. Poczęstunek przygotowałam wczoraj, to też
jedynym wyjściem dla niego była lodówka. Kiedy wyjęłam już wszystkie talerze i
półmiski, w kuchni nie było wolnego skrawka blatu.
- Nie mam ochoty – odburknął
Leto, przekładając stronę gazety. Przez chwilę stałam w miejscu, wahając się,
ale w końcu postanowiłam dotknąć jego ramienia.
- A jeżeli cię o to poproszę?-
zapytałam, gdy na mnie spojrzał. Zrzucił moją dłoń z siebie, ale nie odwrócił
wzroku.
- O co?
- Żebyś się dziś dobrze bawił. –
mruknął coś pod nosem. Pochyliłam się.- Co? Bo nie słyszałam.
- Nic – pokręcił głową. Szarpnął
gazetą, poprawiając jej opadłe rogi i znów wrócił do czytania. Westchnęłam.
- Jak chcesz – zdjęłam folię z
pierwszego talerza i wstawiłam do mikrofali.
- Nie mam ochoty Was oglądać –
oparłam ręce na biodrach.
- Kogo?
- Ciebie i Andreasa. Razem. Nie
mam ochoty. – wzruszył ramionami, a głos mu się załamał. Serce mocniej zabiło,
nie wiedziałam co mam powiedzieć. Ale zaraz potem ogarnęła mnie złość. On nie
może na nas patrzeć? A ja na niego i Kate muszę, prawie codziennie i jakoś do
tej pory nie narzekam. Egoista jebany.
Wyjęłam pierwszy talerz z
mikrofali, i włożywszy do niej drugi, wyszłam zanieść podgrzane przystawki na
stół. Kiedy wróciłam do kuchni, wpadłam w drzwiach na Bruneta. Trzymał w
dłoniach dwa talerze z koreczkami.
- Nie musisz mi pomagać – wiem,
że w tym momencie zachowuję się jak rozkapryszone, obrażalskie dziecko, ale
skoro nie chce się bawić i na nas patrzeć, to jak to mówią, łaski bez, Leto. –
Sama też sobie świetnie poradzę.
- Wiem o tym, ale…- zabrałam mu
talerze.- Już nawet nie można ci w niczym pomóc!
- A czy kiedykolwiek na to
pozwalałam?- postawiłam naczynia z impetem na stole, odwracając się do Jaya.-
Nigdy na to nie pozwalałam, więc nie wiem o co ci chodzi.
- On cię nie kocha. – powiedział
nagle hardo.
- Co?- zmarszczyłam brwi. Nie
byłam pewna o czym mówi.
- Andreas.
- Skąd ty do cholery możesz to
wiedzieć?- syknęłam.- Sam nas skreśliłeś…
- Nie, to ty to zrobiłaś.- cały
czas był opanowany, a jego głos był niemożliwie smutny. Odwróciłam wzrok, rękę
przykładając do czoła.
- Musisz to robić? – spojrzał na
mnie pytająco.- Psujesz wszystko. Dziś jest mój dzień, w końcu coś mi wychodzi.
Otwieram firmę, mam już pracowników, biuro. Nawet mieszkanie na oku…
- Co?- wpadł mi w słowo, ale to
zignorowałam, kontynuując.
- …a tobie teraz zachciało się o
tym rozmawiać? Miałeś tyle czasu na to, co więcej! Nie raz cię o to pytałam,
zagadywałam! Daj mi dziś święty spokój, mogę cie o to prosić?
- Wszystko w porządku?- za
Jaredem pojawił się Andreas. Skinęłam głową, poprawiając obrus na stole. – Może
ci pomóc? – zaproponował.
- Jakbyś mógł…trzeba przynieść te
wszystkie potrawy, które są w kuchni – Jay musi być wściekły, że Andreasa
potraktowałam zupełnie inaczej niż jego.
- Już idę, tylko jeszcze…-
odwrócił mnie przodem do siebie, pocałował delikatnie, po czym opuścił pokój,
zahaczając ramieniem o bark Jareda. Brunet spojrzał na mnie i poczułam się
fatalnie, kiedy dostrzegłam w jego oczach zawiść, smutek i rozczarowanie.
Przyglądał mi się chwilę, która dla mnie trwała wieczność, po czym odwrócił się
na pięcie i wyszedł.
- Jared…- mruknęłam, ale nie
usłyszał mnie, znikając w głębi korytarza.
- Jutro ma padać śnieg –
zaświergotał Andreas wchodząc do pokoju. Postawił naczynia na stole i objął
mnie w tali, mocno do siebie przyciągając – Uwielbiam zimę.
- Widać – uśmiechnęłam się.
Postanowiłam zignorować Jareda i jego humorki, już wolałam być olewana. Też
sobie wybrał dzień na takie rozmowy, nie ma co. – Chodź, zaprosimy ich do
stołu.
***
Wygramoliłam się spod kołdry
siadając na skraju łóżka. Andreas jeszcze spał, nie chciałam go budzić, mając
jeszcze w pamięci jego wczorajsze balowanie. A tak dokładniej to dzisiejsze.
Położyliśmy się koło 3 w nocy, jednak on był wtedy nieźle upity, przypuszczam
więc, że nieszybko podniesie się z łóżka. Związałam włosy gumką i narzuciłam na
siebie sweter, który sięgał mi do połowy uda i obwiązałam się w pasie tasiemką.
Potrzebuję kawy. Popatrzyłam na mojego mężczyznę i uśmiechnęłam się pod nosem.
Chyba się zakochuję. I czuję się z tym nawet dobrze. Nadal marzę o rodzinie,
dzieciach, ale te marzenia nie są już dla mnie takim priorytetem. Zależy mi na
ich spełnieniu, ale to nie jest coś, co mogę zrobić teraz-zaraz. Muszę być
pewna, to nie może być byle kto. Z Andreasem jest mi dobrze, czuję się przy nim
bezpieczna, kochana. Ale nie wyobrażam sobie, że mogłabym z nim być do końca.
To po prostu przejściowe. Weszłam do kuchni i przywitałam się z siedzącym w
niej Jaredem. Nic dziwnego, że już w niej jest, nie bawił się z nami, nie
cieszył się z mojego szczęścia. Owszem, miałam wyrzuty sumienia przez to, jak
go potraktowałam, ale miałam po temu powody. Mogę z nim o tym wszystkim pogadać
dziś, jutro, mogłam przedwczoraj i wcześniej, ale on upatrzył sobie właśnie
wczorajszy wieczór, co mi kompletnie nie pasowało. W odpowiedzi na moje
powitanie mruknął coś pod nosem i podniósł się z krzesła.
- Nie musisz wychodzić –
powiedziałam krzyżując ręce na piersiach – Przecież…- uciszył mnie unosząc
dłoń.
- Nie wychodzę. Chciałem ci nalać
kawy – wskazał mi krzesło – Siadaj – zdezorientowana posłusznie usiadłam,
przyglądając się jego krzątaninie. Poczułam się nieco niezręcznie gdy dotarło
do mnie, że jest praktycznie rozebrany. Jared paradował w samych bokserkach, co
mu się wcześniej nie zdarzało. – Proszę – spuściłam wzrok rumieniąc się, gdy
postawił przede mną kubek kawy. Co jest ze mną nie tak?
- Dzięki – potarłam się po karku,
zgarniając kubek w dłoń. Zapadła niezręczna cisza, miałam wrażenie, że mi się
przygląda, więc starałam się omijać go wzrokiem.
- Jak się bawiłaś wczoraj?-
zapytał. Czyżby słyszał nasze wczorajsze harce? Staraliśmy się z Andreasem być
jak najciszej. Ale coś w jego głosie kazało mi myśleć, że musiał nas słyszeć.
Albo tylko z góry założył rzecz w sumie oczywistą; jesteśmy parą, więc czemu
mielibyśmy się ze sobą nie kochać?
- Było w porządku – spojrzałam na
jego dłoń, którą wyciągnął w moją stronę.- hm?
- Przepraszam za wczoraj. Głupi
jestem. Chciałbym się z tobą pogodzić, brakuje mi ciebie – powiedział na
wydechu. Spojrzałam w jego oczy i zauważyłam, że ma w nich szklanki.
Westchnęłam, robiąc poważną minę. Jared strapił się jeszcze bardziej, cofając
rękę i kładąc ją na swoich kolanach.
- Mi ciebie też – uśmiechnęłam
się, kładąc rękę na stole wewnętrzną stroną do góry. Jared położył na niej
swoją dłoń i zacisnął mocno palce na moim przegubie.
- Mówiłem straszne rzeczy, ale
zrozum mnie. Ja nadal cię kocham – otworzyłam usta, żeby mu przerwać, nie
chciałam tego słuchać, ale ponownie przerwał mi gestem.- i możesz być pewna, że
będę o ciebie walczył.
- Ale ja nie chcę żebyś o mnie
walczył – pokręciłam głową wyrywając rękę z uścisku jego dłoni.- Chcę się z
tobą przyjaźnić, ale nic więcej. Proszę, zrozum to w końcu. Swoją miłością
tylko siebie ranisz, a ja mam potem wyrzuty sumienia.
- Serce nie sługa – westchnął,
ale pokiwał głową.- Masz rację, muszę się z ciebie wyleczyć…Jak tam z
Andreasem?
- Dobrze. A Wam? Tobie i Kate? –
byłam szczerze tym zainteresowana. Bo jeśli nadal mnie kocha, to co czuje do
niej?
- Dobrze, nawet za dobrze. –
przeczesał włosy. Spojrzałam na jego nerwowo podskakującą nogę. – Bardzo ją
lubię. Może niedługo pokocham.
- I tego ci życzę. Kate to
wspaniała kobieta – ścisnęłam go za ramie by jakoś dodać mu otuchy. Nie był
zadowolony z tego co mu powiedziałam i było to po nim widać, ale ja bardzo się
cieszę, że odpuścił mnie już sobie. – Mmmm – odstawiłam kubek oblizując usta z
kawowej pianki – Pyszna.
- Czekaj, jeszcze tu masz –
powiedział, po czym potarł kciukiem mój lewy kącik ust. Przestałam się
uśmiechać, zdając sobie sprawę z możliwych konsekwencji tego gestu. Spojrzałam
mu w oczy i mimowolnie w nich zatonęłam. Były teraz takie piękne, o mocnym
błękitnym odcieniu. Błyszczące. Poczułam jak Jay głaszcze mnie po policzku
palcem wskazującym, i choć powinnam, nie zabroniłam mu, nie zareagowałam.
- Danielle, myśla….Danielle?-
odskoczyłam od Jareda jak oparzona, gdy do kuchni wszedł mój mężczyzna. Spojrzałam
na niego przerażona, próbując poukładać sobie w głowie jakieś wytłumaczenie,
ale jedyne co przyszło mi do głowy to:
- To nie tak jak myślisz…
- A jak? – zapytał, ale nim
zdążyłam coś powiedzieć, wyszedł z kuchni, trzaskając drzwiami. Spojrzałam zabójczym
wzrokiem na Jareda i podniosłam się z krzesła by dogonić Andreasa.
- Danielle!- Jared podniósł się
razem ze mną.
- Zostań tu.- wycedziłam i
również trzaskając, pobiegłam na górę za znikającą w korytarzu sylwetką
Clingmana. Kiedy dobiegłam do pokoju, zamknął mi z premedytacją drzwi przed
nosem. Cudem uratowałam palce przed przytrzaśnięciem, w ostatniej chwili
zabierając je z framugi. Otrząsnęłam się dopiero, gdy usłyszałam szczęk zamka.
Chwyciłam klamkę i naparłam na nią całym ciężarem ciała, ale nie udało mi się
otworzyć drzwi. Zapukałam więc w nie otwartą dłonią.
- Otwórz, porozmawiajmy!
- Nie mam ochoty – usłyszałam
jakiś łomot, więc przylgnęłam do drzwi nasłuchując.- Widziałem wszystko.
- Ale co widziałeś, jak nic nie
było?! Andreas!- odsunęłam twarz od drewna i walnęłam pięścią w jedno z
załamań.- Otwórz i porozmawiajmy, Kochanie.
- Nie mów tak do mnie, nie jestem
twoim Kochaniem – odsunęłam się, kiedy w końcu otworzył drzwi. Stanęłam z nim
twarzą w twarz. Patrzył na mnie wściekle, zaciskając usta w wąską linię. –
Wiedziałem, że to, że z nimi mieszkasz nie wróży nic dobrego. Zdradzałaś mnie,
prawda? Cały czas mnie z nim zdradzałaś.
- Ale co ty w ogóle wygadujesz? –
złapałam się za głowę, z ledwością rozumiejąc słowa padające z jego ust. Słowa
pełne żalu i goryczy. Bzdury, w które wierzył.- Chyba sobie ze mnie żarty
stroisz, prawda? Uważasz, że jestem dziwką? – w jednej sekundzie dotarło do
mnie, że Jared wczoraj miał rację, że on mnie nie kocha i bawił się mną, bo
było mu to na rękę. Bez zastanowienia wymierzyłam mu mocny policzek i wskazałam
palcem na schody – Wypierdalaj mi stąd gnido, ale już! – trzymając się za
policzek posłał mi jeszcze pełne pogardy spojrzenie, po czym z wysoko uniesioną
głową chwycił torbę i ruszył powoli we wskazanym kierunku. Wściekła rzuciłam
się za nim i mocno pchnęłam – Szybciej się nie da? Wypierdalaj, powiedziałam!
- Wariatka – rzucił przez ramię,
zbiegając po schodach.
- Powtórz to! – usłyszałam
otwierające się za mną drzwi i byłam pewna, że to Rosalie i Shannon. Dogoniłam
więc Clingmana i pchnęłam go na ścianę. Był o głowę wyższy, ale bez trudu
przyparłam go do niej. – Słyszałeś co powiedziałam? Powtórz to, jeśli masz
odwagę.
- Danielle, zostaw go – to
Rosalie, znów chciała być moim głosem rozsądku, ale zignorowałam ją. Andreas
zaśmiał się perliście i odepchnął mnie do siebie. Uderzyłam plecami o szafkę,
ale w sekundę odzyskałam równowagę i chwyciłam go za kurtkę, akurat gdy złapał
za klamkę.
- Zwalniam cie, nie będę z kimś
takim pracowała.
- Sam się zwalniam. Jesteś
szurnięta. – wypchnęłam go za drzwi i zatrzasnęłam je z impetem.
- Skurwysyn – rzuciłam w
przestrzeń i wzięłam kilka głębszych oddechów. Ktoś objął mnie w pasie, i gdy
się obróciłam, zobaczyłam blond czuprynę Rosalie. Uśmiechnęłam się do niej i
zerknęłam na Shannona. A potem przeniosłam wzrok na Jareda, który z
przerażeniem malującym się an twarzy, wyglądał z kuchni.- Miałeś rację –
wypowiedzenie tych słów spowodowało, że wybuchła we mnie lawina różnych uczuć.
Poczułam, że zaraz się popłaczę, a tak bardzo tego nie chciałam. Nie kochałam
go, więc nie powinno mi być tak źle. Więc czemu jest? Bo było dobrze, ale się
skończyło? Bo znalazłam kogoś podobnego do Sama? Tak, on mi go strasznie
przypominał. I dlatego to nie miało szans. – Ktoś ma ochotę na śniadanie na
mieście?
Wszyscy ochoczo pokiwali głowami
i miałam wrażenie, że tylko dlatego, że chcieli być mili. Uśmiechnęłam się
lekko i ruszyłam do kuchni, ale Jared zatrzymał mnie.
- Przepraszam, to moja wina.
- Przestań, w sumie dobrze, że
tak się stało – ku jego zaskoczeniu zarzuciłam mu ręce na szyję, a twarz
oparłam o jego nagi tors, kompletnie nie przejmując się jego ubiorem, albo
raczej brakiem. Pogłaskał mnie po plecach. Staliśmy tak chwilę, ale wiedziałam,
że nie mogę tak trwać wieczność, więc odsunęłam się.- Dopiję kawę, ubiorę się i
możemy iść.
- Dobra, to my się idziemy myć.-
Shannon złapał Blondynkę za rękę i pociągnął na górę.
- Ale przy śniadaniu macie nam
wyjaśnić co się stało – przytaknęłam Rosalie, żeby tylko sobie poszła, po czym
weszłam do kuchni, zajmując moje uprzednie miejsce. Kawa była letnia, ale nie
przeszkadzało mi to.
- Podświadomie zdawałam sobie
sprawę z tego, że masz rację, ale dopiero teraz to do mnie dotarło –
powiedziałam, mieszając bezwiednie kawę.- Przepraszam za wczoraj, przepraszam
za wszystko. Zwłaszcza za to, że cię odrzuciłam.
- A…a możemy być razem? Jest na
to szansa? – usiadł naprzeciw, pochylając się w moją stronę.
- Nie wiem – wzruszyłam
ramionami.- Myślę, że szansa na pewno jest, ale na razie nie chciałabym o tym
myśleć.
- Przepraszam, głupio zapytałem.
Dopiero co wykopałaś go z naszego domu…ze swojego życia – zabawne było
przyglądać się jak Brunet się plącze, jak jest zażenowany z powodu swojego
pytania.
- Przestań, nic się nie stało. Po
prostu mnie wspieraj. Tylko tego potrzebuję.
Obiecał, że będzie. Dopiliśmy
kawę rozmawiając na różne tematy. Miło było znowu móc z nim porozmawiać na
spokojnie, bez skrępowania, bez problemów i niewypowiedzianych oskarżeń. Kiedy
tylko łazienka się zwolniła, popędziłam na górę i wzięłam szybki, oczyszczający
prysznic. Nic tak dobrze na mnie nie działa jak woda spadająca kaskadą na moje
ciało. Uwielbiam to i traktuję jak swojego rodzaju relaks, oczyszczenie.
Wyszykowałam się w tempie, którego pozazdrościłaby mi niejedna kobieta i
zeszłam na dół, gdzie czekała już na mnie reszta. Nie chciałam żeby mi
współczuli, ale mina Rosalie wyrażała to jednoznacznie. Przez chwilę miałam
ochotę jej przywalić, ale powstrzymałam się. Zamiast tego uśmiechnęłam się
szczerze i szeroko.
***
Zapięłam ostatni guzik koszuli i
spojrzałam w lustro. Rozpięłam jeden guzik od góry i stwierdziłam, że tak
wyglądam dużo lepiej. Zawiązałam jeszcze apaszkę na szyi, psiknęłam perfumem
szyję i nadgarstki, i gotowa do wyjścia postanowiłam zejść na dół, żeby zrobić
sobie kawę przed wyjściem. Pewna, że wszyscy jeszcze śpią, zeszłam jak
najciszej na dół. W kuchni spotkałam jednak Rosalie, która smętnie i w
samotności popijała kawę w ogromnego kubka Shannona.
- Cześć – powiedziałam, dziękując
w duchu, że nie muszę gotować wody na kawę.- Co tak wcześnie wstałaś?
- Nie mogłam spać. Coś mnie
obudziło.
- To pewnie ja. Tłukłam się
nieźle w łazience.
- Pewnie tak.- machnęła ręką.
Zgarnęła jedno z ciastek znajdujących się w miseczce na stole i wepchnęła
niemalże całe do ust. Dopiero teraz dostrzegłam, że wygląda jakby miała się
zaraz rozpłakać.
- Co się stało? – zapytałam,
siadając naprzeciwko niej. Wyciągnęłam rękę ponad stołem, chwytając na moment
jej nadgarstek. Spojrzała na mnie żałośnie i z wielkim trudem przełknęła
ciastko.
- Pokłóciłam się z Shannonem.
- O co?
- Uznał, że lecę na jego
pieniądze. Kilka dni temu straciłam pracę, a on uważa, że zwolniłam się, bo
przecież on mnie utrzyma – prychnęła. Spojrzała w górę powstrzymując
napływające do oczy łzy. Zrobiło mi się jej żal, ale równocześnie czułam złość
na Shannona. Jak on w ogóle mógł coś takiego powiedzieć?
- Znasz się na komputerach?-
pokręciła głową. – A gdzie pracowałaś?
- Byłam księgową.
- Wspaniale!- klasnęłam w dłonie,
uśmiechając się szeroko. Kobieta spojrzała na mnie unosząc w zdziwieniu brwi.-
Potrzebuję księgowej…
- Nie. – pokręciła głową.
- Jak to nie? – zbita z tropu
rozdziawiłam usta, obserwując kręcącą z uporem maniaka głową, blondynkę.
- Nie jestem dobra. Jestem
beznadziejna, dlatego mnie wyrzucili.
- Ros, zatrudnię cię, a ty
pójdziesz na kursy doszkalające. Co ty na to? Obie sobie pomożemy. Naprawdę
potrzebuję kogoś do prowadzenia księgowości w firmie. – zaproponowałam.
- Sama nie wiem.- otarła jedną z
łez, która popłynęła po policzku.
- A z Shannonem się rozmówię. Już
ja mu dam popalić za to. – dopiłam resztę kawy i podniosłam się.- Kochana,
zastanów się nad tym i daj mi znać jak już coś postanowisz. Ja muszę lecieć, bo
Wendy i Charles pocałują klamkę jak przyjadą. Nie mają nawet kluczy do biura.-
A właśnie! – otworzyłam torebkę i zaczęłam w niej grzebać w poszukiwaniu
kluczy. Ale by była kiepska sytuacja, gdybym nie zabrała ze sobą zapasowych
kompletów, które miałam zamiar im dać.- Są! – krzyknęłam z triumfem, wyjmując
dwa pęki kluczy z jednej z kieszonek, ale naraz zakryłam usta, nasłuchując czy
nie obudziłam braci Leto. – Dobra, muszę lecieć. Trzymaj się. Jakby coś to
dzwoń, dobra? – ścisnęłam ją za ramię i wyszłam.
- Zastanowię się nad twoją
propozycją – powiedziała, wychylając się z kuchni. Zapięłam płaszcz, owinęłam
się szalikiem i pomachałam jej. Odmachała, a ja wyszłam, czując przejmujący
chłód. Andreas miał rację z tym śniegiem, co prawda spóźnił się jeden dzień,
ale i tak mu się udało.
***
Otworzyłam drzwi i weszłam do
środka. Pomimo tego, że widziałam już jak moje biuro wygląda po umeblowaniu,
nadal z podziwem patrzyłam na to wszystko. W gabinecie Wendy i Charlesa stało
tylko po biurku, fotelu i szafce, a resztę zostawiłam im. Chciałam, żeby
wykończyli swoje pomieszczenia wedle swoich gustów. Natomiast w moim prócz
wymienionych wyżej mebli stała jeszcze niewielka sofa, a przed nią stoliczek,
na którym stał wazon z bukietem kwiatów. Na ścianie za biurkiem wisiała dużo
fotografia przedstawiająca piękny zachód słońca, autorstwa Shannona. Podarował
mi ją, według niego miała mi przynosić szczęście. Zobaczymy.
Postawiłam torebkę na biurku i
zdjęłam z siebie płaszcz. Postanowiłam wstawić wodę na kawę, Wendy i Charles
powinni się lada moment zjawić. Już ich uwielbiam, mimo iż są niemalże o 5-6
lat młodsi ode mnie. Wiem, że Charles na talent, wizje, które chciałby
zrealizować, tak samo jak ja. Widzę w nim siebie, w czasach kiedy dopiero
stawiałam pierwsze kroki. Jest do mnie taki podobny, ma takie samo podejście do
świata i spojrzenie na życie. Podczas naszej rozmowy kwalifikacyjnej
dowiedziałam się o nim wiele, a wiele mogłam się domyśleć. Spodobał się nie
tylko mi, ale i Rosalie, która podzielała mój entuzjazm. Jeszcze tego samego wieczoru
zadzwoniłam do niego z wiadomością, że dostał tę posadę. Co się tyczy Wendy,
urzekła mnie jej osoba, całokształt. Była ciepła, otwarta, przyjacielska, a
podczas rozmowy cały czas uśmiechała się promiennie, czego nie mogę powiedzieć
o innych kobietach starających się o to stanowisko. Co więcej, kobieta
potrzebowała pracy by móc w dalszym ciągu opłacać studia i czynsz za
mieszkanie. Mam nadzieję, że niedługo do naszego grona dołączy Rosalie.
- Dzień dobry – jako pierwszy
pojawił się Charles. Strzepał ze swoich blond włosów płatki śniegu i pozbył się
płaszcza, zacierając zmarznięte ręce.
- Cześć. Masz ochotę na kawę?-
zapytałam, wyciągając kubki z małej szafeczki w korytarzu. Stała tu niewielka
komoda, a na niej czajnik, mikrofala, cukierniczka i kilka rodzajów kaw i
herbat. Nad komodą wisiała szafka wypełniona kubkami, talerzami i sztućcami.
- Jak pani robi, to chętnie się
napiję – skinął głową, podchodząc do komody.- Ja sięgnę – zaproponował, gdy nie
mogłam dosięgnąć do jednego z kubków.
- Nie mów do mnie pani, bo czuje
się wtedy staro. – skrzywiłam się. Postawił kubek przede mną i oparł się o
szafkę, wzrok wlepiając w moją twarz.
- Nie wygląda pani tak staro…
- Ale wolałabym gdybyś zwracał
się do mnie na ‚ty’ – naciskałam. Kiwnął na to tylko głową, uśmiechając się
delikatnie.
- Dobrze, jak sobie życzysz. Daj,
ja zrobię tę kawę, a ty idź się rozłóż w swoim gabinecie. – przesunęłam się,
gdy chwycił za czajnik by zalać kawy.
- Dobra, dzięki – chwyciłam kubek
w dłoń.- Masz numer do Wendy? Powinna już być.
- Wiesz, że są straszne korki.
Pewnie w jednym z nich stoi i się stresuje, że spóźnia się już pierwszego dnia
pracy – zachichotał, a ja mu zawtórowałam.- Co dziś mamy do roboty?
- Musimy pozyskać jakichś
klientów, co się wiąże z wysyłaniem ogłoszeń w różne miejsca. Musimy jeszcze
podzwonić. No i mamy już jedno przyjęcie do zorganizowania.
- Tak?- ucieszył się. Odstawił
kubek na komodę. Jak typowy cwaniak zatarł ręce, pochylając się nieco w moją
stronę. – Któż to taki?- przypomniałam sobie rozmowę z Shannonem, w której nie
wspominał nic o tym, że mam milczeć na temat solenizanta. Poza tym Charles to
mój pomocnik i według mnie powinien wiedzieć kto pomoże nam w pewnym sensie
rozpromować firmę.
- Solenizantem będzie Jared Leto,
a przyjęcie urządza razem z nami jego brat, Shannon. Chciałby brać czynny
udział w przygotowaniach.
- To ci, których widziałem na
imprezie?- pokiwałam głową.- Strasznie miły ten Shannon. Jego brata chyba nie
poznałem.
- No niestety…źle się czuł –
skłamałam. Nie chciałam, żeby miał jakieś złe zdanie o Jaredzie. Nie wiem czemu
go kryję, bronię, ale coś po prostu mnie do tego podkusiło.
- A kiedy mają być te urodziny?
- Jared ma urodziny dwudziestego
szóstego grudnia, ale Shannon postanowił je wyprawić siedemnastego, w sobotę.
Na święta jadą do swojej matki, więc nie będzie ich do sylwestra, a nie chcemy
łączyć imprezy urodzinowej z sylwestrem.
- To logiczne. – zamyślił się.
Patrzyłam na niego w skupieniu, popijając spokojnie kawę.- To mamy trzy
tygodnie na przygotowania – olśniło go. Musiał liczyć w myślach ile zostało
dni.
- Tak. I jeszcze jedno –
przerwałam spoglądając w stronę windy. Wendy niemalże wybiegła z kabiny przepraszając
mnie i Charlesa. Powiedziałam, że nic się nie stało i zaproponowaliśmy jej
kawę. Z chęcią przystała na propozycję od razu wchodząc do swojego gabinetu.
Chwilę później wyszła, już bez płaszcza. Miała zaczerwienione policzki oraz
palce, co zauważyłam gdy sięgnęła po kubek kawy.
- Co jeszcze? – zapytał Begley.
- A, no tak. Zapomniałam
dokończyć myśl – uśmiechnęłam się przepraszająco – A tobie zaraz wytłumaczymy o
co chodzi – zastrzegłam, zwracając się do Wendy. – Chciałabym zorganizować
jeszcze sylwestra. Ale takiego w starym stylu.
- W starym stylu? – zapytała
Wendy, marszcząc brwi. Nie dziwię się z powodu jej zachowania, zapewne jako
młoda dziewczyna o balu słyszała tylko z bajek.
- Mam na myśli bal. Maski,
suknie, smokingi – wyjaśniłam, mocno gestykulując. Zawsze kiedy zaczynałam o
tym mówić, bardzo się emocjonowałam. Od samego początku mojej kariery marzyłam
o organizacji takiego balu. Shannon jakoś ze mnie to wyciągnął i ochoczo
przystał na ten pomysł. Stwierdził, że oni lubią się przebierać, i nawet jeśli
mają to być smokingi i maski, bardzo mu się to podoba i obiecał, że postara się
pogadać z Jaredem. Byłam pełna nadziei, że w końcu uda mi się spełnić jeden z
moich snów.
- Mamy mało czasu – zauważył
Charles, a Wendy pokiwała głową.
- Ale macie doświadczoną osobę na
pokładzie – powiedziałam skromnie, wskazując na siebie kciukami. Zaśmiali się –
Damy sobie radę, podzielimy się obowiązkami, podszkolimy cię trochę – ścisnęłam
kobietę za ramię – No i może jeszcze jedna osoba dołączy do naszego składu.
Pamiętacie Rosalie?
- Tą od Shannona?- pokiwałam
głową.
- Tak, jest księgową co prawda,
ale myślę, że chętnie nam we wszystkim pomoże. Dwie imprezy; jedna urodzinowa,
druga sylwestrowa, a na obydwu sławni ludzie. Myślę, że to nam bardzo pomoże. –
klasnęłam w dłonie. Wendy i Charles spojrzeli na siebie z zadowoleniem.
- To zabierajmy się do roboty!
Nie ma na co czekać – zadecydowała Wendy i z kubkiem w ręku poleciała do
swojego kąta. – Podzwonię i poszukam jakichś sal.
- Poszukaj może jeszcze jakiegoś
sponsora! – krzyknęłam.
- A Shannon nie płaci?- zdziwił
się Charles.
- Płaci, ale sponsor zawsze nam
się przyda.
Wendy zaraziła nas swoją energią
na cały dzień, i nawet nie zauważyłam kiedy wskazówki zegarka minęły godzinę
21. Zrobiliśmy ogromny krok w przód. Znaleźliśmy kilku możliwych sponsorów, z
którymi miałam rozmówić się w tygodniu w cztery oczy, na jutro jesteśmy
umówieni w kilku salach imprezowych, a w dodatku Wendy wywalczyła w kilku z
nich niższą cenę wynajmu. I jestem bardzo zadowolona z tego, jakich ludzi udało
mi się zwerbować do pracy. Jestem pewna, że razem stworzymy udany zespół i
dojdziemy wysoko. Przerwałam w połowie wypełnianie kalendarza i spojrzałam na
wyświetlacz telefonu. Dopiero teraz dotarło do mnie, która jest godzina.
Odebrałam telefon, długopis wrzucając do szuflady.
- Poczekaj Jared – poprosiłam i
zakryłam słuchawkę dłonią.- Wendy! Mogłabyś tu przyjść na chwilę? – wydarłam
się. Kobieta odkrzyknęła, że już leci i chwilę później stanęła przed moim
biurkiem. Zaprosiłam ją gestem do siebie i przyłożyłam telefon do ucha – Co
chciałeś?
- O której wrócisz? Przepraszam,
że pytam, ale chciałbym przygotować kolację.
- Dla nas? – zapytałam, wskazując
pracowniczce na kalendarz. – Wypełnij terminy do końca i możesz iść do domu –
szepnęłam do niej i znów wsłuchałam się w słowa Jareda.
-…i kupiłem bardzo dobre
bułeczki. Także o której będziesz?
- Za pół godziny – odparłam,
zastanawiając się, czy Shannon i Rosalie też będą na kolacji, ale głupio mi
było po raz kolejny pytać Jaya o to. Nie chciałam, żeby się zorientował, że go
nie słuchałam.- Właściwie to może nawet wcześniej, ale nie śpiesz się z
kolacją. Zanim do niej siądę, chciałabym wziąć prysznic.
- Nie ma problemu, doskonale
rozumiem.
- W takim razie kończę. Muszę
załatwić jeszcze parę rzeczy. Pa – wrzuciłam telefon do torebki i spojrzałam
ponad czupryną kobiety, na terminarz.- Dużo tego zostało, prawda?- westchnęłam.
- No niestety. – mruknęła w
zamyśleniu, notując na szybko terminy, które zapisałam na brudno na kartce
papieru.
- Słuchaj, możesz to dokończyć
jutro. Nie, musisz dokończy to jutro. Jest już późno, mamy za sobą ciężki dzień
– wyrwałam jej długopis z ręki – Przesadziliśmy dziś z tą pracą. Powiedz
Charlesowi żeby już jechał do domu, ty też jedź – poleciłam, popychając ją
lekko w stronę drzwi.
- Charles pojechał jakąś godzinę
temu – odparła zmieszana.
- Jedyny normalny na tym
pokładzie – pokiwałam głową, uśmiechając się lekko – Wynocha do domu! –
odpowiedziała mi gromkim śmiechem, ale w ostateczności opuściła biuro.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz