piątek, 19 kwietnia 2013

Chapter 15


Weszłam do pomieszczenia, które od dziś miało być moim skromnym biurem. Trzy niewielkie pomieszczenia, w których zmieszczą się niewielkie szafki na dokumenty oraz biurka. Co prawda to nie to, co jest u Jackoba, ale mam nadzieję, że niedługo dorobię się tego co on. Rozejrzałam się po swoim przyszłym gabinecie, po świeżo pomalowanych, białych ścianach, które muszę zagospodarować w najbliższym czasie. Z lekkim uśmiechem spojrzałam na właściciela tego lokalu i pewnym krokiem podeszłam do okna, by wyjrzeć na ulicę. Moja firma, moja własna firma jest coraz bliżej, niemalże na wyciągnięcie ręki. Nawet nie wiecie jak mocno rozpiera mnie duma, jaka jestem podekscytowana i szczęśliwa, a zarazem pełna obaw i lęków. Te sprzeczne uczucia wzmocniły się jeszcze bardziej, gdy weszłam do tego pomieszczenia, a to dlatego, że byłam coraz bliżej. Zastukałam paznokciami o parapet i powoli, przeciągając tę chwilę w nieskończoność, spojrzałam na mężczyznę.
- I jak?
- Wspaniale – rozejrzałam się jeszcze raz, nie mogąc do końca uwierzyć w to co się dzieje. Kiedy podjęłam decyzję o opuszczeniu ciepłej posady u Jackoba, nie sądziłam, że naprawdę uda mi się coś znaleźć. Chciałam, ale nie potrafiłam jakoś do siebie tego przyjąć. Nie wierzyłam. A teraz stoję tu, na twardym gruncie i wiem, że cokolwiek się stanie, zrobię wszystko co w mojej mocy, by było dobrze, a nawet lepiej – Mam pytanie. Bo po drodze tu, widziałam jakieś sale konferencyjne, i czy…
- Tak, w razie co, gdyby była pani potrzebna jedna z nich, może ją pani wynająć na określony czas.- odpowiedział, zanim zdążyłam wypowiedzieć pytanie do końca. Trochę to niegrzeczne, ale odrzuciłam tę myśl, skupiając się na tym, co jeszcze chciałabym wiedzieć. – Tylko rezerwację musi pani dokonać co najmniej dobę wcześniej – dodał.
- Od kiedy mogę zacząć? – podeszłam do mężczyzny, skracając dystans. Tak się rozmawiało dużo lepiej. Widziałam dokładniej jego twarz, pooraną gdzieniegdzie zmarszczkami.
- Właściwie to nawet od zaraz – otworzył teczkę i wyjął z niej jakieś papiery. – Mam nawet ze sobą umowę wynajmu, więc jeśli nie będzie miała pani do niej zastrzeżeń, to możemy ją dziś podpisać i oddaję klucze w pani rączki. – podał mi dwie strony, które szybko pochwyciłam i zabrałam się za studiowanie ich treści. Czas nieokreślony. Trzy miesiące wypowiedzenia wynajmu. Czynsz z góry. Najemca sam ponosi koszty wszelkich napraw, umeblowania lub remontów. I parę innych podpunktów dotyczących niszczenia mienia, zapewnienia spokoju i nietykalności najemcy, przez wynajmującego. Wszystko się zgadzało z wcześniejszymi naszymi postanowieniami, więc chętnie pochwyciłam długopis, który mężczyzna wyciągnął w moją stronę i podpisałam się czytelnie na obu kopiach.
- Dziękuje – jego oczy zabłysły, gdy przez moment, z uśmiechem na ustach popatrzył na mnie. Sam podpisał i jedną kopię oddał mi. Ruszyliśmy w stronę drzwi.- Nawet pani sobie nie zdaje sprawy z tego, jak ciężko było mi znaleźć kogoś do tego biura. Nikomu nie pasowało, a to za małe, a to zła okolica, a to za małe okna w gabinecie. Ja nie wiem jak tym ludziom dogodzić, za taką cenę lepszego nie znajdą. Prawda? – pokiwałam głową, odbierając klucze, które mi podał. Zamknęłam za sobą drzwi i szczęśliwa ruszyłam w stronę windy.- Na co ten świat schodzi? Ludziom się w głowie przewraca. Kiedyś to wszyscy by się rzucili na to biuro, ale kiedyś było inne czasy. Teraz wszędzie budują te ogromne, szklane wieżowce i wynajmują za takie ceny, że można z krzesła spaść. Ludzie szukają tańszych, i wybrzydzają, choć nie mają do tego prawa. – spojrzał na mnie gdy drzwi windy się zamknęły. – Męczę panią.
- Ależ skąd. Ma pan rację. A biuro jest jak dla mnie w sam raz. – tchnęłam w te słowa jak najwięcej entuzjazmu, po czym ze zniecierpliwieniem spojrzałam na wyświetlacz, śledząc każde mijane piętro. Szóste, piąte, czwarte, trzecie, drugie, pierwsze, parter… Pożegnałam się z mężczyzną i popędziłam na zewnątrz, wyciągając po drodze telefon. Wybrałam numer do Jareda, otwierając w tym samym momencie drzwi od samochodu.
- Udało się!- krzyknęłam na początek, a wokalista zaśmiał się delikatnie.
- Zajebiście. Widzę, że jesteś zadowolona.
- I to jak! – położyłam głowę na zagłówku i spojrzałam na ulicę. – Chciałabym, żebyś się na coś zgodził.
- Na co?- zapytał ostrożnie. Cały Jay, podejrzliwy jak cholera. Zacmokałam.
- Zgadzasz się?
- No niech Ci będzie – westchną w geście kapitulacji.- Zgadzam się. Teraz powiedz na co.
- Zakupy! – pisnęłam. Włożyłam kluczyk do stacyjki i odpaliłam samochód.- Muszę przecież kupić meble do biura. To do zobaczenia za pół godziny pod Huset! – rozłączyłam się i włożyłam telefon do torebki, którą rzuciłam na tył samochodu.
Podekscytowana, jakieś piętnaście minut później zaparkowałam pod samym wejściem i wysiadłam. Z takim zapasem czasu, postanowiłam zjeść w budce z kebabami, która stała niedaleko wejścia do sklepu meblowego. Spojrzałam na spis dań i ku mojemu zaskoczeniu dostrzegłam na liście jeszcze hamburgery, frytki i inne ustrojstwa. Zdecydowałam się jednak na kebaba, którego zamówiłam chwilę później u miłej, młodej kobiety. Kiedy już się go doczekałam, dostrzegłam samochód Jaya, który zaparkował tuz obok mojego. Pomachałam mu i ugryzłam spory kęs. Gdy Jared do mnie podszedł, podrzucając w dłoni kluczyki, nie byłam w stanie wykrztusić słowa, zapchana jedzeniem.
- Smacznego – zaśmiał się i spojrzał na logo sklepu, zadzierając głowę do góry i mrużąc oczy w słońcu. – Poczekajmy aż zjesz, bo raczej z jedzeniem, zwłaszcza takim – tu się skrzywił, wskazując na kebaba – nie wpuszczą nas do środka. Chodź – pociągnął mnie za rękaw sweterka – siądziemy sobie na tamtej ławce.
- Ale nie musisz mnie tak ciągnąć. – przełknęłam w końcu.- Rozciągniesz mi rękaw.
- Już nie przesadzaj – naciągną go mocnej, po czym puścił.
- Ale za to oberwiesz – zmrużyłam oczy – Poczekaj tylko aż zjem. Wyśle Twój ponętny tyłeczek na Marsa.
- Uważasz, że jest ponętny?- zapytał, oglądając się na swoje tyły.
- Może i mi się coś takiego wymsknęło, ale nie zmieniaj tematu! – pogroziłam mu palcem. Kilka osób patrzyło na nas z nieukrywaną pogardą, ale wisiało mi to, że siedzę na ławce pod sklepem i nabijam się z Jareda, mimo że jest gwiazdorem. Najwyraźniej dla tych kilku osób, moje zachowanie wobec Leto było nie do przyjęcia. Powinnam przecież czołgać się za nim i całować po stopach, prawda?Chyba się niektórym coś we łbach poprzewracało. Chwała im tylko za to, że nie podchodziły, bo wtedy bym szału dostała. Wyrzuciłam niedojedzonego kebaba do śmietnika i podniosłam się z ławki.
- Oj, już przestań. Pokaż, co ja Ci tam niby rozciągnąłem – powiedział, i znów naciągnął mi ten rękaw, za co dostał po łbie.- Dobra, odkupie Ci.
- Nie chce żebyś mi odkupywał. Masz przestać go niszczyć – rozejrzałam się po wnętrzu, myśląc nad tym, którędy się wchodzi. Jay złapał mnie za rękę i pociągną w stronę wózków.
- Możesz mnie puścić – powiedziałam, gdy przeszliśmy przez bramki. Zamiast wykonać moje polecenie, przyciągnął mnie do siebie.
- Spójrz w prawo – polecił. Tak też zrobiłam. Na początku nie wiedziałam gdzie dokładnie patrzeć, ale już po chwili, między półkami dostrzegłam obiektyw, a zaraz za nim rosłego mężczyznę. Paparazzi!
- O kurwa.- mruknęłam, odsuwając się od Jareda, ale on jeszcze mocniej mnie do siebie przyciągnął, a jego twarz znalazła się na moim ramieniu.- Jared, przecież to jutro pójdzie do mediów!
- Jeszcze dziś – poprawił mnie, zaśmiewając się. Ale, kurwa śmieszne.- No i co z tego?
- To, że nie chcę, żeby mnie ktoś brał za Twoją partnerkę – odsunęłam się powoli. Nie chciałam robić tego gwałtownie, bo jeszcze by sobie jakąś kłótnie małżeńską ubzdurali. Posłałam Jayowi ostrzegawcze spojrzenie i ruszyłam do działu z biurkami.
- Ale czemu?- zapytał doganiając mnie, a ja tylko westchnęłam.
- Bo nadal chcę być osobą prywatną – przejechałam dłonią po lakierowanym blacie.- Co myślisz o tym biurku?
- Do Ciebie do gabinetu? Całkiem fajne – pokiwał głową.- Skoro chcesz być osobą prywatną, to czemu ze mną wychodzisz na miasto? Nie możesz sobie znaleźć kogoś innego, do ciągania go po sklepach?- zmarszczyłam brwi.
- Jared, jak coś się nie podoba, to możesz iść. Poradzę sobie sama – powiedziałam lekko obrażonym tonem. Ruszyłam szybkim krokiem między regały i przystanęłam przy kolejnym biurku.
- Nie o to mi chodzi, Danielle – westchnął.- Czemu bierzesz wszystko do siebie?
- Możemy się tu nie kłócić? – powiedziałam, wskazując palcem za siebie. Paparazzi dzielnie dorównywał nam kroku. Dziwne, że nie błyskał nam w twarze fleszem. Najwyraźniej było to wystarczająco jasno. Jared spojrzał we wskazanym kierunku, po czym powoli, z poważną miną, wystawił środkowy palec.
- Dobra, to co chcesz kupić? – poddał się. Zadowolona, uśmiechnęłam się szeroko.
- Trzy biurka, trzy fotele, trzy szafki na dokumenty, jakieś roślinki, i to chyba wszystko co mogę tu kupić.- wyliczyłam. Jay rozejrzał się wkoło i podrapał po głowie.
- Przydałby się ktoś jeszcze. – stwierdził.
- Zadzwoń po Shannona!- poprosiłam. Spojrzał na mnie uważnie.- Co? – przewróciłam oczami.
- A czemu nie po Tomo?
- Bo pewnie jest zajęty.
- A Shannon niby nie?
- Znowu zaczynasz? – wkurzyłam się. – Już nawet nie mogę wspomnieć o Twoim bracie, bo się robisz podejrzliwy. Poza tym już Ci mówiłam, że nie jesteśmy razem, to po pierwsze. A po drugie nic do Shannona nie czuję. Po trzecie, i najważniejsze – wycelowałam w niego palcem, podkreślając to zdanie – on ma dziewczynę. Więc odpuść mi w końcu.
- Nie jestem zazdrosny – wlepił we mnie swoje błękitne tęczówki, od których biła zawziętość.
- Tak, tak, nie jesteś – machnęłam ręką, co go jeszcze bardziej wkurzyło.- To był zły pomysł.
- Co było złym pomysłem? – zapytał, ale zignorowałam go. Podeszłam do jednego z pracowników sklepu i poprosiłam o trzy biurka modelu, który sobie wybrałam. Gdy pracownik zniknął, zapewne udając się na magazyn, ja rozejrzałam się za Jaredem. Stał przy regale i z kimś rozmawiał, energicznie machając rękoma. Ciekawe z kim on się tam znowu kłóci? Czyżby z tym fotografem? Wychyliłam się bardziej, by upewnić się co do osoby stojącej przed wokalistą. Tak, wykłóca się z fotografem. No pięknie, to dopiero nas jutro obsmarują. Odwróciłam się, nie chcąc na to patrzeć. Chwilę później Jay podszedł do mnie, zadowolony z siebie.
- Nie da tych zdjęć do gazety.- poruszył brwiami.
- Zobaczymy jutro.- mruknęłam, a on wyciągnął w moją stronę pięść. Podłożyłam pod nią dłoń, a Jay wypuścił z ręki kartę SD. Zdziwiona spojrzałam na niego.
- Zapłaciłem mu za to, że odda mi kartę ze zdjęciami. – wzruszył ramionami, jakby to dla niego była błahostka.
- Co zrobiłeś?- otworzyłam zdziwiona usta.- Zapłaciłeś? A ile? Znaczy nie, nie ważne, nie chcę wiedzieć – machnęłam ręką. Znów spojrzałam na kartę.- Jesteś pewien, że to ta? Oni zawsze noszą ze sobą kilka zapasowych.
- Tak, wyjął ją przy mnie z aparatu.
- Obyś miał rację – mruknęłam. Uśmiechnęłam się, widząc idącego w naszą stronę pracownika sklepu.
- Mamy na magazynie te biurka, będą do odbioru przy kasie. Proszę tylko pokazać to – wręczył mi jakąś kartkę.- Coś jeszcze?
- Tak, przyjdę do pana jeszcze w sprawie szaf. Ale to jak już jakieś wybiorę. W każdym razie dziękuję – skinęłam głową. Uśmiechnął się do mnie i odwrócił do jakiejś starszej kobiety. Chwilę patrzyłam jak coś jej tłumaczy, po czym spojrzałam na Jareda. Spochmurniał, wpatrując się we mnie intensywnie. Czyżby znów poczuł się zazdrosny? To trochę irytujące, ale nawet śmieszne. Machnięciem nakazałam mu, by szedł za mną. W ciszy dotarliśmy do działu z komodami, szafkami i innymi duperelami. Umówiliśmy się, że znajdziemy taką do kompletu do biurka i już po chwili kluczenia między regałami, krzyknęłam na Jaya, że mam. Zanim doszedł, zdążyłam już pootwierać wszystkie drzwiczki i sprawdzić pojemność półek. Zerknęłam jeszcze na cenę i skrzywiona, aczkolwiek zadowolona, zapytałam Jaya co o tym sądzi.
- Nie jest zła – skwitował.
- Tylko na tyle cię stać? – rozłożyłam ręce – ‚nie jest zła’? Shannon by mi coś doradził.
- A ty ciągle z tym Shannonem – zdenerwowałam go, ale świadomie i celowo. Zerknęłam tylko na niego przez ramie. Przedrzeźniałam jego naburmuszoną minę, po czym wybuchnęłam śmiechem. – Jesteś nienormalna.
- Już to od kogoś słyszałam…- zamyśliłam się.- Wiem! Od Shannona – pstryknęłam palcami. Słysząc po raz kolejny imię swojego brata, przewrócił oczami.
- Wyjdź za niego.
- Mówiłeś przecież, że nie jesteś zazdrosny – odrzuciłam włosy z ramienia i pochyliłam się, by przyjrzeć się szufladom w szafie. – A cały czas się denerwujesz, i nawet nie widzisz, że zachowuję się tak celowo. Wszystko robię celowo. A ty tylko udowadniasz, że jesteś zazdrosny.
- Dobrze, tu mnie masz. A ty o Kate nie jesteś zazdrosna? – skrzyżował ręce na piersi.
- Nie, bo nie jesteś moją własnością.
- Bzdura! Nie muszę być twoją własnością, żebyś czuła się zazdrosna o mnie. Nie wierzę, że patrzysz obojętnie na każdą ładną kobietę, która się koło mnie kręci. – odwróciłam się, ale złapał mnie za nadgarstek – Kiedy już myślę, że się do siebie zbliżamy, ty wszystko psujesz, przekreślasz. Nie chcesz dać nam szansy, to do kurwy nędzy mi o tym powiedz, to przestanę się za tobą uganiać jak piesek. Robie wszystko, myślisz, że nie miałem nic lepszego do roboty, tylko tu przyjeżdżać i łazić bez celu po sklepie? – w pewnym momencie ścisnął mocniej trzymany nadgarstek, przyciągając mnie bliżej, ale widząc moje przerażenie, które na pewno musiało malować się na twarzy, puścił.
- Mówiłam. Nie chcesz to być, to idź. Nie potrzebuję cię.- rozmasowałam rękę.
- Już nie udawaj, że tak boli – skiną głową w stronę mojego nadgarstka – I nie kłam, że mnie nie potrzebujesz. Gdyby tak było nie dzwoniłabyś po mnie.
- Potrzebowałam kogoś, kto pomoże mi to zawieźć do biura, a nie konkretnie ciebie – mruknęłam. Kłamałam.
- W takim razie dzwoń po Shannona. Ja wracam do domu – odwrócił się, ale złapałam go za kurtkę.- Czego?
- Przepraszam. Ta kłótnia to moja wina, niepotrzebnie się droczyłam.
- Chuj mnie to obchodzi. Powiedziałaś mi wystarczająco dużo, żeby mnie do siebie zrazić, obrzydzić. Powinnaś napisać poradnik „Jak zrazić do siebie faceta podczas jednej rozmowy”. Uwierz mi, to byłby hit.
- Nie bądź okrutny.
- Okrutny byłem kiedyś. Teraz mam już po prostu dość – głos mu nieco złagodniał. Spojrzał gdzieś w bok, a ja obserwowałam jego jabłko adama, które z poruszało się w górę i w dół.
- Musimy się kłócić? – zapytałam.
- Nie – spuścił głowę, by następnie ją podnieść i na mnie spojrzeć.- Ja nie wiem, kocham cię, ale nie chcę się już z tobą męczyć. Jesteś…ciężka w obyciu. Nigdy nie wiadomo co ci odwali. Tłumaczyłaś to swoimi przeżyciami, ale jak już się coś zmieni, to na chwilę. Potem znów ci odbija.
- Jared…
- Kochasz mnie? – westchnęłam.- Kochasz, czy nie? To proste pytanie, Danielle. I ostatnia szansa – pokręciłam głową. Wydawało mi się, że zanim odwrócił się do mnie tyłem, w jego oczach zabłysły łzy. Ale gdy pół minuty później znów na mnie spojrzał, nie było po nich śladu. Jego twarzy była obojętna, oczy harde, a usta ułożone w cienką linię. – Wybieraj te meble i jedziemy. – beznamiętny głos.
Poczułam się podle. Po co kłamałam? Teraz to już naprawdę nie ma szans. Sam mówił, że to była ostatnia szansa na to co mogło być między nami. Ale jestem głupia. On ma rację, jestem nienormalna. Oni wszyscy mają racę.
- Jared…- chciałam coś powiedzieć, sama nawet nie wiem co, ale załamał mi się głos. Przyłożyłam dłoń do czoła, czując, że zaraz się rozpłaczę. Wzięłam głęboki wdech, dodając sobie otuchy. Może tak ma być, może nie powinnam była w ogóle dawać nam szans.
- Chodź – powiedział tylko i ignorując mnie, odszedł w głąb sklepu.
***
Jechałam za nim, a raczej starałam się to robić. Godziny szczytu i największe w tym mieście korki skutecznie mi to utrudniały. Jared jeździł jak wariat, wpychając się w każdą najmniejszą szczelinę między samochodami. W końcu dałam sobie z nim spokój. I tak dojadę do domu, a to, że kilka minut później, nic nie znaczy. Chciałam z nim porozmawiać, ale nie wiem czy on będzie chciał. Cały czas w sklepie milczał, nie licząc pojedynczych ‚tak’, ‚nie’, nie wiem’ rzucanych urażonym tonem w moją stronę.
Byłam zadowolona i jednocześnie załamana. Zmęczona pozytywnie i negatywnie. Udaje mi się w końcu wyjść na prostą, ale nie udaje mi się dojść do ładu ze sobą i z kimś kogo prawdopodobnie kocham. Jestem taka głupia.
Zatrąbiłam, gdy stojący przede mną facet przeoczył zielone światło. Jared z pasa obok ruszył, a ja stałam, czekając aż osoba przede mną zorientuje się w końcu, że nie ma już czerwonego. Gdy nareszcie ruszyłam, Jared zniknął za zakrętem na następnym skrzyżowaniu.
Dojazd do domu zajął mi dobre pół godziny. Zaparkowałam tam gdzie zwykle i weszłam do domu, od progu wołając Shannona. Wychylił się z kuchni, z szerokim uśmiechem na ustach, a zaraz za nim pojawiła się Rosalie.
- Cześć – pomachała mi, a ja odmachałam.
- Co chciałaś?- zapytał Shannon.
- W sumie to nic takiego – głos mi zadrżał. Odchrząknęłam, rozbierając się.- Chciałam pogadać, ale to później, nie będę wam przecież przeszkadzała.
- O nas?- z salonu wychylił się Jared.
- Nie, na pewno nie o nas – syknęłam – Idę popracować, gdybyście czegoś ode mnie chcieli…- nie dokończyłam. Weszłam po schodach, czując na plecach ich spojrzenia. Gdy zamknęłam się w pokoju, od razu wyjęłam telefon i wybrałam numer do Andreasa Clingmana. Tak, dzwonię do prawnika. Ostatnio proponował mi kolację, którą mu odmówiłam, jednak po dzisiejszym dniu mam zamiar się zgodzić. Umówiliśmy się na dziś wieczór, więc postanowiłam wziąć kąpiel, jako że zostało mi tylko półtorej godziny do jego przyjazdu. Odprężająca kąpiel i przepyszna kolacja w miłym towarzystwie. Czego chcieć więcej?
***
- Coś ty się tak odpicowała?- zapytał Shannon, gdy zajrzałam do salonu by powiadomić ich o tym, że wychodzę. Jared jedynie obciął mnie z góry do dołu i wrócił do oglądania. Rosalie wstała z kolan Shannona i podeszła do mnie.
- Poczekaj, poprawię – wywinęła kołnierzyk koszuli i przyklepała, po czym pociągnęła mnie za sobą do kuchni. Zamknęła drzwi, a ja usiadłam przy stole, zastanawiając się o co chodzi – Wiesz, że to cios poniżej pasa?
- Co masz na myśli?- zapytałam, choć dobrze wiedziałam, że chodzi o Jareda.
- On cię kocha – usiadła naprzeciwko mnie.
- Tak, ale powiedział mi również, że ma mnie dość, że jestem nienormalna i nie ma już do mnie siły. – uniosła lekko brwi.- Tego wam już nie powiedział?- pokręciła głową – Więc widzisz, ja jestem w porządku. Idę się odstresować. Czy coś w tym złego?
- Nie, jasne, że nie – uśmiechnęła się lekko – Doskonale cię rozumiem. Ale teraz w oczach Shannona wyglądasz na sukę. W moich też tak wyglądałaś do teraz.
- Jared to szuja.
- A ty byś się przyznała do takich rzeczy? Do takich słów?
- Nie – pokręciłam głową.- Ale powiedziałabym, że nie jestem bez winy. Nie robiłabym z siebie ofiary. Poza tym, czy ja mam jakiś obowiązek odwzajemniać jego uczucie?
- Nie, ale wydawało mi się, że jednak go…
- Masz rację, wydawało ci się – usłyszałam dzwonek do drzwi. Podniosłam się.- Idę. Dzięki za rozmowę. Zostajesz na noc?- pokiwała głową.- To do zobaczenia jak wrócę. Pa.
Otworzyłam drzwi i zastygłam. Andreas i Jared stali w przedpokoju. Andreas wyglądał na rozbawionego całą sytuacją, natomiast Jared zabijał go wzrokiem. Ocknęłam się szybko i nie chcąc prowokować losu, złapałam prawnika za rękę i posyłając Leto ostrzegające spojrzenie, wyszłam, a zaraz za mną Clingman.
- Ty z nimi mieszkasz?- zapytał, otwierając mi drzwi od strony pasażera. Wsiadłam, poprawiając materiał sukienki i kładąc sobie torebkę na kolanach.
- Niestety. Znaczy Shannon i Rosalie są w porządku – powiedziałam, gdy usiadł za kierownicą. Trzasnęły drzwi, zabrzęczały klucze, gdy przekręcił je w stacyjce. – Gorzej z Jaredem. To ten co stał naprzeciwko ciebie na korytarzu – dodałam, wzdychając.
- Czemu z nimi mieszkasz?- zapytał. Skręcił gwałtownie, a ja złapałam się klamki, ratując swoją głowę w ostatniej chwili, przed spotkaniem z szybą.
- Mówiłam ci o Samie.
- Tylko tyle, że jest ci winien pieniądze – pokiwał głową. Odsunęłam nieco pas od ciała, bo czułam jak ostro wbija mi się w skórę na odsłoniętym dekolcie. Andreas widząc moje walki z czarną taśmą, wskazał mi palcem srebrną sprzączkę.- Dopasuj sobie. Zazwyczaj jeżdżę z bratem, jest dużo większy do ciebie, to też pas jest wyżej – złapałam uchwyt, ale nie wiedząc co dalej zrobić, szarpałam nim w dół.- Naciśnij, tam jest taki przycisk. O, ten. I w dół.- zadowolona ustawiłam pas tak jak chciałam, i usiadłam prosto, kończąc się wiercić.
- Rozstaliśmy się, bo okazało się, że mnie zdradzał. I nie wiem nawet czy z jedną, czy z wieloma kobietami. Nie wiem od kiedy. Nic nie wiem – pokręciłam głową. Znów wszystko wróciło, na szczęście już tak nie bolało.- Wyniosłam się szybko od niego. Nie miałam gdzie się podziać, to Jared i Shann przygarnęli mnie do siebie. – chwyciłam jakiś paproszek, który wypatrzyłam na czarnym materiale mojej sukienki – Zmieńmy temat – uśmiechnęłam się życzliwie.- Masz kogoś?
- A czy gdybym miał kogoś, zapraszałbym cię na kolację?- mrugnął do mnie porozumiewawczo. Wzruszyłam ramionami, odgarniając grzywkę z czoła.- Nie mam nikogo, jakoś nie mam szczęścia do kobiet…
- Jakbym słyszała siebie – zaśmiałam się – Dziś po południu doszłam do takiego samego wniosku.
- Tak po prostu, czy coś się stało, że tak pomyślałaś?- przyhamował i skręcił w stronę wąskiej uliczki. W końcu zatrzymał się tuż obok innego samochodu, i odpiął pas. Poszłam w jego ślady.- Tam za rogiem jest niezła restauracja. Mam nadzieję, że ci się spodoba.- otworzył mi drzwi i wyciągnął w moją stronę rękę, którą chwyciłam, wysiadając z samochodu.
- Dziękuję – bąknęłam i stanęłam z boku, by mógł zamknąć samochód. Mężczyzna wziął mnie pod rękę i poprowadził do restauracji. Zrobiła na mnie ogromne wrażenie, było przecudownie. Wszystko się ze sobą komponowało, wszystko pasowało, a ponadto nie było przepychu, czego nie znoszę w tych restauracjach dla bogaczy, a Andreas zdecydowanie do nich należał, skoro był wziętym prawnikiem. Od razu podszedł do nas kelner, a gdy usłyszał nazwisko, uśmiechnął się i poprowadził nas do jednego ze stolików stojących pod ścianą. Kiedy przysuwał mi krzesło, nazwał mnie panią Clingman, czego nawet nie chciałam prostować, a na co moja twarz pokryła się rumieńcem. Postawiono przed nami kieliszki i zaproponowano wino. Chwilę później przyszły karty dań, ale zdałam się na Andreasa.
- To na czym skończyliśmy?- zapytał, gdy w końcu zostaliśmy sami. Podniosłam wzrok znad kieliszka i spojrzałam mu w oczy, swoją drogą dość przyciągające.
- Nie pamiętam – rozchyliłam usta w uśmiechu, a on uczynił to samo. – Może porozmawiamy o Twojej pracy?
- No coś ty! To ostatni temat, na który chciałbym rozmawiać – pokręcił głową.- Chciałem poznać ciebie, a nie gadać o sobie jak zadufany bogacz.
- A nie jesteś nim?- zapytałam zaczepnie, przechylając głowę nieco w prawo.
- A na takiego wyglądam?- udał załamanego.
- Nie, nie wyglądasz.- zmierzyłam go wzrokiem, zatrzymując się na dłużej na ustach. Czy tylko mi się wydaje, czy on mnie pociąga?- Ale wiesz, nie ocenia się ludzi po wyglądzie.
- Doprawdy? – uniósł jedną brew do góry znów odsłaniając rząd białych zębów w uśmiechu. A może tylko mi się wydaje? Może jestem sfrustrowana tą całą sytuacją z Jaredem i moje ciało chce odreagować z innym ciałem? Oblizałam wargę, odchylając się do tyłu, a gdy plecy dotknęły oparcia, rozejrzałam się po sali. Nawet jeśli chcę tylko odreagować, to co w tym złego? Jestem dorosła, prawda? Też mam swoje potrzeby, a Andreasowi najwyraźniej się podobam. Więc nie widzę problemu. – O czym myślisz?
- W sumie to o niczym – puściłam mu oczko, wracając do świata żywych.
- Już miałem nadzieję…- urwał, wpatrując się we mnie z rozbawieniem.
- Na co?
- Że myślisz o mnie – tym razem to on puścił mi oczko.
Nie wytrzymam. Zagryzłam usta. Wytrzymasz. Nie! Musisz. To tylko jebana kolacja, za pół godziny się skończy, pojedziecie do niego, jeśli tylko to zaproponuje. Odwróciłam wzrok i spojrzałam w okno, na oświetloną latarniami ulicę, po której chodziło pełno par. O tej porze ludzie wychodzili z ukochanymi osobami na spacer, by spędzić ze sobą trochę czasu, odstresować się w obecności kogoś ukochanego.
- Bo myślę – zbiłam go tą odpowiedzią z tropu, bo poruszył się nieznacznie na krześle, jednak uśmiech nadal widniał na jego twarzy – Na pewno masz ochotę na tę kolację?
- A ty nie masz? – odpowiedział pytaniem, najwyraźniej nie wiedząc czego się spodziewać. Poznałam to po wyrazie jego oczu.
- Mam ochotę na coś innego – spojrzał na mnie pytającym wzrokiem. Znów zagryzłam usta, nie wiedząc co powiedzieć. Bo jeśli on tak naprawdę nie ma na to ochoty? Co będzie jak odmówi?- Chętnie pojechałabym do ciebie. Wiem, że masz na mnie ochotę. Nie bawmy się w podchody, nie zależy mi na kolacji. – zrozumiał o co mi chodzi? Mam nadzieję, że tak.
- W takim razie – odłożył serwetkę, którą miał wcześniej na kolanach, na stół. Wyciągnął z portfela pieniądze i położył na stole.- Idziemy?
Skinęłam tylko głową. Podniosłam się z krzesła i ruszyliśmy w stronę wyjścia. Dość szybko i w milczeniu dostaliśmy się do jego mieszkania. W samochodzie nie patrzyłam na niego, czując się trochę głupio. Bo czy to nie on powinien to zaproponować? Jednak gdy tylko weszłam do jego mieszkania, a drzwi za nami się zamknęły, poczułam jego ręce na swojej tali, a wszystkie wątpliwości minęły. Przylgnęłam do niego całym ciałem, wbijając go w drzwi, a ustami zahaczyłam o jego, zachłannie się w nie wpijając. Jękną, oddając pocałunek. Zsunął ze mnie płaszcz, który wylądował na podłodze , tuż pod moimi stopami, delikatnie smagając mnie po łydkach.
- Jesteś pewna? – przerwał pocałunek, opierając się swoim czołem o moje. – Nie chcę, żeby to wszystko przekreśliło.
- Jeśli ci zależy, to rób co trzeba i nie gadaj – stwierdziłam najpewniej jak umiałam.
- A nie wyjdzie na to, że chciałem cię tylko zaliczyć?
- Nie wyjdzie, przecież to ja to zaproponowałam.- mruknęłam, całując jego szyję. Po raz kolejny usłyszałam jęk, który tylko wzmógł moje podniecenie. – A teraz zamilcz i zróbmy co mamy zrobić.
Nie musiałam powtarzać drugi raz. Szybkim ruchem pozbył się kurtki i butów, po czym przyparł mnie do ściany, trzymając mnie za nadgarstki. Oparłam głowę o ścianę, gdy poczułam jego miękkie usta na swoim dekolcie. Na moim ciele pojawiła się gęsia skórka. Uniosłam nogę by pocierać nią jego krocze. Mój oddech przyśpieszył, jego zresztą też. Puścił moje nadgarstki i całując się, ruszyliśmy do kolejnego pomieszczenia, które okazało się być sypialnią. Pchnął mnie na łóżko i podciągną sukienkę do góry, którą natychmiast zdjęłam. On w tym czasie pozbył się ubrań, rzucając je gdzie popadnie. Coś się zbiło, ale to nam nie przeszkodziło. Andreas pieścił moje piersi, całując brzuch. Schodził coraz niżej. W końcu zdjął ze mnie majtki rozsuwając moje nogi i zaczął pieścić moje krocze. Świat zawirował. Dawno nikt nie dawał mi aż takiej przyjemności. Kiedy byłam już blisko końca, usiadłam i wciągnęłam go na siebie, uśmiechając się zawadiacko. Zamknęłam oczy, kiedy poczułam go w sobie. Starał się być delikatny i robić to powoli, ale narzuciłam tempo i już po chwili wygięłam się w łuk, starając się nie jęczeć zbyt głośno. Mężczyzna doszedł chwilę po mnie. Opadł na mnie, sapiąc i próbując złapać oddech. Pocałował mnie jeszcze w usta, po czym powoli podniósł się z łóżka.
- Chodź, weźmy prysznic.- zaproponował, wyciągając w moją stronę rękę.
- Daj mi chwilę. Zaraz przyjdę – poprosiłam i przekręciłam się na bok.
Było mi tak błogo, że nawet nie wiem kiedy zasnęłam. Obudziłam się wtulona w mojego kochanka. Jeszcze smacznie spał, a wyglądał wtedy dużo młodziej i przystojniej. Pozwoliłam sobie na podziwianie go przez chwilę, po czym ubrałam się i z postanowieniem, że zadzwonię do niego później, wyszłam z mieszkania i ruszyłam w stronę przystanku autobusowego z nadzieją, że któryś z nich zawiezie mnie prosto pod dom. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz