Niechętnie opadłam na łóżko, jak
najdalej od Shannona. Nie cieszyłam się z jego obecności, chciałam pobyć sama
ze sobą, ze swoimi myślami. Przetrawić sobie to wszystko, ale niestety i
Shannon i Jared musieli być uparci; jak jeden da w końcu spokój, to drugi
zaczyna. Zaczął padać deszcz, bębniąc kroplami o parapet, a przez lekko
uchylone okno wpadło chłodne powietrze. Jesień rozkręca się na dobre z
codziennymi deszczami.
- Mów, co się dzieje.- poprosił
mężczyzna, poklepując mnie po udzie. Zerknęłam na jego dłoń, którą natychmiast
zabrał i położył na swoich kolanach.
- Nic się nie dzieje.- próbowałam
zdobyć się na obojętność. Wpatrywałam się w jego oczy, które swoją drogą
spokojnie mogły dorównać oczom wokalisty. Chociaż nigdy nie widziałam w
Shannonie przystojnego mężczyzny, muszę jednak stwierdzić, że niczego mu nie
brak i wcale nie jest gorszy od brata; jedynie chowa się za nim, lub nie
posiada takiej charyzmy, jak Jared.
- Oj, Danielle.- pokręcił głową.-
Jesteś opuchnięta od płaczu, słyszałem też co wykrzyczałaś mojemu bratu, i
myślisz, że nabierzesz mnie, że nic się nie dzieje? – zamilkł na moment, jakby
zastanawiał się co jeszcze powiedzieć.- Widzisz, wcale Ci się nie dziwię, że
tak wybuchnęłaś. Sam bym się tak zachował. Sama przecież mówiłaś, a ja się z
tobą zgodziłem, że dużo się ostatnio dzieje w twoim życiu. Zgadzamy się z tym
oboje, prawa? – kiwnęłam głową, wpatrując się w niego jak zahipnotyzowana.-
Tęsknisz za dawnym, poukładanym życiem, zgadłem? Lubisz mieć wszystko
zaplanowane i dopięte na ostatni guzik?
- Niby tak…- pogłaskałam się po
ramieniu, wyczuwając jeszcze rany pod opuszkami palców.
- Tęsknisz za Samem? Nie patrz
tak na mnie – dodał, gdy spojrzałam na niego spode łba. – Pytam poważnie, to
normalna kolej rzeczy. Masz prawo za nim tęsknić; co więcej, masz prawo nadal
go kochać! Więc powiedz mi jak to jest. – oparł głowę na ręce, przysłuchując mi
się uważnie. Postanowiłam chociaż spróbować się otworzyć. Jego postawa tylko do
tego zachęcała, otworzył się na mnie, naprawdę chciał wiedzieć, naprawdę mnie
słuchał.
- To…jest takie dziwne.-
wydusiłam w końcu, bawiąc się pierścionkiem i patrząc wszędzie, tylko nie na
rozmówcę.- Jak raz o nim pomyślę, to czuję nienawiść, mam ochotę go rozszarpać
za to co mi zrobił. A zdarzają się też takie momenty, kiedy tęsknota ściska mi
serce, które z miłości rwie się do niego. Na szczęście to się zdarza coraz
rzadziej…
- Chciałabyś założyć rodzinę?
Mieć dzieci?- czułam na sobie jego wzrok, a jego głos wyrażał ciekawość i
zainteresowanie, które tylko pomogło mi się otworzyć. Może niepotrzebnie się
tak denerwowałam tą rozmową.
- Jak się domyśliłeś?- zerknęłam
na niego przelotnie.
- To nie było trudne. Krzyczałaś
na mojego brata, i wspominałaś coś o utracie mężczyzny, marzeń i dziecka.
Doszedłem do wniosku, że twoim marzeniem jest założenie rodziny.- wzruszył
ramionami. – A jak się sprawa ma z Jaredem? Jeśli nie chcesz o tym rozmawiać,
możemy zmienić temat. – dodał pospiesznie, widząc moją minę.
- Nie, ta rozmowa może mi pomóc
zrozumieć siebie i jego. Ty możesz mi w tym pomóc.- zauważyłam. Wyprostowałam
się, nabierając duży haust powietrza do ust i myśląc nad tym od czego by tu
zacząć. – Jared od kilku dni usilnie próbuje się dowiedzieć co do niego czuję…
a ja staram się o tym nie myśleć. Nie jestem na to jeszcze gotowa; ani na
miłość, ani na zauroczenie, ani tym bardziej na związek, bliskość z inną osobą.
– poczułam piekące łzy pod powiekami.- Może Cię nie zaskoczę, jak stwierdzę, że
jestem w nim zauroczona. Pierwszy raz się do tego przyznaję przed sobą, a tym
bardziej przed tobą. Tylko – odetchnęłam kilka razy, by się nie rozpłakać.
Shannon położył mi rękę na ramieniu.- ja nie chcę już nikogo kochać, rozumiesz?
Sama ze sobą się kłócę; chcę mieć rodzinę, ale nie chcę już kochać. To jest
ciężkie, bardzo ciężkie. Poza tym nie uważam twojego brata za odpowiedniego
kandydata na bycie moim mężczyzną, mężem, ojcem moich dzieci.
- Czemu?- przerwał mi, marszcząc
brwi.
- Jesteście często w trasie. Nie
ma was miesiącami. Kto byłby wtedy przy mnie i przy dziecku? Nie wierzę w taką
miłość, w taką rodzinę. Boję się też zdrady. Ile się mówi o rzeczach, które
dzieją się w takich trasach? Nie chcę nawet o tym myśleć – pokręciłam głową.
Znów płakałam, krzywiąc usta, przez co niewyraźnie wymawiałam słowa. Shannon
przytulił mnie do siebie. Zacisnęłam pięści na połach jego koszuli, wtulając
twarz w jego bark. Głaskał mnie po plecach, podczas gdy ja niezdolna do
rozmowy, łkałam w jego ramię. O ironio, ramię, które jakiś czas temu sam mi
oferował, o ile dobrze pamiętam, w szpitalu. Wątpię, żeby zrozumiał mój tok
rozumowania; sama się w nim przecież gubiłam. Poczułam jego wargi na swoim
czole, a następnie zimną, wręcz lodowatą dłoń perkusisty. Odsunął mnie od siebie
i spojrzał w moje oczy.
- Masz gorączkę.- stwierdził,
akurat wtedy gdy mnie przeszedł dreszcz.- Źle się czujesz?
- To pewnie od płaczu.-
powiedziałam, oddychając głęboko.
- Duszno Ci?- zanim zdążyłam
odpowiedzieć, wstał i otworzył okno, po czym nakrył mnie kocem.- Powiedz, czy
coś cię boli?- pokręciłam głową.- Na pewno?
- Nic mnie nie boli.-
powiedziałam z naciskiem. Jego pełne niepokoju oczy wpatrywały się we mnie
uparcie, jakby szukały oznak jakiegoś oszustwa, i jednak ich nie znajdując,
Shannon odwrócił się do mnie tyłem i nerwowo rozejrzał po pokoju.
- Nie panikuj, nie jestem
dzieckiem.- zauważyłam, ale brunet w ogóle mnie nie słuchał, myśląc nad czymś
intensywnie.
- Zaraz wracam.- ruszył w
kierunku drzwi, a ja raptownie wstałam, łapiąc go za rękaw koszuli. Poczułam
zawroty głowy, ale starałam się je zignorować.
- Gdzie idziesz?- najpierw
otworzył usta, by szybko je zamknąć i wzruszyć ramionami. Przyglądał mi się chwilę,
po czym wzdychając opuścił ręce wzdłuż tułowia.
- Chciałem iść po Jareda.- wyznał
w końcu, a ja prychnęłam wściekle.- No co! Ja zawsze panikuję, on potrafi
zachować zimną krew! Poza tym cały wieczór się o Ciebie martwi, myślę, że
chciałby wiedzieć w jakim jesteś stanie.- zmarszczyłam brwi, przyswajając tok
rozumowania towarzysza, który po raz kolejny westchną i przygarbił się, jakby
uleciało z niego całe powietrze.- Dobrze, nigdzie nie idę.- dodał pokornie.
Odwróciłam się i już miałam usiąść, gdy usłyszałam za sobą krzyk.- JARED!
DANIELLE MA GORĄ…- zatkałam mu usta dłonią, wbijając paznokcie w policzek.
Spojrzał na mnie zdziwiony, marszcząc szerokie brwi. Nasze nosy dzieliło kilka
milimetrów, a ja wpatrywałam się w niego z żądzą mordu wymalowaną na twarzy.
- Jeśli tu przyjdzie, to
przyrzekam, zrobię z twojego życia istny…- przerwały mi otwierające się po
cichu drzwi. Odwróciłam głowę w ich stronę i dostrzegłam czuprynę Jareda, a już
po chwili nasze spojrzenia się spotkały. Zamarłam z ręką na twarzy Shannona i
czekałam na rozwój sytuacji. Mężczyzna najpierw przebiegł po naszych sylwetkach
wzrokiem, którego wyrazu nie mogłam z tej odległości dostrzec, za to ściągnięte
brwi natychmiast rzuciły mi się w oczy, i wszedł do środka, otwierając szerzej
drzwi.
- Co wy robicie?- zapytał,
odchrząkując. Wolną ręką zrzuciłam z siebie koc, i posyłając Shannonowi
ostrzegawcze spojrzenie, powoli zdjęłam rękę z jego ust.- Gdzie idziesz?-
zapytał, gdy przepychając się tuż obok niego, wyszłam w pokoju. Bez słowa
zbiegłam po schodach, licząc je w myślach, by jakoś się uspokoić. Przy drzwiach
wyjściowych chwyciłam płaszcz, kluczyki od auta i posłałam podążającym za mną
braciom ostatnie spojrzenie, wychodząc na deszcz. Okrywając się płaszczem,
szybko doszłam do samochodu i otworzyłam drzwi, akurat gdy Jared wypadł na
zewnątrz. Ignorując jego nawoływania, których i tak nie słyszałam przez szum
deszczu, wsiadłam do środka i odpaliłam samochód, wyjeżdżając z podjazdu. We
wstecznym lusterku zobaczyłam jeszcze jak brunet wybiega na środek ulicy,
wydzierając się za mną ile sił, ale tego też już nie usłyszałam. Włączyłam
radio, ale po przeszukaniu wszystkich stacji, ze złością doszłam do wniosku, że
o tej porze nic normalnego nie usłyszę. Wyłączyłam je i obtrąbiłam wlokącego
się po ulicy fiata. Szarpnęłam gwałtownie kierownicą i wyprzedziłam pojazd,
spoglądając na prowadzącego w skupieniu starszego człowieka. Złość emanowała z
każdej części mojego ciała. Przeprowadzka do domu Leto była błędem, ogromnym
błędem. Jared i Shannon mają dar uprzykrzania życia, chyba, że tylko w
połączeniu ze mną tak się dzieje. I w tym momencie nie byłam wkurzona tylko na
Jareda, ale i na Shannona. Wiedziałam, że ta rozmowa to głupi pomysł. No dobra,
może nie tyle rozmowa, co Shannon, który musiał zawołać brata. Przecież
gorączka to nie powód do paniki.
Skręciłam na drogę prowadzącą
poza miasto i zadowolona, że droga jest pusta, popędziłam przed siebie,
wciskając gaz do dechy. Usłyszałam mój telefon, ale pewna, że dzwoni któryś z
Leto, zignorowałam to. Wyjechałam z lasu i wkoło mnie zrobiło się ciemno.
Jedyne światło padało z nielicznych, rzadko pojawiających się latarni, oraz z
reflektorów mojego auta. Spojrzałam na wyświetlacz mojego telefonu, i tak jak
myślałam, połączenie nieodebrane było z numeru Jareda. Rzuciłam telefon na
fotel obok i nagle poczułam szarpnięcie, a całym samochodem zarzuciło do góry,
jakbym przejechała po jakimś wyboju. Zacisnęłam mocno palce na kierownicy,
wciskając hamulec i próbując dostrzec coś wkoło. Przed sobą widziałam
uciekające ciemne zarysy drzew i oddalające się światła latarni. W końcu
samochód zatrzymał się, a silnik zgasł, sprawiając, że wszystko spowiła
ciemność. Oparłam się o zagłówek i zamknęłam oczy próbując się uspokoić. Co się
stało? Musiałam na coś wjechać. Tylko na co? Spojrzałam na swoje ręce, które
drżały pod wpływem mojego strachu. Żyje, pomyślałam, po czym wymacałam kluczyk
i przekręciłam. Samochód zarzęził, zadławił się i zgasł.
- No pięknie.- powiedziałam,
uderzając czołem o kierownicę. Wymyśl coś, przecież nie możesz tu spędzić całej
nocy! Usiadłam prosto i obmacałam drugi fotel, szukając telefonu. Serce
podeszło mi do gardła, gdy przedmiot nie wpadł w moje ręce. Musiał gdzieś
spaść, kiedy próbowałam zapanować nad ślizgającym się po drodze, a potem po
mokrej od deszczu trawie, samochodem. Pochyliłam się jeszcze bardziej i
wymacałam podłogę, ale tam też nie było śladu po telefonie. Jedyna nadzieja w
tym, że Jared znów zadzwoni, a wtedy jasny wyświetlacz sam podpowie mi gdzie
jest telefon. Chyba, że przy upadku rozpadł się, tracąc baterię. Zakryłam twarz
rękoma, zagryzając z nerwów wargę. Czułam coraz większą złość, w tym momencie
obwiniając o wszystko Leto. Nie mogąc już wytrzymać niechcianych, złych uczuć,
wydarłam się na całe gardło. Ciszę rozdarł mój rozpaczliwy krzyk, który powoli
ucichł, zastąpiony przez ciche łkanie. Bolało mnie gardło i krtań, i na pewno
będę jutro miała problem z mówieniem. Ale nie żałuję, że tak odreagowałam
emocje, mimo uporczywego bólu. Szkoda, że nie wzięłam ze sobą żadnego picia.
Rozejrzałam się wkoło, rozpoznając w mroku zarysy pól uprawnych. Spojrzałam w
stronę ulicy, dochodząc do wniosku, że musi być jakieś 100 może 150 metrów ode
mnie. Deszcz coraz mocniej zacinał w dach samochodu, powodując nieprzyjemny,
blaszany szum, od którego rozbolała mnie głowa. To był zły pomysł, żeby z
gorączką wyjeżdżać na takie zadupie i w taką pogodę, już nie mówiąc po porze.
Zerknęłam w kierunek, z którego nadjechałam. Ile kilometrów jestem od miasta?
Dam radę dojść tam na piechotę? A może złapię stopa? Westchnęłam i wysiadłam z
samochodu, zatrzaskując za sobą drzwi. Klucze schowałam do kieszeni płaszcza i
spojrzałam za siebie, na ciemne pola. Muszę przyznać, że trochę się boję. Może
lepiej zostać w samochodzie i poczekać aż zacznie świtać? Ale szybko odrzuciłam
tą myśl i ruszyłam w stronę ulicy, karcąc się za takie głupie myśli. Nogi
zapadały mi się w błocie, o coś skaleczyłam bosą stopę. Wymacałam przedmiot i
wyciągnęłam, widząc w słabym świetle dochodzącym z ulicy, odłamek szkła.
Zaklęłam pod nosem i przyśpieszyłam,
by już po chwili z małym triumfem postawić stopę na asfalcie. Rzuciłam ostatnie
spojrzenie w stronę mojego samochodu i ruszyłam w stronę miasta. Parszywy
dzień, a raczej późny wieczór. Jestem chodzącym nieszczęściem, i podsumowując
można stwierdzić, że: jestem rozbita psychicznie, boli mnie głowa od płaczu i z
powodu gorączki, skaleczyłam się w stopę, która przy każdym kolejnym kroku
dawała o sobie znać. Pobolewał mnie także obojczyk, w który uderzyłam się
pewnie, jak wyleciałam z drogi. Idę jak ta sierota, poboczem drogi, w środku
nocy, po ciemku, na boso. Co jeszcze? No tak, czeka mnie jeszcze przeprawa
przez las znajdujący się przy wjeździe do miasta. Na samą myśl przeleciał mnie
strach, a adrenalina sprawiła, że serce zaczęło walić o żebra jakby chciały się
uwolnić. Zatrzymałam się, głęboko oddychając. Mojego samochodu już nie
widziałam, nakryła go ciemność nocy. W tym momencie pożałowałam, że uciekłam z
domu, że przyjechałam tu, że złapałam telefon do ręki, zamiast patrzeć na drogę
i że wyszłam z samochodu, by jak wariatka po nocy wracać na piechotę do domu.
To musi być jakaś kara, bo nie uwierzę, że to się dzieje bez powodu. Tylko komu
zaszłam tak za skórę? Niemalże wszystkim. Nie nadaję się do życia z ludźmi, co
udowodniłam dziś dostatecznie wyraźnie. Płacz, głupia, płacz! To i tak nic nie
zmieni i w niczym mnie pomoże, a chyba gorzej już być nie może.
Z zamyślenia wyrwało mnie ostre
światło i trąbienie. Obserwowałam nadjeżdżający samochód, który zwolnił i
zatrzymał się tuż przede mną. Deszcz i ostre światło uniemożliwiały mi
identyfikację pojazdu, a tym bardziej kierowcy. Cofnęłam się kilka kroków,
uzmysławiając sobie, że to może być jakiś zboczeniec. Kiedy drzwi się
otworzyły, napięłam wszystkie mięśnie, gotowa do ucieczki w gęsty las. I pobiegłam,
ale nie w stronę lasu, a w stronę mężczyzny, który ruszył powolnym krokiem w
moją stronę. Rzuciłam mu się na szyję, a on objął mnie w pasie i mocno do
siebie przyciągnął. Próbowałam coś powiedzieć, ale nie mogłam z siebie wydobyć
głosu, zamiast tego charcząc. Zdarłam sobie struny głosowe na dobre.
- Chodź.- szepnął mi do ucha,
niosąc mnie w stronę samochodu. Posadził mnie na fotelu pasażera i zapiął
pasem. Obszedł auto przed przednią szybą i usiadł za kierownicą. Wpatrywałam
się przed siebie, czując się jak idiotka. Nie dość, że byłam dla niego taka
okrutna, zarówno realnie jak i w myślach, to jeszcze odwaliłam taką szopkę,
uciekając z domu jak dziecko, które musiał uratować. Zamknęłam oczy, gdy powoli
jechał z powrotem do miasta. Milczał, najwyraźniej niechętny na rozmowy, za to
ja chciałam krzyczeć, przepraszać, dziękować, ale gdy próbowałam coś
powiedzieć, z uty wychodziły tylko ciche pomruki, zagłuszane przez deszcz,
silnik samochodu i nastawione głośno radio. – Jesteśmy – oznajmił, wysiadając.
Otworzyłam oczy i rozejrzałam się wkoło. Otworzył mi drzwi, a ja powoli
wysiadłam. Kulejąc, dotarłam z nim do drzwi i weszłam do środka. Poczułam się
bezpieczna, czując oplatające mnie ciepło i przyjemny, domowy zapach.
- Daj – wziął ode mnie płaszcz i
objąwszy mnie ramieniem, wprowadził do salonu, gdzie posadził mnie na kanapie.-
Pokaż to – przejechał palcem po mojej brwi, przybliżając swoją twarz do mojej.
Poczułam szczypanie, na które zareagowałam syknięciem i wyciągnięciem rąk, by
odepchnąć bruneta.- Spokojnie, już nie dotykam – cofnął ręce i spojrzał mi w
oczy. To co w nich zobaczyłam, zabolało mnie bardziej. Mimo mojego
lekkomyślnego zachowania, za które powinien być zły, zobaczyłam na jego twarzy
strach i troskę. Obejrzał jeszcze moje ramię, ale już go nie dotykał.- Coś
jeszcze cie boli? – zapytał, a ja pokiwałam głową i złapałam się za nogę, by
obejrzeć swoją stopę.- Sssss – Jared zakrył usta pięścią, przypatrując się
ranie pełnej zaschniętych grudek błota, trawy i innych rzeczy.- Co się stało?!-
zapytał w końcu, ściskając moje ramie.- Odezwij się w końcu, powiedz coś!
- Wpadek – próbowałam powiedzieć
to jak najgłośniej i najwyraźniej, ale wyszło tak jakbym szeptała. Skrzywiłam
się z bólu, i spojrzałam na Jareda.
- Jaki wypadek? Co się stało z
twoim głosem?- dopytywał, ale tylko pokręciłam głową.- Chodź, jedziemy do
szpitala.
- Nie!- znów szept i ból.
Przełknęłam skrzywiona ślinę, ale to nic nie pomogło.
- Kobieto, przecież to trzeba
zszyć!- wskazał na moją ranę i odwrócił się. Ręce mu drżały.- Musimy to pokazać
lekarzowi.- spojrzał na mnie błagalnie.- Rozumiesz?
- Nie chce – po moim policzku
popłynęła łza. Każde wypowiadane słowo tak strasznie bolało. Jared spojrzał na
mnie z przerażeniem i wyszedł z pokoju, by po chwili wrócić z notesem i
długopisem, które mi wręczył.
- Nie mów, pisz.- polecił i
usiadł obok mnie.- Najpierw wyjaśnij jaki wypadek.
Jechałam tą drogą, na której
mnie znalazłeś. Dzwoniłeś. Chwyciłam telefon i na cos najechałam, przez co
straciłam panowanie nad samochodem i wylądowałam na poboczu.
- Co potem? – pogłaskał mnie po
plecach, patrząc na mnie z troską.
Samochód nie chciał odpalić.
Telefon gdzieś poleciał. Postanowiłam wrócić na piechotę i po drodze wdepnęłam
na jakieś szkło.
- A co z głosem?- zapytał.
Pokręciłam głową.- No powiedz.
Krzyczałam.
- Danielle, musimy iść do
lekarza. Musi oczyścić tą ranę i obejrzeć twój łuk brwiowy.
Dobrze, ale pod jednym
warunkiem.
- Jakim?- zapytał, a ja
spojrzałam na niego przelotnie.
Nie kłóćmy się już.
- Na razie nie mamy jak.-
uśmiechnął się, mając na myśli mój brak głosu. Uderzyłam go delikatnie w ramię,
posyłając delikatny uśmiech.- Chodź, jedziemy do szpitala. – zanim jednak
zdążyłam wstać, wyjął z kieszeni czystą chustkę, którą zawsze miał przy sobie,
i owinął mi nią stopę. Następnie podał mi rękę, podciągając lekko do góry, i
pomógł mi wstać. Spojrzałam na niego i kiwnęłam delikatnie na znak, że możemy
już iść. Szedł tuż obok mnie, trzymając rękę na mojej tali, by zapobiec
upadkowi. Chciałabym, żeby zabrał tą rękę i szedł w pewnej odległości ode mnie.
Teraz był zdecydowanie za blisko. Nałożyłam botki i wyszliśmy na deszcz. Tym
razem wsiadłam na tyle siedzenia samochodu, ignorując zdziwione spojrzenie
Jareda. Nie odzywał się, zapewne z powodu mojego gardła. Domyślał się, że mu
nie odpowiem, chociaż lepiej bym się czuła, gdyby prowadził jakiś monolog,
nawet gromiąc mnie za moje zachowanie.
Jak wrócimy ze szpitala, poszukam
tej wizytówki, którą dostałam od lekarza, który mnie operował. Podobno jakiś
jego znajomy psycholog, co więcej podobno dobry. Tylko czy na tyle, by
wyprostować moją pokrzywioną psychikę? Nie sądzę. Zacisnęłam mocniej pięści na
połach płaszcza, kiedy na horyzoncie zobaczyłam mocno oświetlone fasady budynku
szpitalnego. Nie lubię mieć zakładanych szwów; jako małe dziecko, miałam je
zakładane dość często i jeszcze nigdy nie zostałam znieczulona, więc normalnym
było, że czułam zdenerwowanie i stres. Zerknęłam na Jareda, który w skupieniu
prowadził samochód. Był niemożliwie spokojny, wręcz dziwnie się czułam, mając w
pamięci jego ostatnie fochy, które tak kłóciły się z jego teraźniejszym
spokojem.
- Wysiadaj – jak polecił, tak
zrobiłam, stawiając nogę poza zasięgiem kałuży. Zamknęłam za sobą drzwi i
spojrzałam w okna szpitala. Nie mam wyboru, muszę iść i zszyć tą ranę, o ile
Jay ma rację i będzie trzeba to zrobić. Kiedy przekroczyłam próg, dziękując
brunetowi kiwnięciem głowy, za otworzenie mi drzwi, uderzyło we mnie mocne
jaskrawe światło. O dziwo, na izbie przyjęć panowały pustki, a znudzone
pielęgniarki snuły się po korytarzach. Jedna z nich ruszyła w naszą stronę.
- W czym pomóc?- zapytała
uprzejmie. Udawała, że nie rozpoznała Jareda, ale było widać, jak pożera go
wzrokiem i stara się zapanować nad drżącymi rękoma. Lekki rumieniec wystąpił na
jej policzki, przez co wyglądała jeszcze niekorzystniej, niż przed chwilą.
- Chyba trzeba będzie zszyć ranę
u mojej znajomej – powiedział, a ona dopiero obdarzyła mnie spojrzeniem,
jednocześnie dostrzegając moją obecność. Z obojętnym wyrazem twarzy czekałam na
jej reakcję, a gdy wskazała kierunek, przełknęłam głośno ślinę i ruszyłam za
nią, a raczej za nimi. Zagadywała Jareda, a słowa płynęły jej z ust, jak
pociski z karabinu maszynowego. Przewróciłam oczami. Czy ona myśli, że ma u
niego jakieś szanse? Niedoczekanie.
- Proszę wejść, a pan niech
poczeka – wskazała mi drzwi, a ja kiwnęłam głową, posyłając Jaredowi
zdesperowane spojrzenie. Zaraz się zacznie. Dobrze, że chociaż nie będę miała
jak krzyczeć, bo pewnie nawet zmarłych bym pobudziła. Brunet pokazał kciuk
uniesiony do góry i puścił mi oczko. Wzięłam głęboki wdech i weszłam do
gabinetu, gdzie za niewielkim biurkiem siedział młody, całkiem przystojny
lekarz, który wyglądał jakby dopiero co skończył studia.
- W czym pomóc?- zapytał, a ja
pokręciłam głową wskazując na szyję.- Proszę usiąść, niech no spojrzę.-
otworzyłam usta, a on zajrzał do środka.- Obrzęk. Zapalenie krtani. – orzekł
wyłączając latarkę.- A to co?- dotknął mojej brwi, cmokając.- 2 szwy będą. –
już miał odejść, gdy złapałam go za kitel. Czekał aż odwinę stopę i gdy ujrzał
ranę, skrzywił się nieznacznie.- Muszę to oczyścić, zanim to obejrzę. A to
będzie piekło.- ostrzegł, po czym odwrócił się do szafki, wyjął gazy i jakieś
buteleczki.- Proszę zacisnąć zęby.
***
Lekko otumaniona usiadłam na swoim
łóżku i jak za dotknięciem różdżki poczułam się senna. Brew i stopa nadal mnie
niemiłosiernie bolały, a przy każdym ruchu owych części ciała czułam
nieprzyjemne ciągnięcie. Można powiedzieć, że jestem już przyzwyczajona do
takich atrakcji, co nie znaczy, że nie mogę tego mocno przeżywać. Chciałabym
cofnąć czas i nie robić tych głupich rzeczy. Nawet sobie nie wyobrażacie jak mi
jest potwornie głupio, sama jestem zażenowana swoim zachowaniem. I jak tu nie
przyznać racji Jaredowi? Jestem dziecinna, i nic nie zmieni tego faktu, dopóki
się za siebie ostro nie wezmę. Czy zawsze taka byłam? Nie, wydaje mi się, że
nie. Po prostu zakładałam maskę, udawałam kogoś, kim nie byłam. Kogoś
kompletnie innego. Najwyraźniej zerwanie zaręczyn z Samem i poronienie zburzyło
fasadę obłudy, którą się otoczyłam. Chyba nawet sama zaczęłam wierzyć, że
jestem kimś innym, zapominając kompletnie o tym jaka ze mnie była kiedyś
furiatka. Przykro mi, że nie potrafię nad sobą zapanować i bracia Leto muszą
znosić moje humorki- w szczególności Jared, chociaż Shannonowi dziś też dałam
popalić. Podrapałam go z premedytacją po policzku, i mam nadzieję, że kiedyś mi
wybaczy, bo ja sama sobie na pewno nie odpuszczę.
- Dasz radę się sama rozebrać? –
z zadumy wyrwał mnie stroskany głos Jareda, którego właściciel zajrzał do
mojego pokoju. Uśmiechnęłam się blado, potakując ruchem głowy. Oczy same mi się
zamykały, a głowa bujała się na boki. – Jesteś pewna? – pokręciłam głową i
opadłam na poduszkę. Mężczyzna podszedł do mnie i podniósł do pozycji siedzącej.
Pod nosem pojawił się nikły uśmiech, jakby Jared powstrzymywał się od
buchnięcia śmiechem.- Zdejmę Ci chociaż płaszcz i buty.- zaproponował i tak
zrobił. Był bardzo delikatny, albo z tej senności nie czułam jego dotyku. W
końcu pozwolił mi opaść na wygodne poduszki i nakrył mnie kołdrą.- Dobranoc. W
razie co krzycz…a nie.- spojrzałam na niego jak na idiotę. Jego zmieszana mina
całkowicie zrekompensowała mi jego słowa.- Zadzwoń, na szafce masz telefon. Od
razu przyjdę.- uśmiechnęłam się i poruszyłam ustami, mówiąc „dziękuję”.
Pocałował mnie w policzek i powoli, z ociąganiem, zerkając na mnie co chwilę
wyszedł z pokoju, gasząc po drodze światło. Drzwi zostawił uchylone, a światło
z pokoju padało na panele, rozszerzając się i ginąc na jednej ze ścian. Obróciłam
się na bok i zamknęłam oczy, czując jak zmęczenie porywa mnie do krainy snów.
***
Kiedy otworzyłam oczy, na dworze
było już bardzo jasno, a szare światło wpadało do pokoju przez szpary między
roletami. Przekręciłam się na plecy i rozejrzałam po pokoju, usilnie próbując
sobie przypomnieć co wczoraj nawyrabiałam, jednak dość szybko odsunęłam te
myśli od siebie, czując niewyobrażalny wstyd. Jak ja się pokażę chłopakom na
oczy? Nakryłam się kołdrą po nos i spróbowałam zasnąć ponownie, ale nie dałam rady.
Skrzypienie drzwi kazało mi otworzyć oczy i spojrzeć w tamtym kierunku. W progu
stał Shannon, uśmiechając się szeroko.
- Jak się czujesz?- zapytał,
wchodząc do środka. Skrzywiłam się, okazując jak największe niezadowolenie.-
Poczekaj – dotknął mojego czoła i znów się uśmiechnął – Nie masz gorączki. Brew
też wygląda całkiem dobrze. Zejdziesz na dół? Jared zrobił Ci śniadanie. Jest
już 15 – uprzedził moje pytanie, którego i tak nie byłam w stanie zadać –
Niedawno wróciliśmy ze studia. Idź do łazienki i schodź na dół – odprowadziłam
go wzrokiem i znów opadłam na poduszki. Nie chce mi się wstawać i pokazywać
Jaredowi na oczy. Shannon najwyraźniej już się nie złościł, z czego byłam
zadowolona. A Jared powinien być zły, i dlatego tak ciężko było mi przebywać w
jego towarzystwie. Głupio mi było patrzeć, jak po tym wszystkim co mu zrobiłam,
ma jeszcze siłę się o mnie troszczyć. Chyba naprawdę źle go oceniłam, z góry
zakładając jakim jest człowiekiem. Może zacznę na niego patrzeć inaczej, ucząc
się go od nowa. Czas odepchnąć swoje uprzedzenia na bok i dać szansę losowi,
cokolwiek by to nie znaczyło.
Podniosłam się, zadowolona ze
swojego postanowienia i podreptałam do łazienki, niemalże skacząc na jednej
nodze. Gdy znalazłam się w pomieszczeniu, zrzuciłam z siebie wczorajsze ubranie
i weszłam pod strumień ciepłej wody. Każda kropla przynosiła ukojenie mojemu
ciału, a cały stres i nerwy odpływały w niepamięć. Wyszłam jako całkiem nowa
osoba, zadowolona i pełna życia. Jedynym i najpoważniejszym problemem była
niemożność powiedzenia choćby jednego słowa, ale dziś zacznę brać lekarstwa,
które, mam nadzieję, szybko mi pomogą. Narzuciłam na siebie puchowy szlafrok i
wyszłam na spotkanie Jaredowi. Tak jak mówił Shannon, brunet stał w kuchni i
coś szykował, co jak się domyśliłam, miało być moim spóźnionym śniadaniem.
Podeszłam do niego cichutko i objęłam w pasie, wtulając się w jego plecy.
- Dzień Dobry – powiedział,
odciągając moje dłonie od swojego ciała. Odwrócił się do mnie przodem, z
szerokim uśmiechem na twarzy.- Siadaj, zaraz będzie śniadanie – powiedział i
ścisnął moje ramię. Opadłam na krzesło, a już po chwili na stół wjechał talerz
z kilkoma kanapkami – Ładnie dziś wyglądasz.
Posłałam mu wątpiące spojrzenie i
porwałam jedną z kanapek jego autorstwa, a było w nich chyba wszystko.
Przynajmniej wszystkie warzywa jakie miał w lodówce. Zajadałam się smacznymi
kanapkami obserwowana przez bruneta, który co chwilę coś mówił. Byłam mu
wdzięczna, że nie porusza tematów dotyczących wczorajszego dnia. Co chwilę
bezgłośnie zaśmiewałam się z jego tekstów. Jak mi brakuje głosu, tyle bym mu
powiedziała. Że pięknie i urzekająco się uśmiecha, na co moje serce reaguje
drganiem. Że ma piękne oczy, w których uwielbiam tonąć. Że kiedy mnie dotyka,
mam ochotę na więcej i więcej, a jego usta doprowadzają mnie do amoku. Kiedyś
nie chciałam mu tego powiedzieć, co więcej, nie przyznawałam się do tego nawet
sama przed sobą. A teraz, kiedy pragnę mu to wyznać, pojawiła się przeszkoda w
postaci ostrego zapalenia krtani i obrzęku spowodowanego moim wczorajszym
wrzaskiem. Czemu zawsze musi być coś nie tak? Podniosłam rękę i dotknęłam jego
policzka, przez co przerwał w pół słowa i spojrzał na mnie czujnie.
Uśmiechnęłam się i pogładziłam jego skórę kciukiem. Odwzajemnił uśmiech,
spuszczając natychmiast wzrok. Lekko zbita z tropu cofnęłam rękę i dokończyłam
kanapkę. Kiedy już miałam się podnieść i wyjść z kuchni, mężczyzna wstał razem
ze mną i zgarną w swoje silne ramiona, mocno przyciskając mnie do siebie.
- Nie strasz mnie tak więcej –
wyszeptał, a ja pokiwałam głową – Zacznijmy od nowa, bez żadnych uprzedzeń –
odsunął mnie nieznacznie od siebie, i spojrzał mi w oczy. Uśmiechnęłam się
szeroko i złożyłam na jego policzku pocałunek, którym wyraziłam zgodę na jego
propozycję.
Mam nadzieję, że teraz się już wszystko ułoży
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz