piątek, 19 kwietnia 2013

Prolog

Nie można uciec od samego siebie,
przenosząc się z miejsca na miejsce.*

Rozejrzałam się wkoło i ze zdumieniem stwierdziłam, że miejsce było niesamowite. Choć wiedziałam, że stać go na dużo więcej, postanowiłam nie przejmować się tym zbytnio. Zamiast tego usiadłam na jednym z krzeseł i wlepiłam puste spojrzenie w sufit. Lubiłam go, nawet bardzo, mimo iż potrafił być prostackim chamem. Jednak ja dobrze wiedziałam, że jest inny. Po prostu praca zmuszała go do tego. Musiał w jakiś sposób zaistnieć ponad innymi. Jest wiele sposobów, ale on wybrał arogancję, chamstwo i prostactwo. W sumie nawet do twarzy mu było z tą maską. Po raz kolejny rozejrzałam się po opustoszałym pomieszczeniu. Był to pokój gościnny, tylko taki kilkakrotnie większy, piękniejszy, niewątpliwie zarezerwowany na większe, i ważniejsze okazje. Z chęcią wykorzystałabym go na zorganizowanie jakiegoś wystawnego balu. Na środku stał długi stół, z pięknym, chyba ręcznie zdobionym obrusem. Wzdłuż ścian stały rzędy krzeseł, z pięknie rzeźbionymi oparciami. Nad stołem wisiał ogromny, zapierający dech w piersiach żyrandol, składający się z niezliczonej ilości migoczących w świetle żarówek, klejnotów. W wysokich i dużych oknach, wisiały grube, ciemne firany, zdobione na dołach złotymi nitkami. W sam raz na bal.

Każda minuta życia nosi w sobie
 własną rangę cudu
 i oblicze młodości wiekuistej.**

 Już wyobraziłam sobie ludzi, kobiety ubrane w przepiękne stroje, i mężczyzn ubranych we fraki, a wszyscy w maskach. Na stole pełno było potraw, z gdzieniegdzie ustawionymi fontannami do ponchu. Między gośćmi lawirowaliby kelnerzy, z tacami ciężkimi od drinków i win.
Tak, to byłoby dobre miejsce. I do tego mogłoby się świetnie nadać. Usłyszałam jak ktoś nacisnął klamkę, więc podniosłam się z krzesła. Do sali wszedł nikt inny, jak Jakob, mój przełożony. Szybko odtrąciłam od siebie myśli o balu i skupiłam się na tym, po co tu przyszłam. Uśmiechnęłam się do niego lekko, i obserwując jego kroki, czekałam aż coś powie. Podszedł do mnie i złożył delikatny pocałunek na moim policzku.
- Jak Ci sie podoba?- zapytał, wskazując ręką na pomieszczenie.
- Jest przepiękne.
- Też tak myślę.- wskazał mi ręką krzesło, z którego wcześniej juz korzystałam. Usiadłam natychmiast, a on obok.- Potrzebuję Twojej pomocy. Bo widzisz, trzeba tu urządzić..
- Bal?- natychmiast weszłam mu w słowo.
- Nie, przyjęcie.- pokręcił głową.- Tobie tylko bale w głowie.
- Jakie przyjęcie?- zapytałam ogłupiała ignorując uszczypliwy komantarz.
- Urodzinowe.- powiedział, naciskając na każdą sylabę. Poczułam się jak idiotka.
- Czyje, jeśli mogę wiedzieć?
- Nie mogę Ci powiedzieć. Nie to, że nie mam do Ciebie zaufania, ale nie dostałem pozwolenia na udzielanie takich informacji pracownikom.
- Dobrze, więc na czym miałaby polegać moja pomoc?
- Na tym co zwykle: katering, wystrój, tematyka przyjęcia. Sama przecież wiesz.
- Ale jak mam ustalić tematykę przyjęcia, skoro nie wiem kto to jest?- oburzyłam się.- Wiesz, ze muszę poznać klienta, dowiedzieć sie czegoś o nim.
- Nie, nie musisz.
- A jak nie trafię w gust?- naciskałam.- Poza tym co to za osobistość, że nie mogę znać nazwiska?- prychnęłam.- Wiesz, że jestem dyskretna i choćby sam prezydent chciał tu urządzić przyjęcie, nikomu nie pisnęłabym ani słowa!
- To nie mnie decydować.
- Zadzwoń do jegomościa i powiedz mu, że będę dla niego pracować, pod warunkiem spotkania się i obgadania paru rzeczy.- spojrzał na mnie jak na idiotkę.- może być też rozmowa przez telefon.- ustąpiłam.- Inaczej szukaj sobie innej organizatorki. Wiesz, że jestem najlepsza.
Przyglądałam mu się, oczekując reakcji. Dobrze wiem ile jestem warta, i wiem, że drugiej takiej jak ja nie znajdzie. I on też na pewno zdaje sobie z tego sprawę. Dlatego mam odwagę mu sie postawić.
- Zadzwonię.- wstał, zmuszając i mnie do wstania.- Nic nie obiecuję. Jak uzyskam zgodę, dam Ci znać.
- Dziękuję.
_____________________
* E. Hemingway
** A. Camus

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz