piątek, 19 kwietnia 2013

Chapter 13


Niechętnie opadłam na łóżko, jak najdalej od Shannona. Nie cieszyłam się z jego obecności, chciałam pobyć sama ze sobą, ze swoimi myślami. Przetrawić sobie to wszystko, ale niestety i Shannon i Jared musieli być uparci; jak jeden da w końcu spokój, to drugi zaczyna. Zaczął padać deszcz, bębniąc kroplami o parapet, a przez lekko uchylone okno wpadło chłodne powietrze. Jesień rozkręca się na dobre z codziennymi deszczami.
- Mów, co się dzieje.- poprosił mężczyzna, poklepując mnie po udzie. Zerknęłam na jego dłoń, którą natychmiast zabrał i położył na swoich kolanach.
- Nic się nie dzieje.- próbowałam zdobyć się na obojętność. Wpatrywałam się w jego oczy, które swoją drogą spokojnie mogły dorównać oczom wokalisty. Chociaż nigdy nie widziałam w Shannonie przystojnego mężczyzny, muszę jednak stwierdzić, że niczego mu nie brak i wcale nie jest gorszy od brata; jedynie chowa się za nim, lub nie posiada takiej charyzmy, jak Jared.
- Oj, Danielle.- pokręcił głową.- Jesteś opuchnięta od płaczu, słyszałem też co wykrzyczałaś mojemu bratu, i myślisz, że nabierzesz mnie, że nic się nie dzieje? – zamilkł na moment, jakby zastanawiał się co jeszcze powiedzieć.- Widzisz, wcale Ci się nie dziwię, że tak wybuchnęłaś. Sam bym się tak zachował. Sama przecież mówiłaś, a ja się z tobą zgodziłem, że dużo się ostatnio dzieje w twoim życiu. Zgadzamy się z tym oboje, prawa? – kiwnęłam głową, wpatrując się w niego jak zahipnotyzowana.- Tęsknisz za dawnym, poukładanym życiem, zgadłem? Lubisz mieć wszystko zaplanowane i dopięte na ostatni guzik?
- Niby tak…- pogłaskałam się po ramieniu, wyczuwając jeszcze rany pod opuszkami palców.
- Tęsknisz za Samem? Nie patrz tak na mnie – dodał, gdy spojrzałam na niego spode łba. – Pytam poważnie, to normalna kolej rzeczy. Masz prawo za nim tęsknić; co więcej, masz prawo nadal go kochać! Więc powiedz mi jak to jest. – oparł głowę na ręce, przysłuchując mi się uważnie. Postanowiłam chociaż spróbować się otworzyć. Jego postawa tylko do tego zachęcała, otworzył się na mnie, naprawdę chciał wiedzieć, naprawdę mnie słuchał.
- To…jest takie dziwne.- wydusiłam w końcu, bawiąc się pierścionkiem i patrząc wszędzie, tylko nie na rozmówcę.- Jak raz o nim pomyślę, to czuję nienawiść, mam ochotę go rozszarpać za to co mi zrobił. A zdarzają się też takie momenty, kiedy tęsknota ściska mi serce, które z miłości rwie się do niego. Na szczęście to się zdarza coraz rzadziej…
- Chciałabyś założyć rodzinę? Mieć dzieci?- czułam na sobie jego wzrok, a jego głos wyrażał ciekawość i zainteresowanie, które tylko pomogło mi się otworzyć. Może niepotrzebnie się tak denerwowałam tą rozmową.
- Jak się domyśliłeś?- zerknęłam na niego przelotnie.
- To nie było trudne. Krzyczałaś na mojego brata, i wspominałaś coś o utracie mężczyzny, marzeń i dziecka. Doszedłem do wniosku, że twoim marzeniem jest założenie rodziny.- wzruszył ramionami. – A jak się sprawa ma z Jaredem? Jeśli nie chcesz o tym rozmawiać, możemy zmienić temat. – dodał pospiesznie, widząc moją minę.
- Nie, ta rozmowa może mi pomóc zrozumieć siebie i jego. Ty możesz mi w tym pomóc.- zauważyłam. Wyprostowałam się, nabierając duży haust powietrza do ust i myśląc nad tym od czego by tu zacząć. – Jared od kilku dni usilnie próbuje się dowiedzieć co do niego czuję… a ja staram się o tym nie myśleć. Nie jestem na to jeszcze gotowa; ani na miłość, ani na zauroczenie, ani tym bardziej na związek, bliskość z inną osobą. – poczułam piekące łzy pod powiekami.- Może Cię nie zaskoczę, jak stwierdzę, że jestem w nim zauroczona. Pierwszy raz się do tego przyznaję przed sobą, a tym bardziej przed tobą. Tylko – odetchnęłam kilka razy, by się nie rozpłakać. Shannon położył mi rękę na ramieniu.- ja nie chcę już nikogo kochać, rozumiesz? Sama ze sobą się kłócę; chcę mieć rodzinę, ale nie chcę już kochać. To jest ciężkie, bardzo ciężkie. Poza tym nie uważam twojego brata za odpowiedniego kandydata na bycie moim mężczyzną, mężem, ojcem moich dzieci.
- Czemu?- przerwał mi, marszcząc brwi.
- Jesteście często w trasie. Nie ma was miesiącami. Kto byłby wtedy przy mnie i przy dziecku? Nie wierzę w taką miłość, w taką rodzinę. Boję się też zdrady. Ile się mówi o rzeczach, które dzieją się w takich trasach? Nie chcę nawet o tym myśleć – pokręciłam głową. Znów płakałam, krzywiąc usta, przez co niewyraźnie wymawiałam słowa. Shannon przytulił mnie do siebie. Zacisnęłam pięści na połach jego koszuli, wtulając twarz w jego bark. Głaskał mnie po plecach, podczas gdy ja niezdolna do rozmowy, łkałam w jego ramię. O ironio, ramię, które jakiś czas temu sam mi oferował, o ile dobrze pamiętam, w szpitalu. Wątpię, żeby zrozumiał mój tok rozumowania; sama się w nim przecież gubiłam. Poczułam jego wargi na swoim czole, a następnie zimną, wręcz lodowatą dłoń perkusisty. Odsunął mnie od siebie i spojrzał w moje oczy.
- Masz gorączkę.- stwierdził, akurat wtedy gdy mnie przeszedł dreszcz.- Źle się czujesz?
- To pewnie od płaczu.- powiedziałam, oddychając głęboko.
- Duszno Ci?- zanim zdążyłam odpowiedzieć, wstał i otworzył okno, po czym nakrył mnie kocem.- Powiedz, czy coś cię boli?- pokręciłam głową.- Na pewno?
- Nic mnie nie boli.- powiedziałam z naciskiem. Jego pełne niepokoju oczy wpatrywały się we mnie uparcie, jakby szukały oznak jakiegoś oszustwa, i jednak ich nie znajdując, Shannon odwrócił się do mnie tyłem i nerwowo rozejrzał po pokoju.
- Nie panikuj, nie jestem dzieckiem.- zauważyłam, ale brunet w ogóle mnie nie słuchał, myśląc nad czymś intensywnie.
- Zaraz wracam.- ruszył w kierunku drzwi, a ja raptownie wstałam, łapiąc go za rękaw koszuli. Poczułam zawroty głowy, ale starałam się je zignorować.
- Gdzie idziesz?- najpierw otworzył usta, by szybko je zamknąć i wzruszyć ramionami. Przyglądał mi się chwilę, po czym wzdychając opuścił ręce wzdłuż tułowia.
- Chciałem iść po Jareda.- wyznał w końcu, a ja prychnęłam wściekle.- No co! Ja zawsze panikuję, on potrafi zachować zimną krew! Poza tym cały wieczór się o Ciebie martwi, myślę, że chciałby wiedzieć w jakim jesteś stanie.- zmarszczyłam brwi, przyswajając tok rozumowania towarzysza, który po raz kolejny westchną i przygarbił się, jakby uleciało z niego całe powietrze.- Dobrze, nigdzie nie idę.- dodał pokornie. Odwróciłam się i już miałam usiąść, gdy usłyszałam za sobą krzyk.- JARED! DANIELLE MA GORĄ…- zatkałam mu usta dłonią, wbijając paznokcie w policzek. Spojrzał na mnie zdziwiony, marszcząc szerokie brwi. Nasze nosy dzieliło kilka milimetrów, a ja wpatrywałam się w niego z żądzą mordu wymalowaną na twarzy.
- Jeśli tu przyjdzie, to przyrzekam, zrobię z twojego życia istny…- przerwały mi otwierające się po cichu drzwi. Odwróciłam głowę w ich stronę i dostrzegłam czuprynę Jareda, a już po chwili nasze spojrzenia się spotkały. Zamarłam z ręką na twarzy Shannona i czekałam na rozwój sytuacji. Mężczyzna najpierw przebiegł po naszych sylwetkach wzrokiem, którego wyrazu nie mogłam z tej odległości dostrzec, za to ściągnięte brwi natychmiast rzuciły mi się w oczy, i wszedł do środka, otwierając szerzej drzwi.
- Co wy robicie?- zapytał, odchrząkując. Wolną ręką zrzuciłam z siebie koc, i posyłając Shannonowi ostrzegawcze spojrzenie, powoli zdjęłam rękę z jego ust.- Gdzie idziesz?- zapytał, gdy przepychając się tuż obok niego, wyszłam w pokoju. Bez słowa zbiegłam po schodach, licząc je w myślach, by jakoś się uspokoić. Przy drzwiach wyjściowych chwyciłam płaszcz, kluczyki od auta i posłałam podążającym za mną braciom ostatnie spojrzenie, wychodząc na deszcz. Okrywając się płaszczem, szybko doszłam do samochodu i otworzyłam drzwi, akurat gdy Jared wypadł na zewnątrz. Ignorując jego nawoływania, których i tak nie słyszałam przez szum deszczu, wsiadłam do środka i odpaliłam samochód, wyjeżdżając z podjazdu. We wstecznym lusterku zobaczyłam jeszcze jak brunet wybiega na środek ulicy, wydzierając się za mną ile sił, ale tego też już nie usłyszałam. Włączyłam radio, ale po przeszukaniu wszystkich stacji, ze złością doszłam do wniosku, że o tej porze nic normalnego nie usłyszę. Wyłączyłam je i obtrąbiłam wlokącego się po ulicy fiata. Szarpnęłam gwałtownie kierownicą i wyprzedziłam pojazd, spoglądając na prowadzącego w skupieniu starszego człowieka. Złość emanowała z każdej części mojego ciała. Przeprowadzka do domu Leto była błędem, ogromnym błędem. Jared i Shannon mają dar uprzykrzania życia, chyba, że tylko w połączeniu ze mną tak się dzieje. I w tym momencie nie byłam wkurzona tylko na Jareda, ale i na Shannona. Wiedziałam, że ta rozmowa to głupi pomysł. No dobra, może nie tyle rozmowa, co Shannon, który musiał zawołać brata. Przecież gorączka to nie powód do paniki.
Skręciłam na drogę prowadzącą poza miasto i zadowolona, że droga jest pusta, popędziłam przed siebie, wciskając gaz do dechy. Usłyszałam mój telefon, ale pewna, że dzwoni któryś z Leto, zignorowałam to. Wyjechałam z lasu i wkoło mnie zrobiło się ciemno. Jedyne światło padało z nielicznych, rzadko pojawiających się latarni, oraz z reflektorów mojego auta. Spojrzałam na wyświetlacz mojego telefonu, i tak jak myślałam, połączenie nieodebrane było z numeru Jareda. Rzuciłam telefon na fotel obok i nagle poczułam szarpnięcie, a całym samochodem zarzuciło do góry, jakbym przejechała po jakimś wyboju. Zacisnęłam mocno palce na kierownicy, wciskając hamulec i próbując dostrzec coś wkoło. Przed sobą widziałam uciekające ciemne zarysy drzew i oddalające się światła latarni. W końcu samochód zatrzymał się, a silnik zgasł, sprawiając, że wszystko spowiła ciemność. Oparłam się o zagłówek i zamknęłam oczy próbując się uspokoić. Co się stało? Musiałam na coś wjechać. Tylko na co? Spojrzałam na swoje ręce, które drżały pod wpływem mojego strachu. Żyje, pomyślałam, po czym wymacałam kluczyk i przekręciłam. Samochód zarzęził, zadławił się i zgasł.
- No pięknie.- powiedziałam, uderzając czołem o kierownicę. Wymyśl coś, przecież nie możesz tu spędzić całej nocy! Usiadłam prosto i obmacałam drugi fotel, szukając telefonu. Serce podeszło mi do gardła, gdy przedmiot nie wpadł w moje ręce. Musiał gdzieś spaść, kiedy próbowałam zapanować nad ślizgającym się po drodze, a potem po mokrej od deszczu trawie, samochodem. Pochyliłam się jeszcze bardziej i wymacałam podłogę, ale tam też nie było śladu po telefonie. Jedyna nadzieja w tym, że Jared znów zadzwoni, a wtedy jasny wyświetlacz sam podpowie mi gdzie jest telefon. Chyba, że przy upadku rozpadł się, tracąc baterię. Zakryłam twarz rękoma, zagryzając z nerwów wargę. Czułam coraz większą złość, w tym momencie obwiniając o wszystko Leto. Nie mogąc już wytrzymać niechcianych, złych uczuć, wydarłam się na całe gardło. Ciszę rozdarł mój rozpaczliwy krzyk, który powoli ucichł, zastąpiony przez ciche łkanie. Bolało mnie gardło i krtań, i na pewno będę jutro miała problem z mówieniem. Ale nie żałuję, że tak odreagowałam emocje, mimo uporczywego bólu. Szkoda, że nie wzięłam ze sobą żadnego picia. Rozejrzałam się wkoło, rozpoznając w mroku zarysy pól uprawnych. Spojrzałam w stronę ulicy, dochodząc do wniosku, że musi być jakieś 100 może 150 metrów ode mnie. Deszcz coraz mocniej zacinał w dach samochodu, powodując nieprzyjemny, blaszany szum, od którego rozbolała mnie głowa. To był zły pomysł, żeby z gorączką wyjeżdżać na takie zadupie i w taką pogodę, już nie mówiąc po porze. Zerknęłam w kierunek, z którego nadjechałam. Ile kilometrów jestem od miasta? Dam radę dojść tam na piechotę? A może złapię stopa? Westchnęłam i wysiadłam z samochodu, zatrzaskując za sobą drzwi. Klucze schowałam do kieszeni płaszcza i spojrzałam za siebie, na ciemne pola. Muszę przyznać, że trochę się boję. Może lepiej zostać w samochodzie i poczekać aż zacznie świtać? Ale szybko odrzuciłam tą myśl i ruszyłam w stronę ulicy, karcąc się za takie głupie myśli. Nogi zapadały mi się w błocie, o coś skaleczyłam bosą stopę. Wymacałam przedmiot i wyciągnęłam, widząc w słabym świetle dochodzącym z ulicy, odłamek szkła.
Zaklęłam pod nosem i przyśpieszyłam, by już po chwili z małym triumfem postawić stopę na asfalcie. Rzuciłam ostatnie spojrzenie w stronę mojego samochodu i ruszyłam w stronę miasta. Parszywy dzień, a raczej późny wieczór. Jestem chodzącym nieszczęściem, i podsumowując można stwierdzić, że: jestem rozbita psychicznie, boli mnie głowa od płaczu i z powodu gorączki, skaleczyłam się w stopę, która przy każdym kolejnym kroku dawała o sobie znać. Pobolewał mnie także obojczyk, w który uderzyłam się pewnie, jak wyleciałam z drogi. Idę jak ta sierota, poboczem drogi, w środku nocy, po ciemku, na boso. Co jeszcze? No tak, czeka mnie jeszcze przeprawa przez las znajdujący się przy wjeździe do miasta. Na samą myśl przeleciał mnie strach, a adrenalina sprawiła, że serce zaczęło walić o żebra jakby chciały się uwolnić. Zatrzymałam się, głęboko oddychając. Mojego samochodu już nie widziałam, nakryła go ciemność nocy. W tym momencie pożałowałam, że uciekłam z domu, że przyjechałam tu, że złapałam telefon do ręki, zamiast patrzeć na drogę i że wyszłam z samochodu, by jak wariatka po nocy wracać na piechotę do domu. To musi być jakaś kara, bo nie uwierzę, że to się dzieje bez powodu. Tylko komu zaszłam tak za skórę? Niemalże wszystkim. Nie nadaję się do życia z ludźmi, co udowodniłam dziś dostatecznie wyraźnie. Płacz, głupia, płacz! To i tak nic nie zmieni i w niczym mnie pomoże, a chyba gorzej już być nie może.
Z zamyślenia wyrwało mnie ostre światło i trąbienie. Obserwowałam nadjeżdżający samochód, który zwolnił i zatrzymał się tuż przede mną. Deszcz i ostre światło uniemożliwiały mi identyfikację pojazdu, a tym bardziej kierowcy. Cofnęłam się kilka kroków, uzmysławiając sobie, że to może być jakiś zboczeniec. Kiedy drzwi się otworzyły, napięłam wszystkie mięśnie, gotowa do ucieczki w gęsty las. I pobiegłam, ale nie w stronę lasu, a w stronę mężczyzny, który ruszył powolnym krokiem w moją stronę. Rzuciłam mu się na szyję, a on objął mnie w pasie i mocno do siebie przyciągnął. Próbowałam coś powiedzieć, ale nie mogłam z siebie wydobyć głosu, zamiast tego charcząc. Zdarłam sobie struny głosowe na dobre.
- Chodź.- szepnął mi do ucha, niosąc mnie w stronę samochodu. Posadził mnie na fotelu pasażera i zapiął pasem. Obszedł auto przed przednią szybą i usiadł za kierownicą. Wpatrywałam się przed siebie, czując się jak idiotka. Nie dość, że byłam dla niego taka okrutna, zarówno realnie jak i w myślach, to jeszcze odwaliłam taką szopkę, uciekając z domu jak dziecko, które musiał uratować. Zamknęłam oczy, gdy powoli jechał z powrotem do miasta. Milczał, najwyraźniej niechętny na rozmowy, za to ja chciałam krzyczeć, przepraszać, dziękować, ale gdy próbowałam coś powiedzieć, z uty wychodziły tylko ciche pomruki, zagłuszane przez deszcz, silnik samochodu i nastawione głośno radio. – Jesteśmy – oznajmił, wysiadając. Otworzyłam oczy i rozejrzałam się wkoło. Otworzył mi drzwi, a ja powoli wysiadłam. Kulejąc, dotarłam z nim do drzwi i weszłam do środka. Poczułam się bezpieczna, czując oplatające mnie ciepło i przyjemny, domowy zapach.
- Daj – wziął ode mnie płaszcz i objąwszy mnie ramieniem, wprowadził do salonu, gdzie posadził mnie na kanapie.- Pokaż to – przejechał palcem po mojej brwi, przybliżając swoją twarz do mojej. Poczułam szczypanie, na które zareagowałam syknięciem i wyciągnięciem rąk, by odepchnąć bruneta.- Spokojnie, już nie dotykam – cofnął ręce i spojrzał mi w oczy. To co w nich zobaczyłam, zabolało mnie bardziej. Mimo mojego lekkomyślnego zachowania, za które powinien być zły, zobaczyłam na jego twarzy strach i troskę. Obejrzał jeszcze moje ramię, ale już go nie dotykał.- Coś jeszcze cie boli? – zapytał, a ja pokiwałam głową i złapałam się za nogę, by obejrzeć swoją stopę.- Sssss – Jared zakrył usta pięścią, przypatrując się ranie pełnej zaschniętych grudek błota, trawy i innych rzeczy.- Co się stało?!- zapytał w końcu, ściskając moje ramie.- Odezwij się w końcu, powiedz coś!
- Wpadek – próbowałam powiedzieć to jak najgłośniej i najwyraźniej, ale wyszło tak jakbym szeptała. Skrzywiłam się z bólu, i spojrzałam na Jareda.
- Jaki wypadek? Co się stało z twoim głosem?- dopytywał, ale tylko pokręciłam głową.- Chodź, jedziemy do szpitala.
- Nie!- znów szept i ból. Przełknęłam skrzywiona ślinę, ale to nic nie pomogło.
- Kobieto, przecież to trzeba zszyć!- wskazał na moją ranę i odwrócił się. Ręce mu drżały.- Musimy to pokazać lekarzowi.- spojrzał na mnie błagalnie.- Rozumiesz?
- Nie chce – po moim policzku popłynęła łza. Każde wypowiadane słowo tak strasznie bolało. Jared spojrzał na mnie z przerażeniem i wyszedł z pokoju, by po chwili wrócić z notesem i długopisem, które mi wręczył.
- Nie mów, pisz.- polecił i usiadł obok mnie.- Najpierw wyjaśnij jaki wypadek.
Jechałam tą drogą, na której mnie znalazłeś. Dzwoniłeś. Chwyciłam telefon i na cos najechałam, przez co straciłam panowanie nad samochodem i wylądowałam na poboczu.
- Co potem? – pogłaskał mnie po plecach, patrząc na mnie z troską.
Samochód nie chciał odpalić. Telefon gdzieś poleciał. Postanowiłam wrócić na piechotę i po drodze wdepnęłam na jakieś szkło.
- A co z głosem?- zapytał. Pokręciłam głową.- No powiedz.
Krzyczałam.
- Danielle, musimy iść do lekarza. Musi oczyścić tą ranę i obejrzeć twój łuk brwiowy.
Dobrze, ale pod jednym warunkiem.
- Jakim?- zapytał, a ja spojrzałam na niego przelotnie.
Nie kłóćmy się już.
- Na razie nie mamy jak.- uśmiechnął się, mając na myśli mój brak głosu. Uderzyłam go delikatnie w ramię, posyłając delikatny uśmiech.- Chodź, jedziemy do szpitala. – zanim jednak zdążyłam wstać, wyjął z kieszeni czystą chustkę, którą zawsze miał przy sobie, i owinął mi nią stopę. Następnie podał mi rękę, podciągając lekko do góry, i pomógł mi wstać. Spojrzałam na niego i kiwnęłam delikatnie na znak, że możemy już iść. Szedł tuż obok mnie, trzymając rękę na mojej tali, by zapobiec upadkowi. Chciałabym, żeby zabrał tą rękę i szedł w pewnej odległości ode mnie. Teraz był zdecydowanie za blisko. Nałożyłam botki i wyszliśmy na deszcz. Tym razem wsiadłam na tyle siedzenia samochodu, ignorując zdziwione spojrzenie Jareda. Nie odzywał się, zapewne z powodu mojego gardła. Domyślał się, że mu nie odpowiem, chociaż lepiej bym się czuła, gdyby prowadził jakiś monolog, nawet gromiąc mnie za moje zachowanie.
Jak wrócimy ze szpitala, poszukam tej wizytówki, którą dostałam od lekarza, który mnie operował. Podobno jakiś jego znajomy psycholog, co więcej podobno dobry. Tylko czy na tyle, by wyprostować moją pokrzywioną psychikę? Nie sądzę. Zacisnęłam mocniej pięści na połach płaszcza, kiedy na horyzoncie zobaczyłam mocno oświetlone fasady budynku szpitalnego. Nie lubię mieć zakładanych szwów; jako małe dziecko, miałam je zakładane dość często i jeszcze nigdy nie zostałam znieczulona, więc normalnym było, że czułam zdenerwowanie i stres. Zerknęłam na Jareda, który w skupieniu prowadził samochód. Był niemożliwie spokojny, wręcz dziwnie się czułam, mając w pamięci jego ostatnie fochy, które tak kłóciły się z jego teraźniejszym spokojem.
- Wysiadaj – jak polecił, tak zrobiłam, stawiając nogę poza zasięgiem kałuży. Zamknęłam za sobą drzwi i spojrzałam w okna szpitala. Nie mam wyboru, muszę iść i zszyć tą ranę, o ile Jay ma rację i będzie trzeba to zrobić. Kiedy przekroczyłam próg, dziękując brunetowi kiwnięciem głowy, za otworzenie mi drzwi, uderzyło we mnie mocne jaskrawe światło. O dziwo, na izbie przyjęć panowały pustki, a znudzone pielęgniarki snuły się po korytarzach. Jedna z nich ruszyła w naszą stronę.
- W czym pomóc?- zapytała uprzejmie. Udawała, że nie rozpoznała Jareda, ale było widać, jak pożera go wzrokiem i stara się zapanować nad drżącymi rękoma. Lekki rumieniec wystąpił na jej policzki, przez co wyglądała jeszcze niekorzystniej, niż przed chwilą.
- Chyba trzeba będzie zszyć ranę u mojej znajomej – powiedział, a ona dopiero obdarzyła mnie spojrzeniem, jednocześnie dostrzegając moją obecność. Z obojętnym wyrazem twarzy czekałam na jej reakcję, a gdy wskazała kierunek, przełknęłam głośno ślinę i ruszyłam za nią, a raczej za nimi. Zagadywała Jareda, a słowa płynęły jej z ust, jak pociski z karabinu maszynowego. Przewróciłam oczami. Czy ona myśli, że ma u niego jakieś szanse? Niedoczekanie.
- Proszę wejść, a pan niech poczeka – wskazała mi drzwi, a ja kiwnęłam głową, posyłając Jaredowi zdesperowane spojrzenie. Zaraz się zacznie. Dobrze, że chociaż nie będę miała jak krzyczeć, bo pewnie nawet zmarłych bym pobudziła. Brunet pokazał kciuk uniesiony do góry i puścił mi oczko. Wzięłam głęboki wdech i weszłam do gabinetu, gdzie za niewielkim biurkiem siedział młody, całkiem przystojny lekarz, który wyglądał jakby dopiero co skończył studia.
- W czym pomóc?- zapytał, a ja pokręciłam głową wskazując na szyję.- Proszę usiąść, niech no spojrzę.- otworzyłam usta, a on zajrzał do środka.- Obrzęk. Zapalenie krtani. – orzekł wyłączając latarkę.- A to co?- dotknął mojej brwi, cmokając.- 2 szwy będą. – już miał odejść, gdy złapałam go za kitel. Czekał aż odwinę stopę i gdy ujrzał ranę, skrzywił się nieznacznie.- Muszę to oczyścić, zanim to obejrzę. A to będzie piekło.- ostrzegł, po czym odwrócił się do szafki, wyjął gazy i jakieś buteleczki.- Proszę zacisnąć zęby.
***
Lekko otumaniona usiadłam na swoim łóżku i jak za dotknięciem różdżki poczułam się senna. Brew i stopa nadal mnie niemiłosiernie bolały, a przy każdym ruchu owych części ciała czułam nieprzyjemne ciągnięcie. Można powiedzieć, że jestem już przyzwyczajona do takich atrakcji, co nie znaczy, że nie mogę tego mocno przeżywać. Chciałabym cofnąć czas i nie robić tych głupich rzeczy. Nawet sobie nie wyobrażacie jak mi jest potwornie głupio, sama jestem zażenowana swoim zachowaniem. I jak tu nie przyznać racji Jaredowi? Jestem dziecinna, i nic nie zmieni tego faktu, dopóki się za siebie ostro nie wezmę. Czy zawsze taka byłam? Nie, wydaje mi się, że nie. Po prostu zakładałam maskę, udawałam kogoś, kim nie byłam. Kogoś kompletnie innego. Najwyraźniej zerwanie zaręczyn z Samem i poronienie zburzyło fasadę obłudy, którą się otoczyłam. Chyba nawet sama zaczęłam wierzyć, że jestem kimś innym, zapominając kompletnie o tym jaka ze mnie była kiedyś furiatka. Przykro mi, że nie potrafię nad sobą zapanować i bracia Leto muszą znosić moje humorki- w szczególności Jared, chociaż Shannonowi dziś też dałam popalić. Podrapałam go z premedytacją po policzku, i mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczy, bo ja sama sobie na pewno nie odpuszczę.
- Dasz radę się sama rozebrać? – z zadumy wyrwał mnie stroskany głos Jareda, którego właściciel zajrzał do mojego pokoju. Uśmiechnęłam się blado, potakując ruchem głowy. Oczy same mi się zamykały, a głowa bujała się na boki. – Jesteś pewna? – pokręciłam głową i opadłam na poduszkę. Mężczyzna podszedł do mnie i podniósł do pozycji siedzącej. Pod nosem pojawił się nikły uśmiech, jakby Jared powstrzymywał się od buchnięcia śmiechem.- Zdejmę Ci chociaż płaszcz i buty.- zaproponował i tak zrobił. Był bardzo delikatny, albo z tej senności nie czułam jego dotyku. W końcu pozwolił mi opaść na wygodne poduszki i nakrył mnie kołdrą.- Dobranoc. W razie co krzycz…a nie.- spojrzałam na niego jak na idiotę. Jego zmieszana mina całkowicie zrekompensowała mi jego słowa.- Zadzwoń, na szafce masz telefon. Od razu przyjdę.- uśmiechnęłam się i poruszyłam ustami, mówiąc „dziękuję”. Pocałował mnie w policzek i powoli, z ociąganiem, zerkając na mnie co chwilę wyszedł z pokoju, gasząc po drodze światło. Drzwi zostawił uchylone, a światło z pokoju padało na panele, rozszerzając się i ginąc na jednej ze ścian. Obróciłam się na bok i zamknęłam oczy, czując jak zmęczenie porywa mnie do krainy snów.
***
Kiedy otworzyłam oczy, na dworze było już bardzo jasno, a szare światło wpadało do pokoju przez szpary między roletami. Przekręciłam się na plecy i rozejrzałam po pokoju, usilnie próbując sobie przypomnieć co wczoraj nawyrabiałam, jednak dość szybko odsunęłam te myśli od siebie, czując niewyobrażalny wstyd. Jak ja się pokażę chłopakom na oczy? Nakryłam się kołdrą po nos i spróbowałam zasnąć ponownie, ale nie dałam rady. Skrzypienie drzwi kazało mi otworzyć oczy i spojrzeć w tamtym kierunku. W progu stał Shannon, uśmiechając się szeroko.
- Jak się czujesz?- zapytał, wchodząc do środka. Skrzywiłam się, okazując jak największe niezadowolenie.- Poczekaj – dotknął mojego czoła i znów się uśmiechnął – Nie masz gorączki. Brew też wygląda całkiem dobrze. Zejdziesz na dół? Jared zrobił Ci śniadanie. Jest już 15 – uprzedził moje pytanie, którego i tak nie byłam w stanie zadać – Niedawno wróciliśmy ze studia. Idź do łazienki i schodź na dół – odprowadziłam go wzrokiem i znów opadłam na poduszki. Nie chce mi się wstawać i pokazywać Jaredowi na oczy. Shannon najwyraźniej już się nie złościł, z czego byłam zadowolona. A Jared powinien być zły, i dlatego tak ciężko było mi przebywać w jego towarzystwie. Głupio mi było patrzeć, jak po tym wszystkim co mu zrobiłam, ma jeszcze siłę się o mnie troszczyć. Chyba naprawdę źle go oceniłam, z góry zakładając jakim jest człowiekiem. Może zacznę na niego patrzeć inaczej, ucząc się go od nowa. Czas odepchnąć swoje uprzedzenia na bok i dać szansę losowi, cokolwiek by to nie znaczyło.
Podniosłam się, zadowolona ze swojego postanowienia i podreptałam do łazienki, niemalże skacząc na jednej nodze. Gdy znalazłam się w pomieszczeniu, zrzuciłam z siebie wczorajsze ubranie i weszłam pod strumień ciepłej wody. Każda kropla przynosiła ukojenie mojemu ciału, a cały stres i nerwy odpływały w niepamięć. Wyszłam jako całkiem nowa osoba, zadowolona i pełna życia. Jedynym i najpoważniejszym problemem była niemożność powiedzenia choćby jednego słowa, ale dziś zacznę brać lekarstwa, które, mam nadzieję, szybko mi pomogą. Narzuciłam na siebie puchowy szlafrok i wyszłam na spotkanie Jaredowi. Tak jak mówił Shannon, brunet stał w kuchni i coś szykował, co jak się domyśliłam, miało być moim spóźnionym śniadaniem. Podeszłam do niego cichutko i objęłam w pasie, wtulając się w jego plecy.
- Dzień Dobry – powiedział, odciągając moje dłonie od swojego ciała. Odwrócił się do mnie przodem, z szerokim uśmiechem na twarzy.- Siadaj, zaraz będzie śniadanie – powiedział i ścisnął moje ramię. Opadłam na krzesło, a już po chwili na stół wjechał talerz z kilkoma kanapkami – Ładnie dziś wyglądasz.
Posłałam mu wątpiące spojrzenie i porwałam jedną z kanapek jego autorstwa, a było w nich chyba wszystko. Przynajmniej wszystkie warzywa jakie miał w lodówce. Zajadałam się smacznymi kanapkami obserwowana przez bruneta, który co chwilę coś mówił. Byłam mu wdzięczna, że nie porusza tematów dotyczących wczorajszego dnia. Co chwilę bezgłośnie zaśmiewałam się z jego tekstów. Jak mi brakuje głosu, tyle bym mu powiedziała. Że pięknie i urzekająco się uśmiecha, na co moje serce reaguje drganiem. Że ma piękne oczy, w których uwielbiam tonąć. Że kiedy mnie dotyka, mam ochotę na więcej i więcej, a jego usta doprowadzają mnie do amoku. Kiedyś nie chciałam mu tego powiedzieć, co więcej, nie przyznawałam się do tego nawet sama przed sobą. A teraz, kiedy pragnę mu to wyznać, pojawiła się przeszkoda w postaci ostrego zapalenia krtani i obrzęku spowodowanego moim wczorajszym wrzaskiem. Czemu zawsze musi być coś nie tak? Podniosłam rękę i dotknęłam jego policzka, przez co przerwał w pół słowa i spojrzał na mnie czujnie. Uśmiechnęłam się i pogładziłam jego skórę kciukiem. Odwzajemnił uśmiech, spuszczając natychmiast wzrok. Lekko zbita z tropu cofnęłam rękę i dokończyłam kanapkę. Kiedy już miałam się podnieść i wyjść z kuchni, mężczyzna wstał razem ze mną i zgarną w swoje silne ramiona, mocno przyciskając mnie do siebie.
- Nie strasz mnie tak więcej – wyszeptał, a ja pokiwałam głową – Zacznijmy od nowa, bez żadnych uprzedzeń – odsunął mnie nieznacznie od siebie, i spojrzał mi w oczy. Uśmiechnęłam się szeroko i złożyłam na jego policzku pocałunek, którym wyraziłam zgodę na jego propozycję.
Mam nadzieję, że teraz się już wszystko ułoży

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz